Pamiętamy emocje, jakie zgotowali nam w ubiegłym roku w Grand Prix Arabii Saudyjskiej Max Verstappen oraz Lewis Hamilton. Dzisiaj dostaliśmy powtórkę z rozrywki – tylko Brytyjczyka zastąpił Charles Leclerc z Ferrari i to on toczył boje z Holendrem. W międzyczasie siedmiokrotny mistrz świata rywalizował między innymi z… Kevinem Magnussenem z Haasa. To tylko pokazuje, z jakim fascynującym sezonem Formuły 1 na razie mamy do czynienia.
Dzisiejszego wyścigu mogło nie być. Wiele osób powiedziałoby nawet – nie powinno być. W piątek, podczas pierwszego treningu przed Grand Prix Arabii Saudyjskiej, doszło do wybuchu. Jemeńscy rebelianci przeprowadzili atak rakietowy na rafinerię ropy naftowej w Dżeddzie, zaledwie dziesięć kilometrów od toru wyścigowego. Unoszący się dym można było oczywiście doskonale zaobserwować z jego perspektywy.
Niedługo potem doszło do spotkania, na którym dyskutowano, czy Grand Prix będzie mogło zostać bezpiecznie przeprowadzane. Dyskusje trwały cztery godziny, brali w nich udział również sami kierowcy. Pojawiły się plotki, że wśród osób, które opowiadały się za odwołaniem ścigania, znalazł się m.in. Lewis Hamilton. Ale koniec końców decyzja była jasna – wyścig miał się odbyć.
Kto wyprzedził Hamiltona?
Sobotnie kwalifikacje – po raz pierwszy w karierze, w wieku 32 lat – wygrał Sergio Perez. Tym, co wzbudziło najwięcej emocji, był jednak zdecydowanie wynik osiągnięty przez Hamiltona. Siedmiokrotny mistrz świata zdołał bowiem wywalczyć zaledwie… szesnastą pozycję startową. Innymi słowami – odpadł w Q1.
W niedzielę zatem musiał piąć się w górę klasyfikacji – i dokładnie to robił. Wielkie ambicje miał też Charles Leclerc, triumfator inaugurującego sezon Grand Prix, który uzyskał drugi czas kwalifikacji. Nie zanotował jednak na tyle dobrego startu, żeby od razu wyprzedzić Pereza. Co najciekawszego poza tym działo się na torze podczas pierwszych okrążęń? Wyróżnić trzeba rywalizację Fernando Alonso z… Estebanem Oconem. Panowie, reprezentujący zespół Alpine, ostro sobie pogrywali, walcząc o szóste miejsce. Co zapewne im się przesadnie nie opłaciło – bo dali się podgonić innym kierowcom, a potem nieco spadli w klasyfikacji.
Jeśli natomiast chodzi o czołowe pozycje – Perez radził sobie dobrze, trzymał dystans nad Leclerkiem. Tuż za nimi rywalizację toczyli Carlos Sainz oraz Max Verstappen. I tak to wyglądało, dopóki Perez nie zjechał na pit-stop. Wtedy to wspomniany kierowca z Monako wyjechał na czoło. Choć wydawało się, że Leclerc sam skorzysta z wymiany opon – dostał jednak prawdopodobnie komunikat od zespołu, iż kierowca Red Bulla zdecydował się już na ten krok. Więc on został na torze.
Chwilę później rozbił się Nicholas Lafiti z Williamsa. To spowodowało neutralizację, na której skorzystało oczywiście Ferrari. Monakijczyk mógł bowiem „za darmo” skorzystać z pit-stopu. A kiedy samochód bezpieczeństwa zjechał z toru, obronił się przed drugim kierowcą Red Bulla, czyli Verstappenem. Tylko potwierdziło to, jak mocnym pojazdem dysponują w tym sezonie kierowcy Ferrari. Rywalizacja Red Bulla oraz włoskiej ekipy dopiero miała się jednak wtedy rozpocząć.
W międzyczasie doszło do surrealistycznego obrazka. Kevin Magnussen z zespołu Haasa wyprzedził… Hamiltona. Powtarzamy – Hamilton został wyprzedzony przez Magnussena! Co prawda po chwili Brytyjczyk wyprowadził skuteczny kontratak, ale takie rywalizacje i tak pokazują, jak wyjątkowy jest tegoroczny sezon Formuły 1 w porównaniu do paru ostatnich.
Verstappen vs Leclerc to nowe Verstappen vs Hamilton?
W dzisiejszym wyścigu nie doszło do niepokojących wypadków, mimo tego że tor w Dżeddzie jest być może najbardziej niebezpiecznym w Formule 1. Sporo kierowców i tak jednak nie ukończyło wyścigu. Mowa o Lafitim, Ricciardo, Strollu, Albonie, ale przede wszystkim Fernando Alonso, który do tego momentu notował świetny wyścig, oraz Valtterim Bottasie z Alfa Romeo F1 Team ORLEN, który również mógł dzisiaj zdobyć punkty. Ostatecznie na mecie zameldowało się zaledwie dwunastu zawodników (bo Mick Schumacher rozbił wczoraj bolid, a Yuki Tsunoda z powodów technicznych zrezygnował że startu).
Wiele kierowców oraz zespołów nie miało zatem powodów do szczęścia. Ale miłośnikom Formuły 1 i tak dzisiejsze Grand Prix musiało się podobać. Wszystko za sprawą Verstappena oraz Leclerca. Panowie stoczyli pasjonującą walkę, która przypominała nieco rywalizację z zeszłego roku Maxa Verstappenem z Hamiltonem na tym samym torze.
Holender naciskał Monakijczyka, w pewnym momencie nawet go wyprzedził, ale po chwili znowu stracił prowadzenie. Ostatecznie swego dopiął na 47. okrążeniu, a więc tuż przed końcem wyścigu. Kierowca Ferrari jeszcze próbował utrzeć nosa swojemu rówieśnikowi, ale na próżno. Mistrz świata z 2021 roku zanotował swoje pierwsze zwycięstwo w tym sezonie!
Fot. Newspix.pl