Najpierw pomyślałem, że najlepszy był wywiad z Jackiem Kurowskim w połowie gali Ballon d’Or.
Bo świat może się gdzieś tam jeszcze zastanawia, a my już wiemy wszystko. Robert bez dyplomacji, bez mydlenia oczu, z chłodem strzelającego biathlonisty, zapytany o Złotą Piłkę odpowiada, że wiecie, przyjechałem tutaj po dobrą zabawę. A tak w ogóle to w sezonie ciężko jest się zgadać na wspólną imprezę.
No cóż, nie była to przemowa kogoś, kto po tę Złotą Piłkę za chwilę miał sięgnąć.
Gdyby to była licealna dyskoteka, na której wielu liczyło na względy jakiejś wyjątkowo urodziwej – powiedzmy – Dagmary, to Lewy już wiedział, że kto inny z tą Dagmarą – ujmijmy rzecz elegancko – był po słowie. I Robert tego nie przeżywał. Bo to nie koniec świata.
Ale to, że coś nie jest końcem świata – bo ostatecznie zdarza się on rzadziej, niż nam się zdaje, choć też wcale nie tak rzadko – nie sprawia, że zadry nie ma.
Cała gala od początku pachniała tym, jakby France Football zdawało sobie sprawę, że Roberta Lewandowskiego trzeba jej przebiegiem dopieścić, żeby smrodu było jak najmniej.
Robert miał absolutnie centralne miejsce podczas jej przebiegu. Mnóstwo czasu antenowego. Ładne wspomnienie Diego Maradony i Gerda Mullera przez pryzmat wspomnień Leo i Roberta. Była ta nagroda pocieszenia, wymyślona naprędce, ale dzięki niej miał Robert czas przemówić. To też jest coś na takiej gali. Drogba miał czas poudawać, że wybrał dziesięć najładniejszych bramek Lewego w tym roku – nie uważam, żeby popularny Iworyjczyk zarywał noce wybierając dziesiątkę, ale niech tam, cały świat patrzył na gole Polaka.
Ale jakkolwiek nie sądzę, by jutro ludzie na ulicach wszystkich stolic wyszli na ulicę protestować, tak jak nie wyjdą i w Warszawie, jednak uważam, że – cytując filmowego klasyka – France Football puścił brzydkiego bąka, choć nie do końca za to, za co wam się wydaje.
Ja wiem, może to małostkowe z tym wyglądem nagrody dla napastnika roku. Bawiły mnie wszystkie komentarze dotyczące jego wyglądu – dekoder z Polsatu, limitowana edycja Rafaello, wszystko prawda. Sam uważam, że Robert dostał coś, co robiliśmy na ZPT, i to jak wuefista przyszedł na zastępstwo.
Może ja się nie znam. Może to jest jakaś sztuka wysoka i tym podobne.
Ale potem za nagrodę drużyny roku dali to samo. Pudło na dole, a wyżej kółko – tyle, że inny grawer.
No to równie dobrze mogli dać po dyplomie kolonijnym, na którego odwrocie można zagrać w węże i drabiny.
To oczywiście tylko kształt pucharku, natomiast naprawdę wygląda to jak organizowane na ostatnią chwilę; nie wpisuje się, delikatnie mówiąc, w narrację doceniania Roberta, uprawianą całkiem nieźle wcześniej podczas tej gali. To prawie jak jakaś nagroda na odczepnego, a potem jeszcze ten sam pucharek dla drużyny roku… bardziej wygląda ostatecznie na utarcie nosa, niż na coś ważnego.
Powiem wam od siebie – niespecjalnie cenię nagrody indywidualne. Piłka nożna jest sportem drużynowym, za dużo w mojej opinii uwagi poświęcamy nagrodom indywidualnym. Ostatecznie, jak się zastanowić, nie są nawet trzeciorzędne; tyle, że dobrze się o nich dyskutuje, więc nakręcają ruch. Ja nigdy nie przywiązywałem do nich uwagi. A już Ballon d’Or, gdzie, z całym szacunkiem, rokrocznie widzimy jakieś absurdalne przykłady głosowań z różnych miejsc globu – no cóż, każda lektura tego, jak kto gdzie głosował, odziera tę nagrodę ze znacznych pokładów powagi.
Ale jednak, mimo to, pozostaje najbardziej prestiżową w świecie piłki.
Może to zabawne, że najbardziej prestiżowa nagroda w sporcie, który osiągnął takie rozmiary, jest wybierana w ten sposób, ale cóż – świat umiarkowanie przepada za logiką.
Ale mimo, że mam mnóstwo wątpliwości wobec zarówno Ballon d’Or, jak i samych nagród indywidualnych, nie będę wam kłamał, że nie żałuję. I powiem wam dlaczego.
Robert Lewandowski niebawem skończy grać w piłkę. To jest nieuniknione. My wszyscy, którzy jego gry obecnie doświadczamy – a co, można nawiązać, też wielki sportowiec – żyjemy życiem zastępczym. Polak na aż takich szczytach futbolu, najpopularniejszego sportu na świecie – to jest ewenement. To ma wielką wagę. Piłka nożna jest pośrednikiem emocji, a my, dzięki Robertowi, zazwyczaj jesteśmy w stanie brać czynny udział w czymś wielkim i ważnym. Jeśli tylko nie wypadają mu ważniejsze sprawy w trakcie ważnego meczu z Węgrami. Czyli jednak całkiem często. I to jest pośredniczenie nie epizodycznie, a dość regularnie.
Ballon d’Or dodawałoby jeszcze smaku temu doświadczeniu. Doświadczeniu, jestem pewien, wyjątkowemu. Być może niepowtarzalnemu. Jestem w stanie sobie spokojnie wyobrazić, że drugiego Lewandowskiego zwyczajnie nie dożyję. I Ballon d’Or byłoby kolejną okazją do tego, by ten sen – bo kto pamięta czasy przed Lewandowskim wie, jakiej to miary sen – nabrał jeszcze bardziej niezwykłych barw.
***
Kto chce porównywać dokonania Leo z Robertem, ma do tego pełne prawo. Ale szczerze – nie chce mi się tego robić.
Nie dlatego, że uważam, że Messi powinien wygrać. Nie, dla mnie Robert wygrywa i to zdecydowanie. Ale też taki a nie inny wybór głosujących nie powinien być przyczynkiem do jazdy po Messim. Nie mówię tego jako jakiś wielki kibic Leo, bo do nich nie należę; w sumie więcej czysto piłkarskich emocji dał mi w zeszłym roku Benzema.
Ale Messi się o ten splendor nie prosił, jego wybrano głosami prawie dwustu dziennikarzy z całego świata.
Nie ma co go za to kamienować.
Czy dziennikarze, którzy postawili na Leo, są więc winnymi? Cóż, pewnie bardziej. Gdy wypłyną głosy, zacznie się lincz. Sam pewnie się uśmiechnę tu czy tam, gdy Lewandowski u kogoś wypadnie z trójki albo znajdzie się za Jorginho.
Niemniej przede wszystkim winne jest France Football swoją decyzją o nieprzyznawaniu Zlotej Piłki za 2020 rok. I to też powiedział na koniec Leo Messi. Kto nie oglądał, Leo powiedział w swojej przemowie, ze Złotą Piłką w garści, to, co myśleliśmy wszyscy – rok temu powinien wygrać Lewy.
Tylko kto za czterdzieści lat, poza nami, będzie pamiętał, że Messi tak powiedział?
Za czterdzieści lat zostanie miejsce w historycznych annałach, w których w 2020 będzie puste miejsce. My w Polsce będziemy wiedzieć, że powinien wygrać, ale gdzie indziej spojrzą – no tak, pandemia. Koniec tematu, większość zgłębiać nie będzie.
To wspomnienie Messiego było dla mnie ostatecznie najlepsze w całej gali. To Messi bardziej uhonorował Lewego niż całe France Football swoimi wszystkimi zabiegami, i tym bardziej Leo nie zasłużył dzisiaj na jakieś glanowanie. I to wspomnienie też kazało mi się może nawet mocniej niż rok temu zastanawiać:
A w sumie dlaczego tego nie przyznaliście?
Owszem, były problemy, była przerwa. Ale w piłkę – grali. Liga Mistrzów – niezwykły finisz. Bayern – kosmiczny. PSG – też grało świetnie.
Odbyło się mnóstwo wspaniałych meczów, pisały się rzeczy historyczne, a ktoś u was – nie głosując w Tadżykistanie czy Bangladeszu na Mounta – a w teoretycznie szacownym France Football podjął kretyńską decyzję, która wypaczy coś istotnego.
Leszek Milewski
Czytaj także: