Środowa prasa to miks wszystkiego, co dzieje się w naszym futbolu. Od gali „Złotej Piłki” czy komentarzy po niej, przez kryzys Legii Warszawa i kolejną część prześwietlenia oraz wywiad, po ligową młóckę. W „Przeglądzie Sportowym” znajdziemy także dużą rozmowę z Michałem Żewłakowem. On również zabiera głos w sprawie problemów mistrzów Polski. – W sytuacji, w której znalazła się Legia i ja bym był jej dyrektorem – nie zwolniłbym trenera w tym momencie. Bo co dała zmiana? Światełko w tunelu pojawiło się dopiero teraz, miesiąc po decyzji, wcześniej porażka goniła porażkę i trudno było znaleźć racjonalne wytłumaczenie zmiany, bo w kwestii wyników niewiele dała. Ale to nie jest wina Marka Gołębiewskiego, tylko tych, którzy byli w Legii przed nim.
Sport
Motor Lublin szykuje się na wielkie święto, jakim ma być mecz z Legią Warszawa.
W tym sezonie Pucharu Polski Motor Lublin wyeliminował już zespół, który występuje w wyższej klasie rozgrywkowej. W I rundzie piłkarze trenera Saganowskiego uporali się z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Na tamten mecz, rozgrywany we wrześniu br., przyszło nieco ponad 2 tysiące kibiców. Dziś frekwencja będzie zdecydowanie wyższa. Władze klubu, spodziewając się dużego zainteresowania spotkaniem, sprzedaż wejściówek prowadziły w trzech turach, a jedna osoba mogła nabyć nie więcej niż cztery bilety. Wczoraj po południu poinformowano, że na mecz sprzedano już – uwaga – ponad 12700 biletów! Jeżeli wszystkie dostępne wejściówki zostaną wyprzedane, to mecz obejrzy 14920 widzów. Wówczas zostanie pobity rekord frekwencji na lubelskim stadionie, który wynosi 14911 kibiców. Tylu widzów obejrzało w 2017 roku mecz młodzieżowych mistrzostw Europy, w którym zmierzyły się reprezentacje Polski i Słowacji. Zanosi się zatem na to, że starcie w Lublinie rozegrane zostanie w niepowtarzalnej atmosferze. I będzie świetnym dowodem na to, że stolicę Lubelszczyzny stać kibicowsko na coś więcej aniżeli na II ligę. O resztę muszą zadbać Marek Saganowski i jego podopieczni. W przeszłości Motor Lublin mierzył się z Legią Warszawa w Pucharze Polski dwukrotnie. I oba mecze – u siebie – przegrał. Po raz ostatni oba zespoły miały okazję stanąć naprzeciw siebie w rozgrywkach ekstraklasy sezonu 1991/1992. „Wojskowi”, również w Lublinie, wygrali 3:0.
Śląsk Wrocław – drużyna z charakterem.
Zwycięstwo ze Stalą smakowało w sposób szczególny nie tylko Schwarzowi, ale również pozostałym piłkarzom Śląska. – Walczyliśmy do ostatniego gwizdka, drużyna zostawiła sporo energii na boisku – przyznał Waldemar Sobota. – Po I połowie, która nie była optymalna i w końcówce dostaliśmy czerwoną kartkę, wielu mogło pomyśleć, że trudno będzie wygrać. Powiedzieliśmy sobie jednak w przerwie, że mamy na tyle jakości, że jeżeli każdy zostawi serce na boisku, to będziemy mogli zwyciężyć. Tak też było. Nikt nie ustępował, nie odstawiał nogi i na końcu mieliśmy jedną bramkę więcej od przeciwnika. W II połowie byliśmy groźniejsi niż w pierwszej, mimo gry w dziesiątkę. Ostatnio nie wygrywaliśmy, więc trzeba było to spotkanie wyszarpać i wybiegać. Tak zrobiliśmy i trzeba być z tego zadowolonym. Pokazaliśmy, że nawet w dziesięciu chcemy grać w piłkę, a nie tylko się cofnąć. Oczywiście nie chcemy, by takie sytuacje się zdarzały, ale to jest wkalkulowane w piłkę. W takich przypadkach chcemy dalej wymieniać piłkę i kreować sytuacje. Stoper Wojciech Golla przekonuje, że w żadnym momencie nie zwątpił w zwycięstwo. – Po czerwonej kartce zmieniliśmy taktykę, przeszliśmy na czwórkę zawodników w linii obrony – powiedział. – Mieliśmy jednego zawodnika mniej, bardziej koncentrowaliśmy się na kontrze. Czy liczyliśmy na zwycięstwo po straconym golu? Oczywiście! Tak jak było widać – nie poddaliśmy się, atakowaliśmy dalej. Szybko, od razu zareagowaliśmy i trzy punkty zostały we Wrocławiu, a to najważniejsze.
Czy Jesus Jimenez się przełamie?
Uproszczeniem byłoby powiedzenie i napisanie, że wszystko przez niedoszły transfer do Konyasporu w końcówce letniego okienka. Sprawa była już wtedy dopięta, zawodnik ustalił warunki swojej umowy z tureckim klubem, ale wszystko zablokowała…. Torcida, czyli grupa najbardziej zaangażowanych fanów Górnika i wspierająca ich prezydent miasta Małgorzata Mańka-Szulik. Transfer najlepszego gracza i najskuteczniejszego napastnika został zablokowany, a Górnikowi koło nosa przeszło ok. 2 mln złotych, bo tyle zarobiliby na odejściu gracza, który już za kilka miesięcy będzie mógł odejść za darmo. Z końcem czerwca kończy mu się przecież umowa z klubem z Górnego Śląska, w którym występuje od połowy 2018 roku. Dodajmy, że po tym niedoszłym transferze trafiał w kilku kolejnych wrześniowych grach, z Cracovią, Wartą czy Radomiakiem w I rundzie Pucharu Polski. Jimenez, jeśli chodzi o bezwzględne liczby, jest oczywiście dalej najcenniejszym punktem „górników”. W klasyfikacji kanadyjskiej, gdzie liczą się bramki i asysty, na swoim koncie ma 9 punktów. To czołówka ekstraklasy. Na ten bilans składa się 6 ligowych goli oraz trzy asysty. W Górniku na drugim miejscu pod tym względem, z 5 punktami na koncie, są młodzieżowiec Krzysztof Kubica i pomocnik Bartosz Nowak. Do końca roku Górnikowi zostały jeszcze cztery spotkania, ze Śląskiem w piątek, a potem z całą czołówką, Pogonią, zaległe starcie z Rakowem i tuż przed świętami z Lechem na wyjeździe. Z pewnością w którejś z tych gier trafi do siatki rywala. W grudniu 2 lata temu w lidze zdobył wtedy 4 gole, zdobywając bramki w starciach z Wisłą Kraków (dwie) oraz z Rakowem i trzy dni przed Wigilią 2019 z „Jagą”.
Pierwszoligowcy odrabiają zaległości. Dziś mecz GKS-u Katowice z Resovią.
Do Rzeszowa katowiczanie udali się po dwóch kolejnych przegranych – z ŁKSem i Miedzią. Zapewne nie bez wpływu na ten mecz może mieć fakt, iż Resovia zmagała się z kwarantanną, grała w niedzielę w Tychach (1:0), a GieKSa miała na odpoczynek blisko dwie doby więcej, bo z legniczanami mierzyła się u siebie już w piątek. – Niewiele mocy nam ubyło – przekonuje pomocnik Maksymilian Hebel na stronie internetowej Resovii. – Spora część z nas trafiła na kwarantannę, niektórzy czuli się dobrze. Tak więc trenowaliśmy w warunkach domowych i byliśmy pod „prądem”. Po wygranej w Tychach zbytnio się nie rozluźniamy. W ostatnich dwóch meczach chcemy zapunktować, aby przerwę zimową spędzić na jak najwyższym miejscu w tabeli. Na meczu z GKS-em spodziewam się wielu kibiców, pomimo prognozowanego chłodu. Myślę, że z pewnością wsparcie będzie duże. To przełoży się na ciekawe widowisko. W poprzednim starciu w Katowicach także emocji nie brakowało – wspomina Hebel. Na inaugurację sezonu przy Bukowej padł remis 2:2, choć GieKSa prowadziła już 2:0.
Maciej Mańka nie będzie miło wspominał 300. meczu dla GKS-u Tychy.
– Zwycięstwo byłoby takim zwieńczeniem jubileuszu i wisienką na torcie, ale trzeba było przełknąć gorycz porażki – mówi kapitan tyszan. – Trzeba to przyjąć na klatę i w następnym meczu z Miedzią w Legnicy zdobyć trzy punkty. Resovia w I połowie była lepszym zespołem i miała parę sytuacji, czy to po ataku pozycyjnym, czy to po kontrze, ale my też mieliśmy okazje i gdybyśmy pierwsi zdobyli bramkę, choćby po rzucie karnym w doliczonym czasie gry I połowy, to byśmy dowieźli ten wynik do końca. Mieliśmy też swoje szanse na początku II połowy i na boisku miałem takie odczucie, że przeważamy. Uważam, że na tę jedną bramkę zasłużyliśmy. Ale za wrażenia wizualne bramek i punktów się nie przyznaje. Stworzyliśmy sytuacji bramkowych za mało, a rywalom wystarczył do pełni szczęścia jeden gol i dlatego schodziliśmy z boiska smutni, a goście wrócili do domu zadowoleni. Zdajemy sobie sprawę, że u siebie musimy wygrywać, musimy dominować, a my któryś raz u siebie nie potrafiliśmy strzelić gola. Za dużo jest tych meczów na zero z przodu.
Super Express
Cezary Kulesza komentuje wyniki „Złotej Piłki”.
Niezależnie od tego, że teraz towarzyszy nam pewne uczucie niedosytu, to warto pamiętać, że drugie miejsce „Lewego” to i tak najwyższa lokata polskiego piłkarza w historii plebiscytu „France Football”! Wielkie gratulacje, Robert, za to, co osiągnąłeś, i to, jakim jesteś piłkarzem i człowiekiem – dodał. Prezes PZPN wierzy jednak, że Lewandowski nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. – Jestem przekonany, że Robert otrzyma jeszcze niejedną ważną nagrodę za swoje osiągnięcia piłkarskie, ze Złotą Piłką na czele. Do czego mocno przyczynią się również jego ważne bramki dla reprezentacji Polski, którą poprowadzi do kolejnych wielkich turniejów – przyszłorocznych mistrzostw świata oraz mistrzostw Europy w 2024 r. – podsumował prezes PZPN.
Przegląd Sportowy
Echa „Złotej Piłki”, czyli reportaż „PS” z Paryża.
W głosowaniu biorą udział dziennikarze z całego świata. – Dla tych, którzy śledzą światowy futbol, Messi jest jednak większą postacią. Na pewno Lewandowski to gwiazda Bundesligi, ale ona nie wzbudza takich emocji na świecie jak liga hiszpańska czy triumf w Copa America. Polak jest gwiazdą, ale lokalną – tłumaczył nam przed galą Domenech. Na pewno Bundesliga jest trochę niedoceniana. Co prawda w rankingu UEFA wyżej jest Hiszpania (zajmuje drugie miejsce, a Niemcy czwarte), ale nie oddaje on całej prawdy o sile ligi, a jedynie jej grającej w pucharach czołówki. Jeśli spojrzeć na średniaków czy drużyny z dołu tabeli, to czy naprawdę w Bundeslidze grają słabsze ekipy niż w LaLiga? Czy np. Stuttgart lub Hertha są słabsze od Getafe czy Espanyolu? Poza tym w Niemczech gra się o cztery kolejki mniej, więc trudniej o imponujące statystyki bramkowe. Tyle że Hiszpania ma tę przewagę, że ze względów językowo-kulturowych budzi większe zainteresowanie Ameryki Łacińskiej, a rywalizacja Realu z Barceloną przez dziesiątki lat zbudowała markę ligi też w innych częściach świata. Messi odszedł oczywiście z Barcelony, jednak pierwsze i ważniejsze pół roku spędził tam, a poza tym został w sercach hiszpańskojęzycznych fanów i dziennikarzy. Z tego punktu widzenia Lewandowskiemu o Złotą Piłkę łatwiej by było, gdyby grał w Realu. Od ćwierć wieku i triumfu Matthiasa Sammera tej nagrody nie dostał żaden zawodnik z Bundesligi.
Trzecia część „Prześwietlenia” dotyczącego kryzysu w Legii Warszawa. Tym razem bardziej o przyszłości, w tym tej dotyczącej akademii.
Na posiedzeniach zarządu dyskutuje się o porażce 0:5 z Polonią w CLJ U–18. Akurat tą przegraną zainteresowali się kibice, ktoś na Twitterze napisał, że akademia do niczego się nie nadaje. W ogóle komentarze w mediach społecznościowych i wątki okołolegijne śledzi się w klubie wnikliwe, chyba nawet za bardzo, bo może to i wpływać na podejmowane tematy. Ta sama drużyna, tak dotkliwie obita w derbach, w innych prestiżowych spotkaniach pokonała Zagłębie Lubin, Pogoń i Lecha (kolejno 3:1, 1:0 i 2:1). O tym już jednak na zarządzie nie dyskutowano, bo i na Twitterze panowała cisza. W środku akademię ocenia się przez grę najstarszego zespołu juniorów i rezerwy. Od dwóch lat za szkolenie odpowiadają Richard Groootscholten i Piotr Urban. Nawet nieprzychylne im osoby, a takich w klubie zwłaszcza przy ocenie Holendra nie brakuje, muszą przyznać, że wpływ tego duetu akurat na najstarszych wychowanków był ograniczony. Przebijają się głosy o niepewnej pozycji Groootscholtena w Legii, a to z kolei w głowach trenerów akademii stwarza poczucie tymczasowości. Jak wierzyć liderowi, którego zaraz może nie być? […] – Chcemy, żeby nowy trener był otwarty na akademię i młodych zawodników, ale dla prezesa najważniejsze jest wygrywania mistrzostwa Polski i gra w europejskich pucharach. Nie odpuści tych celów tylko po to, żeby grała młodzież. Ona musi być przygotowana. I to jest nasze zadanie. Po to tyle inwestowaliśmy w akademię, żeby w Legii grało coraz więcej wychowanków. Ale musimy z nią dojść do takiego poziomu, by dawali jakość na boisku. Dzisiaj jej jeszcze nie mamy.
Michał Żewłakow także mówi o Legii. Tyle że w rozmowie z Robertem Błońskim.
Która przegrała siedem ligowych meczów z rzędu.
Cała Polska się dziwiła, ja również przecierałem oczy ze zdumienia. Takie serie nie zdarzają się często, ostatnio chyba Zawiszy Bydgoszcz kilka lat temu, a co dopiero Legii. Przecież to drużyna, która bardziej kojarzy się z walką o mistrzostwo Polski niż rozpaczliwym wydostawaniem się ze strefy spadkowej. Przeżywała taki okres, że nie tylko eksperci i jej kibice, ale wszyscy w kraju zastanawiali się, co się dzieje. Żeby wystawić diagnozę, trzeba by mocno zanurzyć się w jej problemach i spędzić w tym klubie zdecydowanie więcej niż dzień. Wydaje mi się, że problemy narastały i nastąpiła kumulacja, której nie da się rozwiązać jednym spotkaniem albo jednym pomysłem. Zobaczymy, czy wygrana z Jagiellonią oznacza, że najgorsze już za Legią. Kiedy człowiek spada, to czeka, aż w końcu zetknie się z ziemią, potłucze, ale w końcu dostanie szansę odbicia się od dna. Teraz Legię czeka wyprawa do Lublina – wielu jej zawodników jest kontuzjowanych, nie ma w tym spotkaniu niczego do wygrania, a wszystko może przegrać. W Motorze żyją tym meczem, drużynę prowadzi Marek Saganowski, przed laty znakomity piłkarz i strzelec wielu ważnych goli dla warszawskiego klubu. Pozytywnie odebrał losowanie i chciałby, żeby nie skończyło się tylko na 90 minutach grania z wyjątkowym rywalem, żeby jego zespół pokazał się na tle Legii. Motor ma w tym sezonie aż dziewięć remisów, najwięcej w II lidze, a nic nie buduje atmosfery tak jak wygrane. Oczywiście nie doszliśmy jeszcze do mom e n t u , w którym to gospodarze będą faworytem, bo gdyby tak było, znaczyłoby, że z Legią jest już naprawdę fatalnie. Wygrana z Jagiellonią nie znaczy, że teraz będzie miała już tylko z górki. Jeśli odpadnie z Pucharu Polski, demony wrócą. A Motor, kiedy ma nóż na gardle, potrafi zrobić coś nieplanowanego – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W Pucharze Polski wiele meczów kończyło się zaskakującymi wynikami. Czy ktoś wytypowałby, że rozpędzona i rozstawiająca po kątach ligowych rywali Lechia zostanie wyeliminowana przez Świt Nowy Dwór? Patrząc na problemy Legii, naprawdę sporo się może zdarzyć.
Był pan zdziwiony zwolnieniem Czesława Michniewicza?
Mnie już nic w polskiej piłce nie zdziwi. Trudno oceniać tę decyzję, w klubie pracują ludzie, którzy dbają o dobro Legii, więc to pytanie do nich. W sytuacji, w której znalazła się Legia i ja bym był jej dyrektorem – nie zwolniłbym trenera w tym momencie. Bo co dała zmiana? Światełko w tunelu pojawiło się dopiero teraz, miesiąc po decyzji, wcześniej porażka goniła porażkę i trudno było znaleźć racjonalne wytłumaczenie zmiany, bo w kwestii wyników niewiele dała. Ale to nie jest wina Marka Gołębiewskiego, tylko tych, którzy byli w Legii przed nim. Sądzę, że w klubie nie ma w tym momencie odpowiedniego klimatu do budowania relacji oraz silnego zespołu, w którym wszyscy idą w jednym kierunku i cieszą się wykonywaną pracą.
Rozmowa z Radosławem Kałużnym.
Dlatego w mediach społecznościowych delikatnie przypomniałem, że za kadencji Paulo Sousy nie pokonaliśmy żadnego poważniejszego rywala.
Tym bardziej nie wiem, z jakiego powodu Rosjan traktuje się jak Andorę lub San Marino, a odnoszę takie wrażenie, czytając opinie wielu ekspertów. To, jakimi jesteśmy gigantami, pokazali Węgrzy, goląc nas na pełnym Narodowym, choć grali dla przyjemności, a nie o coś konkretnego. Sposób, w jaki Sousa zawalił tamten mecz, był nie do przyjęcia. Nie lubię grzebać w starociach, bo już trochę minęło od wtopy, lecz wystawianie dziwnego składu na spotkanie, które mogło dać nam rozstawienie i pierwszy baraż na własnym boisku, było chorym eksperymentem.
Sousa przystał na prośbę Roberta Lewandowskiego, który poprosił o odpoczynek. Portugalczyk nie chce zadzierać z piłkarzami, więc zgodził się na nieobecność Lewego. Nie miał też kłopotu, by dać wolne Kamilowi Glikowi, ponieważ ewentualne upomnienie kartką wykluczyłoby go z półfi nału barażu.
I zostawił na ławce Piotra Zielińskiego, bo pomocnik Napoli wszedł dopiero po przerwie. Widocznie Sousa uznał, iż jego kadra ma taki potencjał, że bez tego tria sobie poradzi. Yhy… Za to z Tymoteuszem Puchaczem lub Przemysławem Płachetą. Nie mam pojęcia, co Sousa widzi w tych chłopakach? Kawę razem piją? Przecież forma obu nie upoważnia do gry w reprezentacji, a wątpliwości budzą nawet ich powołania. Co do Roberta – on najlepiej zna swój organizm i wie, jak go regulować, lecz selekcjoner, zezwalając najlepszemu zawodnikowi na odpoczynek, sam na siebie ukręcił bat. Czytałem, że PZPN już liczy straty w dziesiątkach milionów. Na półfi nale barażu nie zarobimy grosza, bo Sousa swoją postawą dał zarobić Rosjanom. Zmierzymy się z nimi na wyjeździe, przy mocno niechętnej publice, bo w meczu z podtekstem politycznym. Zresztą w jakim sporcie byśmy nie rywalizowali z Rosjanami, to zawsze są starcia pod ciśnieniem i miesza się do nich historię.
Sousa zabiegał o spotkanie. Być może chciał się wytłumaczyć, lecz otrzymał informację, że prezes jest zajęty.
Niech Sousa lepiej klei zespół na baraż, bo prowadzi reprezentację od niemal roku, a nadal nie wiemy, jak wygląda podstawowa jedenastka. Jeśli nie awansujemy do mistrzostw w Katarze, Portugalczyk będzie musiał rozglądać się za nową robotą.
fot. FotoPyK