Jeden spłaca dług wdzięczności wobec trenera Ursa Fischera. Drugi przemawia lepiej językiem ciała na boisku niż tym, który trzyma w ustach. Obaj – Sheraldo Becker i Jordan Siebatcheu – mają być tajną bronią Unionu Berlin na wygraną z Bayernem Monachium.
Bayern Monachium wszedł w nowy sezon z kopyta. Leje kolejnych rywali jak leci. Wygrał Superpuchar Niemiec, prowadzi w Bundeslidze, gdzie zdobył 10 punktów, strzelił najwięcej goli, ma również najlepszą defensywę. W krok za Die Roten podąża Union Berlin, który pod względem punktowym nie odstaje od mistrzów kraju, ma drugą najlepszą ofensywę, a stracił tylko jedną bramkę więcej niż Bawarczycy. Dodatkowo w swoim składzie Żelaźni posiadają najlepszego strzelca Bundesligi – Sheraldo Beckera. Surinamczyk w parze z innym skutecznych snajperem – Jordanem Siebatcheu – mają poprowadzić stołeczny zespół do pierwszego miejsca w lidze niemieckiej. Nigdy wcześniej liderami nie byli.
Sheraldo Becker
Niezbyt zainteresowanemu Bundesligą kibicowi nazwiska Becker czy Siebatcheu mogą mówić niewiele. By powiązać pierwszego ze snajperów ze sportem, szybciej można przypomnieć sobie wybitnego tenisistę – Borisa. Sheraldo zaczyna atakować tak, jak niegdyś wielki niemiecki król kortów. Mówiąc krótko: Bum, Bum, Bum. Tak brzmi tekst utworu z lat 80. zespołu Tie-Break, o czym wspomniał Bild.
Dług wdzięczności
Jeszcze w poprzednim sezonie zdobył zaledwie sześć bramek. W drużynie lepsi od niego byli Grischa Proemel czy Max Kruse, który odszedł z Unionu po pół roku. Po czterech kolejkach trwających rozgrywek Surinamczyk zanotował już 2/3 tego dorobku, dokładając jeszcze dwie asysty. Swoją życiową formę osiągnął w wieku 27 lat. Od 2019 roku znajduje się w Berlinie za sprawą Ursa Fischera. Szkoleniowiec widział w nim duży potencjał, ale wprowadzał go powoli. Ten proces zwolniły jeszcze kontuzje. Dopiero poprzedni sezon był przełomowy dla Beckera. Od razu otrzymał wiele propozycji transferu, ale w ramach wdzięczności dla szkoleniowca nie zdecydował się na opuszczenie Berlina.
– Trener odegrał ogromną rolę w mojej karierze. Jest powodem, dla którego tu zostałem. Inne kluby kontaktowały się ze mną, ale powiedziałem trenerowi: „Zostanę bez względu na to, kto zadzwoni”. Myślę, że był szczęśliwy. Tu nie chodzi o pieniądze, a poczucie radości. Pojawiały się propozycje z Anglii i Niemiec, jednak miałem w głowie tylko jedną myśl: „Chcę zostać”. Gdyby przyszedł po mnie Real Madryt, na pewno bym poszedł. W innych przypadkach poczekam – zdradził na łamach Bilda 27-latek.
Becker zdaje sobie sprawę, że gdyby nie Fischer, pewnie nigdy nie zaistniałby w poważnym futbolu. Ciągnęła się za nim łatka drewniaka. Wychowanek Ajaksu Amsterdam zawsze dysponował doskonałą szybkością, ale gorzej wyglądały jego statystyki indywidualne, nie mówiąc o odpowiedniej technice użytkowej. W Die Joden nie otrzymał nawet szansy na debiut. Rozbijał się po niżej notowanych holenderskich drużynach jak PEC Zwolle czy ADO Den Haag.
Szybki jak błyskawica
Długo nie potrafił odnaleźć swojej tożsamości. Występował we wszystkich reprezentacjach młodzieżowych Holandii, gdzie się urodził. W zeszłym roku wybrał jednak grę dla kraju jego rodziców – Surinamu. Długo trwały również poszukiwania odpowiedniej pozycji dla Beckera. Z racji szybkości – z wynikiem 35,97 km/h pozostaje rekordzistą Bundesligi tego sezonu – ustawiano go jako skrzydłowego. O ile grając przy linii potrafił asystować kolegom, o tyle zupełnie ograniczało to jego zdolności strzeleckie. Dopiero Fischer wpadł na pomysł, by wystawić go w ataku. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Portal Der Tagesspiel stwierdził nawet, że obok odejścia Krusego do Wolfsburga występy Beckera były najważniejszym wydarzeniem Unionu poprzedniego sezonu.
– Ten chłopak radzi sobie bardzo dobrze. Stwarza nam wiele okazji bramkowych. Sam do kilku dochodzi i strzela gole – ocenił krótko, ale konkretnie Fischer. Surinamczyk również jest konkretny w swoich wypowiedziach i życiu. Ma swoje zasady, których nie chce łamać. Choć agent podpowiadał mu, by zmienił numer z 27 na 10, odmówił. Chce grać tak, by piłkarskim wzorem jego syna był on sam. Na razie to mu się udaje. – Jestem szczęśliwy w Unionie. Klub jest świetny, miasto również. Dogaduję się ze wszystkimi. To wiele dla mnie znaczy i zamierzam to kontynuować – powiedział na łamach Football scoop.
Jordan Siebatcheu
Mimo dziewięciu asyst Beckera w poprzednim sezonie, większe zainteresowanie na sobie skupiał Taiwo Awoniyi. Nigeryjczyk za sprawą zdobytych 20 bramek przyciągnął uwagę bogatszych klubów, za przeszło 20 milionów euro pozyskał go latem Nottingham Forrest. Union Berlin stanął wobec tego przed trudnym obowiązkiem zastąpienia napastnika. Jak się okazuje, zadanie nie było takie trudne jak mogło się wydawać, bowiem kupiony w jego miejsce Siebatcheu od razu zagwarantował Żelaznym odpowiednią jakość w ataku. A niektórzy eksperci już teraz twierdzą, że pozostaje bardziej kompletnym zawodnikiem od Awoniyi’ego. Kompletnym nie oznacza jednak, że zdobędzie więcej bramek. A jeszcze cztery lata temu jako 22-latek występował w Ligue 2, a dwa lata temu został zesłany do rezerw Rennes.
Przez Waszyngton do Berlina
O ile na boisku gra prostą piłkę, często korzysta ze swoich walorów fizycznych, o tyle jego życiowa historia jest dużo bardziej zagmatwana. Urodził się Waszyngtonie, dlatego z racji prawa ziemi otrzymał obywatelstwo amerykańskie. Mając sześć miesięcy, przeniósł się z rodziną do Francji, gdzie jego, a także siostrę i dwóch młodszych braci wychowywała samotnie matka, która, podobnie jak ojciec, pochodziła z Kamerunu. Właśnie dlatego pierwsze piłkarskie kroki Siebatcheu stawiał we Francji. Również dzięki temu bardzo dobrze zna język francuski, a nie angielski, co później okazało się dla niego przeszkodą.
W młodym wieku dostał się do szkółki Reims. Zadebiutował w tym zespole będąc 18-latkiem. Rok później zdobył trzy bramki w Ligue 1 i znalazł się w notesie ówczesnego selekcjonera Amerykanów Juergena Klinsmanna, który prowadził rejestr młodych zawodników, mogących występować w reprezentacji USA. Siebatcheu miał otrzymać nawet powołanie, o czym zatweetował, ale finalnie nic z tego nie wyszło. Barierą był język. Napastnik nie znał komunikatywnie angielskiego i zrezygnował z przyjazdu na kadrę, ale jego agent zaznaczył, że zawodnik i jego rodzina czują dumą z powodu zainteresowania ze strony Jankesów.
W kolejnych miesiącach Siebatcheu zniknął z radarów na własne życzenie. Nie przebił się w składzie Reims. Został wypożyczony do występującego na trzecim poziomie rozgrywkowym Chateauroux. Po roku powrócił do Reims, które występowało w Ligue 2. Spędził kolejny rok poza elitą. Kluczowy okazał się 2020 rok. Chwilowa zsyłka do rezerw zadziałała dla niego mobilizująco. Zdecydował się opuścić Francję i przejść do Young Boys Berno. Pod wodzą Gerardo Seoane, aktualnego szkoleniowca Bayeru Leverkusen, napastnik nabrał wiatru w żaglu. Zaczął regularnie strzelać gole, choćby w Lidze Europy przeciwko Die Werkself, co zagwarantowało szwajcarskiemu zespołowi awans do 1/8 finału. Odejście Seoane do Bundesligi nie przeszkodziło mu w dalszym rozwoju.
Bariera językowa
Mało tego, pojawienie się Davida Wagnera w Bernie pomogło mu zadebiutować w reprezentacji USA. Choć szkoleniowiec urodził się w Niemczech, to później grał dla Amerykanów. To on odegrał ważną rolę w tym, że Gregg Berhalter powołał snajpera do kadry. Wciąż problemem był język, ale selekcjoner wyszedł z założenia, że na boisku mówi się językiem futbolu i nic nie stoi na przeszkodzi, by francuskojęzyczny Siebatcheu nie mógł grać w reprezentacji USA. O odpowiednią integrację zadbała również szatnia.
– Jest gruboskórny, ale kiedy już przebijesz się do środka, możesz go lepiej poznać. Podczas posiłków i w autobusie śmiejemy się, opowiadamy dowcipy. Takie małe rzeczy pomagają mu się otworzyć, ponieważ wchodzi z nami w interakcję. Najlepszym sposobem na jego integrację jest dowiedzenie się o nim więcej – mówił na łamach Washington Post Mark McKenzie.
Szybko snajper odpłacił mu się dobra grą. To jego bramka przeciwko Hondurasowi (1:0) zadecydowała o awansie Jankesów do finału Pucharu CONCACAF. – Jest naprawdę dobry. Jego poruszanie się w polu karnym pozostaje godne podziwu – chwalił napastnika po spotkaniu Josh Sargent, piłkarz Norwich City, a w przeszłości Werderu Brema.
Współpraca kwitnie
Teraz przed Siebatcheu nauka kolejnego języka – niemieckiego. W każdym klubie Bundesligi jest to wymagane. Niemniej jednak ponownie lepiej przemawia na boisku. Od razu poczuł odpowiednią chemię z Beckerem, dzięki czemu stanowią zabójczy ofensywny duet w Bundeslidze. Surinamczyk zdobył cztery bramki, a przy dwóch asystował Amerykaninowi. Siebatcheu trafił do siatki rywali dwukrotnie, a do Beckera podawał tyle samo razy. Współpraca tego duetu ma być przepisem na sukces Żelaznych w starciu z Bayernem Monachium.
– Ich współpraca wygląda dobrze. Becker jest skuteczny, nie tylko strzela gole, ale także kreuje okazje. Widać, że obaj poruszają się w odpowiedni sposób. Zachowują właściwy tor biegu, potrafią się zabiegać i krzyżować w polu karnym. Myślę, że wciąż jest jeszcze miejsce na poprawę, ale jak na tak krótki czas wygląda to naprawdę dobrze – skomentował przed meczem z Bayernem Fischer.
O sile tej współpracy przekonamy się już w sobotę. Za tło będzie robiła najlepsza defensywa Bundesligi. Czy najskuteczniejszy duet ligi temu podoła?
WIĘCEJ O BUNDESLIDZE:
- Czy Puchacz doczeka się szansy w Unionie?
- Nie ma znaczenia liga, a samoświadomość. Dlaczego „Lewy” i Haaland dalej strzelają?
- Teczka Atakana Karazora. Czy piłkarz Stuttgartu jest gwałcicielem?
Fot. Newspix