Reklama

PRASA. Legia nawet nie kontaktowała się z Rakowem. A Raków może przebić Legię

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

03 grudnia 2021, 09:01 • 11 min czytania 9 komentarzy

Od wywiadu prezesa Mioduskiego minął już tydzień. Przez ten czas nikt ze stołecznego klubu nie zwrócił się do kogokolwiek z Rakowa z oficjalną ofertą albo przynajmniej zapytaniem o możliwość zatrudnienia szkoleniowca już w stycznia. – Nikt nie zadzwonił, nie napisał e-maila ani nie wysłał SMS-a. A przecież Dariusz Mioduski czy dyrektor sportowy Legii Radosław Kucharski mają numery do Michała Świerczewskiego, prezesa Cygana czy dyrektora Grafa. Władze Rakowa są pomijane w tym zamieszaniu – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?

PRASA. Legia nawet nie kontaktowała się z Rakowem. A Raków może przebić Legię

„SPORT”

Bramkarz Rakowa na celowniku Interu? Tak donoszą włoskie media.

Przy Limanowskiego powoli rozpoczynają się przygotowania pod ewentualne zmiany kadrowe. Jak na ten moment pojawiła się jedna, sensacyjna plotka. Według informacji podanych przez portal interlive.it, przedstawiciele Interu pojawią się na stadionie w Gdańsku, by zobaczyć z bliska grę Vladana Kovaczevicia. Według ich informacji Bośniak znajduje się na liście życzeń „Nerazzurrich”. Kovaczević ma być jednym z co najmniej dwóch transferów Interu na pozycji bramkarza. Poza Bośniakiem do klubu ma trafić także 25-letni Andre Onana z Ajaksu. Ten ma zastąpić doświadczonego Samira Handanovicia. Kovaczević ma z kolei być perspektywicznym zawodnikiem, który może powalczyć z nim o skład. Mimo dobrej gry zainteresowanie Interu bramkarzem z Bośni można traktować, przynajmniej na razie, z przymrużeniem oka. Trudno oczekiwać, by Inter szukał w Polsce rezerwowego bramkarza przede wszystkim z racji poziomu ekstraklasy. Z drugiej jednak strony Kovaczević pokazał w niej, jak i w europejskich pucharach klasę, co nie uszło uwagi obserwatorów. Być może jeszcze zimą Raków czeka rekordowy zysk transferowy.

Kamil Biliński po raz drugi z rzędu został piłkarzem miesiąca w I lidze. Jeśli w meczu z GKS-em Katowice znów błyśnie skutecznością, to może i zostanie trzeci raz…

Reklama

W głosowaniu Biliński wyprzedził o punkt Patryka Makucha z Miedzi Legnica. Nagrodą za tytuł piłkarza miesiąca w I lidze jest możliwość przekazania 10 tysięcy złotych na wybrany cel charytatywny. Poprzednio Biliński przekazał tę sumę na leczenie zmagającej się z nowotworem Karoliny Pękali, której syn trenuje w tej samej szkółce piłkarskiej, do której uczęszcza syn napastnika. W ostatnim meczu przeciwko Odrze Opole Kamil Biliński gola nie strzelił, choć miał znakomitą ku temu sytuację. Piłka podskoczyła na nierównej murawie i – po strzale „Bili” – poszybowała w trybuny. – Pomijając warunki, w jakich ostatni mecz był rozgrywany, wielka szkoda, że nie udało się nam wygrać. Odra broniła się bardzo dzielnie i to ona na pewno jest bardziej zadowolona z remisu. Idziemy dalej i patrzymy już tylko w przyszłość. Przygotowania do sobotniej potyczki z GKS-em Katowice w toku – skomentował Kamil Biliński, który w tym sezonie trafił już raz do siatki GieKSy. W starciu trzeciej kolejki, po podaniu Dominika Frelka, najskuteczniejszy gracz I ligi podwyższył prowadzenie Podbeskidzia na 2:0. Przypomnijmy jednak, że „górale” tamtego spotkania nie wygrali i skończyło się 2:2.

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Sporo kulisów na temat rozmów Papszun-Legia-Raków. Nikt Rakowa nie pyta o zdanie ze strony Legii. Szanse na przejście Papszuna już zimą są niskie. Potencjalne zarobki w Warszawie? Zdecydowanie najwyższe w Ekstraklasie.

Od wywiadu prezesa Mioduskiego minął już tydzień. Przez ten czas nikt ze stołecznego klubu nie zwrócił się do kogokolwiek z Rakowa z oficjalną ofertą albo przynajmniej zapytaniem o możliwość zatrudnienia szkoleniowca już w stycznia. – Nikt nie zadzwonił, nie napisał e-maila ani nie wysłał SMS-a. A przecież Dariusz Mioduski czy dyrektor sportowy Legii Radosław Kucharski mają numery do Michała Świerczewskiego, prezesa Cygana czy dyrektora Grafa. Władze Rakowa są pomijane w tym zamieszaniu. W Warszawie nie zdają sobie sprawy, że taka postawa osłabia ich pozycję negocjacyjną i z tego powodu szanse na odejście trenera Papszuna już w styczniu są w zasadzie zerowe – powiedziała nam jedna z lepiej poinformowanych w sprawie osób. Do mediów i tak przedostaje się stonowana wersja wypowiedzi najważniejszej osoby w częstochowskim klubie. Przy Łazienkowskiej nie zdają sobie sprawy z tego, że Świerczewski ma sporo argumentów, by przekonać Papszuna do pozostania w Rakowie. Do opinii publicznej dotarły plotki, że trener miałby zarabiać w stolicy między 220 a 250 tys. zł miesięcznie. Właściciel częstochowskiego klubu, jeżeli będzie chciał i postawi to sobie za punkt honoru, jest w stanie przebić każdą ofertę Legii. Stać go na to. Z kolei w Warszawie muszą liczyć pieniądze, bo obecnie ważne kontrakty mają poprzedni już szkoleniowcy Aleksandar Vuković i Czesław Michniewicz oraz obecny – Marek Gołębiewski. Problemy Legii z finansami, spowodowane rzadkimi awansami do faz grupowych europejskich pucharów, są powszechnie znane.

Adriel Ba Loua z Lecha opowiada o religijności, o wyjeździe z Afryki, transferze do Czech i o tym, czy lubi pracować w defensywie.

Reklama
Często podkreśla pan swoją religijność. Jeden z pana tatuaży odnosi się zresztą do wiary.

Mam ich wiele i można powiedzieć, że na ciele mam wyrysowaną historię swojego życia. Jest tatuaż o Bogu, jest napis o marzeniach, które warto spełniać. Są moje inicjały, mapa Afryki i słoń, zwierzę będące symbolem mojego kraju, Wybrzeża Kości Słoniowej. Mam też duży tatuaż przedstawiający chłopca grającego na bosaka w piłkę.

To pan, prawda?

Tak. Gdy byłem dzieckiem, często grałem z kolegami na ulicy albo na prowizorycznych boiskach i robiłem to bez butów. Rozegrałem tak wiele meczów od 5. do 14. roku życia. Nie wynikało to z biedy, tylko z miejsc, w których przyszło nam grać i z tego, że na bosaka biegali koledzy. Mój tata był policjantem, pracował w biurze, miał kierownicze stanowisko. Mama nie pracowała, ale pensja ojca była godna i kiedy prosiłem rodziców o buty czy piłkę, zawsze to dostawałem.

Dostał pan się też do prestiżowej akademii ASEC Mimosas w Abidżanie, jednej z najlepszych w Afryce. Ale nie było to łatwe.

Mój tata był wielkim kibicem tej drużyny i często zabierał mnie na jej mecze. To sprawiło, że chciałem występować w tym klubie, ale proces, by dostać się do akademii, trwał wyjątkowo długo. Na treningi przychodziło kilka tysięcy chłopaków, spośród których ostatecznie decydowano się na ośmiu, czasami dziesięciu. Przez dwa lata w każdą środę i sobotę musiałem być na zajęciach i dawać z siebie wszystko. Trwały po dwie godziny, a ja nie mogłem odpuścić ani na chwilę. Zmieniali się chłopcy wokół mnie, przychodziłem na trening z kolegą, którego później już nie było i zostawałem sam. Do wszystkiego trzeba było się dostosować. Ale udało się. Przyjęli mnie.

Dariusz Żuraw mówi, że nie odsuwa od siebie odpowiedzialności, ale to nie on budował ten zespół Zagłębia Lubin. I zapowiada, że zimą będą transfery.

Kiedy w trybie awaryjnym, bo po nagłym odejściu korzystającego z klauzuli rozwiązania umowy trenera Martina Ševeli, obejmował pan zespół, należało się spodziewać, że może być aż tak trudno?

Liczyłem się z takim scenariuszem. Zwłaszcza że klub przyjął strategię konsekwentnego stawiania na młodzież. Jakość naszej kadry nie jest wystarczająca, żeby to wszystko skutecznie realizować, a więc by były też dobre wyniki i jeszcze ładna dla oka, widowiskowa gra. Połączenie tego wszystkiego jest niesamowicie trudne. Młodzi piłkarze po pierwsze potrzebują czasu, a po drugie muszą się mieć od kogo uczyć. Niestety, mamy taki zespół, że jak idzie, to jest OK, ale jak nie idzie, to brakuje piłkarzy, którzy w trudnych momentach wzięliby ciężar odpowiedzialności na siebie. Najgorsze, że popełniamy zbyt wiele indywidualnych błędów. Szczególnie w kilku ostatnich meczach tracimy bramki w taki sposób, że aż nie przystoi na poziomie ekstraklasy. My nad tym naprawdę dużo pracowaliśmy i pracujemy.

Byle do zimy?

Wiemy, co chcemy zrobić, rozmawiamy o tym z prezesem, z dyrektorami. Oni dobrze znają moją ocenę. Natomiast do zimowej przerwy zostało jeszcze kilka meczów i musimy z nich wycisnąć, ile się da. Nie będzie też tak,  że zimą zrobimy czternaście transferów i wszystko zacznie hulać. Jednak plan na przerwę jest, mocno pracujemy nad tym, co powinno się wtedy wydarzyć.

Ledwo Marek Gołębiewski zaczął jakoś powoli składać Legię, a tu fala kontuzji. Na prawej obronie wystawi chyba samego siebie, bo urazów jest tak wiele.

Największy kłopot ma w obronie – w tej chwili zdrowych jest czterech zawodników: Maik Nawrocki, Mateusz Hołownia, Mateusz Wieteska oraz Yuri Ribeiro. I prawdopodobnie wszyscy oni zagrają przeciwko Cracovii, ponieważ innego wyboru trener nie ma. Któryś z nich będzie musiał zagrać na prawej obronie, bo Legia została bez zawodnika na tę pozycję. Kacper Skibicki, czasem z konieczności przenoszony ze skrzydła do obrony, w każdym niemal występie zawodzi. Gra słabo, bezmyślnie, traci piłkę w prostych sytuacjach, gubi się w polu karnym swoim o r a z przeciwnika. W siódmej minucie doliczonego czasu spotkania z Jagiellonią omal nie zaskoczył Artura Boruca, który wspaniałą interwencją uratował Legii wygraną, a młodego chłopaka od samobója. – Mamy niewielu bocznych obrońców – mówi trener Gołębiewski. Do Lublina, na mecz z Motorem (2:1) w PP zabrał w środę Tomasza Nawotkę, który ma za sobą niezłą rundę w III-ligowych rezerwach, a wcześniej występował m.in. w I lidze. Ale trudno upatrywać w nim rozwiązania problemów. W pierwszych dniach pracy z Legią Gołębiewski próbował na prawej stronie lewonożnego Yuriego Ribeiro, ale szybko przekonał się, że nie tędy droga. Portugalczyk jest wyłącznie lewonożny i wystawianie go po przeciwnej stronie boiska było ze szkodą dla zespołu oraz zawodnika.

Tomasz Hołota odgrzebany przez Izę Koprowiak opowiada o tym, jak to… sam nie wie, czy skończył karierę. Niby może wrócić do piłki, ale prowadzi firmę z zaopatrzeniem sklepów w warzywa czy owoce.

Zielona skrzynka zamiast zielonej murawy. Dość nietypowa zamiana dla 30-letniego sportowca, który jest w pełni zdrowy. 

Teść prowadzi firmę, która zajmuje się zaopatrzaniem sklepów. Chciał otworzyć filię, skierowaną do restauracji, jednak nie miał na to czasu. Zajęła się tym jego córka, a moja żona. Viola ma bardzo twardy charakter, świetnie sobie radzi, umie zarządzać ludźmi. Wcześniej nie miała okazji się wykazać, teraz wreszcie ma. Ojciec ją wyszkolił, od roku prowadzimy firmę zupełnie sami. Mówię „my”, choć do czerwca większość spraw była na jej głowie, gdyż ja grałem w KKS Kalisz. Wtedy codziennie mi opowiadała o tej pracy, od pięciu miesięcy poznaję ten świat w praktyce: zajmuję się pozyskiwaniem nowych klientów, dostarczaniem zapatrzenia.

Jak obecnie wygląda pana dzień?

Zmieniamy się z żoną. Co dwa dni wstaję o 6 rano, po śniadaniu jadę na katowicką giełdę,  zdobywam towar, na który nasi klienci złożyli zamówienie, wybieram najlepsze egzemplarze. Trzeba wiedzieć, gdzie należy iść po obrany czosnek, a dokąd po dynię hokaido. Wszystkiego już się w tym temacie nauczyłem. Kończę pracę maksymalnie o godzinie 12. Wtedy przychodzi pora na tradycyjną drzemkę, jak przez całe życie po treningu, potem sprawy codzienne, życiowe. Co najmniej trzy razy w tygodniu biegam, by być w formie. Mam wrażenie, że dość szybko przestawiłem się psychicznie na życie w tym świecie, choć żona pewnie by stwierdziła, że na razie sobie nie radzę.

Dlaczego by tak powiedziała?

Bywam marudny. Brakuje mi adrenaliny, rywalizacji w szatni, żartów, atmosfery. To wszystko potoczyło się za szybko… Szczególnie, że zdrowie jeszcze mnie z piłki nie wyeliminowało, choć czasem odczuwam efekty ostatniej kontuzji, której doznałem w Pogoni. Gdy trenowałem w Kaliszu czy Sosnowcu, musiałem zwracać szczególną uwagę na plecy, nieco inaczej się rozciągać. Po skończeniu czuję się już dobrze.

„Skończyłem”? Czyli to już definitywnie zamknięty temat?

Sam nie wiem. Gdybym dostał ciekawą ofertę, jeszcze bym się zastanowił. Tylko nie mogłoby to być za daleko od domu. Bo tak naprawdę miałem możliwość zostać w Kaliszu albo ruszyć w Polskę, jednak liczyłem, że jeśli wrócę na Śląsk, uda mi się znaleźć coś w tych okolicach. Kupiliśmy z żoną mieszkanie, pragnąłem być już z rodziną. Dotychczas dzieci spędzały ze mną niewiele czasu, a synowie mają już siedem i trzy lata. Ten plan się nie udał, przynajmniej na razie, choć nie zamykam drzwi na stałe.

„SUPER EXPRESS”

Zdzisław Kręcina mówi, że gdyby podobna akcja jak z Węgrami odbyła się za kadencji Laty/Listkiewicza, to PZPN zostałby rozjechany medialnie.

– Sousa przestrzelił z decyzją o wolnym dla Roberta Lewandowskiego i Kamila Glika w meczu z Węgrami?

– Nie tyle przestrzelił, co raczej po prostu wziął ją na klatę po porażce, choć – o ile wiem – sama decyzja zapadła w Andorze jeszcze przed starciem z tym rywalem.

– Potrzebne to było?

– Tak sobie myślę, że za kadencji Michała Listkiewicza, a potem Grzesia Laty medialnie rozjechano by PZPN za całą tę hecę. Nie chcę gdybać, ale takie mam wrażenie – niewiele miała ona wspólnego z boiskiem.

– Lewandowski stracił w ten sposób nieco kibicowskiej sympatii?

– Jeżeli awansujemy na mundial, wszyscy mu wybaczą, zgodnie z zasadą: patrzmy wyłącznie do przodu. Jeśli przegramy z Rosją – a mogliśmy zamiast tego grać u siebie zMacedonią czy Austrią – będzie kwas. Zresztą skaza – i to znacząca – już się pojawiła na jego nieskazitelnym dotąd, w kontekście reprezentacyjnym, wizerunku. W mojej ocenie był to najgłupszy ruch w całej jego biało-czerwonej karierze. Jest jeszcze jedna rzecz: zabrakło mi w całej tej sytuacji oficjalnego przekazu od prezesa PZPN. Był w Andorze, zapewne znał zawarte tam ustalenia. Jeżeli je zaakceptował, a nie wyobrażam sobie, by mogło się to odbyć bez jego akceptacji, powinien to stanowisko potwierdzić publicznie!

Rozmówka z Maciejem Stolarczykiem, który prowadzi młodzieżówkę – ta celuje w awans z pierwszego miejsca do młodzieżowego Euro.

– W następnych meczach może zabraknąć Kozłowskiego, a może i Kamińskiego, bo seniorska reprezentacja będzie grała baraże o MŚ…

– Priorytetem jest pierwsza reprezentacja, a zespół młodzieżowy ma przygotować piłkarzy do niej. Z drugiej strony, w ostatnich meczach nie mogłem skorzystać z wielu piłkarzy – Walukiewicza, Piątkowskiego, Białka, Smolińskiego, Nawrockiego, Wędrychowskiego, Żurawskiego czy Karbownika. Ważne, że ci, którzy byli na zgrupowaniu, pokazali jakość w meczu z Łotwą i z tak mocnym zespołem jak Niemcy. Po to gramy eliminacje, żeby je wygrać, a nie być ich częścią. Mecze, które rozegraliśmy ostatnio, pokazują, że możemy awansować bezpośrednio i o taką stawkę toczy się gra.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Kulisy zamieszania ze Świderskim. Załamany team manager, piłkarze go bronią i pocieszają

Jakub Radomski
32
Kulisy zamieszania ze Świderskim. Załamany team manager, piłkarze go bronią i pocieszają

Komentarze

9 komentarzy

Loading...