Reklama

GP Singapuru. Koronacja Verstappena przełożona co najmniej na następny tydzień

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

02 października 2022, 18:25 • 7 min czytania 2 komentarze

Organizatorzy Grand Prix Singapuru, fani Red Bulla oraz – a może w szczególności – Maxa Verstappena liczyli na to, że Holender już dziś zapewni sobie drugi mistrzowski tytuł Formuły 1. By tego dokonać, musiał przede wszystkim zwyciężyć w dzisiejszym wyścigu, a także liczyć na niepowodzenie Charlesa Leclerca i Sergio Pereza. Ale nic takiego nie miało miejsca. Perez w Singapurze wygrał, a Leclerc był drugi. Maxowi już w kwalifikacjach nie pomógł najpierw jego własny zespół, później pogoda przeszkodziła w wielkim pościgu za rywalami, a w środku ścigania zawiódł go bolid. Verstappen ostatecznie zajął siódme miejsce. I chociaż tytuł w jego przypadku wciąż jest niemalże pewny, to na jego oficjalne przypieczętowanie Max będzie musiał poczekać. Co najmniej do następnego tygodnia, kiedy odbędzie się Grand Prix Japonii.

GP Singapuru. Koronacja Verstappena przełożona co najmniej na następny tydzień

W dzisiejszym Grand Prix Singapuru wszystkie oczy były skierowane na Maxa Verstappena. Holender mógł przypieczętować swój drugi tytuł mistrza świata Formuły 1. Kierowca Red Bulla miał w klasyfikacji generalnej 335 punktów i kolosalną przewagę nad drugim w tabeli Charlesem Lelcerkiem (219 pkt) oraz trzecim Sergio Perezem (210 pkt) – swoim kolegą z zespołu. Lecz by taki scenariusz się ziścił, musiało zostać spełnionych kilka warunków.

Przede wszystkim, Verstappen musiał ukończyć wyścig na pierwszej pozycji. To akurat było bardzo prawdopodobne, nawet jeżeli mistrz ruszał z ósmego miejsca startowego. W końcu taki wynik w kwalifikacjach, który przecież wiele słabszych ekip wzięłoby w ciemno, w zespole z logo  z czerwonym bykiem był efektem pomyłki. Max zapewne na starcie przewodziłby reszcie stawki, ale kiedy jechał swoje szybkie okrążenie, został ściągnięty do alei serwisowej. Wszystko dlatego, że w zbiorniku jego bolidu znajdowało się za mało paliwa, by sędziowie mogli zebrać cokolwiek do kontroli cieczy.

Orlen baner

– Dlaczego? Co jest, ku**a, dlaczego? Co jest, ku**a? O czym ty do mnie, ku**a, mówisz? Niewiarygodne, gościu – pieklił się Verstappen po nakazie zjazdu do boksu. Dzień wcześniej kierowca obchodził urodziny. Cóż, zespół nie sprawił mu najlepszego prezentu.

Reklama

Z drugiej strony, ta pomyłka zwiastowała więcej akcji na torze, na którym generalnie ciężko wyprzedzać rywali. Gdyby Holender startował z pierwszego miejsca, trudno byłoby wyobrazić sobie to, żeby wypuścił wygraną. A tak, musiał się bardziej postarać o zwycięstwo.

Ale jak wspomnieliśmy: nawet wygrana nie gwarantowała kierowcy Red Bulla mistrzostwa. By mógł cieszyć się z obrony tytułu, musiał liczyć na to, że w przypadku zdobycia 26 punktów (25 za wygraną + bonus za najszybsze okrążenie), Leclerc nie skończy wyścigu w pierwszej siódemce, a Perez na podium. Bez dodatkowego punktu za najszybsze okrążenie, Monakijczyk nie mógł dojechać do mety na wyższej pozycji, niż dziewiąta, zaś Meksykanin musiał skończyć poza podium, ale bez najszybszego okrążenia.

Oczywiście, gospodarze Grand Prix Singapuru z pewnością życzyli sobie, by nieunikniony moment zdobycia mistrzostwa przez Verstappena przypadł akurat na ich wyścig. Ale zadanie nie było łatwe, gdyż Leclerc i Perez ruszali z pierwszej linii. Który z tej dwójki miał według nas większe szanse na spełnienie warunku przedłużające iluzoryczne szanse na wywalczenie tytułu? Prawdopodobnie Perez. Wprawdzie zespół Red Bulla nie wystrzega się błędów w tym sezonie, o czym przekonał się też Verstappen. Jednak indolencja kierownictwa Ferrari to jest jakiś wyższy poziom absurdu. Do tego stopnia, że sensacyjne były te wyścigi, w których zespół dowodzony przez Mattię Binotto niczego nie odwalił, pozwalając swoim kierowcom nawiązać walkę z rywalami.

MOKRY POCZĄTEK

Niestety, Grand Prix jeszcze się nie rozpoczęło, a już oglądaliśmy obrazki, których nie chcieliśmy oglądać. Przez tor w Singapurze przeszła spora ulewa, która zwiastowała dwie rzeczy. Pierwsza, najbardziej oczywista, była taka, że kierowcy wyjadą na oponach przejściowych. To dało widzom pożywkę ku temu, by kolejny raz wyśmiać opony przeznaczone na deszcz. Poszczególne zespoły decydują się z nich skorzystać tak rzadko, że fani szydzą, iż te opony zajmują tylko miejsce podczas transportu, a w padokach, ułożone jedna na drugą, zapewne pełnią rolę klimatycznych stolików na kawę.

Drugą kwestią było, w jakim kierunku pójdzie rywalizacja. Jeżeli tor byłby bardzo mokry, obserwowalibyśmy zapewne nudną jazdę gęsiego do mety. Ale chociaż delikatnie przesuszony, ze zdradliwymi zmianami przyczepności, zwiastowałby nam dobre ściganie. I wraz z kolejnymi okrążeniami tor się przesuszał, co zapowiadało sporo ciekawych akcji.

Reklama

Zwłaszcza, że problemy na starcie miał Verstappen. Holender nie najlepiej ruszył, przez co spadł z ósmej na dziesiątą pozycję. Wyprzedził go między innymi Kevin Magnussen. Kierowca Haasa wykonał nawet jedną skuteczną obronę przed atakiem mistrza, nie zostawiając mu miejsca na zakręcie. Ale pierwsze kółka były dla Magnussena pyrrusowym zwycięstwem. Max kilka minut później poradził sobie z Duńczykiem. W dodatku Kevin uszkodził przednie skrzydło bolidu. Nie pierwszy raz w tym sezonie był z tego powodu zmuszony zjechać do alei serwisowej na wymianę zniszczonego elementu.

Szczęścia w Singapurze nie mieli też kierowcy Alfa Romeo F1 Team ORLEN. Guanyou Zhou był pierwszym zawodnikiem, który odpadł z rywalizacji. Chińczyk atakował pozycję Nicholasa Latifiego, lecz Kanadyjczyk nie zostawił mu miejsca. W efekcie bolid Zhou nie nadawał się do dalszej jazdy. Ale jego rywal z Williamsa również nie cieszył się długo z takiego przebiegu wydarzeń. Latifi zjechał na pit-stop z myślą, że jego mechanicy uporają się z kapciem, którego bolid kierowcy nabawił się w wyniku kontaktu z samochodem Zhou. Szybko okazało się, że bolid Williamsa także musi wycofać się z rywalizacji, bo uszkodzenia są poważniejsze.

To nie koniec przygód kierowców Alfy Romeo. Na tyłach stawki walczyli ze sobą Valtteri Bottas i George Russell. W pewnym momencie Brytyjczyk wyprzedził Fina, ale w pełni rozpędu zupełnie przestrzelił hamowanie. Na szczęście dla Włoskiej ekipy, doświadczony Bottas w porę zorientował się, że jego rywal stracił panowanie nad pojazdem, wobec czego przepuścił go tak, że Russell wypadł poza tor nie wyrządzając szkód przeciwnikowi. Ostatecznie Bottas ukończył rywalizację na niepunktowanym, jedenastym miejscu.

CZEKAJĄC NA SLICKI

A jak wyglądała sytuacja z przodu? Tam obserwowaliśmy pełną stabilizację. Perez wygrał start z Leclerkiem, i tak Meksykanin prowadził przed Monakijczykiem. Trzeci był Carlos Sainz, a czwarty Lewis Hamilton.

Tymczasem Vestappen utknął na siódmej pozycji i wydawało się, że niewiele więcej tutaj wskóra. W końcu przed nim jechał Fernando Alonso. Kto, jak kto, ale ten stary wyga potrafi się bronić. I tak też było. Do 22 okrążenia – czyli do ponad 1/3 wyścigu – Verstappen nie mógł poradzić sobie z mistrzem Formuły 1 z sezonów 2005 i 2006.

Maxowi pomogła dopiero awaria maszyny Aloso, którego bolid w pewnym momencie po prostu stanął w miejscu. Swoją drogą, niedługo później jednostka napędowa w samochodzie Estebana Ocona również odmówiła posłuszeństwa i tak zespół Alpine można było ogłosić największymi pechowcami weekendu.

W środku trwania zawodów stawka się wyklarowała. Nic nie zapowiadało emocji, dopóki poszczególne zespoły nie zdecydowały się na założenie opon typu slick. Pierwszym kierowcą, który otrzymał takie ogumienie, był George Russell. Ale Brytyjczyk w wyniku wymiany silnika przed ściganiem i tak startował z alei serwisowej. Zespół Mercedesa mógł sobie pozwolić na eksperymenty względem kierowcy jadącego na z góry straconej pozycji. Jak się okazało, na zmianę opon było jeszcze za wcześnie. Bolid nadziei Mercedesa miotał się na torze niczym mały szczeniaczek na środku zamarzniętej ulicy.

Na nieco ponad pół godziny do końca wyścigu zapowiadało się, że w końcu otrzymamy większe emocje. Verstappen był już na piątym miejscu, a od czołówki przedzielał go tylko Lando Norris. Kiedy większość zespołów zdecydowała się na zmiany opon, można było liczyć na dobre ściganie. W szczególności w wykonaniu Maxa. Ale podczas jednego z ataków Holendrowi zblokowały się hamulce w bolidzie.

I tak mieliśmy w zasadzie po emocjach związanych z potencjalnym przyklepaniem przez Verstappena tytułu podczas dzisiejszych zawodów. Można było tylko obserwować walkę o pierwsze miejsce pomiędzy Perezem a Leclerkiem. Ten pojedynek był o tyle ciekawy, że w samochodzie Meksykanina – podobnie jak u jego kolegi z zespołu – również nieco szwankowały hamulce. Ale ostatecznie w czubie nie doszło do żadnych przetasowań.

Max Verstappen nie może zaliczyć tego weekendu do udanych, zakończył rywalizację na siódmej pozycji. Ale Red Bull ma powody do zadowolenia. W końcu ich drugi kierowca wygrał kolejny wyścig – chociaż nie był to Holender. Sergio Perez wygrał całkowicie zasłużenie. Prowadził od początku do końca i ostatecznie wypracował nad drugim Charlsem Leclerkiem ponad pięć sekund przewagi. Ferrari również może uznać Grand Prix Singapuru za sukces. W końcu nic nie zepsuli, a ich dwóch zawodników skończyło na podium. Zadowolenie może odczuwać też team McLarena. Lando Norris długo skutecznie bronił się przed Verstappenem i zajął ostatecznie czwarte miejsce. A że zaraz za nim ściganie zakończył Daniel Ricciardo, to McLaren przegonił zespół Alpine w klasyfikacji konstruktorów.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o Formule 1:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Niemcy

Była gwiazda Bayernu: Neuer jest na tym samym poziomie co Messi

Maciej Szełęga
0
Była gwiazda Bayernu: Neuer jest na tym samym poziomie co Messi

Formuła 1

Komentarze

2 komentarze

Loading...