Reklama

Grał tak, że pytali: „Na czym on jedzie?!”. Tak Łęgowski dorósł do kadry

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

12 września 2022, 13:04 • 13 min czytania 21 komentarzy

Już w podstawówce wyglądał jak gimnazjalista. Jedni z podziwem dopytywali, na czym tak wyrósł. Drudzy wątpili, czy kiedy reszta dojrzeje, dalej będzie się wyróżniał. A on nie chciał się zatrzymywać, zamierzał wyrosnąć na zawodowego piłkarza, więc prędko ruszył w świat z rodzinnej Bartniczki. Najpierw w Szczecinie zdobywał mistrzostwo Polski U-15, potem w Walencji uczył się jak biegać od finalisty Ligi Mistrzów, by znów w stolicy Pomorza Zachodniego zacząć grać w Ekstraklasie jako 18-latek. Teraz nadszedł czas na powołanie do reprezentacji Polski. Tak rośnie Mateusz Łęgowski.

Grał tak, że pytali: „Na czym on jedzie?!”. Tak Łęgowski dorósł do kadry

Skąd wy macie tego chłopca?! Na czym on jedzie?! Czym jest karmiony?! Jaką paszę dostaje?! – Roman Kosecki zapytał z uśmiechem Patryka Kupczyka, trenera Gola Brodnica.

Był czerwiec 2015, kończył się Ostróda Cup, przed chwilą Gol wygrał mecz o trzecie miejsce z Don Bosco Ostróda, a były reprezentant Polski szykował się do finału ze swoją Kosą Konstancin.

Był dobrze zbudowany, niejeden gimnazjalista chciałby wyglądać jak Mateusz jako 12-latek – wspomina Grzegorz Brzeziński, który prowadził Łęgowskiego w kadrze Kujawsko-Pomorskiego ZPN.

Razem z bliźniakiem Łukaszem uprawiali dużo sportu i byli bardzo mocni. Słyszałem kilkakrotnie od różnych skautów, że Mateusz bazuje na fizyczności, dlatego kiedy wolniej dojrzewający go dogonią, nie będzie tak dobry. Tak, był silny i z tego korzystał, ale od początku miał też całkiem fajną technikę i wizję – opowiada Patryk Dąbrowski, trener, dzięki któremu w ogromnej mierze bracia Łęgowscy trafili do Pogoni w 2016 roku.

Reklama

Proroctwa skautów się nie sprawdziły. Mateusz ma 19 lat i siedem miesięcy, 26 występów w pierwszym zespole Portowców, dwa gole i dwie asysty. I niezmiennie chce dalej rosnąć.

Mateusz Łęgowski – kim jest reprezentant Polski z Pogoni Szczecin?

Mateusz jest starszy o trzy minuty, gra w środku pomocy, w przeciwieństwie do brata szybciej wybucha. Łukasz występuje w bramce, obecnie na wypożyczeniu w drugoligowej Olimpii Elbląg, częściej trzyma w sobie emocje. Początkowo wcale nie mieli ochoty trenować w klubie. Kiedy w 2012 roku Kupczyk krótko po założeniu UKS Gol wypatrzył ich podczas szkolnego turnieju „Jesień na hali, wiosna na boisku”, dziewięciolatkowie nie zareagowali entuzjastycznie na pomysł dołączenia do drużyny.

Nie byliśmy przekonani, czy tego chcemy. Trener poprosił kolegów, by nas namówili – wspomina Mateusz.

Okazało się, że chłopcy z ich klasy już u nas ćwiczyli i to pomogło. A kiedy zaczęli, to już do końca gry w Golu nie mieli żadnej przerwy. Inni dołączyli szybciej, trenowali dłużej, czasem rok, czasem dwa, ale Mateusz z Łukaszem z marszu weszli do składu. Tyle dało im granie na podwórku – przyznaje Kupczyk.

Bliźniacy niekoniecznie z miejsca chcieli występować w klubie, za to później chcieli ich praktycznie wszędzie w Polsce. Przed zakończeniem nauki w szkole podstawowej (jeszcze sześcioklasowej) było zainteresowanie z Lechii Gdańsk, Zagłębia Lubin, SMS Łódź, Lecha Poznań, Legii Warszawa i Pogoni. Do wyboru, do koloru. Podczas testów w Kolejorzu bracia nie „poczuli tego czegoś”. Jakoś im się nie spodobało, bez jednego konkretnego powodu. Legia chciała tylko Mateusza, na co nie zgodzili się rodzice. Na tym etapie nie było mowy o rozdzielaniu bliźniaków.

Reklama

Wiedzieliśmy, że Łukasz może wskoczyć na poziom centralny, więc postanowiliśmy sprowadzić obu. A poza tym aspekty życiowe odgrywają dużą rolę, bardzo wpływają na formę na boisku. Potrzebna jest czysta głowa. Rozdzielanie 13-letnich bliźniaków, by w tym nie pomogło, dlatego łatwo zrozumieć rodziców i również na to zwracaliśmy uwagę. Dzisiaj Łukasz radzi sobie nieźle, jako 19-latek jest drugim bramkarzem w zespole z poziomu centralnego – wyjaśnia Dąbrowski.

Mateusz stawia sprawę jasno – wybrali Szczecin za sprawą tego trenera. Dąbrowski pochodzi z Rypina, niedaleko Brodnicy, zanim trafił do akademii granatowo-bordowych, pracował z młodzieżą w rodzinnych stronach, m.in. w miejscowym Lechu. Miał braci na oku od dawna.

Tak naprawdę nie można było ich przeoczyć. Miażdżyli rówieśników. W związku z tym kiedy przejąłem rocznik 2003 w Pogoni, powiedziałem sobie, że nie możemy ich nie mieć u siebie – tłumaczy szkoleniowiec.

Bliźniacy przyjechali do Szczecina na dwa dni. Szkoleniowiec oprowadził gości po mieście i stadionie. Pokazał boiska i wprowadził na piętro klubowego budynku, do szatni pierwszej drużyny. Pojechał do bursy przy ulicy Ku Słońcu, w której mieli zamieszkać.

Kapitalnie się nami zaopiekował. To miało wielki wpływ na naszą decyzję – wraca do przeszłości Mateusz.

Pamiętam, jakby to było wczoraj. Już na pożegnanie odprowadzałem ich na parking na stadionie, od strony ulicy Twardowskiego, między boiskiem numer dwa i skate parkiem. To było jeszcze przed budową nowego stadionu. Spacerowaliśmy tam, rozmawialiśmy, w końcu trzeba było zebrać się w podróż powrotną i wsiedli do auta. Już wtedy czułem, że jeszcze do nas wrócą – mówi Dąbrowski.

I wrócili, wybierając Pogoń, zamiast Lechii, Zagłębia czy SMS. Akurat Portowcy zbierali kwiat rocznika 2003 w Polsce – Kacper Kozłowski, Hubert Turski, Filip Balcewicz, Nikodem Sujecki, Kacper Łukasiak. Łęgowscy idealnie się w to wpasowali. Mateusz jako kapitan poprowadził kadrę Zachodniopomorskiego ZPN do nieoficjalnego mistrzostwa kraju U-15 – triumfu w turnieju o Puchar Kazimierza Deyny w lipcu 2018 (jednym z selekcjonerów był Maciej Mateńko, obecnie szef szkolenia PZPN).

Z Bartniczki w wielki świat

Jesteś gotowy. Widzę to i wiem, że dasz sobie radę – powiedział Kosta Runjaic do Łęgowskiego. Jak zawsze, pewnym głosem, jakby nigdy się nie mylił. Siedzieli we trzech – trener Pogoni, jego asystent Robert Kolendowicz i zawodnik. Była pierwsza niedziela listopada 2021, za kilka godzin Pogoń mierzyła się z Rakowem w Częstochowie. Pomocnik liczył 18 lat, 9 miesięcy i 9 dni. Pięć lat po transferze z Gola miał pierwszy raz zagrać w podstawowym składzie w spotkaniu Ekstraklasy. I Runjaic miał rację. Łęgowski był gotowy.

Przeszedł kawał drogi od orlika w liczącej niecałe 800 osób wsi Bartniczka do największych stadionów w kraju w najwyższej lidze. Tam to się wszystko zaczęło. Łęgowscy mieszkali w podbrodnickiej miejscowości do 2012 roku. Mama – nauczycielka klas I-III. Tata – właściciel firmy geodezyjnej. I piątka dzieciaków – para bliźniąt (rocznik 1998), syn (2000) i dwóch kolejnych bliźniaków, czyli Mateusz i Łukasz (2003).

Przeprowadziliśmy się do Brodnicy ze względu na dojazdy do miasta, jakieś 20 kilometrów w jedną stronę. Codziennie rano wsiadaliśmy z mamą do siedmioosobowego auta i o 7.30 jechaliśmy do szkoły. Kto zaspał, ruszał z tatą, koło 7.50. Ale gdy zaczęliśmy treningi w Golu i jeszcze ćwiczyliśmy piłkę ręczną, to się stało zbyt uciążliwe. Kończyliśmy lekcje o 14, a treningi były o 18. Albo trzeba było czekać, albo jechać do domu i wrócić. I tak codziennie, bo zajęcia się przeplatały – wyjaśnia Mateusz.

Bracia przez rok łączyli futbol ze szczypiorniakiem, co dodatkowo wzmocniło ich pod względem fizycznym, ale dłużej tak ciągnąć nie dali rady. Nadszedł czas wyboru i po namyśle postawili na kopanie piłki, nie rzucanie. Było o to tym łatwiej, że w Golu nie musieli bać się nikogo. Byli w stanie postawić się każdemu.

Prowadziłem także Zawiszę Bydgoszcz i pamiętam rywalizację z nimi w Pucharze Tymbarku. Łukasz to praktycznie zasłaniał bramkę, na małym boisku mierzyła pięć na dwa metry. Mateuszowi trzeba było dać krycie indywidualne, a i tak napsuł nam krwi. Mimo że ostatecznie wygraliśmy cały turniej – wspomina Brzeziński.

W wojewódzkich finałach najpierw drużyna z Brodnicy zajęła trzecie miejsce, a Mateusza wybrano najlepszym zawodnikiem rywalizacji, natomiast po roku drugie i tym razem Łukasz dostał nagrodę dla najlepszego bramkarza.

Początkowo trenerzy przeciwników przecierali oczy ze zdumienia, co to za chłopcy. Potem w północnej Polsce już dobrze ich znali. Od razu wiedzieli, że Mateusz to ten z dziewiątką i należy na niego uważać. Często był podwajany – przyznaje Kupczyk.

Gol jeździł po turniejach po całym kraju, a czasem nawet poza, do Niemiec czy Słowacji. Dzięki temu dzieciaki mogły się mierzyć z czołowymi przeciwnikami i jednocześnie pokazywać się przed skautami najlepszych akademii.

Pamiętam szczególnie jeden weekend. Pojechaliśmy z tatą na testy do Zagłębia do Lubina, bodajże jednodniowe, a w tym samym czasie Gol grał w turnieju na północy kraju. W drodze powrotnej zadzwonił trener Kupczyk i pyta, jak poszło, co dalej. W pewnym momencie mówi, że skoro wracamy, to możemy dojechać, będzie dla nas miejsce. My wzrok na tatę… I wielki szacunek za to, że się zgodził. Przespaliśmy się w domu, a nazajutrz rano z kanapkami od mamy znowu w podróż, tym razem do Ostródy, na drugi koniec Polski – opowiada Mateusz.

Ale w jego przypadku droga do Ekstraklasy wiodła przez drugi koniec Europy – Hiszpanię.

Nauki Angulo

Jak mówiłem, w meczach kadr wojewódzkich Mateusz wyróżniał się fizycznie, ale podkreślam, że nie tylko. Technicznie także. Nieprzypadkowo dostawał powołania na Letnią Akademię Młodych Orłów od samego początku – twierdzi Brzeziński.

Starszy z bliźniaków grał w reprezentacji rocznika od samego utworzenia zespołu i lania sprawionego Litwinom 12:0 w kategorii U-14. Właśnie w trakcie jednego ze spotkań kadry narodowej zwrócili na niego uwagę skauci Valencii. Zaprosili na testy i tylko utwierdzili się, że pierwsze wrażenie było słuszne. Co więcej, także przekonali do siebie samego zawodnika, więc ten nie skusił się na ofertę sprawdzianów w Manchesterze United.

Nie byłem zainteresowany, bo już zdecydowałem się na Valencię – tłumaczy Łęgowski.

Pomocnik został wypożyczony do Nietoperzy na sezon w połowie 2019 roku z opcją pierwokupu.

Dużo mu dał ten czas w Hiszpanii. Jak wspomniałem, był niezły technicznie, ale ten element wymagał poprawy. Należało go trochę oszlifować pod tym względem i w Valencii to się udało. Poprawił się, zrobił krok w odpowiednim kierunku – uważa Dąbrowski.

Takie same zdanie ma sam Łęgowski.

To przyszło samo. Po miesiącu widziałem, że wyglądam piłkarsko dużo lepiej niż na początku. Przyjęcie, podanie. Trudno mi to wytłumaczyć, jak to możliwe bez przykładania do tego specjalnej uwagi – mówi.

Bardzo dużo zyskałem w trakcie tego roku. Kiedy przyjeżdżałem na zgrupowanie reprezentacji, słyszałem, że bardzo dobrze się prezentowałem. Nawet, że w takiej formie mnie nie jeszcze widzieli – dodaje.

W drużynie U-19 trenerem był Miguel Angel Angulo, dawniej reprezentant Hiszpanii i zawodnik Valencii, z którą dwa razy wygrywał LaLiga i dwukrotnie dotarł do finału Ligi Mistrzów. W mgnieniu oka dostrzegł największą wadę młokosa – poruszanie się po boisku.

Dzięki odpowiedniemu szkoleniu w akademii Pogoni byłem gotowy do treningów w Hiszpanii, ale szkoleniowcy zwrócili mi uwagę na kolejne detale. Pamiętam, że ustawiono ćwiczenie i biegałem za dużo, żeby dostać piłkę. Tam i z powrotem. Trener wstrzymał zajęcia, wyjaśnił krótko, gdzie mam stać, a futbolówka sama do mnie trafi. I faktycznie, miałem ją częściej przy nodze niż wcześniej – wspomina.

Angulo wspólnie z analitykiem przygotowywał materiały wideo z zachowaniem Łęgowskiego. Nie chodziło o decyzje po przyjęciu, nie zajmowano się tym, czy podał, czy strzelił, czy dryblował, a sektorami, w jakich się poruszał.

Kurde, a ja? – zastanawiał się, kiedy kolejni koledzy dostawali zaproszenia na zajęcia seniorów. Czas mijał, nikt się o niego upominał, wreszcie przyszła gorsza forma, a za nią… zjawił się jeden z trenerów i zabrał go na ćwiczenia pierwszej drużyny.

Nawet jeden z asystentów mnie pochwalił, że dobry zawodnik – mówi Łęgowski, który w sumie czterokrotnie trenował z Nietoperzami.

Dlaczego tam nie został? Za sprawą problemów finansowych Valencii. Kiedy dyrektor sportowy i dyrektor akademii zorganizowali spotkanie online z Łęgowskim i jego agentem, Polak przeczuwał, co usłyszy i miał rację. Nie ma kasy, dużo piłkarzy na wypożyczeniach, nie ma co z nimi zrobić, łatwiej z niego zrezygnować. Przyszedł czas wracać do kraju.

Opieka Zecha

Przy czym rok w Walencji bezapelacyjnie pomógł Łęgowskiemu w osiągnięciu stanu gotowości do występów w Ekstraklasie, o którym mówił Runjaic w dniu potyczki z Rakowem. Po pierwsze, Polak rozwinął się sportowo. Po drugie, jako człowiek. Nowy kraj, nowa kultura, pierwszy raz bez brata u boku – to wszystko stanowiło bodziec do rozwoju.

Mentalnie bardzo zyskałem – tak uważa.

Valencia chciała go ściągnąć już na początku 2019 roku, ale wypożyczenie przesunięto w czasie w związku ze szkołą. Dzięki temu Łęgowski mógł zawczasu rozpocząć lekcje hiszpańskiego i wyjechać już z przynajmniej podstawową znajomością miejscowego języka. W Polsce przez półtora miesiąca dwa razy w tygodniu uczył się podstaw. Po przeprowadzce potrzebował dwóch, by zacząć mówić. To była konieczność, skoro ledwie dwóch kolegów umiało cokolwiek po angielsku. Tak, cokolwiek.

Staram się podtrzymywać to, czego się nauczyłem. Na Netfliksie oglądam filmy i seriale po hiszpańsku, a wiosną wykupiłem internetowy kurs zaawansowanego hiszpańskiego – wyjaśnia.

Trudniejsze były pierwsze trzy, cztery tygodnie w Walencji, kiedy euforię związaną z nowym miejscem w bok zepchnęła tęsknota za bliskimi.

Pamiętam, że miałem bardzo zły dzień. No źle się tam czułem, nagle bez najbliższych. I zadzwonił Łukasz, jakby czuł, że go potrzebuję – wraca do przeszłości Mateusz.

Do Pogoni zdecydował się wrócić, a nie szukać innego zespołu w Hiszpanii, bo choć trafił do trzecioligowych rezerw, na wstępie dostał zapewnienie od szefa pionu sportowego Dariusza Adamczuka, że właśnie zaczyna walkę o miejsce w Ekstraklasie. I faktycznie, prędko pojawiły się zaproszenia na treningi do Runjaica, a Niemiec równie szybko ocenił pozytywnie młodzieżowca. Od stycznia 2021 włączył go na stałe do ekipy Ekstraklasy. Tam zaopiekował się nim Benedikt Zech.

Pewnego dnia Łęgowski zagaił, czy nie mógłby się zabrać z Austriakiem, bo mieszkają obok siebie. Podróż powrotna wystarczyła, by złapali wspólny język. Starszy o 13 lat środkowy obrońca podpowiada, tłumaczy, koryguje. W skrócie – dzieli się tym, co widział przez te wszystkie sezony kopania w ojczyźnie i w Polsce.

Nie trzymaj tego w sobie. Wyrzuć i zapomnij. Nikt w zespole nie ma do ciebie o to pretensji – powiedział w sierpniu 2021 w drodze z Poznania do Szczecina. Polak z Austriakiem siedzą obok siebie w autokarze, więc ten starszy bez kłopotu zorientował się, że ten młodszy gryzie się końcówką meczu z Lechem. Wszedł z ławki w 90. minucie, był to jego drugi występ w Ekstraklasie. Niecałe 180 sekund później nie zdążył doskoczyć do Tiby, Portugalczyk wyrównał, skończyło się 1:1 i na jednym punkcie dla wszystkich, zamiast trzech dla granatowo-bordowych.

Mateusz Łęgowski

Czemu mnie tam nie było?! – pytał sam siebie Łęgowski.

Dopiero rozmowa z Zechem pomogła mu przetrwać najtrudniejszy moment w seniorach, jak wspomina po czasie.

Bardzo mi wtedy pomógł. Dzięki „Zechiemu” było mi trochę lżej. Pomyślałem: „Dobra, było, minęło, muszę pracować dalej i tyle” – nie ukrywa.

Cały czas progres

Uśmiechnięty, serdeczny, komunikatywny – tak go opisują. Kiedy robota, to robota, a gdy zabawa, to zabawa.

Od początku pracuś, pracuś, pracuś – charakteryzuje Kupczyk.

Zrównoważony we wszystkich aspektach. Głowa pod każdym względem dojeżdża. Nie jest arogancki, ale pewny siebie. Ma swoje zdanie i to ważne. Trzeba mieć silną osobowość w sporcie. Nie można być miękkim, jeśli chce się osiągnąć sukces w futbolu. Żeby iść wyżej w światowej piłce. A liczę, że w przyszłości wykona kolejne kroki w tym kierunku – dodaje Dąbrowski.

Bardzo głodny wiedzy. Sam z siebie ciągle dopytuje o różne sprawy, nieustannie chce wiedzieć więcej – uzupełnia Przemysław Gomułka, trener drugoligowej Olimpii Elbląg i jednocześnie indywidualny analityk, z którym Łęgowski współpracuje od poprzedniego sezonu.

Z nim pracujemy nad podejmowaniem decyzji. Silny, dobry w pojedynkach, odpowiedzialny, ale powinien bardziej ryzykować, chętniej wprowadzać akcje w ofensywne strefy. Czasem przyjmuje, obraca się, widzi między liniami Sebastiana Kowalczyka, który zawsze chce piłkę, tyle że jest sekunda na dogranie. Mateusz się zastanawia i strefa się zamyka, trzeba wybrać bezpieczniejsze rozwiązanie. W treningu to poprawiamy – mówił Gomułka w marcu w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego.

I jak? Są efekty? – pytamy po pół roku.

Uważam, że bardzo zmienił swoje podejście. Gra ofensywnie, nie szuka najprostszych rozwiązań. Widzę progres. Wbiega w odpowiednie przestrzenie w strefie ataku, ale to wynika też z pracy z trenerem Jensem Gustafssonem i jego wymaganiami – odpowiada.

Już w kwietniu selekcjoner pierwszej reprezentacji Czesław Michniewicz przyznał, że przygląda się pomocnikowi Pogoni. Jakiś czas później odwiedził rodzinny Biskupiec, położony blisko Brodnicy, i gdy w trakcie grzecznościowej rozmowy z kibicami usłyszał, że są właśnie z miasta nad Drwęcą, momentalnie skojarzył – o, to Gol i Mateusz Łęgowski.

Mocno wierzę w tego chłopaka i uważam, że ma wielki potencjał. Wszystko jest u niego na miejscu – podsumowuje Dąbrowski.

Cała Brodnica żyje występami Mateusza. Tu ktoś o niego zagada w sklepie, tam na ulicy – mówi Kupczyk.

Być może już podczas najbliższej przerwy na mecze reprezentacji występami Łęgowskiego będzie żyć cała Polska.

CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

foto. Newspix/Gol Brodnica

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

21 komentarzy

Loading...