Reklama

“Jak było tak dobrze, to dlaczego Stomil spadł?”

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

20 maja 2022, 17:15 • 12 min czytania 20 komentarzy

Stomil Olsztyn po dziesięciu latach spadł z I ligi. Najdłużej występujący klub na zapleczu Ekstraklasy znalazł się w trudnym położeniu, bowiem może nie przystąpić do rozgrywek II ligi. O tym, a także całej pierwszoligowej przygodzie Dumy Warmii porozmawialiśmy z wieloletnim kapitanem olsztyńskiego klubu – Januszem Bucholcem.

“Jak było tak dobrze, to dlaczego Stomil spadł?”

Czy można było się spodziewać spadku Stomilu Olsztyn z I ligi?

Patrząc na to, co się działo przez ostatnie 10 lat, to stałe utrzymywanie się w I lidze było wynikiem ponad stan. Nie dość, że klubem targały problemy finansowe i infrastrukturalne, to my jako piłkarze również mocno odczuliśmy kłopoty z pieniędzmi. W zasadzie żyliśmy z ciągłymi obietnicami wypłat, które zalegały wiele miesięcy. A mimo to potrafiliśmy się utrzymać. Teraz w teorii wszystko wyglądało stabilnie. Nie byłem już w kadrze tego zespołu przez ostatni rok, ale doszły mnie słuchy, że wszystkie pensje regulowano na czas. Niemniej jednak ani sportowo, ani organizacyjnie klub nie dorósł do I ligi. Można to też zrzucić na garb niezainteresowanego losem Stomilu miasta.

Wszystko było stosunkowo dobrze poukładane pod względem finansowym. Dokonano wartościowych wzmocnień latem i zimą. Ściągnięto przed sezonem, wydawało się, trenera, który powinien to wszystko poukładać. Zaczęto nawet nieco wybiegać w przyszłość i myśleć nie o walce o utrzymanie, a zaatakowanie baraży. A koniec końców Stomil po 10 latach zleciał z I ligi. Dlaczego?

Jak widać, coś nie zagrało. Wygląda na to, że zawiódł model funkcjonowania i budowy zespołu pod względem sportowym. Trzeba teraz sobie zadać pytanie, skoro wszystko było dobrze, to dlaczego jest źle? Myślę, że rotacje w filozofii na budowę drużyny zawiodły. W Olsztynie raz zatrudniano trenera, który chciał przez lata budować ekipę, chcącą grać w piłkę. Za moment zwolniono tego szkoleniowca i zatrudniono drugiego, preferującego grę z kontry i bazującego na charakterze zawodników. Takie zresztą były też zapewnienia trenera Adriana Stawskiego. Coś tu nie zagrało.

Reklama

Jedyną słuszną drogą dla polskich klubów pozostaje obrać jeden sportowy model budowy zespołu i trzymać się go, mając jednego trenera, nawet kosztem spadku. Taki szkoleniowiec powinien mieć zapewnioną swobodę pracy i otrzymać bardzo duży kredyt zaufania. Mówię tu o dwóch, trzech latach, a nie pół roku, co pozostaje często praktykowane. Piłka nożna to nie tylko płacenie na czas. Piłka nożna to zbudowanie strategii i wizji klubu, a nie życie od sezonu do sezonu z myślą, że jakoś to będzie. Tego aspektu z pewnością w Stomilu zabrakło.

Dodałbym jeszcze jedno a propos futbolu. Piłka nożna to przede wszystkim emocje i charakter, którego w moim odczuciu zabrakło Stomilowi w ważnych meczach, tzw. na nożu. Wystarczy podać przykłady porażek z GKS Jastrzębie, Górnikiem Polkowice czy ostatni remis z Zagłębiem Sosnowiec. Charakteru nie można było odmówić staremu Stomilowi z Bucholcem, Skibą i innymi weteranami w składzie. To oni utrzymywali pierwszoligowy byt przez 10 lat, choć wielkich sukcesów – najwyżej sklasyfikowany był na siódmym miejscu – nie było. 

Jest co wspominać, bo to były piękne czasy. To przede wszystkim wspaniała atmosfera towarzysząca każdemu treningowi i meczowi budowała ten zespół. Kto spędził w Olsztynie trochę więcej czasu, mógł się poczuć jak w rodzinie. To przez długi czas pozostawało największą siłą Stomilu. Kibice jak i piłkarze pielęgnowali, by klub wciąż się liczył w Polsce i dbali o swojską atmosferę. W bardzo trudnych chwilach, to nas utrzymywało przy życiu. Wspieraliśmy jeden drugiego. Szybko zapobiegaliśmy również wszelkim fermentom w szatni.

W zasadzie każdego dnia odliczałem minuty, by pójść do szatni. Czasami jechałem półtorej godziny szybciej na trening, by posiedzieć w klubie, wypić z kimś kawę i porozmawiać o piłce. To zawsze była ogromna przyjemność dla mnie. Można powiedzieć, że pomimo wielu, wielu przeszkód Stomil funkcjonował dość przyzwoicie w I lidze. Tylko tak można ocenić najwyższe siódme miejsce. Jednak myślę, że gdyby w pewnym momencie za trenera Mirka Jabłońskiego, gdy znajdowaliśmy się w czołówce, zostalibyśmy wzmocnieni sportowo i finansowo, to losy Stomilu mogłyby się inaczej potoczyć. Co ja mówię. Może wystarczyłoby, żeby zorganizowano nam obóz z prawdziwego zdarzenia i uregulowano zaległości za pięć, sześć miesięcy, bo mniej więcej tyle wtedy wynosiły, to dziś rozmawialibyśmy inaczej.

To ludzie od lat tworzą Stomil. Od kibiców przez piłkarzy aż po pracowników biurowych. Wszyscy mieli ten klub w sercu. Teraz trochę to się rozmyło.

Reklama

Niemal tradycją stały się problemy finansowe Stomilu. Jakie były najtrudniejsze momenty w tych 10 latach?

Mógłbym książkę na ten temat napisać. Jak masz jakieś możliwości to możemy coś wydać. Było pełno tych problemów. Ja współczułem prezesom, zarządom tego łatania dziur. Bardzo często musieli ryzykować po całości. Dla przykładu płacili nam jedną z sześciu zaległych wypłat kosztem nieopłacenia jakichś podatków czy ZUS-u. Inni pewnie współczuli nam, piłkarzom, że musieliśmy radzić sobie z takimi zaległościami. Oprócz tego trzeba było stale wywierać presję na górze, bo każdy z nas miał nóż na gardle.

Problemy ciągnęły się niemal cały czas. Drobna stabilność nastąpiła po przyjściu Michała Brańskiego do Olsztyna. Wtedy nawet miasto zaczęło interesować się klubem. Dzięki temu długi zostały spłacone. Myślę, że moje ostatnie dwa lata w Stomilu pozostawały spokojne. Podobnie jest chyba teraz, z tego co mi wiadomo. Wcześniej była jedna wielka walka o każdą złotówkę, wypłatę. Rzadko zdarzało się tak, że wszystkie pensje trafiały do nas na czas. W I lidze nie przypominam sobie dwóch sezonów z rzędu, by co miesiąc nie martwić się o pieniądze.

Nadal jednak twierdzę, że to nie wina prezesów, zarządów czy innych działaczy, a miasta. Olsztyńscy politycy od lat są ślepi na możliwości promocji stolicy Warmii poprzez sport. Jak pokazują inne przykłady, to podstawa funkcjonowania sportowego miasta.

Jakie były największe zaległości finansowe w Stomilu? Czy to było te wspomniane pół roku, czy też dłuższy czas?

Sześć miesięcy to okres, który na pewno się zdarzył. Nie chcę przesądzać w stu procentach, czy zdarzył się jakiś dłuższy czas. Do zaległości dochodziły premie za mecze i inne dodatki. Po latach już ciężko sobie przypomnieć dokładny czas zaległości.

Można mówić kwotami.

Zgadza się, ale nie w tym rzecz. Dla każdej osoby, która wtedy występowała w Stomilu mam ogromny szacunek. Nie mówię przez pryzmat sportowy. Choć każdy mówi, że na boisku nie myśli się o pieniądzach, to głowy nie da się tak zupełnie odciąć się od problemów finansowych, które sięgały wielu miesięcy. Bardzo dobrze wiem jak się szło na trening. Czym były zaprzątnięte myśli. Te same odczucia pewnie mieli pracownicy w biurach. Po latach nie mam do nich pretensji, bo wiem jak duży ciężar brali na klatkę. W sumie ich podziwiam, bo klub dotrwał do tych stabilniejszych czasów. Szkoda, że za płynnością finansową nie poszła odpowiednia płynność gry i satysfakcjonujące wyniki.

Jedną z ciekawszych anegdot o finansach Stomilu jest to, że za awans do I ligi, piłkarze zamiast premii otrzymali karnety na basen.

To już kultowa opowieść. Jednak warte podkreślenia jest to, że ten awans zrobiliśmy miejscowymi chłopakami. Do tego doszły dwa, trzy wzmocnienia z zewnątrz. Klimat tamtego okresu był niepowtarzalny. W zespole występowali zawodnicy, którzy chodzili do jednej podstawówki, siedzieli razem w ławce czy wychowywali na jednym osiedlu. To i mądre zarządzanie zasobami trenera Kaczmarka zadecydowało o naszym awansie. Trzeba podkreślić, że wtedy też prowadzenie klubu przez Irka Sobieskiego czy Andrzeja Bogusza również stało na odpowiednim poziomie. To chyba najpiękniejszy moment mojej kariery w Olsztynie. Nie było to poparte ogromnymi pieniędzmi czy marketingiem tylko zebrała się ekipa z osiedla i zrobiła awans. To było jak spełnienie marzeń.

Pewnie to najbardziej boli, że mnóstwo chłopaków, którzy wychowali się w Olsztynie, powiedzmy na Jarotach pokroju braci Gikiewiczów, szansy zaistnienia w Stomilu nie otrzymali.

Tego zabrakło. Ci najzdolniejsi musieli i nadal muszą tułać się po innych klubach, w niższych ligach. Szkoda, że tak się dzieje. Za dużo się o tym mówi, a za mało się robi. Między innymi dlatego stworzyłem firmę, która opiera się na treningu indywidualnym, by pomóc takich chłopakom wziąć sprawy w swojej ręce.

Czy założenie własnej firmy było powodem rozstania ze Stomilem czy też pojawiły się inne okoliczności?

Czułem się niechciany w Stomilu. Każdy prezes wiedział, jaki jestem. Nigdy w język się nie gryzłem, ale gdy przychodziło do rozmów, zawsze można było się ze mną dogadać. Mówiąc oględnie przez pryzmat końcówki tamtego sezonu nie doszliśmy do porozumienia z szefostwem. Szczegóły chciałbym jednak zostawić dla siebie. Niech tak pozostanie. Pomysł na siebie miałem już od lat, więc dobrze się odnalazłem. Indywidualizacja szkolenia to przyszłość i w tym kierunku poszedłem.

Spytałem o twoje rozstanie ze Stomilem a propos braku doświadczenia w kluczowych meczach. Klub z Olsztyna przegrywał ważne mecze. W meczach z drużynami walczącymi o ligowy byt – Jastrzębie, Górnik Polkowice, Zagłębie Sosnowiec – Duma Warmii zdobyła tylko pięć punktów. Bardzo mało.

Też rozpatruję spadek Stomilu w kontekście braku doświadczenia. Każdy trener wie jak cenni są tacy piłkarze. Po prostu ci starsi zawodnicy w ważnych momentach izolują szatnię, biorą ciężar odpowiedzialności na siebie i poniekąd dyktują odpowiednią drogę funkcjonowania drużyny. Każdy wie jak ciężko gra się o życie. Doświadczyła tego choćby Legia Warszawa, która po mistrzostwie niemal do ostatniej kolejki musiała drżeć o utrzymanie. Wtedy każdy przeciera oczy ze zdumienia, jak zawodnicy z dużymi umiejętnościami, mówiąc kolokwialnie, kopią się po czołach. Wtedy trzeba polegać na doświadczonych zawodnikach.

Z drugiej strony ciążyła na nas duża presja. Stale słyszeliśmy, że musimy się utrzymać, bo jak tego nie zrobimy to pogrzebiemy klub. A drużyna, w której wychowałeś się od dziecka, grałeś cały czas, nie może spaść. Ta myśl determinowała nas do jeszcze intensywniejszej pracy. Mimo bardzo trudnej sytuacji finansowej, utrzymując się, rokrocznie robiliśmy wynik ponad stan. Na przekór opiniom dokonywaliśmy tego przez 10 lat.

Kibice w Olsztynie śpiewają: Stomil nigdy nie zginie. Ale czy tak jest w rzeczywistości? Czy przypadkiem spadek w tym momencie nie jest podpisem pod testamentem klubu?

Teraz jest najważniejszy czas, by środowisko się zjednoczyło, a nie dzieliło na mniejsze grupy szukające winnych. Wszyscy powinni usiąść do jednego stołu i omówić sprawę wyglądu Stomilu w najbliższym czasie. Przede wszystkim powinni zrobić wszystko, by klub przystąpił do rozgrywek II ligi. Jak dla mnie najważniejszym byłoby, by na takim spotkaniu wypracować model rozwoju drużyny. Mogłoby to odbyć się nawet kosztem spadku do III ligi, ale żeby klub szedł własną, wydeptaną ścieżką. Nie ma innej drogi. Należałoby jasno zakomunikować, że za wszelką cenę będziemy starali się grać w piłkę, młodymi piłkarzami i nic tego nie zmieni, nawet degradacja o kolejną klasę rozgrywkową niżej.

Powiedzmy, że taki model – wesołej gry – przyjął Sokół Ostróda.

Pytanie na jak długo. Czy nadal Sokół będzie grał otwartą piłkę w III lidze? Na razie mówimy o takim planie w perspektywie półrocznej. A mi chodzi, by klub obrał plan na co najmniej trzy lata. Uważam, że Sokół obróci swoją filozofię o 180 stopni. A tak nie powinno być. Wnioski wyciągajmy po trzech latach. Sprawdzajmy czy piłkarz, który był u nas na początku, występuje teraz w reprezentacji Polski czy czołowym klubie Ekstraklasy.

Kluby powinny zaufać na trzy lata jednemu trenerowi. Oczywiście, taki szkoleniowiec powinien raportować to, jak rozwija się drużyna. W jakim kierunku zmierza. Popierać to twardymi danymi, ale mimo wszystko należałoby dać trenerowi wolną rękę. Problem w Polsce jest taki, że nawet jeśli takie raporty pojawiłyby się na biurkach szefów, to oni nie potrafiliby tego sprawdzić ani ocenić. Często dzieje się tak, że w naszych klubach na kluczowych stanowiskach pracują osoby, które na piłce się nie znają albo znają w małym stopniu.

Taką drogę obrał Raków Częstochowa. Obaj się zgodzimy, że to dobra droga, ale bardzo ciężka. Oprócz cierpliwości do trenera, musiał mu również zaufać w kwestiach taktycznych, czyli gry trójką obrońcą, w dobie systemu 1-4-2-3-1. To było bardzo trudne, ale jak się okazało, opłacalne. Gdyby zwątpił po pół roku, Rakowa w Ekstraklasie by nie było.

Podobną drogę obrała Stal Rzeszów. Wróćmy jednak do Stomilu. Czy gdyby pojawił się telefon z klubu z prośbą o powrót do gry w II lidze, zgodziłbyś się?

Już zimą postanowiłem, że ten rozdział jest dla mnie zamknięty. Nie zdołałbym wytrzymać już takiej intensywności. Nie pomógłbym zespołowi, bo byłby to dla mnie zbyt wysoki poziom. Rok w IV  lidze zrobił swoje. Obecnie czuję się bardziej trenerem. Stomilowi zawsze pomogę, ale na boisku byłoby ze mnie marne wsparcie. Jestem otwarty na rozmowy, ale obecnie jestem związany z DKS Dobre Miasto i mam tam ciekawy projekt, który też chcę kontynuować. Myślę, że wszystko jest do pogodzenia. Z pewnością nie chciałbym być zapchajdziurą i na taką rolę się nie zgodzę. Jak mam w coś wejść, muszę to czuć i określić jasne zasady współpracy. Tylko wtedy jest szansa na zbudowanie czegoś trwałego.

Jakie są twoje odczucia odnośnie do gry Stomilu w II lidze? Klub przystąpi do rozgrywek?

Ciężko mówić o odczuciach nie znając bilansu finansowego. Jeśli ten będzie pozytywny, to nie widzę przeciwwskazań, by Stomil wystartował w II lidze. Degradacja do IV ligi to pewnie ośmioletnie zesłanie w niższych klasach rozgrywkowych. Dodatkowo trzeba zakładać spadek w pierwszym roku gry w II lidze, bo tak może się stać. Zespołu może nie być stać na utrzymanie piłkarzy, dlatego należałoby zbudować nową drużynę na nowych zasadach i w jednej filozofii, o której wspominałem. Ponadto odbudowa zespołu nie powinna zakończyć się na pierwszej drużynie. Renowacji wymaga również akademia, która nie funkcjonuje jak należy.

By nie kończyć tak negatywnie, to spytam o te najprzyjemniejsze momenty w Stomilu. Jaki mecz czy wydarzenie zapadło ci najbardziej w pamięci?

Z pewnością zapamiętam do końca życia spotkanie w Głogowie, po którym utrzymaliśmy się w I lidze w ostatniej kolejce. Odbyło się to pod wodzą trenera Kamila Kieresia. Pamiętam, że na pięć kolejek do końca sezonu mieliśmy dziewięć punktów straty do bezpiecznej strefy, a udało nam się utrzymać. Całą drużyną wtedy pojechaliśmy pociągiem świętować do Warszawy. Piękne chwile. Utrzymanie w takich okolicznościach, w których wszyscy nas już przekreślili, smakowało rewelacyjnie.

Smakowało tak dobrze, bo wiedzieliśmy, że klub po spadku mógłby przestać istnieć. Jak wykwintny lekarz potrafiliśmy przeprowadzić udaną operację utrzymywania pacjenta przy życiu. Generalnie rzecz biorąc, każde zwycięstwo niebywale nas cieszyło. Po każdej wygranej świętowaliśmy. I nie mówimy już o jakiś wyjazdach do Warszawy, bo czasem zwykłe posiadówki u kolegów w mieszkaniu w bloku zapadają nam na dłużej w pamięci.

Najlepszą puentą tego jest chyba ostatnia wymiana zdań między Ulim Hoenessem, a prezesem VfB Stuttgart – Alexandrem Wehrle. Pierwszy z nich powiedział, że Stuttgart z utrzymania cieszył się tak, jakby zdobył Puchar Świata. Na co Wehrle odpowiedział, że feta Bayernu Monachium z okazji zdobycia 10. mistrzostwa Niemiec z rzędu wyglądała jakby piłkarze świętowali co najwyżej 10. miejsce w Bundeslidze.

Podpisuję się pod tym. Lepszej puenty bym nie wymyślił.

WIĘCEJ O I LIDZE:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
3
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
15
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Betclic 1 liga

Komentarze

20 komentarzy

Loading...