Reklama

PRASA. „Jeśli Papszun dostanie 80 procent władzy z Rakowa, może to wypali”

redakcja

Autor:redakcja

23 listopada 2021, 09:02 • 11 min czytania 33 komentarzy

Wtorkowa prasa to już głównie tematy ligowe plus ciekawa rozmowa o Diego Maradonie.

PRASA. „Jeśli Papszun dostanie 80 procent władzy z Rakowa, może to wypali”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Legia Warszawa staje się pośmiewiskiem ligi. Ma najgorszą serię od 75 lat.

Legia przegrała w Zabrzu siódmy ligowy mecz z rzędu, tracąc gola na 2:3 w doliczonym czasie. Ostatni raz taką czarną serię miała w 1936 roku. Wówczas poniosła siedem porażek między czerwcem a październikiem, w całym sezonie (grano systemem wiosna – jesień) uciułała ledwie osiem punktów, zajęła ostatnie miejsce w tabeli i jedyny raz w 105-letniej historii spadła z ekstraklasy.

Teraz nikt nie dopuszcza takiej możliwości, ale Legia nie jest na samym dnie tabeli tylko dlatego, że ma lepszy bilans bramkowy od Górnika Łęczna. „Chłopcy do bicia, hej Legia chłopcy do bicia” – pożegnali warszawskich piłkarzy kibice, którzy zjawili się w niedzielę na stadionie w Zabrzu. Trener Marek Gołębiewski był rozgoryczony po meczu, ale widać, że i on nie znalazł sposobu na wydobycie drużyny z potwornej zapaści.

Reklama

Pytanie, czy to do końca tylko i wyłącznie jego wina? Zespół jest źle zbudowany, a piłkarze, których sprowadzono do Warszawy latem nie pasują do koncepcji i systemu, jakim ma grać Legia. Odpowiedzialny za transfery dyrektor sportowy Radosław Kucharski tradycyjnie chowa głowę w piasek, milczy najważniejsza osoba w pionie sportowym, czyli Tomasz Zahorski. Głosu nie zabiera również właściciel Dariusz Mioduski.

Xaviego już w drugim meczu w roli trenera Barcelony czeka walka o przetrwanie w Lidze Mistrzów, czyli starcie z Benfiką.

Barcelonie grozi, że po raz pierwszy od 20 lat nie wyjdzie z grupy w Lidze Mistrzów. W sezonie 2003/04 w LM w ogóle nie wystąpiła, ale od 2004 roku zawsze uczestniczyła w 1/8 finału. Dziś mierzy się z Benficą, z którą w pierwszym meczu tej edycji Champions League przegrała 0:3. Ma nad nią dwa punkty przewagi, czyli remis wystarczy jej, aby być dalej wyżej w tabeli, ale w następnej kolejce spotka się z Bayernem na wyjeździe, a Benfica z Dynamem Kijów u siebie. I nawet jeśli pewni awansu monachijczycy zagrają w nie najmocniejszym składzie, to nie muszą odpuścić tego meczu. Dlatego Barcelona, aby mieć pewny awans, potrzebuje dzisiaj zwycięstwa.

Kilku zawodników w drużynie leczy kontuzje, jak Pedri, Ansu Fati czy Ousmane Dembele. Sergio Agüero ma poważne problemy z sercem, które mogą zmusić go nawet do zakończenia kariery. Jego kolega z Manchesteru City Samir Nasri wygadał się, że Argentyńczyk wysłał mu wiadomość, iż czeka go rozbrat z futbolem. Na dodatek 17-letni Ilias Akhomach, któremu Xavi w sobotę dał zadebiutować w pierwszym zespole i to od razu w pierwszym składzie, pauzuje za czerwoną kartkę z Młodzieżowej Ligi Mistrzów. W przerwie starcia z Espanyolem zmienił go dwa lata starszy Ex Abde, ale on z kolei nie może wystąpić, bo nie został zgłoszony, a nie spełnia warunków, aby trafić na listę B.

Wy, Polacy, nie traktujecie go jak bóstwa, uważacie po prostu, że jest znakomitym piłkarzem. I przy tym zwykłym człowiekiem. To wszystko. W Argentynie nie potrafili tak samo myśleć o Diego – mówi w wywiadzie Guillem Balague, hiszpański dziennikarz, autor książki „Diego Maradona. Chłopiec, buntownik, bóg”.

Reklama
W czwartek mija pierwsza rocznica jego śmierci. Dowiedzieliśmy się o nim czegoś nowego przez ten rok?

Śledztwo trwa, ale z całą pewnością możemy dziś powiedzieć, że Maradona otoczony był ludźmi, którzy nie dbali o niego w sposób, w jaki powinni. Nie miał obok siebie nikogo, kto miałby na niego dobry wpływ, pokierował nim we właściwym kierunku, czegoś zakazał, albo coś nakazał. Wszyscy jedynie przytakiwali i robili, co chciał. Usłyszałem niedawno na przykład, że co rano ludzie z jego kręgu podawali mu piwo, żeby tylko nie chodził rozdrażniony. Czasem zapominali podać mu tabletek. Patrząc na ostatnie lata życia Maradony, da się zauważyć, jak z każdym rokiem kurczy się grono osób wokół niego. Na końcu już niewielu chciało mu pomóc. Znamienne, że Diego został pochowany i pożegnany przez ludzi, którzy byli z nim na samym początku drogi do sławy. Ci, którzy byli z nim w ostatnich latach, nie przyszli na pogrzeb.

Czytając pana książkę, próbowałem znaleźć chociaż jedną osobę, która naprawdę się o niego troszczyła. Nie znalazłem.

Bo Maradona sam sobie nie chciał pomóc. Od każdego ze swojego otoczenia oczekiwał bezwzględnego uwielbienia. Powtarzam: bezwzględnego. Chciał być wiecznie na scenie, podziwiany przez innych. Z tego powodu nie mógł mieć wokół siebie prawdziwych przyjaciół. Za to otaczali go ochroniarze. To był bardzo dziwny świat. Pamiętam moje ostatnie spotkanie z Diego, w Londynie. Wokół niego przy stole siedziało, lekko licząc, piętnaście osób. Piętnaście! A on dokładnie pośrodku tego kręgu. To był symbol jego życia. Ale oczywiście żeby nie było, że wszyscy wokół są winni śmierci Maradony. On sam sobie nie pomógł. Nigdy nie spojrzał w lustro i nie zrobił rachunku sumienia. Mieszał kokainę z alkoholem. Brał wiele innych używek, tabletek. Był człowiekiem uzależnionym. Nie dbał o siebie. Osobna sprawa, też objęta teraz dochodzeniem, to sposób, w jaki traktowali go lekarze, którzy źle diagnozowali jego choroby.

Napisał pan: „25 listopada Maradona był wreszcie wolny od wysiłku bycia Maradoną”. Rzeczywiście tak trudno było być Diego?

Nie chciałby pan nim być nawet przez pięć minut. Proszę sobie wyobrazić życie w ciągłej potrzebie bycia podziwianym, uwielbianym. I to w sytuacji, gdy ta potrzeba nigdy nie zostanie w pełni zaspokojona, niezależnie od tego, ilu ludzi okaże ci zachwyt. Warto zadać pytanie, dlaczego tak bardzo Maradona tego potrzebował. Odpowiedź znajdujemy w jego dzieciństwie: Diego podziwiany był już jako dziecko. Szybko został sławny, nagle to nie rodzice stali na czele rodziny, tylko on. Jako piętnastolatek miał już swój dom i agenta. Wszyscy mówili, że jest najlepszy. Maradona wziął tym samym na siebie odpowiedzialność bycia dorosłym. A to oznaczało, że nie mógł być dzieckiem, ten etap w jego życiu został pominięty. I nie radził sobie z tą stratą. Ktoś mi powiedział, że czasami, gdy się upijał, nagle wybuchał płaczem na myśl o drużynie, w której grał pięćdziesiąt lat temu. Myślę, że utrata dzieciństwa była dla niego większą tragedią niż narkotyki.

Kamil Kosowski uważa, że sprowadzenie Cristiano Ronaldo zaszkodziło Manchesterowi United.

Sam fakt zwolnienia trochę mnie smuci. Solskjaer to człowiek, który przywrócił nieco blasku Czerwonym Diabłom. Blasku, który zespół stracił po odejściu na emeryturę sir Alexa Fergusona. W poprzednim sezonie United sięgnęli po wicemistrzostwo, co w Anglii jest wielkim sukcesem. Wiele razy potrafili odwrócić wyniki meczów, ich ambicja, wola walki i nieustanne parcie do przodu uczyniło z drużyny Solskjaera jedną z najlepszych ekip w Europie. Rysą jest przegrany finał Ligi Europy z Villarrealem po dramatycznym konkursie rzutów karnych. Przez to Norweg nie zdobył żadnego trofeum jako trener, co mu się należało za włożoną pracę. Według mnie początkiem końca tego trenera było sprowadzenie Cristiano Ronaldo. To wciąż jeden z najlepszych piłkarzy w historii futbolu, ale rozsadził szatnię od środka.

Niepotrzebne były przede wszystkim jego komentarze na temat trenerów, stylu gry wprowadzonego przez Solskjaera i kolegów z zespołu. Ronaldo to wielka osobowość, zawodnik, który na pewno ma wielki szacunek w szatni. Ale to wciąż jest tylko jeden z jedenastu piłkarzy na boisku. On jest od grania, a nie krytykowania swojej drużyny. W oczy razi mnie brak zaangażowania Portugalczyka w grę defensywną. To nie on gra dla zespołu, ale zespół gra dla niego. Nie tak to powinno wyglądać. Jeśli w Premier League nie bronisz w jedenastu i nie atakujesz w dziesięciu, to nie masz co marzyć o mistrzowskim tytule. Oprócz Ronaldo w szatni na Old Trafford jest jeszcze kilku piłkarzy z wielkim ego. Trudno zapanować nad taką mieszanką. W każdym razie Solskjaerowi to się średnio udało.

SPORT

Piast Gliwice ostatnio ma problem ze skutecznością.

Zerowy dorobek strzelecki w ostatnich dwóch meczach to też kamyczek do ogródka dla Alberto Torila. Hiszpan eksplodował skutecznością w meczu z Legią (3 gole), ale wychodzi na to, że był to tzw. dzień konia. Toril w Poznaniu cofał się po piłkę i ginął w gąszczu piłkarzy rywala. Co ciekawe bliżej bramki Lecha niż on biegał Damian Kądzior. A skoro już jesteśmy przy skrzydłowym, to po pierwszych meczach w których robił dużo zamieszania, był widoczny i zaliczał liczby, ostatnio… jakby spuścił z tonu. Wygląda na to, że złapał chwilową zadyszkę, a przecież na niego w Gliwicach liczą bardzo mocno.

Michał Chrapek, Patryk Sokołowski, Tom Hateley… Tak zestawiona linia pomocy wygląda więcej niż dobrze, spokojnie mogłaby startować w konkursie na najlepszą w lidze. Tyle jednak papier, bo w praktyce nie wygląda to tak różowo. Pomocnicy Piasta dobre mają tylko momenty. Czasem błyśnie Chrapek, solidny jest Hateley, a „Sokół” nie schodzi poniżej pewnego poziomu. To jednak wciąż za mało, gliwiczanie mają problemy z dominacją w środku pola, a w poprzednich sezonach właśnie w tym miejscu śląski zespół zyskiwał przewagę.

1,13 punktu na mecz, z taką średnią Adrian Gula nie spełnia oczekiwań nawet najmniej wybrednych kibiców jedenastki spod Wawelu.

Kilka miesięcy temu 46-letniego Słowaka, który w przeszłości trenował między innymi MSK Żilinę, młodzieżową reprezentację Słowacji oraz ostatnio czeską Viktorię Pilzno, witano pod Wawelem z wielkimi nadziejami. Niektórzy mówili nawet o trenerskim hicie, podkreślając, że w 2017 roku wywalczył z MSK Żilina mistrzostwo Słowacji, a w sezonie 2019/20 jego Viktoria Pilzno do ostatnich kolejek rywalizowała o mistrzostwo Czech i w następnych rozgrywkach dotarła do finału Pucharu Czech. Gula nie doczekał jednak decydującego starcia, bo uznano, że piąte miejsce w tabeli jest za niskie i w trakcie rundy wiosennej musiał opuścić drużynę, w której zanotował średnią 2 punkty na mecz.

W Wiśle poprzeczka nie została zawieszona aż tak wysoko. Pół roku temu działacze twierdzili, że w zupełności zadowoli ich miejsce w pierwszej ósemce jeżeli będzie poparte dobrą grą i rozwojem młodzieży. Nawet wśród kibiców mniej niż zwykle było głosów o miejscu na podium. Jednak po 15. kolejce drużyna 13-krotnego mistrza Polski plasuje się na 14. pozycji i strefę spadkową ma tuż za plecami, a to jest już sygnał do poważnego niepokoju. Nawet argumenty kadrowo-zdrowotne nie stanowią dla trenera Guli usprawiedliwienia. Średnia 1,13 punktu na mecz czyli zaledwie o 0,02 lepsza niż Petera Hyballi, a gorsza o 0,16 od Artura Skowronka czyli poprzedników, którzy opuszczali Kraków w niełasce, też niezbyt go broni.

Osiem goli zdobytych w dwóch ostatnich meczach spowodowało, że Podbeskidzie stało się najskuteczniejszym zespołem zaplecza Ekstraklasy.

Rzadko w tym sezonie się zdarza, by niekwestionowanym bohaterem wygranego meczu Podbeskidzia nie został Kamil Biliński. A taka sytuacja miała miejsce w ubiegłą sobotę, kiedy to „górale” mierzyli się u siebie z Górnikiem Polkowice i wygrali 4:0. „Bila” rzecz jasna swoją bramkę strzelił i z dorobkiem 13 trafień przewodzi klasyfikacji najskuteczniejszych snajperów I ligi. Dodajmy, że zdecydowanym, bo napastnik Podbeskidzia ma aż pięć goli przewagi nad dwoma kolejnymi zawodnikami, czyli Patrykiem Makuchem z Miedzi Legnica i Szymonem Sobczakiem z Zagłębia Sosnowiec.

Ale we wspomnianym starciu z Polkowicami był w zespole spod Klimczoka ktoś, kto strzelił więcej bramek od niego. Mowa o Mathieu Scalecie, który dwukrotnie znalazł sposób na bramkarza beniaminka zaplecza ekstraklasy, a po spotkaniu przyznał, że mógł strzelić coś jeszcze. – Miałem sytuację, aby zdobyć nawet trzy bramki – uśmiechał się urodzony we Francji pomocnik. – Nie jest to jednak ważne. Najważniejsze jest to, co w sieci. Strzeliłem dwa gole, a my mamy trzy punkty. Przy pierwszym golu miałem sporo miejsca, bo obrońcy nie wiedzieli, że piłka do mnie trafi. Goku Roman strzelał, futbolówka odbiła się od zawodnika Górnika i spadła tam, gdzie się znajdowałem – opowiada 24-letni piłkarz, który w taki właśnie sposób zdobył swojego drugiego gola w sezonie. Bardzo ważnego, dodajmy, bo szybko strzelona bramka zdecydowanie ułatwiła bielszczanom ustawienie sobie spotkania.

Druga bramka Scaleta spowodowała, że zespół z Polkowic całkowicie stracił wiarę w to, że może cokolwiek pod Klimczokiem ugrać. Trafienie na 2:0, można tak powiedzieć, było kluczowe dla losów meczu. Scalet trafił do siatki po dobrym dograniu Ezequiela Bonifacio. – Od dwóch spotkań gram trochę wyżej – mówi Scalet. – Dzięki temu mam więcej okazji z przodu. Można było przewidzieć, że prędzej czy później przełoży się to na gole. Cieszę się, że przełożyło się tak szybko, ale najbardziej cieszy mnie to, że drugi mecz z rzędu wygrywamy 4:0. Nadal musimy właśnie tak pracować. I zawsze mieć na uwadze następne spotkanie.

SUPER EXPRESS

Czy Marek Papszun byłby w stanie odmienić Legię Warszawa, gdyby ostatecznie do niej trafił?

– Wszystko w piłce jest możliwe – mówi Marek Jóźwiak, były reprezentant Polski. – To zależy, jakie są ustalenia między nim a właścicielem Michałem Świerczewskim. Trener Papszun musi zdawać sobie sprawę z tego, że Legia to dla niego krok milowy. Jednak wielu trenerów przejechało się na tym klubie. To wyzwanie o innym wymiarze gatunkowym. Czy to dla niego ryzyko? Odpowiem tak: jeśli człowiek chce się rozwijać, to musi podejmować decyzje, które pchają go do przodu, a nie takie, które zapewniają ciepłą posadkę i komfort pracy – tłumaczy ekspert Canal+.

Jóźwiak zwraca jednak uwagę na bardzo ważną kwestię, która ma kluczowe znaczenie. – Ostatnie decyzje w Legii są nietrafione, i to bardzo mocno – komentuje. – Obie strony muszą być przekonane do tego projektu. Jeśli trener Papszun dostanie w Legii 80 proc. władzy, którą ma w Rakowie, wtedy być może ten plan wypali. Jednak jeśli w warszawskim klubie dalej będzie przeciąganie liny: prezes – dyrektor – trener – doradcy, to znowu pójdzie to w innym kierunku – przekonuje.

RZECZPOSPOLITA

Mistrz Polski przegrał siódmy mecz ligowy z rzędu i jest przedostatni w tabeli. Jak mogło dojść do takiego kryzysu w najbogatszym polskim klubie? – pyta Stefan Szczepłek.

Legię prowadzi grupa osób potwierdzająca tezę, że zawodowy klub piłkarski nie jest biznesem jak inne i każdy sprawny menedżer może nim zarządzać.

Dlaczego więc przez kilka lat się udawało, a do kryzysu doszło dopiero teraz? Przecież ci właściciele i dyrektorzy nie pojawili się nagle, przez kilka sezonów Legia udowadniała swoją wyższość, ma piękną historię, siedzibę w stolicy, nowoczesny stadion, tysiące kibiców. Wygrywa wszelkie rankingi biznesowe i popularności.

I może tu właśnie jest przyczyna, bo to rozleniwia. Wydaje się, że takim klubem, który nigdy nie upadnie, może zarządzać każdy, a zawodnikom, którzy tak dobrze zarabiają i są mistrzami Polski, nawet trener nie jest potrzebny.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

33 komentarzy

Loading...