Reklama

Vaculik wygrywa nudne GP Czech, Zmarzlik odpada w półfinale

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

28 maja 2022, 22:37 • 8 min czytania 1 komentarz

Podczas Grand Prix Czech, przeżyliśmy małą powtórkę z ORLEN Warsaw FIM Speedway Grand Prix. Faza zasadnicza zawodów w wykonaniu Bartosza Zmarzlika oraz Macieja Janowskiego wypadła nawet nieźle. Ale w ostatnie biegi, decydujące o miejscach na podium, ponownie poszły nie po myśli Polaków. Zmarzlik raz jeszcze zakończył udział w zawodach w na półfinale. Janowskiemu poszło nieco lepiej, gdyż wszedł do finału. Ale w nim dotknął taśmy, przez co został wykluczony. Zwyciężył Martin Vaculik, który w finale – poza Magikiem – w pokonanym polu pozostawił Taia Woffindena oraz Jasona Doyle’a. I… to by było na tyle, bo w Czechach emocji związanych ze ściganiem było jak na lekarstwo.

Vaculik wygrywa nudne GP Czech, Zmarzlik odpada w półfinale

Sytuacja na górze klasyfikacji generalnej Grand Prix przed dzisiejszym ściganiem była bardzo ciasna. Prowadził Bartosz Zmarzlik, który zgromadził 32 punkty i zwyciężył w pierwszych zawodach w Gorican. Znakomicie radził sobie też w Warszawie, ale tam w półfinale popełnił fatalny błąd. Jadąc na drugiej pozycji – czyli dającej awans do biegu finałowego – wyniósł się z korzystnej ścieżki, przez co wyprzedził go Fredrik Lindgren. Tym samym na pierwszy triumf polskiego żużlowca na Stadionie Narodowym przyjdzie nam poczekać co najmniej do następnego sezonu.

Zaraz za Polakiem, z 30. oczkami na koncie, znajdowali się dwaj Duńczycy – Leon Madsen i Mikkel Michelsen. Tylko punkt mniej od nich miał Maciej Janowski. To właśnie na popularnego Magica warto było zwrócić uwagę przed zawodami. W zeszłym sezonie Janowski znakomicie poradził sobie na praskiej Markecie. Wprawdzie w kwalifikacjach – już tradycyjnie – zwyciężył Zmarzlik, podczas gdy Janowski uplasował się w środku stawki. Ale przyzwyczailiśmy się do tego, że kwalifikacje niespecjalnie przekładają się na to, co dzień później dzieje się na torze.

Orlen baner

NIEBIESKIE POLE WYGRYWA

Potwierdzenie tej tezy otrzymaliśmy w pierwszej serii startów, bo już wtedy Zmarzlik i Janowski spotkali się na torze. Poza nimi na linii startu stanęli Jan Kvech (jeździł z dziką kartą) oraz Tai Woffinden. Może wskaźnik pomiaru tętna, które zawodnicy mają na starcie, to tylko ciekawostka, ale trzykrotny mistrz świata posiadał je na poziomie ok. 140 uderzeń na minutę, podczas gdy Polacy – w granicach 160. Ale tym razem spokój nie przełożył się na dobry wynik Brytyjczyka, który nie zebrał się ze startu.

Reklama

Na szczęście, tego samego nie mógł o sobie powiedzieć Janowski. Jeździec Sparty Wrocław popisał się znakomitym refleksem, czym zaszachował jadącego w czerwonym kasku Zmarzlika. Bartek próbował gonić rodaka, ale na nieodsypanym praskim torze nie mógł wiele zdziałać na dystansie.

No właśnie – tor. Ten był mało emocjonujący. Liczyliśmy na to, że z wraz z biegiem zawodów nawierzchnia nieco się odsypie. Jednak zmieniały się cyferki kolejnych wyścigów, a sytuacja nie ulegała zmianie. Na dystansie nie dało się wyprzedzać, a i na starcie wszystko łatwo dało się przewidzieć. Pole drugie zdecydowanie wyróżniało się na plus względem innych.

Dowód na to, jak wielkie różnice występują pomiędzy poszczególnymi polami, i jak bardzo złego startu nie da się naprawić, otrzymaliśmy w drugiej serii biegów. Zmarzlik i Janowski nieźle się zaprezentowali w swoim pierwszym wyścigu? W takim razie, startując w białych kaskach, obaj dowieźli do mety odpowiednio jeden i zero punktów. Przy czym Bartek dokonał tego z naprawdę dużymi problemami.

A co do białego kasku, to w szóstym biegu mieliśmy element humorystyczny. Okej, wiadomo że gospodarze zwykle rozdają dzikie karty zawodnikom ze swoich krajów. Ich poziom z reguły odstaje od stałych bywalców cyklu, jednak tacy Czesi przynajmniej mają za kogo trzymać kciuki. I tak w zawodach oglądaliśmy Jana Kvecha, który w drugiej serii… pomylił sobie kolory kasków. Miał startować z czwartego pola – kask żółty. Tymczasem wyjechał w kasku białym, za co został wykluczony przed startem.

Jego miejsce zajął zawodnik rezerwowy – Daniel Klima. I ten dwudziestolatek, absolutny żużlowy no-name, zdobył jeden punkt, przewożąc… Pawła Przedpełskiego. Paweł, naprawdę? Rozumiemy, że tor był jaki był, że startowałeś z nie najlepszego trzeciego pola (choć i czwarty tor Czecha nie niósł), ale z rezerwowym zawodnikiem, który pierwszy i ostatni raz wyjeżdża na tor, przegrywać po prostu nie wypada.

– [Niebieskie pole] jest przyczepniejsze, niż pozostałe. Na torze nie ma wielu ścieżek do ścigania, po szerokiej jest zbyt ślisko, ciężko znaleźć linie do wyprzedzania. Jak się wygra start, to łatwo się jedzie, bo jest tylko jedna linia – analizował sytuację na torze Zmarzlik przed kamerą Eurosportu. Kiedy pracujący w parku maszyn Sebastian Szczęsny zagadał Polaka o tym, że w Pradze były kiedyś ciekawe biegi i zawody, Zmarzlik roześmiał się i odpowiedział krótko: – Były.

Reklama

NUDÓW CIĄG DALSZY I NIESPOTYKANY DEFEKT

Dopiero w połowie zawodów dominacja niebieskiego pola przestała być aż tak widoczna i zawodnicy z innych miejsc nie tracili na starcie. To fajnie, że przynajmniej na pierwszych metrach mieliśmy choć trochę emocji, zamiast wiedzieć już przed startem który zawodnik wygra bieg. Ale na trasie wciąż wiało nudą.

Tak naprawdę, w trakcie całych zawodów obejrzeliśmy tylko kilka ciekawych akcji. Przy czym jedna z nich to taka, która zdarza się chyba jeszcze rzadziej, niż pomylenie przez zawodnika kolorów kasków. Otóż w biegu numer 13 Dan Bewley bardzo męczył się ze swoim motocyklem. Kiedy Brytyjczyk zaczynał trzecie okrążenie, na wirażu… pękła mu rama w maszynie. Na całe szczęście, zawodnikowi nic się nie stało. Wyniki biegu zostały zaliczone, gdyż sędzia przerwał wyścig dopiero wtedy, kiedy żużlowcy zaczynali ostatnie okrążenie.

Co jeszcze zapamiętamy z Grand Prix Czech? Zacznijmy od tych, którzy zawiedli. Tego wieczoru do udanych nie zaliczy Patryk Dudek. Powracający do Grand Prix jeździec Apatora Toruń wprawdzie wgrał jeden wyścig, a 5 punktów przed ostatnim startem dawało mu nadzieję na awans do półfinału. Niestety, Dudek w ostatnim starcie przywiózł tylko punkcik, zatem można wyciągnąć wniosek, że jego jedna, jedyna wygrana to bardziej efekt – a jakże – startu z pola numer 2.

O dzisiejszych zawodach jak najszybciej będzie chciał zapomnieć również Michelsen. Duńczyk zdobył zaledwie 3 punkty i nie utrzymał miejsca w pierwszej trójce klasyfikacji generalnej. Przedpełski? Po półfinale w Warszawie, dziś był bezradny, czego najlepszym dowodem był jego bieg z Danielem Klimą.

Do jasnych punktów zawodów należeli Tai Woffinden oraz Martin Vaculik. Obu żużlowcom w tym sezonie niespecjalnie żre w cyklu Grand Prix. Tymczasem Tajski udowodnił, że słusznie nazywany był niegdyś królem Pragi. W końcu wygrywał na tym torze trzykrotnie. Choć ostatni raz dość dawno temu, bo w 2015 roku. Z kolei Słowak chyba nie mógł wymarzyć sobie lepszego miejsca na przełamanie, niż Praga, w której – jak sam mówi – czuje się jak w domu.

UCZCIWOŚĆ THOMSENA, CWANIACTWO DOYLE’A

W półfinałach z Polaków zobaczyliśmy Macieja Janowskiego oraz Bartosza Zmarzlika. I błagaliśmy o to, by nie zdarzyła się powtórka z Warszawy, kiedy obaj Polacy też startowali w osobnych półfinałach, ale żaden z nich nie dostał się do biegu wieczoru. I po Pradze możemy być zadowoleni… połowicznie.

W pierwszym półfinale na starcie stanęli Woffinden, Janowski, Madsen oraz Bewley. Tajski zaskoczył podczas wyboru pola. Choć wybierał pierwszy, to nie zdecydował się na kask niebieski, lecz wolał jechać najbliżej krawężnika. Tym sposobem sprawił ogromny prezent Janowskiemu, który bez zastanowienia wziął pole B. I to była znakomita decyzja. Obaj zawodnicy Sparty równo wyszli spod taśmy, ale to Magic lepiej rozegrał sytuację na pierwszym łuku i to on zwyciężył w biegu półfinałowym.

Niestety, podobnej sztuki nie udało się dokonać Bartkowi Zmarzlikowi. W jego biegu to Martin Vaculik startował z drugiego pola, więc Bartek wziął pierwsze – tak, jak Woffinden. Można było się zastanawiać, czy aby lepszym wyborem nie byłby trzeci tor. Zapewne Polak zasugerował się tym, że chwilę wcześniej, w biegu nr 20 pokonał Słowaka i to startując właśnie z pierwszego toru. Ale wtedy nawierzchnia była bardziej wyjeżdżona. Tor świeżo po polaniu zachował się inaczej i tak Vacul z łatwością zamknął wicemistrza świata.

Ale dalej było jeszcze ciekawiej, gdyż startujący w tym biegu Anders Thomsen i Jason Doyle zetknęli się motocyklami. To nie wpłynęło na jazdę Doyle’a, który wysunął się na drugie miejsce. Duńczyk upadł jednak na tor. Jako że sytuacja miała miejsce na pierwszym łuku, gdyby Anders pozostał na torze, miałby spore szanse uczestniczyć w powtórce startu, gdyż było całkiem możliwe, że sędzia zarządziłby ją w pełnym składzie. Tymczasem Thomsen sam uznał, że to on zawinił i zszedł z toru. Doprawdy, gratulujemy postawy fair play i wzięcia winy za zaistniałą sytuację na siebie. Jedynym niezadowolonym z takiego obrotu spraw był Bartosz Zmarzlik, który jechał trzeci i na praskim torze nie zdołał już nic wskórać. Wobec tego Zmarzlik zakończył w półfinale kolejne zawody cyklu Grand Prix. Szkoda, mogło być lepiej.

Ale przecież wciąż mieliśmy Maćka Janowskiego, którego maszyna spod startu znakomicie niosła – co jest niemalże standardem w jego wykonaniu. W dodatku postanowił on nie popełnić błędu Zmarzlika. Wybierając po Vaculu (ten zgarnął – zgadliście – drugi tor) zdecydował się na start w białym kasku.

I kiedy już liczyliśmy na to, że po Warszawie zobaczymy Polaka na podium… Janowski na starcie dał się podpuścić Jasonowi Doyle’owi. Doświadczony Australijczyk, startując spod bandy podpuścił Magica, wykonując delikatny ruch. Polak nie wytrzymał próby nerwów, dotknął taśmy i tak został wykluczony.

Finał był biegiem bez historii – tak, jak większość wyścigów, które dziś zobaczyliśmy w Pradze. Wygrał Vaculik przed Woffindenem, i na przestrzeni całyc zawodów trzeba przyznać, że to wynik bardzo sprawiedliwy. Trzeci był Jason Doyle, który ciułał punkty, a w decydujących momentach okazał się lepszy i/lub sprytniejszy od dwóch Polaków. Szkoda, ale zakończmy pozytywnym akcentem. Pomimo wpadki w półfinale, Bartosz Zmarzlik zachował pozycję lidera cyklu Grand Prix. Z kolei na drugiej pozycji w generalce wylądował… Maciej Janowski. I nie mielibyśmy nic przeciwko, gdyby losy mistrzowskiego tytułu rozstrzygnęły się pomiędzy tą dwójką.

Grand Prix Czech, pierwsza czwórka (punkty w zawodach):

  1. Martin Vaculik (3, 2, 2, 3, 2, 3, 3)
  2. Tai Woffinden (1, 3, 3, 3, 3, 2, 2)
  3. Jason Doyle (3, 1, 0, 3, 1, 2, 1)
  4. Maciej Janowski (3, 0, 1, 2, 3, 3, T)

Klasyfikacja generalna Grand Prix – pierwsza szóstka:

  1. Bartosz Zmarzlik – 44 pkt
  2. Maciej Janowski – 43 pkt
  3. Leon Madsen – 40 pkt
  4. Mikkel Michelsen – 33 pkt
  5. Tai Woffinden – 32 pkt
  6. Jason Doyle – 31 pkt

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Żużel

Komentarze

1 komentarz

Loading...