Pewnie większość z was kojarzy reklamy klocków Jenga i mechanikę tej zabawy. Gracze rozbierają konstrukcję element po elemencie w taki sposób, żeby klocki wyciągać na tyle skutecznie, by cała wieża nie runęła i nie było płaczu. Sezon załadowany meczami pod korek właśnie tak eliminuje piłkarzy. Jeden po drugim. Tu mięśniówka, tu mechaniczny, a tu zerwanie, tu złamanie.
Oglądaliście El Clasico? Pewnie tak. Przyzwoitość nakazywała, a może przywiązanie? Oczekiwania były spore, bo przecież Barcelona właśnie odradza się na naszych oczach, a Królewscy nie tak dawno ustawili do pionu piłkarzy z Parku Książąt i trochę zapomniano o potencjalnych zagrożeniach. Na euforii, fali, adrenalinie można zajść bardzo daleko i się napędzić. Nie oczekiwaliśmy, że klasyk zmieni oblicze tego sezonu, ale może być czymś w rodzaju testów i próbą sprawdzenia koncepcji na kolejne rozgrywki.
Karim Benzema i jego brak
Kilka dni przed meczem kontuzja siłą wyciągnęła francuski element z królewskiej wieży. Było złudzenie, że może to zasłona dymna, blef ze strony Realu Madryt, bo przecież tak w przeszłości bywało, że próbowano nabić rywali w butelkę. Na dobrą sprawę, dopóki piłkarz nie zostanie wysłany na stół operacyjny, to tli się nadzieja, że zagra.
Gierek, manipulacji i innych zabiegów dezinformacyjnych tym razem nie było. Gra w otwarte karty to w sumie też jest strategia na zmylenie przeciwnika, bo ten przecież może pomyśleć, że ściemniamy.
Francuz zdobył już 32 bramki i zaliczył 13 asysty w tym sezonie. Nawet na laiku może to zrobić wrażenie, bo gdy wklepie w wyszukiwarkę rankingi strzelców, to przekona się, że Francuz robi coś więcej niż tylko ogarnia. W tym przypadku już powierzchowna ocena daje dużo do myślenia. Szczegółowa jeszcze podbija jego wartość.
Zwróćmy uwagę tylko na spotkania Realu z 2022 roku, w których zabrakło francuskiego napastnika. Zcznijmy od Pucharu Króla. Mecz z Alcoyano kompletnie się nie układał, bo drużyna z niższych lig kąsała jak komar w letnie wieczory i Królewscy nie nadążali z opędzaniem się od nich. Ostatecznie wygrali, ale było nerwowo. Później Królewscy przepchnęli mecz z Elche po dogrywce, z Athletikiem przegrali w dziewięćdziesięciu minutach. Do tego wspomnijmy dwa ligowe mecze: Granada (skromna wygrana) i Villarreal (remis), w których Real łącznie zdobył tylko bramkę.
Łatwo dostrzec pewną powtarzalność. Uproszczenia bywają mylące, futbol nie lubi próżni, ale Real Madryt drży za każdym razem, gdy tylko brakuje największej gwiazdy.
El Clasico. Całe na czarno
Karim Benzema się posypał. Każdy zdawał sobie sprawę, że jego nieobecność będzie problemem i wieża Santiago Bernabeu może nie wytrzymać katalońskiego wiatru. Czarny scenariusz wisiał w powietrzu, ale w granicach rozsądku. Przecież Real to nie tylko bramkostrzelny napastnik, ale i mocna druga linia, błyskotliwy Vinicius, fenomenalny bramkarz i tak można by wymieniać. Atutów nie brakuje.
Początek meczu zawsze oczyszcza, weryfikuje, mówi „sprawdzam”. Królewska wieża wraz z pierwszym gwizdkiem zaczęła się chwiać pod wpływem ostrych podmuchów. Raz, dwa, trzy, cztery i bam. Upadła i nie było czego zbierać. Los Merengues nie musieli się nawet przebierać. Na mecz odziali czarne stroje kojarzące się w naszym kręgu kulturowym z żałobą, patosem, końcem ery i od teraz wielką plamą na honorze Madridistas.
Hierarchizacja
Upadki się zdarzają, ale to było coś więcej niż niepowodzenie, wypadek przy pracy. Była to pierwsza wielka klęska Realu podczas drugiej kadencji Carlo Ancelottiego. Zdarzały im się wcześniej wpadki, ale gdy spoglądasz na ligowych rywali ze szczytu tabeli i masz z tyłu głowy, że pokonałeś gwiazdeczki z PSG zmienia się twoja optyka.
Pycha to pierwszy krok do upadku, ale tu jej raczej nie było. Z pewnością łatwo byłoby ją zarzucić, ale to nie ten przypadek. I ok, piłkarze Realu zazwyczaj są bardziej pewni siebie, znają swoje miejsce w szeregu i wiedzą, że zwykle są na szczycie łańcucha pokarmowego, ale to nie tak, że zlekceważyli ten mecz.
Tym razem zostali wchłonięci, połknięci żywcem i to pod każdym względem. Przegrane ze słabszymi rywalami, np. styczniowa z Getafe są traktowane inaczej. Można obrócić je w żart i głosić, że zawodników dopadł wirus mentalnych wakacji, ale nikt takiej porażki nie brał na poważnie, bo było podejście „ok, nie spięli się i muszą się zacząć przykładać”.
W szkołach popularny jest system średniej ważonej. Przekładając to na świat Realu: porażka z Getafe miała wagę 1, z Barcelona wagę 10 i nie cofną czasu.
Na włosku
Zawsze w przypadku niepowodzeń szuka się winnych. I pierwszy winnym jest zawsze trener. Bo to on wystawia skład, to on buduje drużynę i zajmuje się codzienną pracą z zespołem. W świecie uproszczeń kogo obwiniać, jeśli nie na trenera? Dobra, ale tu trzymajmy się nurtu, że zawinił brak wartościowego zastępstwa dla Benzemy.
Paradoks tej sytuacji polega na tym, że kiedy Cristiano Ronaldo odchodził z Realu, w Madrycie mówiło się o tym, że nie można dopuścić do sytuacji, w której tyle będzie zależało od jednego człowieka. Żadne uzależnienie nie jest dobre, to jasne. Podjęto pewne kroki, by uniknąć w przyszłości podobnych sytuacji, ale samoistnie historia się powtarza.
Nagle bez Benzemy reszta piłkarzy traci więcej niż można było zakładać, bo wychodzi na wierzch, że to dzięki niemu wszystko się trzymało jako tako, na włosku. Ten już nie nadąża, ten słabo broni, tamten gra bezpiecznie, inny nie wie, co ma robić i ostatni porywa się na symulkę, podczas gdy stać go na rzeczy wielkie. Wcześniej dziwiono się, dlaczego Ancelotti jest tak oporny w kwestii rotacji. Teraz już wiemy. Real stać na wielkie rzeczy, ale jest bardzo chwiejny, zwłaszcza gdy zabraknie francuskiej gwiazdy.
Brak środków zapobiegawczych
I wiecie, było takie dmuchanie i chuchanie na to, żeby Benzema się nie posypał. Można było przewidzieć, że w końcu coś go zakuje, strzeli, rozleje się w mięśniu. Gdy 34-latek, od lat zasuwający na pełnych obrotach wraca do kadry narodowej, dokłada sobie wysiłku, to prawdopodobieństwo wystąpienia problemów zdrowotnych rośnie. Może nie liniowo, ale znacznie.
Je bagatelizowano. Jakiś czas temu przestrzegaliśmy, że Real nie ma w obwodzie dodatkowego napastnika, albo inaczej: wartościowego zmiennika. Zastanawialiśmy się, czy nie warto wziąć kogoś, kto w sytuacji kryzysowej będzie w stanie zrobić swoje. Wówczas jeszcze nie mieliśmy pojęcia, że taki Aubameyang (inna charakterystyka, ale mógłby zakamuflować inne braki) będzie do wzięcia. Zakontraktowała go Barcelona, Real, o którym kiedyś marzył Gabończyk, nawet o nim nie pomyślał. I to wszystko w myśl zasady: „Jakoś to będzie. Mamy Jovicia i Mariano. Damy radę”. No i mają, ale żaden z nich nawet nie wyszedł w pierwszym składzie, bo nie dojeżdżają poziomem.
Możemy rzucać liczbami. Ten tyle minut i tyle bramek, a tamten jeszcze gorzej. Zróbmy inaczej. Wymieńcie pozytywne rzeczy, które zapamiętaliście u tych piłkarzy w trwającym sezonie? Idzie opornie? No właśnie. Nie, to nie wasza pamięć jest zawodna, tylko ci zawodnicy nie przygotowali wam szufladek w waszych głowach. Też mieli swoje przeboje ze zdrowiem, ale boisko ich nie ratowało.
Są, żeby być, ale nie żeby coś dać.
Sprawa Carletto
Najgorzej, że takimi meczami można przegrać nie tylko szatnię, zasiać zwątpienie i dać powody do poczynienia drastycznych kroków. Właśnie na te długofalowe konsekwencje chcemy uczulić. W dłuższej perspektywie i tak beknie Carlo Ancelotti bez względu na to, czy uważacie, że to on zawinił, czy nie. Florentino Perez ma świetną pamięć. Liga hiszpańska jest ważna i pewnie w tym sezonie zostanie przez Real zdobyta, ale o Ligę Mistrzów może być trudno. A tylko takie trofeum jest w stanie zmazać cztery plamy z niedzielnego starcia.
Czasem dobrze pobawić się w przewidywanie przyszłych zdarzeń, więc zostawimy wam pewną rzecz do przemyślenia. Nie sądzimy, że tak się musi stać, ale chodzi o sam sposób rozumowania. Nagle może się okazać, że rynek trenerski stworzy okazję w postaci możliwości zatrudnienia np. Thomasa Tuchela, który ma prawo czuć się niepewnie na Stamford Bridge ze względu na skomplikowaną sytuację Chelsea. I co myślicie, że Florentino Perez będzie się długo zastanawiał, jeśli trener tego pokroju będzie chętny na zmianę otoczenia? Gdy od dawna wiadomo, że Ancelotti miał być trenerem tymczasowym z nieco dłuższą datą przeszłości, którego w sumie dość łatwo można zwolnić?
Perez tylko wyciągnie rękę, sięgnie po teczkę z napisem „Real Madryt 0:4 FC Barcelona” i pożegna Włocha bez żadnych większych sentymentów i z poczuciem, że właśnie podejmuje jedyną słuszną decyzję. Liczy się wynik, pogoń za trofeami, pazur, drapieżność.
– Dla mnie wzięcie odpowiedzialności nie jest problemem, bo tak było: nie zaplanowałem dobrze tego meczu. Czasami trafiasz, czasami zawodzisz. W tym meczu zawiodłem, ale nie robię z tego dramatu. To porażka, która nas załamuje, bo wiemy jak ważne są spotkania z Barceloną szczególnie dla kibiców – powiedział Ancelotti. Perez takich słów nie zaakceptuje. Nie ma na to szans. Nie będzie pamiętał, że nie było Benzemy, Mendiego zresztą też. Jego będzie interesować, że najadł się wstydu i usłyszał, że można było temu zaradzić.
Historia lubi się powtarzać i dlatego warto z niej czerpać. W listopadzie 2015 Rafa Benitez również przegrał czterema bramkami na Bernabeu. Już wtedy Perez wiedział, że chce go wywalić, choć ogólnie sytuacja Realu Madryt nie była zła i momentami tamten zespół był do bólu skuteczny. Prezes poczekał jeszcze chwilę i w styczniu pogonił Rafę z klubu.
Ancelotti uporządkował kilka kwestii, pogasił kilka pożarów, rozwinął Viniciusa. Po prostu się przydał. Teraz ma przyjść Mbappe, mówi się o innych wzmocnieniach i pytanie, czy Perez uzna, że oprócz aktualizowania kadry klubu, warto zmienić też oprogramowanie i twarz projektu.
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- Eduardo Camavinga, czyli polisa na przyszłość Królewskich
- Footmercato: Eden Hazard może trafić do Arsenalu
- Znalezienie zmiennika dla Benzemy? Prze…. trudna sprawa
Fot. Newspix