Strasznie bawiły mnie nagłówki, które zastanawiały się nad potencjalnymi rywalami Legii w Lidze Europy. A że może Barcelona, Borussia, ale fajnie byłoby jak Sevilla czy inni Lipsk! Rozumiem ujęcie statystyczne i ciekawostkowe, natomiast potencjalnych rywali trzeba szukać gdzieś indziej – w Głogowie, Opolu czy Niepołomicach. Przecież już przed meczem Spartakiem było wiadomo, że bliżej Legii do pierwszej ligi niż do wiosny w pucharach.
To jest jednak sztuka – wygrać dwa pierwsze mecze i nie załapać się nawet na trzecie miejsce w grupie z czterema drużynami. Legia pisze niezwykłe historie, natomiast zobaczycie, że za jakiś czas pan prezes Mioduski nie będzie mówił o czterech meczach w trąbę po często żenującej postawie, tylko o dwóch zwycięstwach. „Ta drużyna ma potencjał, ograła Leicester i Spartaka”. Jego wybiórcza pamięć to niezwykły dar.
A no i pewnie doda coś o Legia Training Center.
Trudno właściwie komentować to, co widzieliśmy wczoraj, bo można kopiować i wklejać opinie z kolejnych tygodni. Legia w każdym meczu gra tak samo. Nudno, wolno, bez polotu, bez pomysłu, bez sensu. Jak się trafi mega słaby rywal, to wystarcza do zwycięstwa – dwa razy w Pucharze Polski i raz w lidze. Jak się trafi rywal przynajmniej przyzwoity, to już gorzej, trzeba przyjąć w trąbę.
Dziś nie ma znaczenia to, w jakiej formie jest Legia, bo ona jest w takiej samej od dłuższego. Znaczenie ma przeciwnik. Dobry, przeciętny – wygra. Bardzo słaby – przegra. I to jest dość tragiczne, że ta drużyna nie jest w stanie zrobić jakiegokolwiek kroku w przód. Nic się tam nie dzieje. Jakby zostawić tych piłkarzy samych sobie, żeby wpadali tylko na treningi pokopać i potem cyk, meczyk, to wyglądałoby tak samo. Nie wiem, jaką piłkę preferuje trener Gołębiewski. Może okrągłą, ale pewności nie mam.
Czy ten Spartak pokazał cokolwiek ciekawego? Nie, jedyną sytuację, jaką sobie stworzył, to po podaniu Nawrockiego. Ale to jest właśnie Legia – nie dość, że marna, to jeszcze uczynna.
*
Przerażające wnioski płyną z prezentacji Mioduskiego w #LegiaTalk. To, że prezes nie zna się na piłce (ale jak się uczy!), to wszyscy wiedzieliśmy. Natomiast on w tej rozmowie pokazał jeszcze inną twarz – skrajnie naiwną.
Mam wrażenie, że Mioduski rozwiązanie absolutnie wszystkich problemów widzi w Marku Papszunie. Jak przyjdzie Papszun – będzie pięknie. Kwiaty zakwitną, ludzie zaczną się częściej uśmiechać, na ulicach zabraknie korków, ptaki zaśpiewają Sen o Warszawie, sarenka przyniesie wianek i czekoladki. No i Legia zacznie wygrywać.
Mnie się jednak zdaje, że po kilku latach budowania klubu sportowego można stworzyć taką strukturę, w której nie wszystko zależy od trenera. Można ściągnąć przecież największego kozaka, a ten z jakichś powodów nie wypali – naprawdę z różnych durnych powodów tak w futbolu bywało. I rozsądny prezes o tym wie, ma w tyle głowy listę następców, którzy mu będą pasować i jakby co dźwigną temat.
Tymczasem po kilku latach pracy Mioduskiego, trzeba stawiać wszystko na jedną kartę i wręcz błagać, by na Łazienkowską trafił trener, który jeszcze trochę ponad dwa lata temu był w pierwszej lidze. Nie chodzi o to, by umniejszać Papszunowi, absolutnie nie, ale przyznajcie – to jest śmieszne. Śmieszy, że Mioduski doprowadził klub do takiego rozkładu, że wszystko musi zawierzyć jednemu człowiekowi, którego tak naprawdę dobrze nie zna.
Można mieć gorszy sezon, gorszy czas. Ale tylko projekt pospinany na agrafki jest w stanie się rozpaść aż tak spektakularnie. Przecież nawet Lech nie przeżywał takich katuszy, przecież nawet Barcelona nie jest teraz w strefie spadkowej. A Legia jest, bo Mioduski nie przygotował żadnego planu B, żadnych fundamentów. To tak jakby stawiać nowoczesny budynek, który się rozwali przy mocniejszej burzy. No ładnie wygląda w lato, ale co nam po tym, jak piorun walnie i jesteśmy bezdomni?
Ponadto przecież może być tak, że Papszunowi nie wyjdzie! To zdolny trener, ale może mu nie wyjść. I co wtedy? Niestety Mioduski nie dopuszcza do głowy takiej myśli. Absolutnie tego nie zakłada, jest przekonany, że bierze asa i wszystko będzie w porządku. Krótkowzroczne myślenie.
Papszunowi może nie wyjść tak samo, jak przestało iść Michniewiczowi. A jak przestało iść Michniewiczowi, to widzimy, jaki plan B przygotował Mioduski. Trenera z rezerw. I tak samo będzie z Papszunem, jeśli przestanie mu żreć (albo w ogóle nie zacznie).
Długofalowa wizja… Aż wzdryga na myśl o tym kłamstwie.
WOJCIECH KOWALCZYK