Na mocy porozumienia Eintrachtu Frankfurt z Juventusem Filip Kostić nie wystąpi w Superpucharze Europy. Serb przenosi się do Turynu i nie będzie mógł pomóc swoim kolegom w prestiżowym starciu z Realem Madryt. Spotkanie z Królewskimi mogłoby być dla niego godnym pożegnaniem z drużyną Orłów. Z Frankfurtu odchodzi w poczuciu dobrze wykonanej roboty. Z Eintrachtem zdobył Ligę Europy, doszedł do półfinału tych rozgrywek i zajął piąte miejsce w Bundeslidze – najwyższe w XXI wieku.
Choć pewnie i Filip Kostić, i Eintracht inaczej wyobrażali sobie pożegnanie Serba z Frankfurtem niż porażka 1:6 z Bayernem Monachium, to na ostatni orli taniec 29-latkowi nie pozwolił Juventus. Turyński klub zastrzegł, że dla dobra finalizacji rozmów skrzydłowy nie może wystąpić w Superpucharze Europy przeciwko Realowi Madryt. I tak zamiast rozstania w świetle jupiterów stadionu w Helsinkach, Kostić opuścił Eintracht po czterech latach, strzelając do pustej bramki po dośrodkowaniach Hrvoje Smolcicia i odjeżdżając na rowerze z ośrodka treningowego. Przez kibiców Orłów zostanie jednak zapamiętany nie w sposób, jaki oddalał się od Deutsche Bank Park, ale, w jaki wprowadzał trybuny w ekstazę. Ci fani, którzy w 2018 roku pukali się w głowę, pytając po, co nam taki odrzut ze spadającego Hamburgera SV, dziś ponownie się za nią trzymają i zastanawiają, jak Oliver Glasner go zastąpi. To najlepszy dowód na udany pobyt Serba nad Menem.
Real Madryt – Eintracht Frankfurt: Orły bez Kosticia
Gdy w 2016 roku HSV kupowało go w 2016 roku za 14 mln, pobiło transferowy rekord. Kostić kosztował więcej niż Rafael van der Vaart czy Vincent Kompany. Pokładano w nim ogromne nadzieje, które szybko się rozwiały. Dwa lata później odchodził z łatką buńczucznego piłkarza, który spuszcza wszystkie drużyny z ligi. W taki sposób odszedł z VfB Stuttgart. Podobne okoliczności towarzyszyły mu rozstając się z Hamburgiem. Jak się okazało we Frankfurcie Eintracht nie został zdegradowany, a charakter Serba okazał się do okiełznania. To w dużej mierze zasługa Adiego Huettera.
Mocniejszy od kawy
Kostić stał się żołnierzem austriackiego trenera. Jako jeden z nielicznych zauważył w nim potencjał do gry na wahadle. Właśnie pod niego dostosował taktykę Orłów, przechodząc na ustawienie 1-3-5-2. W ten sposób mógł wykorzystać dwa atuty Serba: precyzyjne dośrodkowania i niebywałą kondycję. Już w pierwszym sezonie po przyjściu do Frankfurtu 29-latek biegał niezmordowany od pola karnego do pola karnego, znajdując się w TOP 10 Bundesligi pod względem pokonanych kilometrów. Łącznie przez cztery lata w Eintrachcie opuścił tylko osiem ligowych meczów, a niemal każdy, w którym wystąpił grał od deski do deski. Był niezastąpiony.
O świetnej motoryce Serba najlepiej świadczy anegdota opowiedziana przez bramkarza Kevina Trappa w sezonie 2019/20. – Podobno Filip kupił nowy ekspres do kawy, który działa cuda. Od teraz nie można go powalić. Jest prawdziwym potworem – żartował golkiper o Kosticiu, który i bez kawy czy innych specyfików na boisku się nie zatrzymywał. Dowcip Czesława Michniewicza o tym, że Szymon Żurkowski męczy się stojąc, można jeden do jednego odnieść również do 29-latka, którego właśnie sprowadził Juventus.
Będąc ciągle w ruchu, sprawiał ogromne problemy defensorom rywali. Już samo jego ustawienie jako wahadłowego przysporzyło wiele kłopotów przeciwnikom. Problem dotyczył głównie odpowiedzialności za wahadłowego. Może ona spaść albo na skrzydłowego, albo na bocznego obrońcę. Kostić nie miał takich rozterek. Jego zadaniem było pognać jak najszybciej wzdłuż linii, minąć rywala i dośrodkować w pole karne. A w tym elemencie wzniósł swoje umiejętności na światowy poziom.
Ulubieniec kibiców
– Filip ma niezwykłą zdolność dostrzegania wolnych zawodników w polu karnym pod dużym naciskiem. Do tego ma wysoką jakość techniczną, aby ich znaleźć — stwierdził Oliver Glasner, szkoleniowiec Eintrachtu Frankfurt. Dla Kosticia nie ma problemu, by odszukać w szesnastce wysokiego czy niskiego kolegę. W obu przypadkach kierował piłką z precyzją godną szwajcarskiego zegarmistrza. Bez problemów obsługiwał podaniami rosłych Sebastiena Hallera czy Andre Silvę, a także niewysokiego Lukę Jovicia. Gdyby ktoś się zastanawiał, dlaczego Orły sprzedały wspomnianych napastników za łączną kwotę wynoszącą przeszło 130 mln euro, to w dużej mierze odpowiedzią jest Serb. To właśnie dlatego w pierwszym sezonie po transferach Haller, Silva i Jovic prezentowali się poniżej oczekiwań. Nie miał im już kto dogrywać z tak wysoką skutecznością.
Łącznie przez cztery lata zanotował 64 asysty. Do tego dołożył 33 bramki, co jak na wahadłowego w 171 meczach budzi respekt. Nie dlatego zdobył jednak powszechny szacunek u kibiców. Fani pokochali go głównie za charakter. Gdy wszyscy opadają z sił, on dalej walczy, atakuje rywali, pressuje ich, często używając do tego wślizgów. Nie odpuszcza do ostatniego gwizdka sędziego. Laurką jego nieustępliwości i walki pozostają spotkania Ligi Europy z poprzedniego sezonu.
W meczu z Barceloną zdobył dwie bramki i zanotował asystę, dzięki czemu Orły pokonały Dumę Katalonii 3:2 i awansowały do półfinału. Rozprawiły się w nim z West Hamem United. W finale na Eintracht czekali Rangersi. W niebywałej wilgoci i upale majowym w Sewilli kolejni zawodnicy padali jak muchy. Problemy miał również Kostić. Ale to właśnie on przeprowadził w drugiej połowie szarżę lewym skrzydłem, dośrodkował w pole karne do Rafaela Borre, który doprowadził do wyrównania. Dzięki niemu o zwycięstwie w finale Ligi Europy decydowała seria jedenastek. W niej ponownie Serb odegrał ważną rolę, wykorzystując rzut karny w czwartej kolejce. Po kolejnej Orły cieszyły się z triumfu.
Literówka, która zmieniła historię
Nie doszłoby do niego, gdyby Kostić na Półwysep Apeniński udał się rok wcześniej. A były ku temu szanse. W zasadzie wszystko było już dogadane między Eintrachtem a Lazio, ale do transferu nie doszło. I tu krążą dwie wersje historii. Rzymski klub twierdzi, że działacze Orłów celowo podali nieprawidłowy adres mailowy, na który mieli wysłać oficjalną ofertę kupna Serba. Wobec tego wiadomość nigdy do zawodnika nie dotarła. Włodarze Eintrachtu bronią się natomiast tym, że adres mailowy podali właściwy, ale to Lazio popełniło błąd przy wysyłce. Bliższe prawdy wydaje się tłumaczenie włoskiej ekipy, bowiem agent Kosticia otrzymał zrzut ekranu z wysłanym mailem, a wszem i wobec było wiadomo, że frankfurtczycy nie byli skorzy do sprzedaży swojego najważniejszego zawodnika. Finalnie Serb odmówił udziału w treningu przed meczem z Arminią Bielefeld. Nic jednak nie wskórał. Okno transferowe się zamknęło. Mógł albo dalej się dąsać na swoich działaczy bądź zabrać się do pracy, by zapracować na kolejny transfer. Wybrał tę drugą opcję, czym ponownie wzbudził respekt u kibiców.
Gdyby nie jedna brakująca litera w adresie mailowym Kostić pewnie nigdy nie zdobyłby Ligi Europy z Eintrachtem. Pewnie nie zapracowałby na transfer do Juventusu. Zapewne nie odchodziłby z Frankfurtu jako jedna ze współczesnych legend klubu. Może to zrobić z czystym sumieniem i nie ważne, że dzieje się to w zaciszu na rowerze, a nie przy jupiterach stadionu w Helsinkach.
WIĘCEJ O NIEMIECKIEJ PIŁCE:
- Berlin bez zmian, szansa „Kamyka” i potężny Bayern. Wnioski po 1. kolejce Bundesligi
- Walczyli i zwyciężyli. BVB pokonało Bayer, Terzic wyrównał rekord Kloppa
- „W rok w Schalke udało się odwrócić sytuację o 180 stopni”
Fot. Newspix