Wszyscy skazują ich na porażkę, ale oni nic sobie z tego nie robią. Każdy kolejny typ wskazujący Nottingham Forest na kandydata do spadku z Premier League tylko motywuje Evangelosa Marinakisa, właściciela klubu, do podejmowania kolejnych ryzykownych decyzji. Wydawałoby się, że każde szaleństwo ma swoje granice, ale chyba nie w tym przypadku. Ekscentryczny Grek właśnie postanowił bowiem zapłacić 200 tysięcy funtów tygodniowo… Jessemu Lingardowi.
Beniaminkowie w Premier League obierają zwykle jeden z dwóch kierunków – albo szaleństwo transferowe i wymiana większości kadry, albo próba zawojowania wyższego poziomu rozgrywkowego tym samym składem osobowym, który wywalczył awans. Żadna z tych dróg nie jest oczywiście idealna.
Spis treści
„Szaleństwo” beniaminka
W najbliższym sezonie wszystkie oczy w Anglii skierowane będą przede wszystkim na Nottingham Forest, które wraca na najwyższy poziom rozgrywkowy po 23 latach tułania się po niższych ligach. I już dziś wiadomo, jaką drogę obrał ten klub. Wygląda na to, że działacze The Reds zdecydowali się na podjęcie ryzyka i zrobienie absolutnie wszystkiego, żeby tylko utrzymać się w Premier League. Postawiono wszystko na jedną kartę i zaczęło się szaleństwo transferowe.
Tego lata na City Ground pojawiło się już jedenastu nowych zawodników – tylko dwóch za darmo i jeden w ramach wypożyczenia. Na całą resztę wydano ponad 80 milionów euro. Nie to jednak wzbudza największe kontrowersje, bo w zasadzie taka kwota nie robi już na nikim wrażenia. I to nawet w przypadku beniaminka Premier League. W końcu najlepsze kluby w tej lidze wydają takie kwoty na pojedynczych zawodników.
Największy szum zrobił się wokół tego najnowszego wzmocnienia. W czwartkowy wieczór Nottingham Forest poinformowało o zakontraktowaniu samego Jessego Lingarda, który po raz kolejny znalazł się na zakręcie kariery. Takiego ruchu angielskiego skrzydłowego raczej nikt się nie spodziewał, bo w ostatnich tygodniach łączony był z lepszymi klubami albo z wyjazdem na Bliski Wschód.
Kariera Lingarda pełna jest wzlotów i upadków, choć tych drugich było znacznie więcej. Z Manchesterem United żegnał się w nie najlepszej atmosferze, po kolejnym bardzo słabym sezonie. Miał wszystko, żeby zostać legendą Czerwonych Diabłów, a ostatecznie kończy jak większość wychowanków tego klubu w ostatnich latach. Odchodzi z łatką piłkarza, który niespecjalnie przykłada się do swoich obowiązków i który skupia się na zupełnie innych sprawach niż granie w piłkę.
Nie będzie misji ratunkowej. Rooney ucieka do MLS
Nierozłączny duet
W dodatku ostatnio okazało się, że 29-latek był jednym z „kretów” w szatni. Tak przynajmniej stwierdził lekko podchmielony, nowy dyrektor generalny Manchesteru United, Richard Arnold. – Dwa źródła, które przekazywały wiadomości mediom, opuściły już zespół. Wiecie już, że Paul Pogba i Jesse Lingard nie są już zawodnikami tego klubu – powiedział działacz na wyjątkowym spotkaniu z kibicami, nie wiedząc, że jest nagrywany. Jakby tego było mało, te słowa padły 18 czerwca, czyli jeszcze przed wygaśnięciem kontraktów obu zawodników.
Nie zmienia to jednak faktu, że Arnold może mieć rację. Pogba i Lingard znali się jeszcze z drużyn młodzieżowych United i gdy ten pierwszy wrócił na Old Trafford w 2016 roku, stali się niemal nierozłączni. I jak się później okazało, obaj ciągnęli się nawzajem w dół, a później wyszło jeszcze, że byli wtykami. Obaj tez pożegnali się klubem w tym samym czasie i obaj w niesławie. Stali się kolejnymi symbolami marazmu Czerwonych Diabłów w ostatnich latach, obok takich postaci jak Harry Maguire.
Wyświetl ten post na Instagramie
Nie jest oczywiście tak, że Pogba i Lingard zawsze wyglądali słabo, nie pokazując swojej jakości. Obaj najlepiej prezentowali się chyba za kadencji Jose Mourinho i na początku pracy Ole Gunnara Solskjaera. To był jednak najlepszy okres w ogóle dla całego klubu od odejścia Sir Alexa Fergusona. Wysoki poziom prezentowała cała drużyna. Udało się wygrać Ligę Europy, sięgnąć po Puchar Ligi Angielskiej i wicemistrzostwo Anglii.
Arnold, Maguire, Ronaldo. Trudne początki ten Haga
A miało być tak pięknie
Skupiając się już jednak na samym Lingardzie można dojść do wniosku, że w pewnym momencie jego największym ograniczeniem był sam Manchester United. Trudno jednoznacznie wyjaśnić, dlaczego tak się działo. Możliwe, że ciążyła mu gigantyczna presja, albo po prostu nieodpowiednie towarzystwo. Wystarczyło, że przeniósł się na trochę do West Hamu w sezonie 2020/2021, żeby zrobić najlepsze liczby w karierze.
Lingard wszedł bez kompleksów do drużyny Davida Moyesa. Niemal od razu stał się niekwestionowanym liderem drużyny i znacząco przyczynił się do wywalczenia awansu do Ligi Europy. Przez cztery miesiące pobytu w Londynie zdobył dziewięć bramek i zaliczył pięć asyst, a przecież przez pierwszą połowę sezonu nie wystąpił w żadnym meczu ligowym. W tamtym momencie wydawało się, że nie ma dla niego innej drogi, niż pozostanie w stolicy. Młoty przygotowały nawet ofertę jego wykupu, ale transfer został niespodziewanie zablokowany przez United.
Ole Gunnar Solskjaer twierdził, że zamierza na niego stawiać i Anglik będzie bardzo przydatny jego drużynie. Niestety rzeczywistość znów okazała się być zupełnie inna. Lingard często nie pojawiał się nawet w kadrze meczowej, cała drużyna znów wpadła w głęboki dołek, co skończyło się zwolnieniem norweskiego szkoleniowca. Zastąpił go Ralf Rangnick, który w zasadzie skreślił 29-latka na samym wejściu. Sezon zakończył się dla niego na 16 występach w Premier League, w których zdobył jedną bramkę. Klub nie zamierzał nawet myśleć o nowym kontrakcie. W dwóch słowach – kolejna katastrofa.
Co czeka Płachetę w Birmingham?
Czego się nie robi dla pieniędzy
Nie ma się co oszukiwać. Patrząc na to z zewnątrz, zatrudnienie Jessego Lingarda w Nottingham Forest jest ogromnym ryzykiem. Beniaminek Premier League bierze zawodnika, który przez całą seniorską karierę rozegrał półtora sezonu na najwyższym światowym poziomie. W dodatku takiego, który nie ma najprostszego charakteru, ale ma za to status gwiazdy, który chyba nieco przewyższa klub, do którego trafia. Oczywiście Anglik ma ogromne możliwości i jeżeli uda mu się osiągnąć dyspozycję z czasów gry w West Hamie, może nawet w pojedynkę zapewnić The Reds utrzymanie.
Władze Nottingham najwidoczniej doszły do wniosku, że drużyna potrzebuje akurat kogoś takiego. Ale właśnie kluczową kwestią będzie to, co w ogóle myślą o tym inni zawodnicy. Specjalnie dla Lingarda został bowiem utworzony komin płacowy. Według brytyjskich mediów 29-latek będzie zarabiał 200 tysięcy funtów tygodniowo, co oznacza, że znajdzie się w gronie najlepiej zarabiających zawodników w całej lidze. Drugim zawodnikiem w Forest pod względem zarobków będzie bramkarz Dean Henderson, który zarobi „zaledwie” 110 tys. funtów. Różnica jest więc ogromna.
Takie działania rzadko wychodzą na dobre, a w tym przypadku widać jeszcze, że chyba właśnie to było główną motywacją dla Lingarda. Miał bowiem kilka innych ofert między innymi z West Hamu, w którym przeżył prawdopodobnie najlepszy okres w karierze. Wydawałoby się, że taki ruch jest naturalny i optymalny, ale niestety Młoty zaoferowały „tylko” 150 tysięcy funtów. Dla Anglika kwotą wyjściową od samego początku było natomiast 180 tysięcy, które do niedawna chciały zapłacić tylko kluby z Bliskiego Wschodu. Na szczęście dla niego, nagle z walizką pieniędzy zjawił się właściciel Forest Evangelos Marinakis i jego syn Militiadis.
Welcome @JesseLingard 🙏🏻💪🏼 @NFFC #NFFC #BELIEVE pic.twitter.com/7gKjKomM3b
— Miltiadis Marinakis (@mil7iadis) July 21, 2022
W przeciwieństwie do klubu, dla Lingarda jest to sytuacja, z której i tak wyjdzie zwycięsko. I to pomimo tego, że kontrakt został podpisany tylko na rok. Wszystko jest w jego rękach. Ma okazję, żeby odbudować się pod względem sportowym, stać się jedną z gwiazd Premier League i być może nawet zapracować sobie jeszcze na jakiś transfer do większego klubu. Warunki będzie miał idealne, bo w Nottingham panuje większy spokój niż w Manchesterze. Nie ma obaw, że trener Steve Cooper nie będzie na niego stawiał. Anglik skończy w tym roku 30 lat, więc może to być dla niego ostatnia szansa, aby wskoczyć z powrotem na najwyższy poziom. Ale nawet, jak ją zaprzepaści, to skończy przynajmniej z wypchanym portfelem.
Czytaj więcej o Premier League:
- „Sonomania” w Korei. Tottenham bije rekordy popularności
- Sterling, Koulibaly, a to nie koniec. Chelsea zbroi się przed nadchodzącym sezonem
- „Rzeźnik z Amsterdamu” w Manchesterze. Kim jest Lisandro Martinez?
Fot. Newspix