Reprezentuje Stany Zjednoczone, ale w jego żyłach płynie polska krew. Wychował się w polskiej rodzinie, mówiącej po polsku, ale za oceanem. Po doskonałym sezonie w NY Red Bulls zgłosiła się po niego Chelsea Londyn. Próbował swoich sił w Anglii, Francji, Holandii, Belgii, a teraz gra w Deportivo Alaves. Poznajcie lepiej Matta Miazgę. Opowiedział nam o swoich losach, o kulisach wyboru reprezentacji, o trenerach, których spotkał na swojej drodze i wielu innych sprawach.
W ilu językach jesteś w stanie się dogadać?
Oczywiście po angielsku, bo urodziłem się w Stanach Zjednoczonych. W domu rozmawiamy po polsku. Tak samo podczas imprez okolicznościowych, chrzcin, obiadów i tak dalej. Nie jest jeszcze najgorzej ze znajomością polskiego, ale kiedyś mówiłem lepiej. Zwłaszcza gdy chodziłem do polskiej szkoły. Teraz mieszkam daleko od rodziny, a rozmowa przez komunikatory to nie to samo. Muszę więcej ćwiczyć (śmiech).
Teraz gram w Hiszpanii i dlatego uczę się hiszpańskiego. Krok po kroku robię postępy. Chodzę na prywatne lekcje, dużo rozumiem, ale czasami jak mówię, zapominam prostych słówek. Jestem tu już sześć miesięcy i jak po zakończeniu sezonu pojadę na wakacje do Stanów Zjednoczonych, chcę pokazać wszystkim, jak dużo się nauczyłem.
Kiedyś znałem podstawy francuskiego, ale sporo pozapominałem. W Anderlechcie mogłem komunikować się w tym języku, ale każdy w klubie znał angielski, więc głównym językiem był angielski. Wychodzę z założenia, że znajomość języków jest jedną z najważniejszych umiejętności i naprawdę lubię się ich uczyć.
Zrobiło się o tobie głośno, gdy Red Bulls prowadził Jesse Marsch. Co możesz powiedzieć o tym trenerze?
Bardzo mi pomógł wejść na wyższy poziom. Rozwinął mnie pod względem umiejętności, ale najważniejsze, że dał mi niesamowitą pewność siebie. Zanim przyszedł, grywałem już trochę, ale to on dał mi prawdziwą szansę. Szybko mnie polubił. Powtarzał, że bardzo we mnie wierzy i uważa, że w kolejnym roku bardzo się rozwinę. Mówił, że zależy mu na moim rozwoju. To dużo mi dało. Rok 2015 był dla mnie przełomowy.
To bardzo dobry trener. On wie, czego chce. Nie krzyczy bez powodu. Powie ci wprost, czego od ciebie oczekuje. Dużo wymaga, ale potrafi to w prosty sposób przekazać. Wszystko dokładnie tłumaczy, pokazuje analizy wideo i potem na boisku sprawdza, czy piłkarz zrozumiał wskazówki.
W dodatku jest świetnym mówcą. Potrafi zjednoczyć grupę, dać zespołowi pewność siebie, zarazić pasją i zmotywować. Bardzo dobrze wspominam współpracę z tym trenerem.
Już wtedy mieliście rozstawione ekrany na boiskach?
Wtedy jeszcze nie, ale teraz staje się to powszechne. W Belgii korzystał z tego Vincent Kompany. Brał masywny ekran, podłączał laptopa lub iPada. Czasem wykorzystywał to jako wprowadzenie do treningu. Innym razem już w trakcie zbierał wszystkich i tłumaczył, co zrobiliśmy dobrze i źle. Jest to bardzo pomocne, ale trzeba do tego przywyknąć.
Marsch to trener młodego pokolenia. W Chelsea trafiłeś na Hiddinka, który już z niejednego pieca chleb jadł.
To prawda, ale też trzeba brać poprawkę na to, że w największych klubach trenerzy funkcjonują nieco inaczej. Muszą przede wszystkim wiedzieć jak zarządzać piłkarzami i pozwolić robić im to, co robią najlepiej. Należy mieć odpowiednie wyczucie i trzymać rękę na pulsie. Nie podejdziesz do piłkarza typu Eden Hazard i nie narzucisz mu wszystkiego. Trzeba znać umiar. Piłkarze tej klasy zdają sobie sprawę, że klub potrzebuje ich goli i asyst. Tego nie trzeba im powtarzać. Piłkarzowi klasy światowej zwraca się uwagę na konkret, detal. Nie uczysz go gry od podstaw, bo on je już dawno opanował.
Pamiętam, że kiedyś Rafa Benitez zdenerwował Cristiano Ronaldo przez to, że kazał mu strzelać w poprzeczkę, zamiast do bramki.
Na tym poziomie chodzi głównie o dobre relacje i zaufanie. Do Chelsea i innych wielkich klubów piłkarze nie trafiają się z przypadku. Najlepsi trenerzy wiedzą jak utrzymać szatnię po swojej stronie. Kiedy dać wolne, a kiedy dołożyć dodatkowy trening. I to jest chyba najważniejsze. Najlepiej przygotowany merytorycznie trener polegnie bez dobrego zarządzania zawodnikami.
Jak czułeś się w tamtej szatni Chelsea?
Oj, bardzo dobrze się czułem (śmiech). Byłem młodziutki. Skończyłem pierwszy pełny sezon w Red Bulls. Dla chłopaka, który wychował się w tej akademii, regularna gra, dobre wyniki i zdobycie Supporters Shield były czymś wspaniałym. Czułem, jak rosnę z tygodnia na tydzień. Dostałem jeszcze powołanie do pierwszej reprezentacji. Za moment Chelsea się po mnie zgłosiła. Czułem się wtedy naprawdę mocny, byłem pewny siebie, bo naprawdę wiele rzeczy mi wychodziło.
Kiedy podpisałem kontrakt z Chelsea, zdawałem sobie sprawę, na co się piszę. Wiedziałem, że nie od razu będę grał. Chciałem rozwijać się u boku najlepszych piłkarzy, zebrać nowe doświadczenia. Był tam bardzo wysoki poziom, olbrzymia konkurencja i walka o miejsce w składzie.
Jak zgłasza się po ciebie taki klub, kiedy jesteś młody i wiele rzeczy ci wychodzi, ciężko powiedzieć “nie”. To dla chłopaka z MLS-u była wielka szansa. Rozmawiałem dużo z Jose Mourinho. Przekazał mi plany na mój rozwój. Bardzo we mnie wierzył i nie sposób było odmówić.
Pech chciał, że zanim przyjechałem do Londynu, został zwolniony, ale nie zwiesiłem z tego powodu głowy. Inne osoby z klubu też mnie chciały i cały czas podkreślały, że widzą w jasnych barwach moją przyszłość na Stamford Bridge.
Któryś piłkarz wziął cię wtedy pod ramię?
Tak, bardzo szybko. Jeszcze przed pierwszym treningiem John Terry podszedł do mnie, dał mi swój numer i powiedział, że jeśli czegoś potrzebuję, to mam śmiało dzwonić i się nie krępować, bo on chętnie mi pomoże. Dał mi pozytywnego kopa. To była inna szatnia Chelsea. Byłem jednym z najmłodszych graczy. Wokół mnie krążyło wielu graczy, którzy mieli więcej występów w Lidze Mistrzów niż ja w dorosłej karierze.
Teraz Chelsea wygląda nieco inaczej. Gdy podpisałem kontrakt, było wielu doświadczonych piłkarzy. Obecnie The Blues mają dużo młodszy zespół.
Wypożyczenie do Vitesse było częścią tego długofalowego planu, o którym wspominałeś?
Hiddink był tylko trenerem tymczasowym i przyszedł Antonio Conte. On i klub bardzo chcieli, żebym zebrał doświadczenie poprzez grę. U niego byłoby mi trudno o regularne występy dla The Blues. Przyszedł włoski trener, który bardzo dużo wymagał i chciał postawić przede wszystkim na doświadczonych zawodników. Było duże parcie na wyniki. A ja byłem dopiero pół roku w klubie, wcześniej grałem tylko w USA, nie miałem nawet pięćdziesięciu meczów w seniorskiej piłce.
Pamiętam, że miałem wtedy kilka dobrych opcji wypożyczenia, ale Kurt Zouma złapał kontuzję. Klub wolał zabezpieczyć się na wypadek, gdyby jego powrót się przedłużał. Wszystko przeciągało się w czasie, przez to zamknęło mi się kilka fajnych opcji. Bardzo chciał mnie Espanyol. Podobała mi się wizja gry w Hiszpanii.
Byłem gotowy tam jechać, ale na koniec okazało się, że mają problemy finansowe i nie mogą mnie jednak sprowadzić. Byłem trochę zawiedziony. Na stole pozostała opcja z Vitesse. Miałem wybór: albo skazać siebie na ławkę w Chelsea, albo iść na wypożyczenie do Holandii, odzyskać rytm meczowy i włączyć tryb zbierania doświadczenia, by za jakiś czas powalczyć o skład w Chelsea. Wybrałem drugą opcję.
Vitesse było blisko Chelsea
To fakt, ale też zwracałem uwagę na specyfikę ligi. W Holandii lubią stawiać na młodych, ale nie mają dużo pieniędzy, dlatego chętnie biorą piłkarzy na wypożyczenie. Vitesse korzystało ze współpracy z Chelsea, ale nie tylko. Taki Martin Odegaard też tam grał, okrzepł i poszedł na kolejne wypożyczenie, ale już do Realu Sociedad. W Holandii wiedzą jak zarządzać młodymi. To widać na każdym kroku.
Mają dobre podejście. Wiedzą, że piłkarze z małym doświadczeniem mogą popełniać błędy. W pełni akceptują to ryzyko i przy okazji dobrze uczą.
W Vitesse był też Mason Mount.
Tak, on przyszedł dopiero w moim drugim sezonie w Vitesse. To mój bardzo dobry kolega. Lubię z nim rozmawiać. I zobacz, jak ładnie się jego kariera rozwija. Dobry sezon w Holandii, potem pograł w Championship, a dziś już ma w CV wygranie Ligi Mistrzów.
Później wasze drogi się rozeszły.
Po sezonie w Holandii zagrałem dla reprezentacji przeciwko Francji. Po tym spotkaniu pojawiły się zapytania ze strony klubów Ligue 1. Najkonkretniejszy był właściciel Nantes. Zadzwonił do mnie, porozmawialiśmy po polsku i był mi bardzo przyjazny. Dowiedziałem się, że w klubie pojawił się nowy trener, który bardzo mnie chciał.
To był taki moment, że Francja wygrała mistrzostwo świata, do tego liga mocna, więc uznałem, że warto spróbować. Na początku grałem wszystkie mecze. Wyniki były słabe, ale ja radziłem sobie dobrze. Podobała mi się gra w tej lidze, życie w Nantes.
Później szybko zwolnili trenera Miguela Cardoso, przyszedł nowy. W pierwszym spotkaniu Halilhodzicia zagrałem słabo. Sprokurowałem karnego, zawiniłem przy jeszcze jednym golu i przegraliśmy 0:3. Byłem wściekły na siebie, ale taka jest piłka. Czasem tak się zdarza. Zaraz po tym meczu była przerwa na kadrę. Kiedy wróciłem do Francji, nie mogłem zagrać w kolejnym meczu, bo musiałem odbębnić zawieszenie za kartki.
Inny obrońca wskoczył do składu, wygrali i już wtedy wiedziałem, że będzie ciężko wrócić do jedenastki. Czułem pismo nosem, bo rozumiałem, że skoro nowy trener wygrał, to nie będzie chciał nic zmieniać. Myślałem, że trochę posiedzę na ławce, ale gość mnie przestał zabierać do osiemnastki meczowej.
Nie wytłumaczył dlaczego, tak po prostu. Zagryzłem zęby, ciężko trenowałem, ale szansa nie przychodziła. Taki stan utrzymywał się przez dwa miesiące. Moi agenci i Chelsea chcieli coś z tym zrobić. Zależało im na moim rozwoju, więc zaczęli szukać awaryjnych opcji.
W Nantes był też Diego Carlos.
Fajnie mi się z nim grało. Bardzo go polubiłem. Od razu wiedziałem, że jest dobrym graczem. Ciężko pracował każdego dnia, wykonywał tytaniczną pracę. Pod tym względem mamy ze sobą wiele wspólnego.
W Hiszpanii pytali go, czy trenuje na siłowni, a on upiera się, że nie chodził i po prostu jest tak zbudowany.
Ja pamiętam, że chodził! On był zawsze napakowany. Silny, twardy zawodnik. Ciężko się przeciwko niemu gra. Dobrze kryje. Każdemu obrońcy zdarzają się drobne pomyłki. Jemu naprawdę rzadko. Dobrze go wspominam i dobrze się uzupełnialiśmy.
Odbiliśmy od tematu. Co z tym planem B?
Znów było kilka opcji, ale mi zależało na czasie. Ludzie z Reading obiecali, że będę grać. Najpierw dogadaliśmy się na pół roku, ponieważ byli wtedy w strefie spadkowej. Niektórzy marudzili, że gdzie ja idę, że przecież to druga liga, ale tam poziom jest bardzo wysoki. Nie bez powodu mówi się, że to szósta liga świata, tam jest mnóstwo dobrych piłkarzy, pełne stadiony i kluby nie szczędzą grosza. Dobrze się tam gra i szybko polubiłem tę ligę. Zbierałem mnóstwo pochwał, więc nie miałem prawa narzekać.
Klub też przypadł mi do gustu. Dobrze się tam czułem. Miałem z tyłu głowy, że zespoły z Premier League obserwują Championship i chętnie sięgają po graczy, którzy się tam wyróżniają. Najlepiej byłoby awansować z Reading, ale o to było trudno. Pierwsze pół roku poszło na naukę w praktyce. Przedłużyłem wypożyczenie. W drugim moim sezonie zamarzył nam się awans.
Miałem pecha, bo złapałem kontuzję, zaczęła się pandemia… Wiemy, co się działo. Po wznowieniu rozgrywek znowu zmagałem się z urazem, jeszcze dostałem czerwoną kartkę i nie złapaliśmy się do pierwszej szóstki. Zbieg wielu niekorzystnych zdarzeń sprawił, że moja sytuacja znów się skomplikowała.
I wtedy zmieniłeś ligę.
Byłem zmęczony wypożyczeniami. Każdy dąży do stabilizacji. Chciałem znaleźć jakiś klub na lata, ale sytuacja finansowa wielu drużyn była trudna. Pandemia odcisnęła swoje piętno na piłce. Trudno było znaleźć jakiś klub na stałe. Wszystkim towarzyszyła niepewność. Zgłosił się do mnie Anderlecht. Moja gra spodobała się dyrektorowi sportowemu i trenerowi. Szybko znaleźliśmy wspólny język i podjąłem kolejne wyzwanie.
Dobrze mi tam szło. Grałem praktycznie w każdym meczu. Anderlecht jest bardzo ambitnym klubem. Przed moim przyjściem wypadli z pierwszej szóstki, ale tam zawsze jest presja na zdobycie mistrzostwa. W sezonie zasadniczym zajęliśmy trzecie miejsce i była szansa na dostanie się do Ligi Mistrzów. Niestety w play-offach zajęliśmy czwarte miejsce. Był to dla nas duży cios, bo oznaczał, że wywalczyliśmy tylko eliminacje do Ligi Konferencji.
Była szansa zostać tam na dłużej?
Anderlecht złożył ofertę, ale Chelsea chciała zdecydowanie więcej pieniędzy. Inne kluby również się po mnie zgłaszały, ale efekt za każdym razem był ten sam. Trochę szkoda, bo w Brukseli czułem się doskonale, chcieli mnie zatrzymać i bardzo ceniłem sobie współpracę z Vincentem Kompanym.
Ostatecznie znów zostałeś wypożyczony. Tym razem do Deportivo Alaves. Jak zobaczyłem, gdzie trafiłeś, to pomyślałem, że będziesz miał ciężko, ponieważ Victor Laguardia jest kapitanem, a latem wykupili Floriana Lejeune.
W Hiszpanii było trochę jak z Nantes. Nowy kraj, nowa liga i na początku grałem. Bardzo mnie chcieli. Na starcie sezonu wyniki nie były dobre, ale miałem pełne wsparcie trenera Javiego Callejy. W pewnym momencie się rozchorowałem. Nie mogłem zagrać w jednym meczu, w którym Deportivo Alaves akurat wygrało. Potem znów wyniki były kiepskie i czułem, że wrócę do gry, ale złapałem covida i straciłem cały grudzień. Trochę zajęło mi dojście do siebie.
Na przełomie roku Calleja został zwolniony, a ja pomyślałem – Kurde, liczyłem, że jak wrócę, to dostanę szansę gry, a tu znowu zaczynają się schody. Nigdy nie wiesz, co się stanie po zmianie trenera.
Przyszedł Jose Luis Mendilibar. Dostałem od niego szansę i zagrałem dobrze z Athletikiem, potem był mecz z Realem Betis i tu już niestety dobrego spotkania nie zagrałem. Przegraliśmy wysoko i niewiele nam w tym meczu wychodziło.
Dostałem jeszcze szansę z Realem Madryt. Dobrze sobie radziłem, ale w końcówce nas zdominowali, docisnęli nas mocno do ściany. Wiem, że taki jest futbol i się o to nie obrażam. Ciężko trenuję, potrafię cieszyć się zdrowiem, ale to wszystko nie jest łatwe. Wiem, że jestem w stanie grać na poziomie ligi hiszpańskiej i myślę, że zdołam to jeszcze pokazać. Mam sporo do zaoferowania i do udowodnienia.
Odbijając od tematu. Da się wygrać główkę z Joselu?
Zwykle o mnie się mówi, że jestem dobry w powietrzu i byłem bardzo zaskoczony, że on też dobrze sobie radzi. Jest wysoki, ale to nie jest najważniejsze. Ma świetny timing, dobrze czuje przestrzeń. Z tego głównie bierze się jego przewaga, ale wydaje mi się, że gramy głową równie dobrze (śmiech).
Co twoim zdaniem warto wiedzieć o Deportivo Alaves? Wiele osób kojarzy ten klub głównie z nazwy.
Jest to dość mały klub. Miasto też nie jest duże, ale dobrze się tu żyje. Jest cicho, spokojnie, ładnie. Masz też blisko do większych miast. San Sebastian i Bilbao. Mnie się tu żyje bardzo dobrze. Wiadomo, że nie jest tak ciepło jak na południu. Jest tu inaczej, niż wiele osób może sobie wyobrażać Hiszpanię, ale życie w Kraju Basków ma swój urok.
Nie ukrywam, że chciałbym zostać w Hiszpanii. Nie wiem jeszcze gdzie, ale dałem już wielu osobom do zrozumienia, że dobrze się tu czuję. Dużo zależy od tego, ile będę grał w tej rundzie. Bardzo chcę się pokazać, ale futbol to gra, w której jedna osoba wystawia jedenastkę. Można się z wyborami nie zgadzać, ale trzeba je respektować.
Monchi chętnie sprowadza do Sevilli piłkarzy z Ligue 1. Dostrzegasz podobieństwo między tymi ligami?
Poziom jest podobny. Tu się gra naprawdę szybko. Na ekranie może tego nie widać, ale piłka błyskawicznie chodzi od nogi do nogi. Trzeba bardzo uważać. Koncentracja to podstawa.
Ktoś cię zaskoczył w LaLidze?
Grałem już przeciwko wielu dobrym piłkarzom, dlatego niewiele rzeczy jest mnie w stanie zaskoczyć, ale muszę przyznać, że jak graliśmy z Realem Madryt, to w drugiej połowie oni uderzyli z taką siłą, że tylko ruszałem głową od lewej do prawej. Benzema, Asensio, Modrić, Vinicius, Casemiro tak sobie pograli, że było mega trudno ich upilnować. Bije od nich wielka jakość i jak ruszyli, to nie było czego zbierać.
Przejdźmy do wątków kadrowych. Ostatnio nie dostawałeś powołań.
Sytuacja jest interesująca. Nie zawsze miałem pewne miejsce, ale powołania dostawałem. Poszedłem do Hiszpanii i myślałem, że zaraz wrócę do kadry. Dostałem od selekcjonera sygnał, że chce, bym na spokojnie złapał rytm. Wtedy grałem, ale mnie nie powołał. Było mi z tym źle, ale tłumaczył, żebym dalej robił swoje i dostanę powołanie w październiku. Jak na złość straciłem miejsce w składzie i miał powód, by mnie nie powołać.
Muszę wrócić na moment do sprawy reprezentacji Polski
Grałem w kadrze U-18, przez co znałem się z Marcinem Dorną i Maciejem Chorążykiem. Kiedy zacząłem grać w MLS-ie zadzwonił do mnie prezes Boniek. Pogadaliśmy szczerze, pytał mnie, co u mnie słychać, zachęcał do gry w reprezentacji U-21 na młodzieżowych mistrzostwach Europy. Ja już wtedy przez trzy lata grałem dla Stanów Zjednoczonych, a z polskiej strony nic się nie działo.
Powiedziałem, że jak dostanę powołanie, to będę mógł wybierać, ale teraz dostaję powołania do młodzieżowych reprezentacji USA. Nadeszła kolejna przerwa. Zadzwonił do mnie Juergen Klinsmann i powiedział, że jego zdaniem jestem już gotowy na pierwszą reprezentację. Wysłał mi powołanie i dlatego dla mnie to było łatwe. Dostałem powołanie do reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Mogłem grać dla kraju, w którym się wychowywałem. Z Polską czuję się mocno związany, ale od początku mówiłem, że kto mnie jako pierwszy powoła, dla tego będę grał. Gdybym dostał powołanie z Polski, to miałbym wybór, ale go nie dostałem, więc sprawa była jasna.
Zdarza ci się śledzić polską piłkę?
Ekstraklasy nie oglądam, ale jestem wielkim kibicem piłki. Zawsze spojrzę, jak idzie biało-czerwonym. Rodzina też zawsze przypomina o meczach reprezentacji Polski, która ma dobrą generację piłkarzy. Ma najlepszego napastnika na świecie. Zawsze jest mi przyjemnie o tym mówić. Czuję się mocno związany z Polską. Nigdy się tego nie wypierałem, ani się tego nie wstydziłem.
Ostatnio wielu Polaków przechodzi do MLS-u. W Polsce wciąż są osoby, które uważają, że to liga dla piłkarzy, którzy kończą kariery.
Zwróciłem na to uwagę, że sporo Polaków gra teraz w Stanach. Patryk Klimala dobrze sobie radzi w Red Bulls. To mój klub, dlatego tym bardziej obserwuję. Ostatnio miał hat-tricka z asyst. Cieszy mnie, że jest w tej lidze więcej Polaków. Szczerze polecam grę za oceanem.
W ostatnich latach ta liga się bardzo zmieniła. Przychodzi coraz więcej młodych piłkarzy, ale też coraz więcej piłkarzy odchodzi do Europy i szybko się adaptują do nowych warunków. To jest na plus, ale nie bierze się to z niczego. Postawiono na szkolenie, dużo pracuje się z młodymi piłkarzami i takie są tego efekty. MLS rośnie z sezonu na sezon. Wiadomo, że w Europie jest najwyższy poziom, ale MLS ma duży potencjał, by zachęcić ludzi do oglądania. Powstaje dużo nowych stadionów, powstają nowe kluby i przychodzi coraz więcej dobrych piłkarzy. Jest co oglądać.
Przejdźmy do krótkich pytań. Najlepszy piłkarz, z którym grałeś?
Eden Hazard i Thierry Henry. Fantastyczni gracze, z bliska robią jeszcze większe wrażenie. To był zaszczyt dzielić z nimi szatnię.
A piłkarz, przeciwko któremu grałeś?
To jest trudne pytanie, bo można się zdziwić. Czasem grasz przeciwko nieznanemu piłkarzowi, nie znasz jego zachowań i może łatwo zrobić cię w konia. Pod gwiazdy łatwiej się przygotować. Przeglądasz analizy wideo i wiesz czego się mniej więcej spodziewać. Wiadomo, że nie da się wszystkiego przewidzieć, ale znasz jakiś rys zachowań.
Bardzo ciężko gra się przeciwko Mbappe. Grałem przeciwko niemu w reprezentacji. Mam jeszcze jeden dobry przykład. Pamiętam, że gdy byłem w Vitesse graliśmy z Lazio. Trudno było upilnować Ciro Immobile. On dużo krąży wokół obrońców, robi takie zakosy. Prawo, lewo, ciężko się połapać, gdzie on zaraz wybiegnie. Ma świetną ruchliwość. Z pewnością nie jest statycznym graczem, którego łatwo schować do kieszeni.
Gdzie czułeś się najlepiej?
W Europie wszędzie grałem po trochu. Nigdzie nie zagrzałem na dłużej miejsca. Podobało mi się w każdym z tych krajów i ciężko mi jest wybrać. Mam pomysł jak to pogodzić. Jestem bardzo rodzinny, grałem czternaście lat w Red Bulls, tam mnie ukształtowali, więc stawiam na Nowy Jork (śmiech).
Od kogo się najwięcej nauczyłeś?
Od Vincenta Kompany’ego. Najlepszy trener, z którym pracowałem. Świetne analizy, przez wiele lat grał w Premier League i bije od niego doświadczenie. Zwraca uwagę na ważne kwestie. Zwłaszcza obrońca może od niego czerpać garściami. Zna grę defensorów z praktyki. Przez to potrafi celnie podpowiedzieć. Jest doskonale przygotowany do zawodu i może jako trener osiągać duże sukcesy.
Najlepsza liga świata?
Pewnie z osiem lat temu była nią LaLiga. Teraz chyba Premier League, ale wolałbym powiedzieć, że hiszpańska, bo w niej gram (śmiech).
Ulubiony klub z dzieciństwa?
Moim klubem był Red Bulls, ale zawsze kibicowałem przede wszystkim piłkarzom. Uwielbiałem Ronaldinho, Ronaldo Nazario, Zidane’a, Szewczenko i wielu innych. Sprawili, że pokochałem ten sport i zająłem się nim zawodowo.
Największy profesjonalista, z którym grałeś w jednym zespole?
Chciałbym powiedzieć, że ja, ale pewnie nie wypada (śmiech). Grałem w tylu klubach i muszę przemyśleć tę kwestię. Podejdę kreatywnie. Dużo się nauczyłem od Kosukę Kimury. Grał później w Widzewie. Kiedy miałem osiemnaście lat zawsze po zwykłym treningu robił dla mnie dodatkowy. Kładł nacisk na grę obroną. Wszystkie ćwiczenia były typowo pode mnie. Do dziś miło to wspominam. Oprócz tego wyciągał mnie na siłownię. On zaszczepił we mnie nawyk wykonywania dodatkowej pracy. Zostało mi to dziś.
Największy żartowniś?
Zdecydowanie Weston McKennie. Jest wyjątkowy. Trzeba go dobrze poznać, żeby go dobrze zrozumieć. On lubi się śmiać, ale też odwalić komuś kawał. Z nim trzeba być naprawdę czujnym. Ciężko za nim nadążyć, ale nie sposób nudzić. Bardzo pozytywny gość.
Czym się interesujesz poza piłką?
Uwielbiam UFC. Oglądanie walk MMA daje mi mnóstwo przyjemności. Zawsze lubiłem Conora McGregora, ale nie zamykam się na innych zawodników. Tam jest bardzo wysoki poziom. Mocno kibicuję Janowi Błachowiczowi. Ostatnio przegrał walkę, ale to świetny fighter.
A poza sportem?
Lubię się uczyć o rynku nieruchomości. Bardzo mnie to wciągnęło. W kwestii inwestycji preferuję rzeczy, które można dotknąć, poczuć i zobaczyć. Wówczas jest mi łatwiej inwestować i zrozumieć proces.
Jakie masz plany na przyszłość? Mówiłeś, że chciałbyś zostać w Hiszpanii.
Podoba mi się w Hiszpanii. Mógłbym też grać w Anglii, ale celem jest gra w jednej z topowych pięciu lig.
Ostatnio Jesse Marsch objął Leeds, może warto odświeżyć znajomość.
Dawno nie rozmawialiśmy. Kiedyś chciał mnie do Salzburga, ale ja nie chciałem (śmiech). Różnie się życie układa. Może jeszcze kiedyś razem popracujemy.
Rozmawiał PAWEŁ OŻÓG
WIĘCEJ O FUTBOLU:
- PSG, czyli zwykłe frajerstwo.
- Czy FIFA mogła podjąć lepszą decyzję w sprawie Polski?
- Obcokrajowcy w Rosji. Nowy rynek krótkoterminowych okazji
fot. Newspix