Opóźnienia są ostatnio modne w świecie wielkiego sportu. Tak jak wczoraj musieliśmy chwilę poczekać na start finału Ligi Mistrzów, tak punktualni nie byli dzisiaj organizatorzy Grand Prix Monako. Wszystko przez opady deszczu. W końcu jednak wyścig rozkręcił się na dobre. I przyniósł nam niespodziewanego triumfatora – Sergio Pereza.
Wiemy, jaką charakterystykę ma tor w Monako. Wiemy, jak trudno na nim wyprzedzać. Tym istotniejsze były zatem wyniki kwalifikacji. Te wygrał Charles Leclerc przed Carlosem Sainzem Jr. Tuż za dwójką reprezentantów Ferrari mieliśmy kierowców Red Bulla, czyli Maxa Verstappena oraz Pereza. To zapowiadało jedno – mógł czekać nas weekend włoskiego zespołu. Ale stało się inaczej.
Deszcz oznacza dobry wyścig?
Zanim jednak doszło do jakichkolwiek rozstrzygnięć, organizatorzy mieli problem z warunkami atmosferycznymi. Postanowili zareagować instynktownie. Szybko po pojawieniu się deszczu ogłosili, że wyścig rozpocznie się trochę później. – Jeśli bezpieczeństwo jest aż tak istotne w Formule 1, prawdopodobnie najlepiej będzie nie ścigać się w ogóle – skomentował to na Twitterze Jeremy Clarkson, słynna osobowość świata motosportu.
Trzeba jednak przyznać, że w trakcie okrążenia formującego na torze naprawdę lało. Dostrzegł to choćby Daniel Ricciardo, który narzekał przez radio, że trasa jest bardziej mokra, niż się spodziewał. Nie mogło zatem być inaczej – mieliśmy czerwoną flagę i bolidy wróciły do boksów.
Po upływie kilkudziesięciu minut aura się poprawiła. Nieco po szesnastej (planowo miała być piętnasta) wyścig wystartował na dobre. Kto na jego początku szczególnie się wyróżniał? Pierre Gasly. Francuz z AlphaTauri widocznie nie wziął sobie do serca, że w Monako się nie wyprzedza i omijał kolejne bolidy jak szalony. Jego ofiarami stali się Ricciardo czy Zhou Guanyu.
Mówimy jednak o roszadach przy końcu stawki, bo Gasly ostatecznie wspiął się najwyżej na jedenastą pozycję. To, co kluczowe dla całego Grand Prix, działo się natomiast z udziałem Leclerca. Jego zespół źle rozegrał kwestię pit-stopów (Charles zjechał z toru, kiedy mechanicy zajmowali się jego kolegą z zespołu i stracił kilka dodatkowych sekund), przez co Monakijczyk po powrocie z alei serwisowej znalazł się za Sergio Perezem, a także Sainzem oraz Verstappenem (kierowcy Red Bulla zmienili opony wcześniej).
To był pierwszy i… ostateczny gwóźdź do trumny dla Ferrari.
Nagroda za świetną pracę
Fakty były bowiem takie, że Perez znalazł się w sytuacji, w której wszystko zależało od niego. Jeśli nie będzie popełniał błędów, to wygra wyścig – tak to mogliśmy określić. I faktycznie – Meksykanin utrzymał nerwy na wodzy. Choć różnice w czołówce były minimalne i po dwa bolidy Ferrari oraz Red Bulla jechały pod koniec rywalizacji jeden za drugim, to jednak Perez przekroczył linię mety jako pierwszy. Za nim znaleźli się kolejno Sainz, Verstappen oraz Leclerc, największy przegrany dzisiejszego ścigania.
Co prawda Monakijczyk wreszcie ukończył Grand Prix Monako – co w ubiegłych sezonach regularnie mu się nie udawało. Ale nie ma co ukrywać, że przegrał dzisiaj podwójnie. Po pierwsze, nie wykorzystał pole position, kończąc wyścig poza podium. Po drugie, lepszy od niego okazał się Verstappen, czyli jego największy rywal w walce o mistrzostwo świata. Holender delikatnie powiększył dzisiaj przewagę nad Leclerkiem w klasyfikacji kierowców – do dziewięciu punktów. Na trzecim miejscu umocnił się natomiast Perez, który na dobrą sprawę niewiele już traci do wspomnianej wcześniej dwójki (ma 110 oczek przy 126 Verstappena).
Można powiedzieć, że Meksykanin otrzymał dzisiaj nagrodę za znakomitą pracę, jaką wykonywał w ostatnich tygodniach. Bo naprawdę jeździł świetnie. Przypomnijmy też, że podczas Grand Prix Hiszpanii był naprawdę niepocieszony – kiedy na prośbę Red Bulla musiał przepuścić swojego zespołowego kolegę. W Monako natomiast okazał się lepszy nawet w wewnętrznej rywalizacji z Maxem (i tym razem drużyna mu pomogła, bo został wezwany na pit-stop jako pierwszy).
Składamy zatem gratulacje “Checo” i czekamy na kolejne wyścigi. Być może Red Bull będzie walczył w tym sezonie o “dublet” na szczycie stawki.
Fot. Newspix.pl