Pamiętacie narzekania na to, że system ESA37, który przeszedł już do historii, był zbyt skomplikowany? W tym momencie przedstawiciele władz argentyńskiej piłki proszą was, żebyście potrzymali piwo i zapięli pasy. Zmiany, które chcą wprowadzić, są już wyższą szkołą jazdy. Liga argentyńska od lat zmierza w kierunku, o który nikt nie prosił i którego nikt nie potrzebował. Są tam talenty, są chęci i potencjał, ale tamtejsze rozgrywki toną w absurdach. Nie ma przesłanek ku temu, by wierzyć, że miałyby się z tego stanu wygrzebać.
Rozgrywki w krajach Ameryki Południowej zazwyczaj odbiegają formatem od futbolu w europejskim wydaniu. Nasze systemy są bardziej konserwatywne, proste i przejrzyste. Zazwyczaj na Starym Kontynencie każdy gra z każdym po dwa razy, dom i wyjazd. Na koniec zliczamy tylko punkty i sprawa załatwiona. Po drugiej stronie świata występują inne tradycje, przyzwyczajenia i nikogo nie powinno dziwić, że ligi w tamtych państwach wyglądają nieco inaczej.
Problem zaczyna się w momencie, gdy ktoś na siłę zaczyna poszukiwać atrakcyjności. Liga argentyńska jest tego doskonałym przykładem. Część z was zapewne zetknęła się z Football Managerem i wie, że tam od lat odbywa się poszukiwanie kwadratowych jaj. Argentyna kojarzy się z Messim, Maradoną i wylęgarnią piłkarskich talentów, ale system rozgrywek pozostawia wiele do życzenia, a liczba reform może doprowadzić do zawrotów głowy.
Magazyn absurdów
Kilka lat temu wydawało się, że wszystko zostanie uproszczone. Prawami do ligi argentyńskiej zainteresowały się telewizje FOX i Turner. Plan był taki, żeby rozgrywki dobrze opakować i wyprowadzić zadłużone kluby na prostą. Chciano stopniowo zmniejszać ligę, aż do momentu, gdy pozostanie 20 zespołów i będzie można po bożemu zagrać 38 kolejek jak w Premier League czy LaLidze. Zwłaszcza mniejsze kluby protestowały przeciwko takim rozwiązaniom i pojawiały się opinie, że Boca i River próbują stworzyć podróbkę ligi hiszpańskiej. Przepychanki trwają od wielu lat i obserwujemy mnóstwo groteskowych sytuacji, które sprawiają, że efektem końcowym jest wizerunek w formie mema.
W międzyczasie pojawiły się spory krajowego związku ze spółką odpowiedzialną za funkcjonowanie ligi. Następnie z tego podmiotu zrezygnowano. W jego miejsce powołano nowy, który już na pewno miał zadziałać, ale oczekiwania nie miały pokrycia z rzeczywistością. Jak był bałagan, tak rośnie w oczach. Sytuacja pandemiczna na świecie tylko jeszcze skomplikowała sytuację i pobudziła do myślenia osoby, które nie mają do tego predyspozycji. Wprowadzana właściwie co rusz sezony przejściowe, ale mety nie widać.
Teraz przebito wszystkie dotychczasowe absurdy. Claudio Tapia, najważniejsza osoba w argentyńskim futbolu, chce uatrakcyjnić rozgrywki poprzez… kolejną zmianę. Logika podpowiada, że najlepszym sposobem byłoby uproszczenie wszystkiego do tego stopnia, by każdy był w stanie się w tym połapać. Tapia jednak idzie pod prąd i postanowił znów wszystko skomplikować, ale po swojemu.
Jak mają wyglądać rozgrywki w 2023 roku?
Nowa reforma zachowa podział pomiędzy ligą (Liga Futbol Profesional) a Pucharem Ligi (Copa de la Liga). Z tą różnicą, że stawka ma zostać powiększona z 28 do 30 drużyn (na drugim poziomie spadnie z 37 do 35)! To do pewnego stopnia oznacza powrót do 2015 roku. By tak się stało, w 2022 nie może być spadków. Te są wpisane w regulamin już trwających rozgrywek i niejako to też może niekorzystnie wpłynąć na poziom i atrakcyjność, o której tyle się mówi, ale idziemy dalej.
W 2023 roku Puchar Ligi będzie rozgrywany z podziałem na dwie strefy po piętnaście zespołów, które będą się ze sobą mierzyć w systemie jednego meczu. Na koniec po cztery drużyny z każdej ze stref trafią do drabinki, z której zostanie wyłoniony zwycięzca Pucharu Ligi. Na tym etapie kwestie rozstrzygnięć prezentują się względnie prosto, ale… sprawy zaczynają się komplikować, bo trzeba jakoś rozegrać ligę, rozwiązać kwestię spadków i pucharowiczów. Co w takim razie zmajstrowano?
Dziesięć najlepszych drużyn z każdej strefy trafi do Torneo TOP20, które ma zyskać status mistrzostw kraju i teoretycznie, to mają być najważniejsze rozgrywki. Coś trzeba też zrobić w kwestii relegacji i tu dzieje się grubo. Wymyślono, że pozostałe zespoły – po pięć z każdej strefy — trafią do Torneo Primera Clasificatorio. W takim razie widzimy, że powstaje dodatkowa liga, w której celem nadrzędnym będzie walka o pozostanie w gronie 30 najlepszych zespołów. Żeby nie było nudy, do tego zostanie dokooptowanych dziesięć najlepszych drużyn Primera Nacional (drugiej ligi argentyńskiej). Wszyscy zagrają ze sobą po razie i najgorsza dziesiątka spada.
Trzeba też jakoś rozstrzygnąć kwestię wyłonienia reprezentantów w pucharach międzynarodowych i tu podobnie pojawiają się zgrzyty. W Copa Libertadores zagra mistrz Pucharu Ligi, trzy najlepsze drużyny ligi (czwarty zespół zagra w eliminacjach) i zdobywca Pucharu Argentyny. Do fazy grupowej Copa Sudamericana trafią drużyny z miejsc 5-9 w Torneo TOP20 i… zwycięzca Torneo Primera Clasificatorio. Tak, tego turnieju, w którym mają toczyć boje kluby broniące się przed spadkiem.
Jak do tego podchodzić?
Jest jeden zasadniczy plus. Nie będzie już wyłaniania spadkowiczów na podstawie średniej punktów z ostatnich kilku sezonów, ale chyba na tym kończą się pozytywy. Wiele osób podchodzi sceptycznie do planowanych zmian, choć jeszcze nie wszystko zostało klepnięte. Tym razem sprzeciwiają się im głównie duże kluby takie jak River i Boca. Obawiają się wkroczenia na ścieżkę prowadzącą ku spadkowi. W przypadku mniejszych drużyn zdanie jest podzielone. Znajdziecie grono zadowolonych z tego, że rozgrywki będą tak liczne, ale część ma uzasadnione obawy przed nagłą degradacją. Argentyńscy eksperci wychodzą z założenia, że to, co się teraz dzieje jest popisówką Claudio Tapii. Nie da się ukryć, że szef argentyńskiej piłki niejako sprawdza, na co może sobie pozwolić.
Sympatycy tamtejszego futbolu mają już go dość. Zasypują internet negatywnymi opiniami, które przeplatają groteskowe memy z Tapią w roli błazna. Przy okazji wytyka mu się, że klub, którego w przeszłości był właścicielem – Barracas Central – rozgrywa swoje mecze na Estadio Claudio Chiqui Tapia, w czym nie widzi nic złego sam zainteresowany. Co więcej, to on wyłożył pieniądze na jego budowę. Jego syn Matias jest prezesem, a młodszy z potomków kapitanem drużyny. Z tego względu jest ograniczone zaufanie do tej grupy ludzi. Wielu sympatyków uważa, że tegoroczny beniaminek awansował dzięki „wsparciu sędziów” i podejrzanym transakcjom.
Jednak teraz najważniejsze są planowane zmiany i nie wyglądają najlepiej. Liczba meczów ma sprawić, że będzie więcej pieniędzy z tytułu praw telewizyjnych, ale stopień skomplikowania aż bije po oczach. Liczna liga ma swój urok, ale skoro pewne osoby, kierują się kryterium pieniędzy, to nie powinni zapominać, że dzieląc tort na tak wiele części, można otrzymać tylko okruchy.
WIĘCEJ O FUTBOLU: