Tego wieczoru po prostu nie wypadało zepsuć swoim kibicom. Świętowanie 100-lecia klubu. Ponad 40 tysięcy ludzi na trybunach. Rywal bez formy i na dodatek osłabiony. Lech Poznań nie mógł nie wygrać z Jagiellonią, mimo że w ostatnich latach kompletnie mu z nią nie szło. I wygrał, strzelił trzy gole, ale trochę potrzymał publiczność w niepewności.
Lech Poznań – Jagiellonia 3:0. Niemoc w pierwszej połowie
Do przerwy bowiem zaserwował nam jedynie wodę mineralną i słone paluszki. Jeśli wpadamy do kumpla z luźną wizytą w środku tygodnia, to okej – taki zestaw nas nie dziwi. Jeśli jednak wybieramy się na wielką uroczystość rodzinną, spodziewamy się suto zastawionego stołu i doznań smakowych, których niekoniecznie doświadczamy na co dzień. Lech długo serwował błędne menu, dopiero w drugiej połowie się zreflektował i wreszcie dostosował poziom gry do okoliczności. W pierwszej odsłonie atakował mniej więcej z werwą stulatka, którym jest jako klub.
Jagiellonia pomysł na ten mecz miała prostszy od konstrukcji cepa: murowanie na swojej połowie, byle nie stracić bramki, a z przodu może jakimś cudem wpadnie coś po kontrze. Piotr Nowak nie zdecydował się nawet na wystawienie nominalnego napastnika. Na początku najwyżej ustawiony był Przemysław Mystkowski, później tę rolę przejął debiutujący w białostockim zespole Diego Carioca, który kilka dni temu podpisał kontrakt w drodze wyjątku dla piłkarzy przychodzących z Ukrainy. Niczym nie zaimponował. Walczył, starał się, zmarnował jedną niezłą sytuację, często za długo holował piłkę i tyle na jego temat.
Taktyka “Jagi” do pewnego momentu zdawała egzamin. Zmuszony do ataku pozycyjnego Lech rozgrywał piłkę dość wolno i przewidywalnie, zupełnie bez elementu zaskoczenia. Jeden jedyny raz udało się szybciej wymienić podania i strzał z linii pola karnego mógł oddać Jesper Karlstroem, lecz piłkę bez większego trudu złapał Zlatan Alomerović. A goście sporadycznie się odgryzali, na przykład wtedy, gdy Romanczuk zabrał piłkę Kwekweskiriemu i ruszył do przodu. Finalnie źle zagrywał w polu karnym i dla “Kolejorza” skończyło się tylko na strachu. Później Bednarek musiał się nieco mocniej wysilić po próbie Nasticia.
Lech Poznań – Jagiellonia 3:0. Fajerwerki po przerwie
Maciej Skorża szybko zareagował i od razu na drugą połowę wprowadził Joao Amarala w miejsce bezproduktywnego Daniego Ramireza. To był przełom. Gra Lecha przyspieszyła, a efekty nadeszły błyskawicznie. Nie wiemy, czy wbiegający między Matysika i Tiru Karlstroem faktycznie chciał zgrać głową piłkę do Ishaka, ale jeśli tak, wyszło mu to genialnie. Niepilnowany kapitan gospodarzy ładnie przymierzył z powietrza, zrzucając duży ciężar z siebie i kolegów.
Od tej chwili Lech zaczął się bawić jak przystało na świętowanie 100-lecia. Amaral pięknie pograł z Kamińskim i na wślizgu wykończył jego dośrodkowanie. 2:0. Potem Kamiński przytomnie odnalazł Amarala, a ten wyłożył Kownackiemu na strzał do pustej bramki. 3:0. Był jeszcze strzał głową Milicia znakomicie wybroniony przez Alomerovicia i poprzeczka ratująca Matysika od gola samobójczego. Młody stoper Jagiellonii i tak na tle reszty drużyny wypadł pozytywnie, a do przerwy wręcz imponował, radząc sobie z Ishakiem. Wydaje się, że będą z niego ludzie.
Ukoronowaniem uroczystego nastroju w Poznaniu był premierowy występ Tomasza Kędziory po powrocie na Bułgarską. Rywalizacja między nim a Joelem Pereirą zapowiada się ekscytująco.
Lech tym razem udźwignął presję, dzięki czemu dogonił Raków i zachował jednopunktowy dystans do Pogoni. Teraz jest chwila na wyluzowanie. Jagiellonia z tyloma problemami może się jeszcze na poważnie wmieszać do walki o utrzymanie. W tym kontekście mecz z Zagłębiem Lubin w następnej kolejce będzie kluczowy.
Fot. Newspix