Reklama

PRASA. Królewski: W Wiśle zarząd wybraliśmy idealnie. Spadek? Zostaniemy

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

06 maja 2022, 09:12 • 16 min czytania 16 komentarzy

– Wielu rzeczy mogliśmy uniknąć, jednak zdobycie tej wiedzy wymaga czasu. Po prostu tłumaczę, że kiedy mówimy w kontekście polskiej piłki o profesjonalizmie, doświadczeniu, to okazuje się, że jest bardzo niewielka liczba wzorców, ludzi, których można byłoby do siebie sprowadzić. Dla mnie futbol klubowy to duże laboratorium, w którym siedzisz i eksperymentujesz ze świadomością, że w niektórych miejscach będzie bardzo bolało, że do podjęcia będą trudne decyzje – mówi Jarosław Królewski w „Przeglądzie Sportowym. Poza tym w prasie dziś naprawdę sporo ciekawych treści.

PRASA. Królewski: W Wiśle zarząd wybraliśmy idealnie. Spadek? Zostaniemy

„SPORT”

Marek Motyka nie jest wielkim optymistą w kwestii utrzymania się Wisły Kraków. Rozmówka z byłym piłkarzem, który zna smak spadku „Białej Gwiazdy”.

Może pan porównać sytuację z czasów, gdy pan spadł z Wisłą, z tą obecną?

– Do samego końca nie dopuszczaliśmy myśli, że możemy spaść. Miałem wtedy pecha, bo na 6 kolejek przed końcem złapałem poważną kontuzję i byłem zdany tylko na kibicowanie. My, piłkarze, nie wyobrażaliśmy sobie, że nie damy rady, ale noga się powinęła. Przegraliśmy ostatnie spotkania i spadliśmy. Obecna sytuacja jest trudna, ale wydaje się, że Wisła ma dobry rozkład jazdy i może z tego wyjść. Jednak przesadnym optymistą nie jestem… Teraz będzie mecz z Jagiellonią, która także walczy o utrzymanie. Ale każdy będzie walczył. Proszę spojrzeć na układ tabeli. Przecież Śląsk Wrocław również jest w bardzo trudnej sytuacji, więc nie odpuści. Piękne miasto, piękny stadion. Liga bez Wisły i Śląska? Trudne by to było do zaakceptowania, ale spisana na straty Termalica zdobyła kilka punktów i wciąż walczy.

I w najbliższej kolejce zagra z ostatnim w tabeli Górnikiem Łęczna, co urasta do rangi niemalże kluczowej.

– Zrobiło się superciekawie i na górze, i na dole. O mistrzostwo walczą trzy zespoły i żaden nie może stracić punktu – a na dole jest jeszcze goręcej! Kiedy siadamy na kawę na Rynku, to każdy dyskutuje o tej sytuacji. Wydaje się, że Wisła z tym składem powinna poradzić sobie z przeciwnikami, a ma w terminarzu Jagiellonię, Radomiaka i Wartę. Wydaje się, że to zespoły do ugryzienia. Z Jagiellonią zawsze gra się ciężko, bo też musi uważać. Radomiak? Jest dla mnie rewelacją. To beniaminek, który gra bardzo fajnie, a patrząc na obcokrajowców, jakich ma w składzie, to ta drużyna jest bardzo groźna.

Reklama

Klasyk bez blasku, ale ze stawką pieniężną. Legia z Górnikiem Zabrze zagra o to, kto zarobi więcej za miejsce zajęte na koniec sezonu.

Jeszcze parę tygodni temu w Zabrzu głośno mówiono o tym, że drużyna prowadzona przez Jana Urbana będzie walczyła o 4. miejsce, które daje przepustkę do pucharów. Słaba seria wiosną, a ostatnio trzy kolejne porażki w kwietniu z Wisłami z Płocka i Krakowa oraz z Lechią sprawiły, że dobre miejsce odjechało w ekspresowym tempie. Teraz jest środek tabeli i żeby nie było gorzej, to w trzech ostatnich meczach sezonu – z Legią w piątek, a potem z Górnikiem Łęczna u siebie i ze Śląskiem na zakończenie rozgrywek, trzeba punktować. Przy dobrych wynikach „górnicy” mogą się pokusić o miejsce 8., może 7., ale to nic pewnego. W 12 ligowych spotkaniach tego roku drużyna prowadzona przez Jana Urbana zdobyła raptem 13 punktów. To miejsce 11. pod względem zdobyczy w 2022 roku. Legia, dzisiejszy przeciwnik zabrzan, jest pod tym względem dużo lepsza, bo uzbierała 21 „oczek”, o trzy mniej niż walczący o mistrzostwo Polski Lech. Grać wbrew pozorom jest o co, bo wyższe miejsce w lidze, to większa kasa w budżecie. W poprzednim sezonie za 10. lokatę Górnik zainkasował 1,96 mln zł. Dziewiąta lokata była wtedy wyceniona na 2,27 mln zł, a 7. już na 3,06 miliona. Dla Górnika milion złotych to spora gotówka.

Radosław Murawski wraca do Gliwic, ale tym razem jako piłkarz Lecha. I to Lecha, który musi szybko poradzić sobie z goryczą porażki po finale Pucharu Polski.

20 listopada, gdy Lech przy Bułgarskiej grał z Piastem, Murawski wystąpił od pierwszej minuty i został zmieniony w II połowie. „Kolejorz” wygrał 1:0, ale łatwo nie miał. Podobnie będzie w niedzielne popołudnie. Lech po przegraniu finału Pucharu Polski, w którym „Muraś” grał w wyjściowym składzie, musi wygrywać do końca sezonu, jeśli chce zdobyć mistrzostwo Polski, ostatnie trofeum w zasięgu obchodzącego stulecie istnienia klubu z Poznania. Po meczu na Stadionie Narodowym z Rakowem nastroje są minorowe, ale i wszyscy w Lechu mocno mobilizują się na mecz z Piastem, który zdaniem wielu, będzie najtrudniejszą przeszkodą w ostatnich kolejkach sezonu. — Nie możemy się teraz położyć, bo nie mamy nic do stracenia, a dużo jeszcze do zyskania. Musimy bić się do samego końca. Wygrać trzy mecze i nie myśleć o niczym innym. Skupmy się na sobie i wygrajmy wszystko do końca. To jest naprawdę ciężki moment, ale musimy pokazać, że jesteśmy drużyną. Trzeba szybko podnieść głowy i wspierać się nawzajem. Mamy jeszcze trzy mecze w lidze. Gdybyśmy dziś grali ostatnie spotkanie w sezonie, wtedy mógłby być lament i rozpacz, ale teraz nie ma na to czasu. Trzeba się wziąć w garść, skupić na najbliższym meczu z Piastem i walczyć do samego końca – przyznał po finale Pucharu Polski, który w niedzielę będzie się czuł, jak u siebie w domu, ale to uczucie nie może go zgubić…

Reklama

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Rozmowa z Ołeksandrem Pektrakowem, selekcjonerem reprezentacji Ukrainy. Mocna rzecz, jedna z ciekawszych rozmów w piątkowej prasie.

Czy po rozpoczęciu wojny utrzymywał pan kontakt z Rosjanami?

Miałem tam wielu znajomych, ale dla mnie oni na zawsze umarli. Już ich nie znam. Ani mój syn ich nie zna, ani mój wnuk nie będzie znać. Ja ich teraz po prostu nienawidzę.

Dotyczy to wszystkich Rosjan? Także piłkarzy i trenerów?

Wszystkich, absolutnie wszystkich. Oni zabijają nasze kobiety i dzieci, dlatego ich nienawidzę.

Gdy świat wahał się co zrobić, Polska pierwsza powiedziała, że z Rosją nie zagra w barażach.

Prawidłowo zrobiła. Powiem więcej, zostali zbyt łagodnie ukarani, od razu trzeba było ich zawiesić na co najmniej pięć lat. Oni to popierają, skandowali „Putin” i mu dziękowali. Teraz powinni sami poczuć, to co czują nasi ludzie, którzy przez nich stali się niepełnosprawni, ginęły ich dzieci, tracili domy, a mężowie żony, byli okradani. Najeźdźcy wszystko zniszczyli. Rosjanie powinni ponieść za to odpowiedzialność. Kategorycznie sprzeciwiam się temu, aby byli zawieszeni tylko na rok. Oni wszyscy muszą poczuć, co my czujemy, bo nigdy nas nie zrozumieją.

Czyli pana zdaniem nawet w przypadku zakończenia wojny Rosja nie może wrócić do rywalizacji sportowej?

Jak powiedziałem, ich zawieszenie musi potrwać minimum pięć lat. Wtedy będzie można rozważyć ich powrót. To wielka katastrofa XXI wieku. Zrozumcie, jeśli Ukraina padnie, to pójdą dalej, prosto na was. Nie zatrzymają się. Oni są jak dżuma. Trzeba ich więc odseparować od ludzi. Jeśli wy ich teraz oszczędzicie, to oni potem was oszczędzać nie będą.

Tekst o tym, jak PZPN szuka na świecie zawodników i zawodniczki z polskimi korzeniami. I to dosłownie szuka po całym świecie.

Główny Urząd Statystyczny w raporcie poświęconym emigracji w latach 2004–20 informuje, że na czasowej emigracji przebywa ponad dwa miliony Polaków. Szacuje się, że włączając tych osiedlonych na stałe, liczba ta powiększa się co najmniej dwukrotnie. Najpopularniejszymi kierunkami są Niemcy oraz Wielka Brytania. To właśnie w tych państwach żyją setki młodych, uprawnionych do gry dla Polski piłkarzy. – Naszym największym zapleczem są Niemcy i Anglia, stamtąd przyjeżdża do nas najwięcej zawodników. Z pozostałych krajów są pojedyncze przypadki. Dostaliśmy kiedyś zgłoszenia również z Australii czy Argentyny. W tych przypadkach poziom zawodników nas nie zadowalał, ale mamy pod lupą kilku graczy z Maroka i Tunezji, którzy żyją w Europie. Mają polskie obywatelstwa, mówią po polsku i niektórzy z nich wkrótce dostaną zaproszenie na zgrupowanie – mówi szef skautingu zagranicznego PZPN Maciej Chorążyk i zaznacza, że wraz z rozwojem piłki w USA otworzył się nowy kierunek warty obserwacji. – Pod koniec kwietnia w New Jersey w Stanach Zjednoczonych odbył się pierwszy obóz pod patronatem skautingu zagranicznego PZPN Gramy dla Polski, na którym pojawiło się 25 wyselekcjonowanych wcześniej zawodników z okolic Chicago i Nowego Jorku – opowiada. Na wschodnim wybrzeżu USA zjawiła się silna delegacja z ministrem sportu Kamilem Bortniczukiem, prezesem Cezarym Kuleszą i selekcjonerem Czesławem Michniewiczem na czele. Wyjazd nie ograniczył się jedynie do działań skierowanych w odległą przyszłość. Trener Michniewicz spotkał się w USA również z Gabrielem Słoniną – synem polskich emigrantów, o którego nasza kadra rywalizuje ze Stanami Zjednoczonymi.

Piast – jak zwykle za kadencji Fornalika – wrzuca wiosną wyższy bieg. I to na poziomie ligowej czołówki. Czy to wystarczy na puchary?

Schemat powtarza się od lat. Właściwie od pierwszego sezonu (2017/18) byłego selekcjonera przy Okrzei. Tylko że wtedy, zamiast o wyróżnienie, walczył o przetrwanie w klasie. Udało się i dalej można już było spokojnie budować swoją pozycję. A ta w tej chwili jest w Gliwicach niezagrożona. Nawet jeśli jesienią zespół Fornalika spisuje się słabiej, głowy przy Okrzei pozostają spokojne. Od sezonu 2018/19, zakończonego mistrzostwem dla Piasta, to właśnie drużyna prowadzona przez doświadczonego szkoleniowca punktuje najlepiej w lidze w pierwszej połowie roku. Biorąc pod uwagę tylko rundy wiosenne, gliwiczanie rozegrali 58 meczów, zdobyli w nich 119 punktów, co daje imponującą średnią 2,05. Druga w takim zestawieniu Legia uzbierała o siedem punktów mniej, a przecież w tym czasie dwukrotnie zdobyła mistrzostwo Polski. Gdzie tkwi tajemnica dobrej gry gliwiczan wiosną? Tak jak uczeń musi się przygotować do lekcji, by później zebrać dobre oceny, tak piłkarze muszą dojść do formy przed startem rundy. I zimowe treningi w wykonaniu Fornalika i jego sztabu bywają dla zawodników mocno nieprzyjemne. 59-latek szkolenie z trenerskiego fachu odbywał u Oresta Lenczyka, a ten za mentora w kwestiach przygotowania fi zycznego miał nieodżałowanego doktora Jerzego Wielkoszyńskiego, jednego z najlepszych polskich fachowców w tym temacie. I owszem, proponowane przez niego metody mogą dziś wyglądać na nieco przestarzałe, ale olbrzymią umiejętnością Wielkoszyńskiego było dostosowanie swoich metod do nowoczesnych trendów. To samo dziś robi Fornalik.

Mariusz Malec z Pogoni Szczecin rozprawia o tym, ile czasu stracił przez urazy w Pogoni. I o tym, jak w trakcie meczu z nosa zaczęła kapać mu krew.

Liczył pan kiedyś, ile czasu w Pogoni stracił z powodu kontuzji?

Nie, ale myślę, że pewnie rok.

Sporo.

Nie pomogło mi to. Po moim pierwszym sezonie, kiedy coraz lepiej czułem się w ekstraklasie, doznałem urazu kolana i trudno było mi wrócić do formy. A jak już się udawało, to znów coś się działo. Jak choćby ten ostatni uraz, z lutowego meczu z Zagłębiem Lubin. Przypadek, ale wybił mnie z rytmu i trzeba było nadrabiać.

Wyjątkowy pech, bo zderzył się pan głowami z kolegą z drużyny – Luisem Matą – i wyglądał jak po walce bokserskiej. Jak zareagowała córka na pana widok?

Zobaczyła mnie rano, spojrzała i zaczęła się krzywić. Widziała, że coś jest nie tak. W końcu pokazała na mnie palcem i powiedziała: „Tata ała”. Ale po chwili się oswoiła i nawet się nie przyglądała. A przez te pierwsze dni opuchliznę faktycznie miałem sporą.

Pana żona się śmiała, że zrobił jej pan prezent na walentynki.

Zgadza się, była szpileczka, że dzień przed walentynkami wróciłem do domu poobijany i nawet na kolację do miasta nie można było ze mną wyjść.

Jak z pana perspektywy wyglądało to zderzenie z Matą, po którym doszło do złamania kości jarzmowej?

Leżałem na ziemi, przybiegł lekarz, podotykał, praktycznie nic nie bolało i wydawało się, że wszystko jest w porządku. Zeszliśmy na przerwę, jakiś dyskomfort był, tyle że myślałem, że po prostu przy uderzeniu aparat korekcyjny na zęby gdzieś mnie zadrapał i tyle. W szatni spojrzałem w lustro i mówię sam do siebie: „Co jest?!”. Dopiero wtedy zorientowałem się, że zaczyna mi puchnąć twarz. Zaczynałem czuć pulsowanie, ale myślałem, że mnie to nie wykluczy z grania.

I co dalej?

Grałem, grałem i jakoś po 20 minutach poczułem, że mi krew zaczęła z nosa lecieć. Wręcz zaczęła kapać. Ze sztabem medycznym uznaliśmy, że nie ma co ryzykować i zostałem zmieniony. Po spotkaniu pojechał pan do szpitala. Tam przeprowadzono mi badanie tomograficzne, następnie lekarz stwierdził, że w miarę jest w porządku. Pomyślałem, że pewnie za dwa, trzy dni będę do grania, tyle że w masce. W internecie poszukałem, kto ile pauzował i większość w takiej ochronie nawet meczu nie straciła. Ale w międzyczasie dostałem informację od klubowego doktora, że te moje kości są jak pęknięte jajko. Żadna nie jest mocno uszkodzona, ale wszystko na tyle, że trzeba będzie poczekać. Tylko nie wiedziałem, ile konkretnie.

Rozmowa z Mariuszem Lewandowskim, który nie boi się porównań do Banasika i który chce na fundamencie zbudowanym przez ex-trenera Radomiaka budować zespół dalej.

Prezes Sławomir Stempniewski, nawiązując do rozmowy z trenerem Dariuszem Banasikiem dosyć obrazowo stwierdził, że w pewnym momencie zespół się zakopał i zaczął grać piach. Było aż tak źle?

W naszym zawodzie lepiej nie wypowiadać się na temat kolegów, a zwłaszcza poprzedników. Powinniśmy się szanować i koncentrować na swojej robocie, dlatego mojej oceny pan nie usłyszy.

A gdy dostał pan ofertę pracy w Radomiaku, miał pan moment niepokojącej refleksji w stylu: „Tam przed chwilą był Banasik, który tyle dobrego zrobił dla klubu, więc lepiej nie wskakiwać tak od razu w jego miejsce”?

Zawsze trzeba się zastanowić, przeanalizować za i przeciw. Przyznaję, że miałem też inne oferty, więc chciałem podjąć najlepszą decyzję. Ona wcale nie była łatwa.

Ale musiał pan zdawać sobie sprawę, że w Radomiaku będzie porównywany do Banasika?

Nie mam na to wpływu, a porównania są nieuniknione. Ja przecież nie działam na zasadzie negowania tego, co zrobił trener Banasik, bo zrobił bardzo dużo dobrego, wszyscy doskonale to wiedzą. Powiem więcej, uważam, że te najlepsze, wypracowane przez niego rzeczy drużyna nadal powinna wykorzystywać. Ja dołożę wiele swoich elementów i w ten sposób zespół będzie się rozwijał. Szczególnie gdy patrzę na osiągnięcia Rakowa Częstochowa, dostrzegam argumenty, by także Radomiak systematycznie stawał się coraz lepszym zespołem.

Podobnie mógł myśleć Banasik, zanim przestał być trenerem Radomiaka. Mam pan z nim kontakt?

Jesteśmy w dobrych relacjach. Rozmawialiśmy przed podpisaniem kontraktu, potem również. Wymieniliśmy kilka cennych dla mnie uwag. Myślę, że on też zdawał sobie sprawę, że drużynie potrzebny jest nowy impuls.

Dłuższa „Chwila z…” Izy Koprowiak z Jarosławem Królewskim. Sporo o tym, jak współwłaściciel Wisły nauczył się pokory w trakcie tych lat w Krakowie i o tym, jak klub będzie funkcjonował po ewentualnym spadku.

Mocniej polska piłka zmieniła pana czy pan polską piłkę? Ambicje miał pan spore.

Nadal mam, jeszcze większe niż miałem, ale myślę, że piłka zmieniła mnie bardzo mocno. Obracam się w branży, w której większość spraw, działań, wyników jest racjonalnych, często skorelowanych z IQ, EQ czy innymi twardo określonymi parametrami. W futbolu rządzą inne wzorce, których często nie da się logicznie wytłumaczyć. Ważne jest doświadczenie, które pozwala zrozumieć, jak one działają. To wymaga czasu, on pozwala nauczyć się tej swoistej logiki w wielu aspektach, nie tylko sportowym, ale też organizacyjnym, rynku transferów, pragmatyzmu ligi. Od trzech i pół roku to robimy, ten mijający sezon jest pierwszym, w którym wszystko przebiega mniej więcej normalnie. Pierwszy ledwo przeżyliśmy, w drugim przyszedł covid. Teraz mogliśmy nieco spokojniej działać.

A jednak skutki tego działania są słabe, bo walczycie o utrzymanie.

I trzeba to przyjąć ze szczerą pokorą. Z mojej perspektywy wygląda to w ten sposób, że podręcznikowo wiele rzeczy chcieliśmy zrobić dobrze. Przed sezonem wielu zewnętrznych obserwatorów twierdziło, że mamy dobry zestaw ludzi, że właściwie dobraliśmy piłkarzy, kadrę, transfery wydawały się udane. Wynik pokazał co innego. Ale nawet teraz, kiedy walczymy o utrzymanie, myślę, że to świetna lekcja.

Lekcja czego?

Pokory. Poza tym, ulubionym słowem kibiców w polskiej piłce jest profesjonalizm. Mówi się o nim na każdym kroku. Ja już trochę na świecie żyję, widziałem wiele profesjonalnie działających firm, mam nadzieję, że moją też mogę do nich zaliczyć. Kiedy spojrzymy jednak na polskie kluby, ich sposób zarządzania, to okazuje się, że niewiele jest osób, które warto naśladować, w które warto inwestować, które mają długofalową wizję. Profesjonalizmu, który da się wyuczyć w znaczeniu biznesowym, jest tu niewiele. Nie da się skończyć studiów „jak zarządzać klubem sportowym?” i po prostu osiągnąć sukces.

Brzmi jak wymówka.

Nie taki jest mój cel. Wielu rzeczy mogliśmy uniknąć, jednak zdobycie tej wiedzy wymaga czasu. Po prostu tłumaczę, że kiedy mówimy w kontekście polskiej piłki o profesjonalizmie, doświadczeniu, to okazuje się, że jest bardzo niewielka liczba wzorców, ludzi, których można byłoby do siebie sprowadzić. Dla mnie futbol klubowy to duże laboratorium, w którym siedzisz i eksperymentujesz ze świadomością, że w niektórych miejscach będzie bardzo bolało, że do podjęcia będą trudne decyzje. Efekty tych doświadczeń są mocno skorelowane z czasem, który poświęcasz na zrozumienie tego świata. Trudno w tych rozważaniach wątek czasu pominąć. Uważam, że w Wiśle dobraliśmy zarząd idealnie i jestem przekonany, że warto w niego inwestować. To ludzie z ogromnym doświadczeniem w sporcie.

A jeśli czasu na te eksperymenty i naukę zabraknie i mówiąc wprost – spadniecie z ligi? Co oznacza dla was spadek?

Trudne wyzwania finansowe. Byliśmy już w różnych sytuacjach, z tą również myślę, że byśmy sobie poradzili. Gdy zarządza się projektem, trzeba brać odpowiedzialność za niego i podołać kolejnym wyzwaniom. Nie mam wątpliwości, że sobie poradzimy.

Czyli zostaniecie w klubie?

Mamy zgodność, wszyscy podejmą rękawicę, ze zdwojoną ambicją zrobią wszystko, by przywrócić status quo.

„SUPER EXPRESS”

Antoni Piechniczek twierdzi, że Lewandowski powinien zostać w Bayernie do końca kariery, przygotować się do mundialu, a nie liczyć na kilka milionów więcej gdzieś indziej.

– Czy Robert Lewandowski powinien odejść z Bayernu?

– Nie! Najważniejszy jest mundial i Robert musi o tym pamiętać. Jako selekcjoner wziąłbym go na rozmowę i powiedział: „Słuchaj, Robert. Masz 34 lata. Zagrasz jeszcze za cztery lata na mundialu? Może nie. Musisz wiedzieć, jak się do tego arcystarannie przygotować. Przede wszystkim uważaj, żebyś nie złapał jakiejś kontuzji. Dbaj o dobre przygotowanie motoryczne i psychiczne. Przeanalizuj mecze, które grałeś w reprezentacji. Nastrzelałeś sporo bramek. Z którym piłkarzem grało ci się najlepiej? Który najlepiej cię wyczuwa? Jak ty chcesz dobrze zagrać na mistrzostwach świata, to pogoń tych wszystkich, którzy ci mówią, że masz iść z Bayernu do Barcelony. Jak zmienisz klub, to będziesz musiał skupić się na tym, żeby się wprowadzić w zespół, zmienić miejsce zamieszkania, przygotować do tego żonę, dzieci”.

– Ale dla Lewandowskiego to w zasadzie ostatnia szansa na tak duży transfer. Może warto spróbować?

– Nie. Powinien powiedzieć wszystkim, na cały świat: „Moje dożywocie to Bayern Monachium. I czy zarobię 3 mln więcej, czy dostanę o 2 mln mniej, to mi to wisi”. Dlaczego Nawałka miał niepowodzenia na mundialu w Rosji? Bo większość piłkarzy miała perturbacje w klubach. Wszystko musi być podporządkowane jednemu celowi – mundialowi. Może menedżer mówi mu, że to ostatnia dla niego szansa transferu. Lewandowski jest w Bayernie bez mała noszony na rękach. Po co to psuć? Po raz pierwszy w historii Polak jest najlepiej opłacanym zawodnikiem w niemieckim klubie. To się w pale nie mieści!

Jerzy Dudek przyznaje, że znów będzie miał rozdarte serce w finale Ligi Mistrzów. Nie widzi jednak faworyta, choć w wygodniejszej sytuacji jest Real.

– Będzie pan rozdarty, komu kibicować w finale: Realowi czy Liverpoolowi?

– Już przeżywałem taki finał w 2018 r. w Kijowie. Liverpool przegrał wtedy 1:3. Było kilka kontrowersji, „zapasy” między Sergio Ramosem a Salahem, który musiał opuścić boisko. To zaważyło na dyspozycji The Reds. Później doszły jeszcze błędy bramkarza Kariusa. Wcześniej deklarowałem, że w tym sezonie marzę o takim właśnie zestawie finalistów. Dla Liverpoolu będzie to szansa na rewanż i okazja zrobienia czegoś wyjątkowego dla Salaha. To będzie potężne święto futbolu, bo zagrają dwie najlepsze drużyny, które potrafią zrobić coś z niczego. Gdy się patrzyło na postawę Realu w poszczególnych meczach, wydawało się, że będzie mu trudno awansować do finału. Jednak potencjał i kreowanie tych magicznych momentów sprawiły, że Królewscy spełnili nadzieje kibiców. Z Liverpoolem sam miałem okazję zagrać kilka meczów o wszystko. To się udawało. Oczywiście moje serce będzie rozdarte, bo grałem w obu klubach. W każdym z nich przeżyłem wspaniałe lata i jestem emocjonalnie z nimi związany. Choć może – jak to mówią – koszula bliższa z Liverpoolem. Jednak bez względu na to, kto wygra, i tak będę się cieszył.

– Komu zatem daje pan więcej szans na triumf w Paryżu?

– Trudno wskazać faworyta w finale. Real ma już zapewnione mistrzostwo Hiszpanii, więc przed finałem kluczowi gracze będą mieli okazję odpocząć. Liverpool na razie nie może sobie na to pozwolić, bo wciąż walczy z Man City o tytuł. Liverpool jest bardzo silny w każdej formacji, ale nie zapominajmy, z jak beznadziejnych sytuacji wychodził Real, który jest w stanie wykreować wspaniałe momenty. Potrzebuje chwili, aby słaby dzień zamienić w sukces.

fot. NewsPix

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

16 komentarzy

Loading...