Nie był to mecz, po którym angielscy dziennikarze będą się głowić, w jaki sposób zapełnić tekstem wymaganą liczbę stron w gazecie. Wręcz przeciwnie, będą oni mieli problem, by zmieścić się w limicie, a jednocześnie opisać wszystkie kluczowe wydarzenia boiskowe. Spotkanie Tottenhamu z Liverpoolem stało pod znakiem zapytania ze względu na zamieszanie covidowe, ale jak my się cieszymy, że jednak się ono odbyło!
TOTTENHAM – LIVERPOOL 2:2. RAŻĄCA NIESKUTECZNOŚĆ SPURS
Pomimo krótkiego czasu pracy Antonio Conte w Londynie, a nawet zamkniętego ośrodka treningowego przez ognisko koronawirusa, jak na dłoni było widać wpływ włoskiego menedżera na zespół Kogutów. Mogliśmy dzisiaj oglądać ciężką do zliczenia liczbę kontrataków i szybkich wyjść z piłką pod pole karne przeciwnika w wykonaniu Spurs. Gdy piłkarze w białych koszulkach odbierali piłkę w środku pola, Harry Kane, Heung-Min Son i Dele Alli momentalnie odwracali się w kierunku Alissona i tylko czekali na piłkę posłaną w ich kierunku.
Co prawda już w 13. minucie Harry Kane wykorzystał jedną z takich piłek i otworzył wynik meczu, ale w oczy zdecydowanie bardziej rzucały się wszystkie zmarnowane w ten sposób sytuacje gospodarzy. Po samej pierwszej połowie mogli oni swobodnie prowadzić trzema bramkami. Wręcz powinni to robić i ciężko znaleźć powody, które tłumaczą brak wysokiego prowadzenia gospodarzy do przerwy.
Jeszcze przy stanie 1:0 kapitalną okazję miał Son, który po podaniu od Kane’a nie zaliczył udanego kontaktu z futbolówką i posłał ją koło bramki. Niedługo później w jeszcze lepszej sytuacji znalazł się Alli, który mógł spytać Alissona gdzie posłać piłkę, a jednak zostawił Brazylijczykowi możliwość na interwencję. Ten potwierdził, że jest bramkarzem z absolutnie najwyższej półki i skrzętnie skorzystał z tej opcji, zmieniając opuszkami palców kierunek strzału i posyłając go koło słupka.
To wcale nie koniec zmarnowanych sytuacji przez ofensywę Kogutów. Trio Kane, Son i Alli czuło się dzisiaj świetnie na boisku, ale wykończenia stwarzanych przez nich sytuacji zasługują tylko i wyłącznie na krytykę. Przy stanie 1:1 w drugiej połowie spotkania kolejne koszmarne pudła zaliczał Kane. Najpierw jego strzał w sytuacji sam na sam obronił Alisson, a po chwili nie trafił do bramki po strzale głową z zaledwie dwóch metrów. Wystarczy przypomnieć, że dzisiejsza bramka z początku spotkania była zaledwie jego drugą w tym sezonie Premier League, a angielski snajper zupełnie się zaciął.
TOTTENHAM – LIVERPOOL 2:2. Z NIEBA DO PIEKŁA
Piłkarze gości mogli wracać do Liverpoolu z naprawdę pokaźnym bagażem straconych bramek, ale jakoś udało im się stracić je tylko dwie, a w dodatku zdobyć cenny punkt, mimo że ich sytuacje bramkowe nie były tak groźne, jak te Tottenhamu. Wystarczy powiedzieć, że przez całe spotkanie żadnej klarownej szansy nie wykreowali sobie Mohamed Salah i Sadio Mane. Do pewnego momentu najlepszymi piłkarzami The Reds byli dzisiaj boczni obrońcy i bramkarz. Zawodników z tych pozycji nie wolno jednak chwalić przed ostatnim gwizdkiem, co dobitnie pokazały nam ich pomyłki w drugiej połowie.
Najpierw babola przed własną bramką popełnił Alisson, który szedł po tytuł zawodnika meczu i szereg pochwalnych nagłówków we wszystkich serwisach związanych z Premier League. Wszystko to poszło do lasu w 74. minucie, gdy Brazylijczyk źle obliczył podanie w swoje pole karne do Sona i zaliczył zdecydowanie niesatysfakcjonujący kontakt z piłką. Dobiegł do niej Koreańczyk i skierował do pustej bramki. Alisson z bohatera stał się antybohaterem. Dokładnie to samo możemy powiedzieć o Andym Robertsonie.
Szkot w pierwszej połowie zanotował asystę przy golu Joty, a w drugiej sam zdobył bramkę po wrzutce od Trenta Alexandra-Arnolda. Jesteśmy jednak dalecy od zachwalaniu jego dzisiejszego występu, bo ten zakończył się już w 77. minucie, po faulu na Emersonie Royalu. Faul to w tym przypadku delikatne określenie, szkocki obrońca kopnął przeciwnika z taką siłą, że zupełnie ściął go z nóg. Sędzia po interwecji VAR zmienił decyzję z żółtej na czerwoną kartkę. Tym samym Robertson zaliczył w pewien sposób występ „kompletny”. Statystycy donoszą, że w historii Premier League było tylko kilka przypadków, gdy piłkarz w jednym meczu zanotował asystę, strzelił bramkę i obejrzał asa kier.
The goal, assist, red card PL treble:
Viduka, Bartlett, Zamora, Fortuné, Austin, Mitrovic & now Andy Robertson.
Our League loves variety
— Duncan Alexander (@oilysailor) December 19, 2021
Warto jeszcze wrócić do wątku sędziego Paula Tierneya. Arbiter zmienił swoją decyzję w przypadku faulu Robertsona, ale w pierwszej części gry nawet nie pofatygował się do monitora, by obejrzeć faul Kane’a właśnie na szkockim obrońcy. Napastnik Spurs wykonał wślizg, nie trafił w piłkę i podniesioną nogą wpakował się w piszczel rywala, a za swoje zagranie otrzymał jedynie żółtą kartkę. Wydaje się, że w tym momencie powinien udać się pod prysznic, przynajmniej nie zmarnowałby później kilku stuprocentowych sytuacji.
Hitowe spotkanie tej kolejki Premier League skończyło się więc podziałem punktów, który najbardziej cieszy Pepa Guardiole i kibiców Manchesteru City. Obywatele mają już tym samym trzy punkty przewagi na drugim Liverpoolem.
TOTTENHAM – LIVERPOOL 2:2
H. Kane 13′, H. Son 74′ – D. Jota 35′, A. Robertson 69′
Czytaj także:
- Zawieszenie rozgrywek coraz bliżej. Nikt nie wie co dalej z Premier League
- Drugie oblicze Leeds United – zagubione, zdziesiątkowane, zagubione spadkiem
- To już nie jest przypadek. Chelsea ma problem
Fot. Newspix