Po szesnastu ligowych kolejkach Everton plasuje się w dolnej połowie tabeli Premier League i jego strata punktowa do TOP4 jest znacznie większa niż przewaga nad strefą spadkową. Ale kibice ekipy z Goodison Park mieli już czas, by przyzwyczaić się do przeciętniactwa swoich ulubieńców. Trudno bowiem wskazać w angielskiej ekstraklasie klub z większą ochotą palący olbrzymimi pieniędzmi w piecu. W ostatnich latach Everton wydał na transfery prawdziwą fortunę, lecz nie przełożyło się to nawet na regularne występy w Lidze Europy.
Cała władza w ręce Rafy?
Marcel Brands. To ten człowiek w pierwszej kolejności został uznany winnym pogłębiających się kłopotów Evertonu. Kilkanaście dni temu klub poinformował o rozstaniu z dyrektorem, który od 2018 roku miał wpływ na kształtowanie polityki transferowej The Toffees. – Zgodziłem się z zarządem, że istnieje między nami klarowna różnica poglądów odnośnie wizji rozwoju tego wspaniałego klubu. Biorąc to pod uwagę, podjęliśmy jedyną słuszną decyzję o rozstaniu. Choć jestem przekonany, że kadra Evertonu ma wystarczająco jakości, by wydostać się z dołka – stwierdził Brand w oficjalnym komunikacie. Ale to nic innego, jak tylko robienie dobrej miny do złej gry. Holender, który wcześniej ze znaczącymi sukcesami pracował w AZ Alkmaar i PSV Eindhoven, z kretesem przegrał batalię o władzę w Evertonie i stracił uznanie w oczach właściciela, Farhada Moshiriego. Na wylocie jest też klubowa CEO, Denise Barrett-Baxendale.
Ona była obecna w strukturach Evertonu już od dawna, na długo zanim Moshiri wykupił 49,9% klubowych akcji. Jednakże na obecne stanowisko wdrapała się przed trzema laty. Widać więc wyraźnie, iż właściciel The Toffees szuka dla klubu nowego otwarcia i chce pokazać, iż nikt nie może czuć się pewnie wobec rezultatów osiąganych przez zespół. Nie bez znaczenia są też protesty fanów. Reprezentanci Everton Stakeholder Steering Group spotkali się z zarządem i postulowali – po pierwsze – większą transparentność jego działań, a po drugie dopuszczenie doń przedstawicieli środowiska kibicowskiego.
W 27. minucie niedawnego meczu z Arsenalem (co ciekawe, jest to jedyne ligowe spotkanie wygrane przez Everton od początku października) spora grupa kibiców demonstracyjne opuściła Goodison Park w geście protestu przeciwko nieudolnym władzom klubu. To część akcji oznaczonej internetowym hashtagiem #27MinutesFor27Years. Minęło już bowiem 27 lat od ostatniego trofeum wywalczonego przez Everton.
kibice postanowili przypomnieć właścicielowi klubowe motto: co nie jest najlepsze, nie jest wystarczająco dobre
Brytyjscy dziennikarze dostrzegają dwóch wielkich zwycięzców ostatnich gabinetowych wojen na Goodison Park. Jednym z nich jest zbliżający się pomału do osiemdziesiątki, niezatapialny jak się zdaje prezes Bill Kenwright. Piastuje on swoje stanowisko od 2004 roku i przetrwał już niejedną zawieruchę, lecz to wcale nie oznacza, że sympatycy kojarzą go z lepszymi czasami dla ekipy z Liverpoolu. Przeciwnie, Kenwright cieszy się obecnie bardzo kiepską opinią. Choć naturalnie nie aż tak złą jak Rafa Benitez, który ma najwięcej powodów do zadowolenia mimo marnej sytuacji dowodzonej przezeń ekipy w ligowej tabeli. Moshiri publicznie zdjął bowiem odpowiedzialność z Hiszpana za fatalne wyniki, usprawiedliwiając go plagą kontuzji. Dobrze poinformowani dziennikarze donoszą zaś, że właściciel w zimowym oknie transferowym właśnie Benitezowi ma zamiar zawierzyć w kwestii wzmocnień składu. Byłby to naprawdę olbrzymi kredyt zaufania dla eks-managera Liverpoolu, biorąc pod uwagę, że Everton pod jego wodzą szwenda się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej.
The Athletic już kilka miesięcy temu pisało, że duet Brands – Benitez jest wyjątkowo źle dobrany. No i od początku wydawało się, że na straconej pozycji w tym konflikcie charakterów i interesów znajduje się Holender. Mimo że jeszcze wiosną Moshiri podpisał z nim nowy, trzyletni kontrakt. Było wszakże tajemnicą poliszynela, że Brands nie tylko ni wysunął, ale wręcz nie popierał kandydatury Beniteza na następcę Carlo Ancelottiego, którego latem przechwycił Real Madryt. A co to w sumie za szef pionu sportowego, któremu nawet szkoleniowca nie pozwala się wskazać? Paprotka.
Przepalone pieniądze
Wieść o zatrudnieniu tak uznanego fachowca jak Brands przyjęto w 2018 roku z olbrzymim entuzjazmem po niebieskiej stronie Liverpoolu. Spodziewano się, że Holender nie tylko uzdrowi politykę transferową klubu, ale poukłada też sytuację na innych polach. Choćby jeżeli chodzi o przepływ talentu między klubową akademią a pierwszym zespołem, o czym pisali między innymi dziennikarze The Mirror. I rzeczywiście Holender wykonał sporo ruchów, które można by określić pracą u podstaw. Ale u takiego właściciela jak Moshiri żaden dyrektor, choćby i najzmyślniejszy i najbardziej doświadczony, nie zdoła w pełni rozwinąć skrzydeł. Właściciel The Toffees jest jak pasażer limuzyny, który bez przerwy poucza swojego kierowcę, w jaki sposób ten powinien prowadzić auto, a nawet wyrywa mu kierownicę z rąk i samemu usiłuje sterować pojazdem. Skutek takich działań może być tylko jeden – kraksa.
Od sezonu 2016/17 na Goodison Park trafili tacy piłkarze jak:
- Gylfi Sigurdsson – około 50 mln euro
- Richarlison – 39 mln
- Yerry Mina – 30 mln
- Alex Iwobi – 30 mln
- Yannick Bolasie – 30 mln
- Michael Keane – 28,5 mln
- Jordan Pickford – 28,5 mln
- Moise Kean – 27,5 mln
- Ben Godfrey – 27,5 mln
- Davy Klaassen – 27 mln
- Andre Gomes 27 mln
- Jean-Philippe Gbamin – 25 mln
- Allan – 25 mln
- Morgan Schneiderlin – 23 mln
- Theo Walcott – 22,5 mln
- Cenk Tosun – 22,5 mln
- Abdoulaye Doucoure – 22 mln
- Lucas Digne – 20 mln
EVERTON WYGRA Z CHELSEA? KURS: 13,00 W FUKSIARZU!
To większe inwestycje. A te nieco mniejsze:
- Ashley Williams – 14 mln
- Nikola Vlasić – 11 mln
- Fabian Delph – 9,5 mln
- Ademola Lookman – 9 mln
- Henry Onyekuru – 8 mln
- Joshua King – 8 mln
- Idrissa Gueye – 8,5 mln
- Sandro Ramirez – 6 mln
- Dominic Calvert-Lewin – 2 mln
- Demarai Gray – 2 mln
- Bernard – wolny transfer
- James Rodriguez – wolny transfer
- Andros Townsend – wolny transfer
- Wayne Rooney – wolny transfer
- Kurt Zouma – wypożyczenie (8 mln)
- Djibril Sidibe – wypożyczenie (2,5 mln)
Według wyliczeń portalu Transfermarkt władze Evertonu od 2016 roku do dziś przeznaczyły na wzmocnienia składu 587 milionów euro, co plasuje klub na 14. miejscu w Europie. Wielce wymowny jest fakt, że The Toffees wydali w tym okresie na nowych zawodników minimalnie więcej… od swoich lokalnych rywali z Liverpoolu FC, a nie trzeba chyba dodawać, że w przypadku The Reds inwestycje okazały się zdecydowanie bardziej trafione i przełożyły się na gigantyczne sukcesy. Ale to nie koniec. Oczywiście Everton w ostatnich latach sprzedawał również piłkarzy za wielką kasę (żeby wspomnieć Johna Stonesa, Romelu Lukaku i Idrissę Gueye), lecz summa summarum saldo transferowe klubu wynosi -263 mln euro. Ósme miejsce na Starym Kontynencie pod tym względem.
A teraz rzućmy okiem na to, jak radził sobie Everton w Premier League w ostatnich latach
- sezon 2016/17: 7. miejsce w Premier League
- 2017/18: 8. miejsce (+ faza grupowa Ligi Europy)
- 2018/19: 8. miejsce
- 2019/20: 12. miejsce
- 2020/21: 10. miejsce
Całkowite średniactwo. Choć mówimy przecież o klubie, który już w XXI wieku – najpierw za kadencji Davida Moyesa, a potem Roberto Martineza – był piątą-szóstą siłą angielskiej ekstraklasy. W porywach nawet czwartą. No ale jeśli ładuje się grube miliony w takich ananasów jak Moise Kean, Alex Iwobi czy Morgan Schneiderlin, to trudno oczekiwać, by potężne inwestycje zaowocowały sportowymi sukcesami. Wydawać forsę trzeba z głową.
Haaland? A komu on potrzebny?
Naturalnie łatwo obarczyć winą za taki, a inny stan rzeczy właśnie dyrektorów – najpierw Steve’a Walsha, potem Marcela Brandsa. Jednak wiele kontrowersyjnych ruchów The Toffees zostało przyklepanych odgórną decyzją właściciela, bez oglądania się na ostrzeżenia ze strony doradców, zarządu czy pionu skautingu. To Farhad Moshiri uznał, że Alex Iwobi przyda się drużynie wobec fiaska negocjacji z Wilfriedem Zahą. To on doszedł do wniosku, że zaoferowanie gwiazdorskich umów Bernardowi i Jamesowi Rodriguezowi otworzy przed Evertonem furtkę na piłkarski top. Wreszcie – to on storpedował pomysł, aby w 2018 roku na Goodison Park powrócił David Moyes. Wolał postawić na Carlo Ancelottiego.
Trzykrotny triumfator Ligi Mistrzów na ławce trenerskiej Evertonu. To brzmi dumnie, czyż nie?
Gdzie jest dzisiaj West Ham United z Moyesem u steru – wiadomo. Bije się o miejsce w TOP4, podobnie jak The Toffees przed laty. Co tylko pogłębia frustrację kibiców. „Młoty” również przez długie lata uchodziły za klub wyjątkowo nieudolnie poruszający się po transferowym rynku, ale znalezienie właściwego managera pozwoliło wreszcie uwolnić drzemiący w klubie potencjał. Tymczasem miota się od ściany do ściany. Do sukcesów Moyesa i Martineza nie zdołali nawiązać Ronald Koeman, Sam Allardyce, Marco Silva i wspomniany Ancelotti. Nie zanosi się, by Rafie Benitezowi miało pójść lepiej.
Rafa Benitez
W ostatnim oknie transferowym Everton akurat nie poszalał. Wzmocnił się za niewielkie pieniądze, głównie zawodnikami z kartą na ręku. – Finansowe Fair Play nas wykończyło – przyznał otwarcie Benitez. To niestety ponury efekt transferowej rozpusty, która nie przełożyła się na występy w europejskich pucharach – nawet gdyby Moshiri chciał raz jeszcze zaszaleć na rynku, będzie mu o to teraz trudniej w związku z ograniczeniami wynikającymi z FFP. I naturalnie nie można zupełnie rozgrzeszać Walsha i Brandsa – obaj przeforsowali kilka kompletnie chybionych transakcji. Ale ten pierwszy przyznał jakiś czas temu, że jego najlepsze pomysły transferowe po prostu nie zostały zaakceptowane. – Przekonałem Erlinga Haalanda i jego ojca do transferu, kosztowałoby to nas cztery miliony funtów. Ale chłopak został skreślony przez trenera Koemana i zarząd po kilku dniach okresu próbnego – żalił się Walsh. – Mogliśmy również wykupić z Hull dwóch obrońców. Andy’ego Robertsona i Harry’ego Maguire’a. W pakiecie za 20 milionów. Też nie przeszło.
Jasne, że po latach można powiedzieć wszystko i przypisać sobie odkrycie każdego talentu. Pamiętamy jednak, że Walsh jako skaut odpowiadał za odkrycie kilku gwiazd mistrzowskiej ekipy Leicester City 2015/16. Na dyrektora chyba się nie nadawał, ale nosa do piłkarzy nie można mu odmówić. Problem w tym, że w Evertonie z jakichś powodów udaje się przeforsować ściągnięcie rozmaitych Tosunów i Walcottów, ale Haalandów już na ogół nie.
Konflikty Beniteza
Jako się rzekło, po szesnastu meczach Everton plasuje się na 14. miejscu w Premier League. Początek rozgrywek był jeszcze dość obiecujący, podopieczni Beniteza odnieśli aż cztery zwycięstwa w sześciu ligowych spotkaniach. Lecz im dalej w las, tym było gorzej. I rzeczywiście trzeba podkreślić, iż paru istotnych zawodników zmagało się w tym okresie z urazami. Na domiar złego
Everton 1:4 Liverpool (14. kolejka Premier League)
Everton zdążył też odpaść z Pucharu Ligi. Benitez nie dostarczył więc zbyt wielu argumentów uzasadniających powierzenie mu jeszcze większej władzy nad pierwszą drużyną. Generalnie trudno nie odnieść wrażenia, że czas Hiszpana jako topowego managera po prostu minął i to nie dziś, nie wczoraj, ale ładnych parę lat temu. Można wciąż odwoływać się do jego wielkich osiągnięć na Anfield, wspominać niesamowite boje jego Liverpoolu z Chelsea dowodzoną przez Jose Mourinho, lecz to jest już niemalże prehistoria. Zresztą wspomniany Portugalczyk także coraz częściej bywa postrzegany jako trener-dinozaur.
Na domiar złego Benitez zaczyna wikłać się w konflikty z piłkarzami. Pod górkę z trenerem ma Lucas Digne, jeden z najlepszych zawodników Evertonu w ostatnich latach, ostatnio odsunięty od składu. Kamery wychwyciły też spięcie na linii Benitez – Richarlison. To naprawdę nie wróży najlepiej.
Pojęcie „Wielkiej Szóstki” w Premier League już się przeterminowało. Leicester City, a teraz również West Ham United udowadniają, że wypchnięcie takich ekip jak Arsenal czy Tottenham ze ścisłej ligowej czołówki nie jest zadaniem z góry skazanym na niepowodzenie. To da się zrobić, jeśli klub ma na ławce trenerskiej odpowiedniego fachowca, wspieranego przez rozsądnie działający zarząd. Everton jednak tych argumentów nie posiada. Ma tylko zasoby finansowe. I dlatego ekipa z Goodison Park stanowi najlepsze potwierdzenie słów, że w futbolu każde, nawet największe pieniądze można po prostu bezmyślnie przepalić.
CZYTAJ TAKŻE:
- „Teraz to ja już nie chcę być dłużej memem. Pozdrawiam, David Moyes”
- Mistrzowie-widmo. Jak Everton zdetronizował Liverpool
- Rafa Benitez ma wsparcie właściciela Evertonu
fot. NewsPix.pl