Spadnijmy do Dywizji B. Albo nawet do C. Dlaczego nie, rozwiąże to przecież tyle problemów. Piłkarze nie będą musieli się tłumaczyć z porażek. Kibice będą się cieszyć z goli. Uwierzymy, że jesteśmy wielcy i najlepszym też damy radę. A że nie damy, wiadomo, tylko po co się utwierdzać w tym przekonaniu co miesiąc, jak można raz w eliminacjach i raz na turnieju?
Kiedyś było inaczej, lepiej. Graliśmy w eliminacjach z jedną dużą reprezentacją i ona z nami najczęściej wygrywała, ale uznawaliśmy – trzeba wyciągnąć wnioski, tu poprawić, tam zmienić i będzie w porządku. W międzyczasie mecze towarzyskie z Litwą, ach, jak myśmy tę Litwę lali, nadludzie, nadpiłkarze. Potem co prawda wpierdol od kogoś dużego (albo już i średniego na imprezie), chwila gadania o potrzebie kolejnych korekt i znów.
Od dużych w głowę, natomiast ci mniejsi pod butem. I znów byliśmy wielcy przez parę chwil…
To nie. To trzeba było zmienić i wprowadzić jakąś głupią Ligę Narodów, która udowadnia nam, że uprawiamy hobby futbol. Piłkarze wkurwieni, trener wkurwiony, kibice też, generalnie jedno wielkie wkurwienie. Trzeba się tłumaczyć, widzieć swoje braki w każdym punkcie futbolowego abecadła. Bez sensu.
Mówię – przegrajmy z Walią, spadnijmy o piętro. Tam przecież Armenia, Słowenia, Albania, Izrael… Będzie pięknie. Do pewnego momentu wszystkich po 3:0, żeby na końcu spuścić nogę z gazu, stracić prowadzenie w grupie i powiedzieć, że zabrakło koncentracji.
Ale, ale! Wyciągniemy wnioski!
Ech… Nie chce się oglądać takich spotkań jak wczoraj, naprawdę. Byłem na trybunach, ale chciałem z nich zejść i rzucić drugą piłkę na boisko. Żeby sobie chłopaki pograli i jednak coś mieli z tego spotkania, a nie tylko trening biegowy, bo przecież biegać to można po lesie, niekoniecznie trzeba jechać na stadion, tym bardziej że ten nie ma bieżni (w Chorzowie taki mecz miałby więcej sensu). Istnieje oczywiście obawa, że jakbym podał do Glika, to on i tak by ją wypieprzył na aut, ale zawsze byłaby jakaś szansa, że jednak przejmie Zieliński i chwilę pogramy.
Mam obawy, czy podobnego scenariusza nie zaserwuje nam nie tylko Argentyna, bo tu mam pewność, ale również Meksyk. No jednak na tak dziadowski środek, jakim my dysponujemy, to nie potrzeba wielkich filozofów futbolu, tylko piłkarzy choćby solidnych. A Meksyk takich ma. Nie widzę tego, żeby Krychowiak za nimi nadążył. To jest w ogóle niebywały przykład piłkarza, którego żaden rywal nigdy nie widział przodem. Bo on zawsze jak ma piłkę, to się odwraca dupą, chwilę nią pokręci, a potem pada.
Czasem sędzia gwizdnie, czasem nie. Jak tak, to często z litości…
Ale Krychowiak to jeszcze pół biedy, bo on to chociaż widoczny tyłem, natomiast Linettego nikt nie widział ani przodem, ani tyłem. Podobno wczoraj grał i zszedł w przerwie, jednak jest to informacja niepotwierdzona.
Jedziemy na mundial, ale sens ma to powoli taki, jakby jechać do Kataru po piwo. Niby dostaniesz, ale ile się trzeba narobić. No i tu podobnie – narobimy się z analizą, logistyką, taktyką, a potem wyjdziemy na boisko od piłki nożnej, by piłkę widzieć głównie w naszej siatce.
Może chociaż zamiast z tym Chile przed mundialem, to jednak z Litwą?
WOJCIECH KOWALCZYK
WIĘCEJ O MECZU POLSKA – HOLANDIA: