– W świecie futbolu powinno być więcej takich osób jak Mateu Alemany – powiedział niedawno Javier Tebas, prezydent La Ligi. To była laurka, której mógłby pozazdrościć każdy dyrektor sportowy. Szczególnie, gdy mowa o działaniu w trudnych warunkach pracy. Wymuszających stawanie na głowie, tworzących limity nie do przejścia, a jednocześnie wymagających sukcesów tu i teraz. Obecny dyrektor sportowy Barcelony miał już doświadczenia ze sprzątaniem stajni Augiasza i próbą budowania czegoś lepszego na nowych fundamentach. Ale nigdy nie miał okazji pracować w klubie z samego szczytu. Klubie, który tak wprawnego biznesmena, negocjatora i prawnika w jednym najzwyczajniej w świecie potrzebował.
W ostatnich miesiącach wiele dobrego się o nim mówi. Mateu Alemany to, Mateu tamto. Szef, cudotwórca, kozak. Czy to przesadzone stwierdzenia? Cóż, przeszłość 58-latka pokazuje, że niekoniecznie. Teraz Alemany po prostu przeniósł swoje umiejętności do innego biura.
Mallorca za czasów Alemany’ego wybiła się ponad stan
W 2000 roku na swoim pokładzie chciał go Florentino Perez. Obecny prezydent Realu Madryt już wtedy widział w Alemanym potencjał, który mógł eksplodować w większym klubie niż Mallorca. Oferta pracy miała miejsce naprawdę, to było coś więcej niż luźna gadka przy kawie, jednak Mateu odmówił. Pokazał niezależność, która ostatecznie zaprowadziła klub z Balearów do zdobycia Pucharu Hiszpanii w 2003 roku.
Patrząc na całą historię, to najcenniejsze trofeum dla „Los Bermellones”, choć w latach 90. udało im się zaistnieć na mapie Hiszpanii również w inny sposób. Alemany był magnesem na sukcesy. W czasie jego pracy Mallorca miała jeszcze takie osiągnięcia jak:
- finał Pucharu Hiszpanii (1991, 1998)
- Superpuchar Hiszpanii (1999)
- finał Pucharu Zdobywców Pucharów (1999)
Jakby tego było mało, w sezonie 1999/2000 Mallorca dotarła do 1/4 finału Pucharu UEFA. Poległa dopiero w dwumeczu z Galatasaray, ówczesnym zwycięzcą tych rozgrywek. To były historyczne chwile, bo nigdy wcześniej ani nigdy później ten klub nie wskoczył na podobny pułap. Oczywiście ogromna w tym zasługa obecnego dyrektora sportowego Barcelony, który pracował na Majorce bez przerwy przez 15 lat. Pełnił różne funkcje, poznał smak pracy z każdej istotnej perspektywy, nie tylko tej sportowej. Awansował nawet na prezydenta, zebrał sześcioletni staż, aż wreszcie na jakiś czas usunął się w cień. W latach 2009-2010 objął jeszcze Mallorcę, a później w 2017 roku wylądował w Valencii.
Mateu Alemany w Valencii. Przyszedł, odwalił kawał dobrej roboty, został pożegnany
Valencia to bardzo specyficzne miejsce, odkąd rządzi nim Peter Lim (od 2014 roku). Trenerzy nie zawsze mogą liczyć na spełnione obietnice, a pracownicy klubu na kluczowych stanowiskach muszą liczyć się z faktem, że niekiedy trzeba bić w ścianę, kiedy przychodzi do podejmowania ważnych decyzji. Z roku na rok „Nietoperze” bledną pod względem finansowym, ot, dzisiaj to klub, któremu bliżej do przeciętności.
Ale nie było tak od zawsze.
Kiedy Mateu Alemany pracował tam w okresie 2017-2019, Valencia na jakiś czas wskoczyła na poziom, na którym powinna się znajdować regularnie. Potrafiła ściągać piłkarzy z fajnym CV, którzy mieli coś ciekawego do zaoferowania. Rywalizowała z najlepszymi zespołami w Hiszpanii, miała w La Lidze znów coś do powiedzenia.
To oczywiście też zasługa trenera Marcelino, który pracował w tym samym czasie, co Alemany. Przez ponad dwa lata obaj panowie robili, co mogli, żeby Valencię przywrócić na dobrą drogę. Stworzyli świetną więź, byli jak dwuosobowy zespół, który miał przywrócić Valencii jej blask. To się udało. Przed przyjściem Alemany’ego Valencia zajmowała w lidze miejsca poza pierwszą dziesiątką. Potem na dwa lata wbiła się do pierwszej czwórki i wygrała Puchar Hiszpanii.
Alemany przyszedł do klubu w środku sezonu 2017/2018 za poleceniem Javiera Tebasa, który wiedział, że problemy Valencii może rozwiązać tylko jeden człowiek. Alemany spisał się na medal, robiąc ciekawe transfery i pozbywając się konkretnego balastu. Nie ze wszystkimi ruchami udało się trafić, ale Guedes, Wass, Kondogbia czy Diakhaby to transakcje z jego okresu. Udało mu się też sprzedać za 40 mln euro Joao Cancelo czy w rok zarobić 10 mln euro na Nemanji Maksimoviciu oraz 7 mln na Martinie Montoyi. Obaj piłkarze wcześniej przyszli na Mestalla za darmo.
Wymiana Neto na Jaspera Cillessena to też jego zasługa. Przykład kreatywnej księgowości, która ostatecznie wyszła Valencii na dobre. Alemany odzyskał także kilkanaście milionów z transferu Simone Zazy czy zszedł z kontraktów wielu piłkarzy w letnim okienku 2019 roku. Roboty do wykonania było sporo.
Alemany prowadził jeszcze negocjacje w sprawie sprzedaży działki Mestalla w celu ukończenia nowego stadionu. No i, o czym dzisiaj łatwo zapomnieć, dzięki niemu Valencia uniknęła sankcji FIFA za zatrudnianie nieletnich graczy. Poza tym Mateu Alemany sprawił, że wartość kadry „Nietoperzy” znacząco wzrosła. Było w niej więcej reprezentantów kraju, transfery odbywały się na korzystnych warunkach, utalentowani gracze z akademii otrzymywali wysokie klauzule wykupu. Doszły jeszcze umowy sponsorskie i kilka innych spraw związanych z futbolem, które pracę Alemany’ego w Valencii stawiały w bardzo dobrym świetle.
Zapewne ten związek mógłby trwać dalej, gdyby nie widzimisię Petera Lima i jego niezrozumiałe ingerencje w sprawy sportowe. Sprawy, o których Singapurczyk nie ma pojęcia, a które z kolei na wybitnym poziomie opanował Alemany.
Praca w Barcelonie to potwierdzenie wybitnego fachu Alemany’ego
To rzadko podejmowany temat, zresztą dość odległy, ale gdyby nie dzieje Samuela Eto’o na początku XXI wieku, Mateu Alemany być może nie pracowałby w Barcelonie. Ktoś zapyta: skąd taki związek? Ano stąd, że postać Kameruńczyka stała się kamieniem węgielnym relacji Joana Laporty z byłym prezydentem Mallorki. Najpierw Alemany wykupił Eto’o z Realu Madryt za 7 mln euro w 2000 roku. Cztery lata później zażądał za niego 27 baniek od „Dumy Katalonii”. Laporta był pod wrażeniem umiejętności negocjacyjnych swojego kontrahenta do tego stopnia, że postanowił się z nim zaprzyjaźnić. Zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Siedział przy stole z prawdziwym rekinem biznesu, którego w marcu 2021 roku zdecydował się zatrudnić. Dał mu sporą władzę – Alemany przejął rządy nad pionem sportowym, od skautingu w La Masii po negocjacje przy transferach.
W Hiszpanii nazywają go „Killerem”. Twardym i mądrym gościem, który zabiera ze stołu to, czego chce. Swego czasu hiszpańskie media określiły Alemany’ego w następujący sposób: Wielu ludzi w tym fachu liczy na to, że po zatrzęsieniu drzewa do rąk spadnie im jakieś jabłko. W jego przypadku to nie działa. Mateu wchodzi na drzewo i bierze jabłko, które sobie upatrzył.
W kontekście pracy w Barcelonie te słowa mogą zabrzmieć dość groteskowo. W końcu Alemany przyszedł do miejsca, które było katastrofalnie zarządzane przez Josepa Marię Bartomeu i jego ekipę. Finanse leżały, przyszłość klubu stała pod znakiem zapytania, a trupów w szafie było co niemiara. Do takich okoliczności potrzebny był specjalista, który potrafi poradzić sobie w trudnych warunkach. Takich, gdzie życzeniowość spada na dalszy plan, a potrzeba musi być matką wynalazków.
Nie da się nie odnieść wrażenia, że do tej pory praca Mateu Alemany’ego to absolutny majstersztyk. Zważywszy na okoliczności, trzeba po prostu docenić jego robotę. Setki milionów euro długów do spłaty w najbliższych latach, gigantyczna nadwyżka w limitach płacowych na kontrakty piłkarzy (110% przy dozwolonych 70%), niewielkie pole manewru przy transferach i rejestrowaniu nowych zawodników czy słabsza pozycja klubu na rynku. To wszystko w połączeniu z powolnym odradzaniem się Barcelony sprawia, że wokół postaci dyrektora sportowego „Dumy Katalonii” pojawia się coraz więcej szacunku. Owszem, jego powołanie to wybór Joana Laporty, którego za ten „transfer” należy pochwalić. Ale dopiero w warunkach bitewnych okazuje się, jaką dysponujesz jakością. A przecież to nie było takie oczywiste, że Alemany sprosta wyzwaniu.
Za miesiąc minie rok pracy 58-letniego Hiszpana w Barcelonie. Przez ten czas więcej było sprzątania niż budowania czegoś na nowo. Wielu z nas zastanawiało się, ile Barcie zajmie powrót do normalności, która oznacza m.in. powrót do walki o największe nazwiska w świecie futbolu, topowych graczy na każdą pozycję na boisku. Powrót do życia bez obaw, że władze ligi hiszpańskiej zakręcą nosem przy co drugiej transakcji. Słowem: powrót do wielkości, która wynika ze stabilizacji na gruncie finansowym. Często pojawiały się opinie, że ten proces zajmie wiele długich lat, ale widzimy już teraz, że dzięki takim ludziom jak Alemany najczarniejsze scenariusze raczej się nie urzeczywistnią.
Wśród kibiców Barcelony zniknęła już nawet obawa, że młodzi i perspektywiczni zawodnicy kataloński okręt będą chcieli opuszczać. Pedri i Ansu Fati mają już nowe kontrakty, a w drodze są też umowy dla Gaviego i Ronalda Araujo, którzy ewidentnie wykazują przywiązanie do klubu. Jeśli misję pt. „przyszłość Barcelony oparta na młodzieży” uda się wypełnić, znów będzie trzeba powiedzieć chapeu bas, panie Mateu.
Mateu Alemany i jego lista zasług w Barcelonie
Lista dotychczasowych zasług Alemany’ego w Barcelonie jest długa, ale i tak warto je wszystkie wymienić. Część z nich to transakcje wiązane, to znaczy: jedno musiało wyniknąć z drugiego. Na przykład odesłanie Griezmanna do Atletico w ostatnich godzinach letniego okienka pozwoliło Barcelonie porządnie odetchnąć w kwestii limitów płacowych, a do tego sprowadzić Luuka De Jonga, który swoją drogą ma już więcej goli w lidze niż Francuz.
Albo sytuacja z Samuelem Umtitim, przypadek też warty uwagi. Francuz zarabiał w Barcelonie rocznie 12 mln euro, czyli więcej niż Virgil van Dijk. Do czerwca 2023 roku miał dostać 18 mln euro, ale nowy kontrakt zaproponowany przez Alemany’ego rozbił tę kwotę na 3,6 mln euro rocznie do 2026 roku z obniżką 10%.
To prawdziwa sztuka dyrektora sportowego Barcy, żeby omijać wszelkie restrykcje w taki sposób, aby nie łamać prawa. To kreatywna księgowość, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie machlojki, za które posądzany jest poprzedni zarząd Barcy. Tutaj chodzi bardziej o układanie puzzli, które pozwalają na spokojniejsza pracę księgowej. Dość powiedzieć, że pół roku temu Alemany zaoszczędził 200 mln euro na pensjach. To mówi samo za siebie.
Lato:
- sprzedaż Emersona do Tottenhamu za 25 mln euro (wykup z Betisu za 14 mln w tym samym okienku)
- sprzedaż Juniora Firpo do Leeds za 15 mln euro (kupiony za 20 mln w 2019 roku)
- roczne lub dwuletnie wypożyczenie Griezmanna do Atletico z opcją wykupu przez madrycki klub (pensja oddana w całości, potencjalnie kilkadziesiąt milionów euro za wykup)
- sprzedaż Jeana-Claira Todibo do Nicei za 8,5 mln euro
- wypożyczenie Pjanicia do Besiktasu (pensja oddana w całości)
- ściągnięcie latem Depaya, Erica Garcii i Sergio Aguero za darmo na korzystnych warunkach dla klubu
- wypożyczenie Luuka De Jonga, które się spłaca
Zima:
- wypożyczenie Philippe Coutinho do Aston Villi do końca sezonu z opcją wykupu (główna część pensji oddana, wykup mierzony na kwotę 30-40 mln euro)
- wypożyczenie Inaki Peni do Galatasaray do końca sezonu (pensja oddana w całości)
- odpuszczenie Yusufa Demira, za którego trzeba by było zapłacić kilkanaście milionów klauzuli, gdyby zagrał większą liczbę spotkań
- powrót Daniego Alvesa na wyjątkowo atrakcyjnych warunkach dla klubu
- kupno Ferrana Torresa z Manchesteru City za 55 mln euro rozłożone na raty, pierwsza z nich dopiero w lato (wykorzystane dobre relacje z Guardiolą i dyrektorem sportowym City, a do tego Alemany znał Torresa z czasów Valencii)
- wypożyczenie Adamy Traore z Wolverhampton do końca sezonu z opcją wykupu (kilkukrotnie niższa pensja, kwota wykupu to ponoć 20-30 mln euro, wykorzystane dobre relacje z Jorgem Mendesem)
- pozyskanie Pierre-Emericka Aubameyanga jako wolnego zawodnika (wpłynięcie na rozwiązanie kontraktu przez „Aubę” z Arsenalem, kontrakt z Barcą do 2025 roku z opcją zakończenia współpracy po sezonie 2022/2023)
Kontrakty:
- Gerard Pique, Sergio Busquets, Jordi Alba – ucięcie pensji (Pique nawet o połowę)
- Samuel Umtiti – nowy kontrakt na kolejne lata, ale z mniejszymi zarobkami (luka pod rejestrację Ferrana Torresa)
- Pedri i Ansu Fati – nowe kontrakty na wiele lat do przodu
- Ousmane Dembele – twarda walka na stole negocjacyjnym, w końcu brak reakcji na horrendalne żądania agenta Francuza i wyjście z sytuacji z twarzą
Na razie trudno wskazać jakikolwiek błąd w pracy Alemany’ego. Zdaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, choć część kibiców Barcy może powiedzieć, że porażką było dopuszczenie do odejścia Messiego. Z drugiej strony, żeby Barca mogła stanąć na nogi w ramach nowego projektu, od przeszłości trzeba było odciąć się grubą kreską. Czy ktoś tego chciał, czy nie, poświęcenie Argentyńczyka mogło być koniecznie.
Wciąż tak naprawdę nie wiemy, czy to był konieczny ruch. Jeśli nie, a przy tej decyzji palce maczał Mateu Alemany, nie pozostaje nic innego jak po prostu mu zaufać. Póki co Hiszpan nie zawodzi, choć pamiętajmy, że w tym fachu jedno nieudane okienko transferowe może zmienić wiele.
Co jest pewne – z takim człowiekiem u steru Barcelona nie musi obawiać się o katastrofę finansową. Z szeregu wyżej wymienionych ruchów bije przede wszystkim rozsądek. Świadomość zaistniałej sytuacji, świadomość potencjalnych rozwiązań. Widać gołym okiem, że Mateu Alemany w stolicy Katalonii odnalazł się jak ryba w wodzie. Potrafi zarządzać tym, co posiada. A posiada przecież niewiele i to szybko się nie zmieni, aczkolwiek ten gość zamienia też gorsze karty na lepsze. Dlatego nie zdziwilibyśmy się, gdyby ktoś taki jak Erling Haaland był w zasięgu „Dumy Katalonii” jeszcze w tym roku.
WIĘCEJ O BARCELONIE:
- Luuk de Jong. Piąte koło u wozu, które stało się zadaniowcem Xaviego
- Aubameyang w Barcelonie. Zgniłe jabłko, ale dobry napastnik
- Pedri. Historia najcenniejszej perły na Teneryfie
Fot. Newspix