Premier League to tak bezlitosne rozgrywki, że nie masz prawa marzyć o mistrzostwie Anglii, jeśli w trzynastu ostatnich kolejkach tracisz dwadzieścia punktów, a podczas grudniowo-styczniowej kumulacji mroźnych zimowych bojów notujesz aż pięć remisów w siedmiu starciach. A Chelsea właśnie pozwoliła sobie na grzech tego kalibru. W konsekwencji Thomas Tuchel i spółka już wiedzą, że dogonienie Manchesteru City (dwanaście punktów przewagi, jedno spotkanie rozegrane mniej, dwie wiktorie w bezpośrednich starciach) graniczy z niemożliwym. Kto zaś tego wieczoru popsuł ekipie The Blues rojenia o wiosennym ligowym triumfie? Ano Jakub Moder i jego Brighton.
Brighton-Chelsea. Moder jako fałszywa dziewiątka
Piłkarski patriotyzm płynie w naszych sercach, więc zaczniemy od występu Polaka. Jakub Moder rozwija się w Premier League. Naprawdę niezły kawał drogi przeszedł przez ostatni rok na angielskich boiskach. Zaczynał jako lewy wahadłowy, potem ustawiano go jako klasycznego środkowego pomocnika, a od jakiegoś czasu Graham Potter przesuwa dwudziestodwulatka coraz wyżej i wyżej. Na przykład tego wieczoru, dopóki na murawie nie pojawiła się dwójka Neal Maupay-Leandro Trossard, Moder był najbardziej wysuniętym piłkarzem Brighton, taką fałszywą dziewiątką. I niby często rotował się z Dannym Welbeckiem, ale ewidentnie jego zadaniem było pakowanie się między Antonio Rüdigera i Thiago Silvę przy każdej sposobności.
Jak to wypadło? Przyzwoicie. Podoba nam się szczególnie to, że Moder na tle najlepszych piłkarzy świata nie musi mieć żadnych kompleksów. Nie odstaje ani fizycznie, ani motorycznie, ani technicznie, ani taktycznie. Nie, nie wpychamy go do europejskiej czołówki, do tego jeszcze bardzo daleka droga, ale niemałą satysfakcję sprawiało nam oglądanie go wśród Jorginho czy Kante, bo po prostu nie odstawał. Polak sprawnie operował piłką. Przed każdym zagraniem wyglądał, jakby już wcześniej wiedział, co zamierza zdziałać w danej akcji. Zaliczył parę klasowych odbiorów. Po jednym z nich uruchomił Mac Allistera i skończyło się się obiecującą szansą Welbecka. Sam też, na samym początku meczu, doszedł do pozycji strzeleckiej na skraju pola karnego, ale uderzył trochę za lekko i piłka minęła bramkę Kepy o jakieś dwa metry.
Mewy długimi momentami dominowały Chelsea. Dużo było automatyzmów, intensywności, przekonania i czystej jakości piłkarskiej w grze podopiecznych Pottera. Jasne, zawodnicy Brighton zbyt często głupieli w pobliżu bramki Chelsea, ale naprawdę zgrabnie i składnie prezentowały się wszystkie wcześniejsze elementy konstrukcji ataku pozycyjnego – wyjście spod pressingu, granie na jeden-dwa kontakty, wymienność pozycji, ciągły ruch do piłki. Czasami zapominaliśmy, kto tu jest faworytem, a kto kopciuszkiem. Nawet taka bramka Adama Webstera po dośrodkowaniu Mac Allistera – wypracowany schemat, co widać chociażby po zachowaniu Modera, który umiejętnie przyblokował Rüdigera.
Brighton-Chelsea. Oj, Chelsea, oj
Na tle Brighton wyjątkowo nudno prezentowała się Chelsea. Niby podopieczni Tuchela zaliczyli mocniejszą i aktywniejszą końcówkę, ale wcześniej zbyt długo snuli się po murawie bez celu i sensu. Lukaku (stłamszony i wygłodzony przez Dana Burna) klasycznie machał rękoma na kolegów, a kiedy już Rüdiger wypracował mu pozycję strzelecką, Belg przegrał pojedynek z Robertem Sanchezem. Oj, nie są to udane tygodnie i miesiące Lukaku. Zresztą, podobnie, jak całej drużyny ze Stamford Bridge.
Dużo opowiadała reakcja Hakima Ziyecha po pięknej bramce na 1:0. Marokańczyk przymierzał potężnie, niesygnalizowanie, z dystansu, trafił i cieszył się z gola z kamienną twarzą. Jeszcze wtedy wydawało się, że Chelsea wyciągnie z tego trzy punkty. Że będzie miała swoje problemy, ale zrobi swoje. Tak się jednak nie stało.
Za mało było ruchu i dynamiki w poczynaniach ubiegłorocznej Ligi Mistrzów. Zbyt wiele razy wszyscy stali i bezradnie patrzyli się na piłkarza z piłką przy nodze. Albo gorzej: z piłką w rękach. Kilka razy zdarzyło się bowiem tak, że Azpilicueta albo Alonso wyrzucali futbolówkę z autu i po chwili przymierzania się zostawali gromko wygwizdywani przez fanów gospodarzy, bo niemiłosiernie długo szukali kogokolwiek w żółtej koszulce, kto pokazałby się do gry i był chętny, żeby cokolwiek w tym marazmie zmienić.
Tak nie wygrywa się meczów we współczesnej piłce.
I tak też nie zdobywa się mistrzostw Anglii.
Brighton 1:1 Chelsea
Webster 60′ – Ziyech 28′
Czytaj więcej:
- Jakub Moder, czyli miś koala i lepsza wersja Dembińskiego
- Lukaku i Tuchel zakopali topór, ale to nie koniec problemów
Fot. Newspix