Kiedy Real Sociedad w kwietniu 2003 roku w wielkim stylu rozbił przed własną publicznością Real Madryt 4:2, naprawdę można było uwierzyć, że ta niepozorna ekipa z Kraju Basków, której przed sezonem wróżono w najlepszym wypadku los ligowego średniaka, może się pokusić o sprzątnięcie mistrzowskiego tytułu sprzed nosa “Królewskich”. Tych “Królewskich” w wydaniu galaktycznym, którzy do Zidane’a, Figo, Raula, Roberto Carlosa i Casillasa dołożyli jeszcze na wszelki wypadek Ronaldo i na papierze wyglądali na nietykalnych.
Ostatecznie do sensacji nie doszło, lecz Real Sociedad dostarczył wówczas piłkarskim kibicom z całej Europy takich emocji, że drużyna “biało-niebieskich” z sezonu 2002/03 do dziś jest ceniona. Prześledźmy więc raz jeszcze jej historię. Nie pomijając mrocznego aspektu, czyli zarzutów o stosowanie dopingu.
Real Sociedad 2002/03 – okres przeciętności
Okres największych sukcesów w dziejach Real Sociedad przeżył niewątpliwie w latach 80. Sezon 1979/90 Baskowie zakończyli na drugim miejscu w ligowej tabeli, a potem sięgnęli po dwa mistrzowskie tytuły z rzędu. Pierwszy i ostatni w całej historii klubu. Następnie udało się jeszcze dorzucić do kolekcji kolejne wicemistrzostwo (1988) oraz zwycięstwo w Pucharze Króla (1987). I to by w zasadzie było na tyle, jeżeli mowa o konkretnych sukcesach Realu. W latach 90. zespół stał się już klasycznym przykładem średniaka z aspiracjami na coś więcej i balansował między solidnością a przeciętnością. Natomiast przełom wieków przyniósł ekipie z San Sebastian zupełne sprzeciętnienie – dość powiedzieć, że w latach 2000-2002 drużyna trzy razy z rzędu zakończyła ligowe zmagania na trzynastej pozycji, a z krajowego pucharu potrafił ją wyrzucić nawet szerzej nieznany trzecioligowiec SD Beasain.
ZAREJESTRUJ SIĘ W FUKSIARZU I ODBIERZ CASHBACK NA START!
Nie pomagały Realowi częste zmiany trenerów.
Władze klubu szukały w tym względzie naprawdę rozmaitych, niekiedy skrajnych rozwiązań. Przez jakiś czas na ławce trenerskiej zasiadał więc Javier Clemente, który kilkanaście lat wcześniej święcił wielkie triumfy z lokalnym rywalem Realu, czyli rzecz jasna Athletikiem Bilbao. W San Sebastian nie zdołał jednak choćby w małym stopniu nawiązać do dawnych osiągnięć. Niewiele zdziałał również Periko Alonso, jeden z prominentnych członków mistrzowskiej ekipy z lat 1981-82. Na trzecim podejściu do prowadzenia baskijskiego klubu delikatnie sparzył się też John Toshack. Z kolei Roberto Olabe zapewnił Realowi utrzymanie w sezonie 2001/02, ale musiał opuścić stanowisko po zaledwie kilku miesiącach. Okazało się bowiem, że nie dysponuje on odpowiednią licencją, co poskutkowało zawieszeniem nałożonym nań przez federację. Zresztą Olabe to generalnie był (i jest) bardziej dyrektor sportowy niż szkoleniowiec.
John Toshack
Latem 2002 roku klubowi działacze stanęli zatem ponownie przed koniecznością znalezienia dla Realu nowego szkoleniowca. Co nie należało do zadań prostych, skoro na Estadio Anoeta polegli fachowcy o tak uznanych nazwiskach jak Clemente czy Toshack. Na dodatek było jasne, że trener nie będzie mógł liczyć na wielkie transfery. Do klubu dopiero co za naprawdę sporą kasę przybyli wszak Darko Kovacević, Nihat Kahveci, Sander Westerveld czy Bjørn Tore Kvarme.
Koniec końców wyzwanie zdecydował się podjąć Raynald Denoueix, co wywołało wątpliwości wśród sympatyków “biało-niebieskich”. Z jednej strony 54-letni Francuz przybył do San Sebastian opromieniony znaczącymi sukcesami, jakie wcześniej odniósł z FC Nantes. W 1999 i 2000 roku wywalczył z ekipą “Kanarków” Puchar Francji, a potem zdobył z nią mistrzostwo kraju. Z pozoru stanowił zatem doskonałą kandydaturę na trenera Realu. Ale trzeba też pamiętać, że Denoueix przez całe swoje piłkarskie życie był związany właśnie z Nantes. Najpierw jako zawodnik. Potem przez kilkanaście lat jako trener młodzieży. Aż wreszcie jako szkoleniowiec pierwszej drużyny. Pojawiło się więc naturalne pytanie: czy Denoueix w ogóle da sobie radę poza Krajem Loary? Czy nie jest przypadkiem tak, że człowiek do tego stopnia osadzony w konkretnym środowisku i konkretnej kulturze po prostu nie odnajdzie się w nowym środowisku?
Jak się wkrótce okazało – odnalazł się znakomicie.
Real Sociedad 2002/03 – złożona sytuacja kadrowa
Znaki zapytania wokół Realu u progu sezonu 2002/03 można było zresztą mnożyć. Kibice nie cenili wspomnianego Nihata Kahveciego, który został wyciągnięty z Besiktasu za pięć dużych baniek, a w pierwszym sezonie na hiszpańskiej ziemi rozegrał zaledwie 15 spotkań i zdobył marne dwa gole. – Toshack był dla mnie niczym piłkarski ojciec. Wierzył we mnie, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy w Besiktasu, a potem dał mi wielką szansę, jaką był transfer do Realu Sociedad. Początki były jednak dla mnie bardzo trudne – hiszpańska liga różniła się od tureckiej pod każdym względem. Nie znałem języka, znalazłem się w zupełnie nowym środowisku. Do tego doszła też kontuzja łąkotki – opowiadał Nihat. – Mimo wszystko w klubie okazano mi wielkie wsparcie.
Zgodnie z przewidywaniami zespół nie został przesadnie wzmocniony przed startem rozgrywek. Do San Sebastian trafili Gabriel Schürrer, ceniony w La Lidze stoper, oraz 33-letni Walerij Karpin. Rosjanina stali bywalcy Estadio Anota doskonale zresztą pamiętali, bo właśnie w Sociedad zaczynał on w latach 90. swoją udaną przygodę z hiszpańskim futbolem. Później przez lata reprezentował barwy Valencii i Celty Vigo.
Darko Kovacević i Walerij Karpin
Z tym ostatnim zespołem Karpin nie dogadał się odnośnie warunków nowej umowy. Władze Celty uznały, że piłkarz jest już zbyt wiekowy, by oferować mu kolejny gwiazdorski kontrakt. Z okazji skorzystali przedstawiciele Realu. Karpin nie ukrywał, że pragnie pozostać na Półwyspie Iberyjskim. – Pierwszy szok przeżyłem w 1994 roku, gdy po raz pierwszy przyjechałem do Realu Sociedad. Dowiedziałem się, że przedsezonowe przygotowania potrwają zaledwie 40 dni i tylko dziesięć poświęcimy na pracę nad aspektami fizycznymi. Okazało się, że w Hiszpanii to normalne i nikt nie narzeka na braki w sile czy wytrzymałości! Mimo że często kluby grają co trzy dni bez przerwy zimowej. Uderzyło mnie też to, jak podczas obozu treningowego w Portugalii szkoleniowiec powiedział: “dzisiaj róbcie co chcecie, jutro widzimy się na boisku”. W Rosji czasami zabraniano nam nawet rozmawiać przez telefon w hotelu. Wychodzi się z założenia, że zawodnik musi myśleć o futbolu przez całą dobę i wtedy będzie grał lepiej. W Hiszpanii rozumieją to inaczej – opowiadał Karpin.
ZAREJESTRUJ SIĘ W FUKSIARZU I ODBIERZ CASHBACK NA START!
Media przed pierwszą kolejką sezonu widziały w Realu Sociedad zespół środka tabeli, a co bardziej pesymistyczni eksperci wieszczyli nawet Baskom rozpaczliwą walkę o utrzymanie w najwyższej lidze. Sugerowano, że Darko Kovacević po nie do końca udanym pobycie we Włoszech nie jest już równie imponującym zawodnikiem jak w drugiej połowie lat 90. Podważano też bramkarską klasę Sandera Westervelda. Holender w 2001 roku właściwie z dnia na dzień spadł w hierarchii bramkarzy Liverpoolu z pierwszego na trzecie miejsce, gdy The Reds ściągnęli Jerzego Dudka oraz Chrisa Kirklanda.
Dla Westervelda przeprowadzka do San Sebastian była niczym wygnanie na piłkarską prowincję. – Czy nienawidzę Gerarda Houlliera za to, co mi wtedy zrobił? Nie, ale ręki mu nie podam – grzmiał Holender. Dopiero po wielu latach złagodził swoje stanowisko. – Do tamtego momentu moja kariera to był stały progres. Kiedy zmuszono mnie do odejścia z Liverpoolu, po raz pierwszy wpadłem w dołek. Trochę potrwało, nim mentalnie się z tego podniosłem.
“Mówi się, że poniedziałek to najgorszy dzień tygodnia, ale w San Sebastian miałem wrażenie, że wszyscy uwielbiają poniedziałki, bo mogą w pracy porozmawiać o niedzielnym meczu Realu”
Sander Westerveld na łamach “Football Analysis”
Tak naprawdę sympatycy Realu najwięcej obiecywali sobie wówczas po zawodniku, który wcale nie był zagraniczną gwiazdą z tłustym kontraktem. Mowa rzecz jasna o Xabim Alonso. 21-letek jeszcze za kadencji Toshacka zaczął niekiedy zakładać kapitańską opaskę w ekipie “biało-niebieskich” i w sumie trudno się temu dziwić. Alonso miał bowiem wszelkie predyspozycje, by stać się ulubieńcem trybun na Estadio Anoeta. Mówimy przecież o synu gwiazdy klubu z dawnych lat. Mówimy o wychowanku, graczu przesiąkniętym kulturą baskijskiego klubu. Wreszcie – mówimy o piłkarzu niebywale dojrzałym jak na swój wiek. Niezwykle inteligentnym. – Toshack próbował pracować nad moją szybkością, ale to nic nie dało. Jako nastolatek biegałem w takim samym tempie, jak w wieku 36 lat. Ale to nie miało znaczenia, bo John dostrzegł we mnie inne możliwości. Jeżeli brakuje ci szybkości, musisz wypracować w sobie wizję gry. Przewidywać boiskowe wydarzenia. To staje się dla ciebie rutyną i twoja gra jest płynna. Twoje ciało pozostaje powolne, ale umysł bardzo szybko – przyznał Alonso.
Trener Raynald Denoueix w Nantes zasłynął jako szkoleniowiec mający rękę do młodych zawodników. Jeszcze za czasów pracy w klubowej akademii kształtował choćby Didiera Deschampsa czy Marcela Desailly’ego. Potem dowiódł też, że potrafi czynić gwiazdy z graczy – ujmijmy to – nieoczywistych. Tutaj za przykład może z kolei posłużyć Eric Carriere, który pod jego wodzą został wybrany najlepszym zawodnikiem francuskiej ekstraklasy. Oczekiwania wobec Denoueixa były zatem dość jasne – umożliwić rozkwit piłkarzom pokroju Alonso, wycisnąć maksa z Kovaceviciów, Karpinów i Westerveldów.
No i ugrać w lidze coś więcej, niż tylko uniknięcie degradacji.
Real Sociedad 2002/03 – niepokonani w dziewiętnastu walkach
Pierwszy test dla nowego szkoleniowca to nie była niestety kartkówka z przyrody w czwartej klasie, tylko od razu rozszerzona matura z fizyki. Real Sociedad rozpoczynał bowiem sezon 2002/03 od prestiżowego, derbowego starcia z Athletikiem Bilbao.
W latach 90. rywalizacja o palmę pierwszeństwa w Kraju Basków była wyrównana aż do obrzydzenia – od 1994 do 2000 roku ligowe potyczki między Athletikiem a Realem aż dziesięć razy kończyły się remisami, najczęściej zresztą bezbramkowymi. Ale jeżeli już ktoś przechylał szalę zwycięstwa na swoją korzyść, była to ekipa z San Sebastian. Dopiero na początku bieżącego stulecia “Lwy” zaczęły się skutecznie odgryzać “biało-niebieskim”. Tak czy owak, 1 września 2002 roku trudno było wskazać w Euskal Derbia jednoznacznego faworyta. Choć należy zaznaczyć, że Athletic zdradzał wówczas spore ambicje. Drużynę prowadził Jupp Heynckes, mający do dyspozycji takich zawodników jak na przykład Aitor Karanka, Santi Ezquerro, Joseba Etxeberria, Ismael Urzaiz, Francisco Yeste czy Asier del Horno. Jednak boisko zweryfikowało realny potencjał obu ekip. I okazało się, że Real Sociedad prezentuje się o niebo lepiej.
Podopieczni Denoueixa wygrali derby 4:2. Nie bez kłopotów, lecz w pełni zasłużenie.
Real Sociedad 4:2 Athletic Bilbao (1. kolejka La Ligi 2002/03)
Dwa trafienia na swoim koncie zapisał krytykowany wcześniej Nihat. W tym jedno po potężnej bombie z rzutu wolnego. W efekcie Turek właściwie z miejsca zerwał z reputacją kosztownego niewypału transferowego i dziwacznego kaprysu Toshacka. – To był przełomowy mecz – mówił na łamach “Mundo Deportivo”. – Wkrótce Real Sociedad stał się klubem, któremu powszechnie kibicowano w Turcji. Prawie jak reprezentacji narodowej. To bardzo rzadkie.
“Biało-niebiescy” poszli za ciosem. Wprawdzie dość szybko odpadli z Pucharu Króla, ale w lidze zachwycali szalenie ofensywnym usposobieniem i intensywną grą. Właściwie każde spotkanie z ich udziałem przeradzało się w festiwal strzeleckich sytuacji. Zresztą po obu stronach boiska – zespół z San Sebastian często dopuszczał rywali w okolice własnego pola karnego, głęboko wierząc, że koniec końców i tak zdoła wyjść obronną ręką z wymiany ciosów. Po dziewięciu ligowych kolejkach Real miał na koncie sześć zwycięstw, trzy remisy i 21 zdobytych bramek. Naturalnie prowadził w tabeli. Strzałem w dziesiątkę okazało się ustawienie zespołu w formacji 4-4-2 z duetem Nihat – Kovacević w linii ataku. Dynamiczny i ruchliwy Turek doskonale uzupełniał się z nieco bardziej statycznym, ale za to mocno trzymającym się na nogach Serbem. Na dodatek obaj napastnicy dysponowali piekielnie potężnym uderzeniem.
– Kiedy wróciłem do Realu, w ogóle nie znałem Nihata – wspominał Kovacević w rozmowie z “AS-em”. – Początkowo nie grał zbyt wiele. Dopiero podczas przedsezonowych przygotowań w Austrii trener ustawił go ze mną w duecie. I od razu zdobył pięć goli w sparingu. Pasowaliśmy do siebie.
“Dlaczego aż tak dobrze weszliśmy w sezon? Gdybym to wiedział, zostałbym najlepszym trenerem w historii futbolu, bo wygrywałbym wszystkie mecze. Nie wiem. Po meczach sparingowych dziennikarze prorokowali, że będziemy nieźli w defensywie i kiepscy w ataku. Okazał się dokładnie odwrotnie. Na pewno trafiłem na pracowitą grupę zawodników i to pomogło mi w pracy. Real jest taki jak cały Kraj Basków”
Raynald Denoueix na łamach “Ouest France”
Co ciekawe niewiele brakowało, a Nihat tuż przed startem rozgrywek… opuściłby San Sebastian. Prezydent klubu Jose Luis Astiazaran zwrócił się nawet do trenera z zapytaniem, do jakiego stopnia sprzedaż Turka wywróciłaby jego taktyczne plany na sezon. – Prezydent powiedział, że sytuacja finansowa klubu jest napięta, a oferta za Nihata korzystna, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego kłopoty z kontuzjami i trudności z aklimatyzacją w poprzednim sezonie – opowiadał Denoueix. – Odparłem jednak, że przez cały okres przygotowawczy szlifowaliśmy grę w systemie 4-4-2 i wolałbym, by Nihat z nami został. Prezydent się na to zgodził. I całe szczęście. Takie są realia pracy w zespole ze średniej półki – czasem stracisz jednego piłkarza i cała konstrukcja się wali.
ZAREJESTRUJ SIĘ W FUKSIARZU I ODBIERZ CASHBACK NA START!
W dziesiątej kolejce ligowych zmagań podopiecznym Denoueixa przyszło skrzyżować rękawice z najgorętszym wówczas zespołem światowego futbolu. Mowa rzecz jasna o Realu Madryt w jego galaktycznej wersji. “Królewscy” w sezonie 2001/02 spisali się akurat dość przeciętnie w hiszpańskiej ekstraklasie, bo uplasowali się dopiero na trzecim miejscu w tabeli, ale to niepowodzenie zeszło na dalszy plan wobec triumfu w Lidze Mistrzów. Mało tego. Florentino Perez nie zaprzestał szaleństw na rynku transferowym i dokooptował do madryckiego gwiazdozbioru Ronaldo, będącego wszak świeżo po niezwykle udanym występie na mistrzostwach świata w Korei i Japonii. Brazylijski supersnajper dołączył na Estadio Santiago Bernabeu do Zinedine’a Zidane’a, Luisa Figo, Raula Gonzaleza, Fernando Morientesa, Steve’a McManamana, Roberto Carlosa, Ikera Casillasa, Gutiego, Claude’a Makelele czy Fernando Hierro.
Oczekiwania wobec madrytczyków po przybyciu Ronaldo wystrzeliły w kosmos. “Galacticos” nie zdążyli rozegrać jednego meczu z Brazylijczykiem w składzie, a media już snuły przypuszczenia, iż Perezowi udało się zmontować najsilniejszy zespół w dziejach futbolu. Wydawało się zatem, że triumf w La Lidze będzie dla “Królewskich” czystą formalnością. Tym bardziej że na początku XXI wieku chude lata przeżywała akurat FC Barcelona.
Real Madryt 2002/03
Inna sprawa, że na pierwszym etapie rozgrywek Real nie był równie silny na murawie, co na papierze. Często gubił punkty, prezentował się blado w ofensywie. Vicente del Bosque miał sporo problemów zebraniem galaktycznych elementów układanki w sprawnie działającą maszynkę do wygrywania. Nie inaczej było w starciu z Realem Sociedad. 17 listopada 2002 roku Baskowie na oczach 75 widzów zgromadzonych na Bernabeu wywalczyli w starciu z gospodarzami bezbramkowy remis i umocnili się na pozycji lidera hiszpańskiej ekstraklasy. Po końcowym gwizdku Denoueix komplementował oponentów i podkreślał, że jego zespół, niezależnie od aktualnej sytuacji w lidze, nie może się równać potęgą Realu. Ale było w tym sporo kurtuazji. Prawda jest taka, że “biało-niebiescy” po prostu nie pękli w starciu najwyższego kalibru i pokazali, że świetny start sezonu w ich wykonaniu nie jest dziełem przypadku.
Dowiedli, że mogą utrzeć nosa każdemu w lidze.
Real Sociedad pozostał niepokonany w lidze do lutego 2003 roku, czyli dokładnie przez połowę sezonu. Sposób na Basków znaleźli dopiero ich rywale zza miedzy – w rewanżowym starciu derbowym Athletic rozbił Real aż 3:0. Denoueix po raz pierwszy po przeprowadzce do San Sebastian musiał gasić pożar.
Real Sociedad 2002/03 – galaktyczny triumf
Trzeba uczciwie rzec, że początkowo Francuz nie zaprezentował się z najlepszej strony jako strażak. Po derbowych batach Real zremisował też u siebie z Espanyolem, przegrał z Betisem, a niedługo później zebrał jeszcze jedno manto – tym razem z rąk przeciętniutkiego Realu Valladolid. W efekcie po 24. serii spotkań Real Madryt po raz pierwszy w sezonie wskoczył na fotel lidera rozgrywek. Mało tego, do ekipy Sociedad niebezpiecznie zbliżyły się też dwie inne ówczesne potęgi hiszpańskiego futbolu – Valencia oraz Deportivo La Coruña. Wydawało się więc, że mistrzowskie aspiracje zespołu z San Sebastian można pomału odkładać między bajki, a głównym zmartwieniem podopiecznych Denoueixa powinno być zachowanie miejsca w TOP4.
6 kwietnia 2003 roku czarne wizje znalazły potwierdzenie w rzeczywistości. Real w meczu na szczycie uległ 1:2 Deportivo i osunął się na trzecią pozycję w stawce. Najgorszą od początku października. “Królewscy” wypracowali sobie wówczas aż sześć punktów przewagi nad “biało-niebieskimi” i w miarę pewnym krokiem zmierzali po tytuł. Zaplanowane na 13 kwietnia spotkanie rozpędzonych madrytczyków (wygrali sześć poprzednich meczów ligowych z rzędu) z chwiejącym się wyraźnie Realem Sociedad na Estadio Anoeta miało zatem już definitywnie uspokoić sytuację na szczycie ligowej tabeli.
ZAREJESTRUJ SIĘ W FUKSIARZU I ODBIERZ CASHBACK NA START!
Niektórym zaczęły puszczać nerwy. Sander Westerveld publicznie krytykował sędziów za wspieranie drużyny ze stolicy Hiszpanii. W końcu w jednym z wywiadów wypalił: – Przy normalnym sędziowaniu mielibyśmy dziesięć punktów przewagi i bez problemu zostalibyśmy mistrzami. Z kolei trener Denoueix trzymał fason i nie ustawał w pochwałach dla “Królewskich”: – To najbardziej estetycznie grający zespół na świecie. Futbol w ich wykonaniu wydaje się piękny i prosty, ponieważ rozumieją się na boisku lepiej niż ktokolwiek inny. My wciąż nie mamy wystarczająco jakości, by się z nimi równać. Widzę 50 tysięcy elementów, które musimy poprawić – dowodził w “El Pais”. I dodał zaskakująco: – Cieszę się, że nie jesteśmy już niepokonani. Zespół za dużo o tym myślał.
Czy rzeczywiście brak presji związanej z obroną pierwszego miejsca w tabeli i utrzymywaniem passy meczów bez porażki pozwolił Realowi odzyskać świeżość z początku sezonu? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne – w 29. kolejce La Ligi “biało-niebiescy” rozszarpali Real Madryt na strzępy.
Real Sociedad 4:2 Real Madryt (29. kolejka La Ligi 2002/03)
Już po trzydziestu minutach gry Baskowie prowadzili 3:0, a wszystkie gole zdobył niezawodny duet Kovacević – Nihat. Sygnał do odrabiania strat wysłał wprawdzie Ronaldo, ale zapędy przyjezdnych szybko zostały ostudzone przez Xabiego Alonso, który kapitalnym uderzeniem z dystansu ponownie powalił “Królewskich” na deski. 4:1 po pierwszej połowie, 4:2 po końcowym gwizdku… Kiedy wydawało się, że Sociedad zaczynają się sypać, ekipa z Estadio Anoeta rozegrała być może swój najlepszy mecz w całym sezonie. I kompletnie odmieniła trajektorię rozgrywek.
Santiago Segurola piał z zachwytu w relacji dla “El Pais”. – Xabi Alonso jest taki, jak cały Real. Ma klasę, spryt, kreatywność i gra zespołowo. No i ma charakter. Na tle “Królewskich” wyglądał niczym marszałek wśród szeregowych, mimo że to rywal imponuje przecież armią pełną gwiazd. Czy był najlepszym zawodnikiem tego spotkania? Tak naprawdę nie ma to znaczenia. Liczy się wrażenie, jakie wywołał – pokazał oblicze zawodnika, wokół którego można zbudować prawdziwie wielki zespół. Taki właśnie był Real. Wygrał z hukiem, we wspaniałym stylu. Pokazując intensywny, ale nie szalony futbol. Wszystko w baskijskim zespole zostało wymierzone z absolutną precyzją. Główne atuty gości zostały całkowicie zneutralizowane.
W sześciu kolejnych spotkaniach ligowych Real Sociedad odniósł aż pięć zwycięstw.
Natomiast Real Madryt zremisował w “Klasyku” z Barceloną, podzielił się punktami z Recreativo, a także doznał niewytłumaczalnego upokorzenia w domowej konfrontacji z Mallorcą. Ekipa z Balearów wygrała na Estadio Santiago Bernabeu aż 5:1, a “Mundo Deportivo” grzmiało z okładki o “galaktycznym upokorzeniu”. Jedno z najsłabszych spotkań w karierze rozegrał wówczas Roberto Carlos. Gdy Brazylijczyk pojawił się nazajutrz wśród widzów Grand Prix Hiszpanii, by podziwiać triumf Michaela Schumachera, rozjuszony publicysta Tomas Roncero napisał: – Ja miałem dzisiaj pójść z moim synem do parku rozrywki, ale po takim meczu po prostu nie jestem w stanie się bawić. To dzień na łzy, nie zabawę – pieklił się Hiszpan, zapewne ku wielkiemu rozgoryczeniu swojego potomka.
Real Sociedad 2002/03 – gorzki sukces
Na trzy kolejki przed końcem sezonu Real Sociedad ponownie znalazł się zatem na fali wznoszącej, podczas gdy Real Madryt desperacko usiłował uratować twarz. Było już jasne, że tym razem niepowodzenia na krajowym podwórku nie uda się “Królewskim” zatuszować triumfem w Champions League. 14 maja 2003 roku Juventus pokonał bowiem Real 3:1 w półfinale europejskich rozgrywek i tym samym przekreślił ich marzenia o obronie tytułu. No ale w lidze też nic już nie zależało od podopiecznych Vicente del Bosque. Sprawa była prosta – jeżeli gracze Sociedad powygrywają swoje mecze, tytuł należy do nich.
Terminarz ułożył się następująco.
- 36. kolejka: (31.05) Real Madryt – Celta Vigo / (01.06) Real Sociedad – Valencia
- 37. kolejka: (15.06) Celta Vigo – Real Sociedad / (15.06) Atletico Madryt – Real Madryt
- 38. kolejka (22.06) Real Sociedad – Atletico Madryt / (22.06) Real Madryt – Athletic Bilbao
ZAREJESTRUJ SIĘ W FUKSIARZU I ODBIERZ CASHBACK NA START!
Nie ulegało wątpliwości, że ostatnia kolejka nie ma większego znaczenia. Piłkarze “biało-niebieskich” dzisiaj wprost przyznają, że mieli pewność, iż Atletico Madryt nie będzie im sprawiało problemów w walce o pierwsze miejsce w lidze. Athletic pewnie też nie umierałby za tytuł dla lokalnych rywali. Tak naprawdę kluczowa stała się zatem 36. seria spotkań. Tym bardziej że Real Madryt, który swoje spotkanie rozegrał o jeden dzień wcześniej od Realu Sociedad, tylko podzielił się punktami z Celtą Vigo. Rozkładając tym samym czerwony dywan przed “biało-niebieskimi”. Jeszcze tydzień wcześniej z tą samą Celtą aż 0:3 przegrało z kolei Deportivo La Coruña, również wydatnie ograniczając swoje szanse, by na finiszu rozgrywek namieszać jeszcze w mistrzowskim wyścigu.
Krótko mówiąc, Baskowie mieli karty w ręku. – Wszystko zależy tylko od nas – ekscytował się Walerij Karpin.
“Szanuję Deportivo, ale naszym głównym przeciwnikiem jest Madryt, bo ma więcej doświadczenia w takich napiętych sytuacjach. Dlatego musimy za wszelką cenę pokonać Valencię. Jeżeli nam się to uda, mistrzostwo będzie nasze”
Javier de Pedro na łamach “Mundo Deportivo”
Jednak Valencia, która przystąpiła przecież do sezonu 2002/03 jako obrońca tytułu, tanio skóry nie sprzedała. I wywiozła z Anoeta remis 1:1, mimo że od 58. minuty broniła się w dziesiątkę, ponieważ czerwony kartonik obejrzał Roberto Ayala. W tabeli zachowane zostało status quo. Real Sociedad (73 punkty) utrzymał jedno oczko zapasu nad Realem Madryt (72). Deportivo (69) pozostało zaś delikatnie w tyle. Podopieczni Raynald Denoueixa zmarnowali zatem prezent wręczony im przez “Galaktycznych”. Na ich nieszczęście – był to prezent ostatni. Real początków XXI wieku nie zasłynął może solidnością i odpornością na głupie wpadki, ale nie można było oczekiwać, że “Królewscy” w takim a nie innym składzie będą się potykać co tydzień. W przedostatniej kolejce stołeczna ekipa z wielkim przytupem rozbiła w derbach z Atletico, a Real Sociedad poległ na wyjeździe w starciu z nieznośną Celtą.
Celta Vigo 3:2 Real Sociedad (37. kolejka La Ligi 2002/03)
Nic w tym spotkaniu nie układało się po myśli Realu. Od kontuzji Kovacevicia zaczynając, na bramkach straconych po rykoszecie i błędzie Westervelda kończąc. Ale summa summarum Celta – czwarta siła tamtego sezonu La Ligi – w tym meczu była po prostu lepsza. – Czy należało coś zrobić lepiej, inaczej? Takie spekulacje nie mają sensu. Gdybym mógł cofnąć czas, podjąłbym takie same decyzje. Chciałbym tylko zmienić wynik meczu z Celtą – ocenił Denoueix.
W ostatniej kolejce Real Sociedad planowo pokonał Atletico, ale “Królewscy” również zwyciężyli i nie oddali prowadzenia w tabeli. Wywalczyli mistrzostwo Hiszpanii, zmywając tym samym plamę na honorze, jaką był haniebny blamaż w starciu z Mallorcą. Nie uratowało to jednak trenera. Florentino Perez już wiele tygodni wcześniej postanowił bowiem, że Vicente del Bosque musi wylecieć z klubu. I kropka. Członek sztabu szkoleniowego Realu, Toni Garde, wspominał nawet po latach, że prezydent “Królewskich” sprawiał wrażenie niezadowolonego, gdy Real zapewnił sobie ligowy tytuł. – Zwolnienie del Bosque było największą niesprawiedliwością, z jaką zetknąłem się w świecie futbolu – skomentował Luis Molowny, cytowany przez Leszka Orłowskiego.
Podobnego traktowania naturalnie nie doświadczył Denoueix. Cała ekipa Sociedad została przez kibiców z Estadio Anoeta uhonorowana tak, jak gdyby mistrzostwo jednak udało się wywalczyć. – W pewnym momencie byłem zdezorientowany. Podczas ostatniego spotkania kibice zaczęli skandować: “Mistrzowie! Mistrzowie! Mistrzowie!”, a przecież pierwsze miejsce matematycznie wciąż było w naszym zasięgu – opowiadał trener “biało-niebieskich”. – Sądziłem przez chwilę, że Real przegrywa z Athletikiem Bilbao i naprawdę możemy wygrać to mistrzostwo. Uwierzyłem w to.
Real Sociedad 2002/03 – jednorazowy wyskok
Mimo docenienia ze strony sympatyków klubu, wśród bohaterów wicemistrzowskiego sezonu dominuje poczucie rozczarowania. Darko Kovacević mówił: – To jedyny moment mojej kariery, który do dziś nie daje mi spokoju. Mistrzostwo nam się wtedy należało, byliśmy najlepsi. Z kolei Walerij Karpin przyznał: – Gdy myślę o mojej karierze, to trochę brak mi trofeów. W 2003 roku byliśmy naprawdę blisko mistrzostwa. Tego najbardziej żałuję. I w sumie trudno się tym głosom dziwić. Pokonanie Realu Madryt na tamtym galaktycznym etapie jego historii byłoby pewnie postrzegane dzisiaj jako jedna z największych sensacji w dziejach hiszpańskiego futbolu. Ostatecznie dopiero w kolejnych latach pion sportowy “Królewskich” kolejnymi chybionymi posunięciami uczynił z “Galacticos” karykaturę drużyny piłkarskiej. W sezonie 2002/03 Real wciąż był potężnym zespołem, opartym na mocnych fundamentach.
A ekipa z San Sebastian miała mistrzostwo na wyciągnięcie ręki. Zabrakło jednego lepiej rozegranego spotkania. Choćby tego z Villarrealem w 27. kolejce, gdzie Real prowadził 2:0 do 88. minuty, by ostatecznie zremisować 2:2 i stracić tak cenne dwa punkty.
ZAREJESTRUJ SIĘ W FUKSIARZU I ODBIERZ CASHBACK NA START!
Długo można komplementować poszczególnych zawodników za ich postawę w ligowej kampanii. Alonso wyrósł na jednego z najlepszych pomocników Europy. Karpin przeżył drugą młodość. Kovacević i Nihat zdobyli do spółki 43 bramki. De Pedro imponował asystami. Inna sprawa, że wokół znakomitej formy wyżej wymienionych krążą też poważne wątpliwości natury… dopingowej. Iñaki Badiola (prezydent Realu w latach 2007-09) przyznał publicznie, że na początku XXI wieku sztab medyczny “biało-niebieskich” kupował zakazane środki dopingujące. – Kiedy przejąłem władzę w klubie, lekarze poprosili i mnie o substancje, które nie były odpowiednio przebadane, a przede wszystkim zakazane. W mailu mam całą listę takich środków. Nie zgodziłem się na ich zakup, takie praktyki nie powinny mieć nigdy miejsca. Lekarze, którzy wcześniej się ich dopuszczali, zostali zwolnieni z Realu – zapewnił Badiola.
“Wcześniej dawaliśmy naszemu sztabowi medycznemu pieniądze na zakup środków uznawanych wówczas za dopingujące”
Iñaki Badiola
W laboratorium słynnego doktora Eufemiano Fuentesa, bohatera jednej z najgłośniejszych dopingowych afer w najnowszej historii sportu, odnaleziono porcje zakazanych substancji opatrzone napisem “RSOC”. Nigdy jednak z całą pewnością nie udowodniono, by piłkarze Realu faktycznie korzystali kiedykolwiek ze środków dopingujących. Oburzał się na tego typu sugestie były prezydent klubu, Jose Luis Astiazaran (choć w księdze rachunkowej Fuentesa figurował tajemniczy “ASTI”). Protestował również Xabi Alonso. Z kolei trener Denoueix sprawę skwitował uśmiechem. – Trudno mi uwierzyć, by to była prawda. Nawet nie wiecie, ile bym dał, żeby Javi de Pedro potrafił biegać choć trochę częściej. On nie umiał wykonać dwóch sprintów z rzędu!
Badiola obstawał jednak przy swoim: – Nie waham się o tym mówić, bo te przestępstwa obciążają konkretnych ludzi, a nie klub jako taki. Niestety, ale system kontroli antydopingowych w futbolu jest bardzo niedoskonały. Przy obecnych procedurach EPO jest właściwie niewykrywalne.
Raynald Denoueix i Walerij Karpin
Jak było naprawdę? Dziś pozostaje nam po prostu uwierzyć jednej ze stron na słowo. Tak czy owak, cokolwiek piłkarze Realu Sociedad zażywali, po sezonie 2002/03 przestało to na nich działać. W kolejnych rozgrywkach Baskom udało się wprawdzie wyjść z grupy w Lidze Mistrzów, ale w La Lidze spisali się beznadziejnie i zajęli dopiero 15. pozycję w stawce. A w kolejnych latach było jeszcze gorzej. Ostatecznie pogrążony w kryzysie i długach klub w 2007 roku spadł w ligi. Już bez większości bohaterów wicemistrzowskiej kampanii na pokładzie. Denoueix odszedł w 2004 roku i zakończył trenerską karierę, co w sumie do dziś trudno racjonalnie wytłumaczyć, bo na pewno mógłby liczyć na szereg ciekawych propozycji czy to z Hiszpanii, czy to z Francji. Xabi Alonso przeniósł się do Liverpoolu, z którym wkrótce zwyciężył w Lidze Mistrzów. Nihat odszedł do Villarrealu, Schürrer do Grecji, de Pedro do Anglii. Karpin zakończył karierę. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Ostał się Kovacević, ale także i on był już wówczas cieniem samego siebie.
Klub popadł w rozsypkę i potrzebował ładnych paru lat, by wrócić do gry o najwyższe cele w hiszpańskiej ekstraklasie. – Pamiętam, jak kibice nas uczcili za drugie miejsce w tabeli. To było niesamowite – przyznaje Denoueix. – Ale do dziś się zastanawiam, jak wyglądałby feta, gdybyśmy zostali mistrzami.
CZYTAJ TAKŻE:
- Car. Jak Aleksandr Mostowoj zawładnął Celtą Vigo
- El Tamudazo, czyli jak Espanyol wytrącił mistrzostwo z rąk Blaugrany
- Jak upadło Deportivo La Coruna?
fot. NewsPix.pl / WikiMedia / MARCA