Echa Ligi Mistrzów i wieści z ligowych boisk. Środowa prasa serwuje nam m.in. rozmowę z Jerzym Dudkiem, ale też wywiad z Markiem Magierą i historię z Meksyku.
Sport
“Sport” nadal żałuje trenera Banasika. Mówi o niezrozumiałej decyzji.
W mieście wszyscy go uwielbiali. Ba, jego osiągnięcia szanowała cała Polska, a słowa uznania płynęły nawet z ust tych, którzy z Radomiakiem mają na co dzień nie po drodze. Najgłośniej mówi się o tym, że Banasik padł ofiarą własnych sukcesów. Że gdyby spokojnie tułał się w środku tabeli, wszyscy byliby zadowoleni, bo przecież celem zespołu były nie europejskie puchary, a utrzymanie. Przynajmniej na początku. Nadal mowa o drużynie, która skończy sezon w najgorszym wypadku w środku tabeli, może wyżej niż aktualny mistrz Polski. Oczywiście może się okazać, że – jak w Warcie – zmiana trenera wyjdzie klubowi na plus, ale patrząc na to, jak odbyło się zwolnienie Banasika, można mieć wątpliwości… Działacze sięgnęli po wspomnianego Lewandowskiego, który w bieżącym sezonie zbierał na prawo i lewo cięgi wraz z ekipą Bruk-Betu. Warunki do gry w piłkę w Radomiu nie są najłatwiejsze. Pal licho już ciągnące się latami problemy z wstrzymaną budową stadionu, ale gracze RKS-u nie mają nawet gdzie trenować. Wielokrotnie tułali się po okolicznych miejscowościach w poszukiwaniu boisk, których nie można było nazwać płytami godnymi Ligi Mistrzów.
Krzysztof Kubica i gra głową – to dobrze dobrana para.
– Zawsze gdzieś był to mój atut i sobie tym pomagałem – mówi 21-letni zawodnik. – W Żywcu jak zaczynałem grać, to na początku więcej tych bramek zdobywało się nogami. Potem, jak wystrzeliłem w górę, był to koniec gimnazjum i początek liceum, to wtedy zaczęły się te trafienia głową – opowiada piłkarz klubów z Żywca, Koszarawy i potem Czarnych Górala. – Więcej w tym wszystkim jest mojej intuicji, gdzie ta piłka spadnie. Jasne, mamy swoje schematy na stałe fragmenty, raz wchodzi się na krótki słupek, raz się zamyka całą akcję. Tak naprawdę to jest jednak intuicja, gdzie ta piłka spadnie. Czy na głowę czy nie, czy kogoś się wyprzedzi czy nie. Schematy też jednak odgrywają swoją rolę – opowiada Kubica. W przeszłości w Górniku było wielu specjalistów od gry głową. Numer 1 to oczywiście Andrzej Szarmach. Czołowy napastnik na światowych boiskach w latach 70. i 80. wkładał głowę tam, gdzie inni nie wkładali nogi. Nie bez kozery miał przydomek „Diabeł”. – Po tym meczu w Lubinie, to już nie wiem kto, czy nasz prezes czy pani prezydentowa czy wiceprezydent mówili, że takie bramki głową strzelał Andrzej Szarmach. To wielki komplement – podkreśla Krzysztof Kubica.
Kto będzie najlepszym strzelcem Piasta w tym sezonie? Konkurencja jest spora, wynik – słaby.
O miano najskuteczniejszego zawodnika Piasta walczą: Kamil Wilczek, Damian Kądzior i Alberto Toril. Wszyscy wymienieni wyżej piłkarze strzelili po pięć goli. Jedno trafienie mniej ma Michał Chrapek, którego też lekceważyć nie można w tym wyścigu żółwi. To kto z tego grona ma największe szanse? Zapytaliśmy o to w sondzie kibiców w social mediach. 64% głosów zebrał Wilczek, a 31% Kądzior. Również naszym zdaniem ta dwójka rozstrzygnie między sobą kwestię najlepszego strzelca sezonu. Niemniej pięć bramek to dorobek, jak na cały sezon bardzo skromny. Co ciekawe, tak marne liczby najlepsi strzelcy Piasta notowali ponad dekadę temu, gdy gliwiczanie mieli za sobą pierwsze występy w piłkarskiej elicie. W debiutanckim sezonie najlepszym strzelcem w ekstraklasie był Jakub Smektała z zaledwie trzema trafieniami. Siedem goli Sebastiana Olszara w kolejnym sezonie też szału nie robi. Jak widać w ramce najczęściej najlepsi strzelcy kończyli w okolicach 9-10 goli. W tym sezonie taki wynik byłby czymś, bo to oznaczałoby gole w każdym meczu, albo w prawie każdym. Najlepsze indywidualnie sezony należą do Kamila Wilczka, Jorge Felixa i Jakuba Świerczoka. Każdy z nich notował rewelacyjną formę. Wilczek po powrocie do Gliwic pewnie chciałby nawiązać do tamtych czasów, ale trzeba pamiętać, że trafił do klubu zimą i lepszych statystyk należy się spodziewać w następnym sezonie.
Część sprowadzonych zimą piłkarzy nie może się załapać do kadry Rakowa.
Zimą w klubie pojawili się również Szymon Czyż, Ilja Szkuryn, Władysław Koczergin i Luka Gagnidze. Tylko pierwszy z nich otrzymuje szanse, by pokazać się na murawie. Mimo to Czyż nie zachwyca. Owszem, rozegrał osiem meczów we wszystkich rozgrywkach, jednak w większości były to występy krótkie, bez poparcia w statystykach i jakości gry. Najświeższym przykładem było spotkanie w Szczecinie. Czyż otrzymał szansę od pierwszej minuty. Po niezłym początku zaczął tracić panowanie nad sytuacją. Popełniał coraz więcej błędów, co w konsekwencji doprowadziło do zmiany w przerwie. Nie można więc tego transferu uznać nawet za solidny. Na razie Czyż się nie broni, być może latem jego sytuacja się poprawi. Dodatkowo pomocnik miał przewagę nad pozostałymi wymienionymi piłkarzami, ponieważ jako jedyny z nowych nabytków przepracował z zespołem cały okres przygotowawczy. Szkuryn, Koczergin i Gagnidze z kolei w Rakowie pojawili się na przełomie lutego i marca. Wszystko było spowodowane sytuacją na Ukrainie. Nie zmienia to jednak faktu, że cała trójka, z wyjątkiem Gagnidze, zaliczyła jedynie epizody w zespole i niewiele wskazuje na to, by miało się to zmienić do końca sezonu. Forma reszty zespołu jest na tyle wysoka, że raczej nie będą w stanie przebić się do składu, szczególnie, że Raków czekają tak naprawdę cztery finały.
GKS Jastrzębie powoli leci z ligi. Może jednak zachować twarz.
Stawką środowego meczu w Polkowicach pomiędzy miejscowym Górnikiem, a GKS-em Jastrzębie jest – teoretycznie – utrzymanie w Fortuna 1. Lidze. Trzeba jednak prawdzie spojrzeć prosto w oczy i wyraźnie zaznaczyć, że dla zespołu trenera Szymona Szydełki te szanse są iluzoryczne, zaś dla ekipy z Górnego Śląska – praktycznie żadne. Do zakończenia rozgrywek na zapleczu ekstraklasy pozostało już bowiem tylko 5 kolejek, a jastrzębianie do zajmującej bezpieczne miejsce Puszczy Niepołomice tracą 9 „oczek”. […] Zwycięstwo w Polkowicach pozwoliłoby jednak drużynie z Harcerskiej pozbyć się etykietki „czerwonej latarni” tabeli, co byłoby miniaturką nagrody pocieszenia. Byłoby to piąte zwycięstwo w bieżących rozgrywkach, ale nie ma się czym chwalić. Trener Grzegorz Kurdziel niemal na każdym kroku podkreśla, że ma bardzo młodą drużynę. Nie będę polemizował, a tym bardziej się kłócił, lecz w rankingu Pro Junior System jego zespół zajmuje ósme miejsce (ostatnie premiowane gratyfikacją finansową). Przed GKS-em Jastrzębie są Chrobry, Arka, Skra, GKS Katowice, Odra Opole, czy Podbeskidzie. Wychodzi zatem na to, że nie jest to wystarczające alibi, by tłumaczyć pasmo porażek zespołu.
Czy GKS Katowice przełamie się na własnym stadionie?
Wczoraj w „Sporcie” opisywaliśmy ich świetną wyjazdową passę 8 meczów bez porażki, co nie zdarzyło się od czasów Bogusława „Bobo” Kaczmarka i występów w ekstraklasie z początków XXI wieku. Równolegle z nią, bardzo źle radzą sobie jednak w domowych spotkaniach. To przywołuje wspomnienia ze spadkowego sezonu 2018/2019, gdy w parze z okazałymi zdobyczami w delegacjach nie szły osiągi przy Bukowej, co kosztowało pierwszą ligę. Dziś legitymują się naprawdę nieciekawą serią na swoim stadionie. 5 meczów bez zwycięstwa, 4 porażki… Zaczęło się jeszcze w ubiegłym roku, od przegranej 2:3 po zaciętym boju z liderem z Legnicy. Kwietniowy „domowy tryptyk” miał pchnąć w górę, może nawet w stronę barażu, a zakończył się kompletem porażek z Polkowicami, Widzewem i Odrą Opole. Jedynym punktem zaksięgowanym w tym roku pozostaje bezbramkowy remis z Chrobrym w marcu. Po raz ostatni GKS wygrał przed własną publicznością 6 listopada – 1:0 z Koroną. Szmat czasu.- Nie traktujemy środowego meczu jako jakiejś szansy na rewanż, odbicie się. Chcemy po prostu wyjść i zrobić kolejny krok do celu, jaki mamy. Wiadomo, co nim jest – mówi Rafał Figiel, pomocnik GKS-u.
Super Express
Jerzy Dudek chciałby finału Liverpool – Real.
– Liverpool wciąż zachowuje szanse na kilka trofeów. To może być wyjątkowy sezon dla angielskiego klubu?
– Myślę, że wszyscy po cichu marzą nawet o poczwórnej koronie. W końcu żaden zespół tego nie dokonał. To naprawdę może być coś fantastycznego. Uważam, że jednak trzeba patrzeć z meczu na mecz. Dużą różnicę zrobiły transfery przeprowadzone przez trenera Kloppa. Mam na myśli dwóch graczy: Ibrahima Konate oraz Luisa Diaza. Szczególnie Kolumbijczyk od razu, szybko i bez żadnych kompleksów wkomponował się w zespół. OK, to może być historyczny sezon. Jednak Liverpool w lidze angielskiej musi wygrać wszystko i czekać na potknięcie Man City. Czy to ekipa Newcastle będzie rozdawała karty w walce o tytuł? Bo z tym klubem będą mierzyć się oba zespoły na finiszu Premier League. W każdym razie końcówka rozgrywek jest dla The Reds ekscytująca.
– Przy założeniu, że to Liverpool awansuje do finału, to kto byłby lepszym rywalem: Man City czy Real?
– Marzy mi się finał z Realem. To mógłby być rewanż dla Liverpoolu za porażkę w 2018 r. w Kijowie. Jednak Królewscy mają bardzo trudną przeprawę z mistrzem Anglii.
Przegląd Sportowy
Unai Emery. Spec od trofeów z marzeniami.
Dzisiaj marzenia Emery’ego sięgają wyżej. – Kiedy zacząłem pracować w drugiej lidze hiszpańskiej, marzyłem o pracy w Primera Division. Następnie w Valencii pragnąłem zagrać w Lidze Mistrzów. W Sevilli chciałem triumfować w Lidze Europy. To się udało, podobnie jak zdobyć trofeum z Villarrealem. Z PSG nie udało mi się zrealizować celu, jakim było wygranie Champions League i jest to ciągle moje marzenie. Wierzę, że kiedyś je spełnię i wygram Ligę Mistrzów – deklarował ostatnio w rozmowie z serwisem „The Athletic”. To właśnie dlatego w listopadzie odrzucił propozycję poprowadzenia Newcastle. Nowy arabski właściciel angielskiego klubu obiecywał trenerowi górę pieniędzy, dla niego w formie zarobków i na zakup nowych piłkarzy. Emery’emu podobała się perspektywa budowania potęgi zespołu od zera, ale chęć dalszego pokazywania się na największej i najbardziej prestiżowej scenie w Europie przeważyła i ostatecznie szkoleniowiec został w klubie. I w ciemno można obstawiać, że dzisiaj nie żałuje. Ale wtedy decyzja wcale nie była łatwa. Po trzech pierwszych meczach w fazie grupowej LM Villarreal miał tylko cztery punkty i Emery miał prawo się zastanawiać, czy przypadkiem przygoda z Europą nie potrwa tylko do grudnia. Szkoleniowiec długo myślał, co zrobić. Został także dlatego, że z szacunku do klubu, który go zatrudniał, nie chciał go porzucać w środku sezonu.
Gerardo Martino nie jest uwielbiany w Meksyku. Straci pracę przed mundialem?
Styl gry jego zawodników był daleki od oczekiwań kibiców, którzy przed wspomnianym m e c z e m z USA na Estadio Azteca poczęstowali go solidną porcją gwizdów, a zaraz po jego zakończeniu okrzykami „Fuera, »Tata«” (Odejdź, „Tata”). Podobno w tym okresie Martino złożył w związku z krytyką rezygnację na ręce de Luisa, ale nie została ona rozpatrzona. Niezbyt fortunna passa szkoleniowca trwa także poza boiskiem, bo pod koniec marca musiał się on poddać trzeciemu zabiegowi prawego oka, tym razem laserowemu. I znów z tego powodu nie będzie mógł pod r ó ż o w a ć z drużyną. Martino wytyka się także, że nie dał szansy m.in. podporze lidera ligi MX CF Pachuca Victorowi Guzmanowi czy świetnie grającemu Alanowi Mozo z UNAM. Według kibiców skład na Gwatemalę to po prostu żart. Nic więc dziwnego, że coraz głośniej mówi się o potrzebie zmiany szkoleniowca. Złośliwi pytają, czy Martino także w Katarze będzie sterował drużyną za pomocą pilota TV lub przez Zoom. Wśród jego zastępców wymienia się 44-letniego Argentyńczyka Fernando Tano Ortiza, który obecnie siedzi na ławce Club America lub o rok młodszego Jaime’go Jimmy- ’ego Lozano z Nexaca. Obaj panowie pracują w Meksyku od lat i znają tamtejszy piłkarski krajobraz. Taka opcja z pewnością zaoszczędziłaby także związkowi pieniędzy, bo Martino za czteroletni kontrakt zainkasował 8,8 mln dol. Gdyby zaszła potrzeba, z pomocą drużynie pospieszyłby także Miguel Piojo Herrera, który w MŚ w Brazylii w 2014 wyszedł z grupy.
Czy istnieje Raków bez Papszuna? Między innymi o to zapytany został Marek Magiera.
Wyobrażasz sobie Raków bez trenera Marka Papszuna?
Pamiętam, jak grał zespół, kiedy go nie było i też prezentował się całkiem nieźle. Ktoś taki jak Papszun był potrzebny w Częstochowie. Już mówiłem, że latami to był środowiskowy klub, w którym zawsze pracowali miejscowi szkoleniowcy – Jan Basiński, Zbigniew Dobosz czy Gothard Kokott. Trenerom z zewnątrz, m.in. Hubertowi Kostce, się nie udawało. Pracowali krótko, nie byli akceptowani. Z Papszunem jest inaczej, trafi ł na wspaniałego właściciela, który otworzył mu szerzej drzwi i pozwolił spokojnie rozwijać drużynę. Michał Świerczewski wprowadził klub na najwyższy poziom, taki właściciel to najlepsze, co mogło zdarzyć się Rakowowi w jego ponadstuletniej historii. A nie zawsze było tak kolorowo – w kwietniu 2016 roku przegraliśmy 1:8 z GKS Tychy u siebie, strzelając honorowego gola w doliczonym czasie. Właściciel wytrzymał ciśnienie i efekty widzimy teraz.
Do czego byś porównał obecne sukcesy?
Jeśli Raków wygra ligę, będzie jak Leicester w Anglii w 2016 roku. To byłaby piękna historia. Markowie Świerczewski i Papszun wykonują wspaniałą robotę, stworzyli kapitalny zespół. Z trenerem się nie znamy, rozmawialiśmy raz w życiu przez kwadrans, po turnieju gwiazdkowym. Zaimponował mi szerokim spojrzeniem na futbol, to nauczyciel z wykształcenia, ma odpowiednie, pedagogiczne podejście. Jest pewny siebie, ale nie zarozumiały. Świetnie się uzupełnia z właścicielem.
Puchar Polski dla Lecha, mistrzostwo dla Rakowa. Pasuje?
Tak, ale odwrotnie nie chcę, bo… puchar już mamy. Radość po ubiegłorocznym finale była niewiarygodna, czymś, co trudno jest opisać. Mistrzostwo to wielki prestiż, renoma i historyczny wyczyn. Raków nie ma doświadczenia w rywalizacji o trofea, ale ostatnie sezony pokazały, że się uczy i jest gotowy powalczyć o dublet. Zostały cztery stopnie – fi nał PP, potem Cracovia, wyjazd do Lubina i mecz z Lechią. Lech gra jeszcze w Gliwicach, emocje będą do końca.
Paweł Wszołek po sezonie wraca do Niemiec. Jak poradzi sobie tym razem?
Po sezonie 29-letni skrzydłowy wraca do Unionu Berlin, z którego został wypożyczony jedynie na pół roku. Gdy w Legii pytamy czy jest jakakolwiek szansa, by został na kolejny sezon, odpowiedź jest krótka: „Nie ma, na pewno wraca do Niemiec”. Po wypożyczeniu do Legii skrzydłowy tłumaczył, że jego przekleństwem okazało się ustawienie, które wybrał Fischer. – Postawił na pięciu nominalnych obrońców, trzech defensywnych pomocników, dwóch napastników lub jedną dziesiątkę i jednego zawodnika w ataku. Zrezygnował ze skrzydeł i z wahadłowych – analizował Wszołek, który na boku czuje się zdecydowanie najlepiej. Wichniarka ta argumentacja nie przekonuje. – Jeśli miałbym mu coś radzić, to niech się nie zastanawia nad systemem. W Bundeslidze musisz być elastyczny, umieć grać i jako wahadłowy, i jako skrzydłowy, i również jako pomocnik. Zresztą nie sądzę, że problemem było tylko ustawienie Unionu, po prostu Paweł był słabszy od konkurencji – twierdzi.
Radosław Kałużny o trudnej sytuacji Wisły Kraków.
Jeszcze słowo o Fernandezie. Wydaje mi się, że gość zagalopował się z bezsilności. Wisła ugrzęzła w bagnie, drużynę dopadła depresja. Wiem, jak to jest. Kiedy chwyci cię kryzys, na boisku czujesz się jak w betonowych kapciach i zas… trachany. Dziś, dopóki Wisłę da się uratować – bo jak wiele razy mówiłem – nie chciałbym jej degradacji ze względu na sentyment do mojego byłego klubu, Jurek Brzęczek musi wybrać tych najbardziej odpornych na stres, a nie tych z kolejki po pieluchomajtki. Kiedy nie idzie, nawet z teoretycznie cieńszym rywalem nie potrafisz sobie poradzić. No masz blokadę i koniec! I ona Wisłę trzyma. Przecież w tym roku wygrała, no nie do wiary, jeden mecz. Nawet w Pucharze Polski przerżnęła z trzecioligowcem… Wisła zepsuła ogromną okazję (przecież w poniedziałek źle nie grała), by złapać lekki oddech.
fot. FotoPyK