Największym bohaterem Grand Prix Meksyku, z perspektywy zgromadzonych przy torze kibiców, okazał się Sergio Perez. To właśnie dla kierowcy gospodarzy, który zajął trzecie miejsce, została zgotowana olbrzymia owacja. Miłośnicy Red Bulla mieli jednak więcej powodów do radości – bo Max Verstappen był dzisiaj kapitalny. O ile cały sezon toczy zaciętą rywalizację z Lewisem Hamiltonem, tak podczas dzisiejszego wyścigu nie dał mu najmniejszych szans. Wygrał z przewagą ponad 16 sekund nad Brytyjczykiem i postawił kolejny krok na drodze do tytułu.
Różnica w klasyfikacji kierowców między Maxem a Hamiltonem wynosiła przed dzisiejszym Grand Prix 12 punktów (na korzyść pierwszego). To niewiele, ale oczywiście – sezon powoli zmierza ku końcowi. Każdy wyścig, każde zwycięstwo nad wielkim rywalem, było i będzie zatem na wagę złota. A w Meksyku za faworyta uchodził właśnie kierowca Red Bulla.
Tak naprawdę, po tym, jak ten zespół zdominował trzeci, sobotni trening, wydawało nam się, że w kwalifikacjach to powtórzy. Ale właśnie – nie wygrał ani Verstappen, ani Sergio Perez, ani Hamilton – wszystkich pogodził za to Valtteri Bottas. Dla Fina ten „sukces” był jednak słodko-gorzki. Bo co z tego, że zyskał pole position, jak w wyścigu i tak miał prawdopodobnie zjechać z drogi walczącemu o tytuł koledze?
Drugą pozycję zajął właśnie Hamilton. Trzeci w kwalifikacjach był Verstappen. Tyle musieliśmy wiedzieć przed niedzielną rywalizacją. Ale ta mogła napisać już kompletnie inną historię.
Kto zyskał?
Jeśli wydawało wam się, że to jednak, mimo wszystko, będzie dzień Bottasa to… no cóż, tuż po starcie wszedł w kolizję z Danielem Ricciardo, a jego bolid „zakręcił bączka”. I tyle było z rywalizacji w czołówce. Świetnie poradził sobie za to Verstappen, który szybko wyszedł na pozycję lidera. Tuż za nim znalazł się oczywiście Hamilton.
Możemy również odnotować, że taktyka Mercedesa (o ile taka istniała), aby nie dać Holendrowi szansy do ataku, kompletnie nie wypaliła. Bottas go nie zablokował, a potem, w pewnym sensie, otrzymał za to karę. I sukces w kwalifikacjach na nic się nie zdał, bo to Red Bull kontrolował wyścig (mimo tego, że na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa). Niemiecki zespół musiał liczyć na jakieś przetasowania. W międzyczasie świetny początek wyścigu zaliczył Pierre Gasly, swoje zrobił też Perez.
Co było dalej? Verstappen pokazywał, że jest klasą samą dla siebie, miał lepsze tempo od Hamiltona. Ten musiał zresztą bardziej obawiać się o drugiego z kierowców Red Bulla, bo o ile strata do pozycji lidera stała się spora, tak Perez znajdował się tuż za nim. Niewiele zmieniły też pierwsze pit-stopy. Niedługo po nich Holender miał prawie 10 sekund przewagi nad Lewisem.
ZAŁÓŻ KONTO W FUKSIARZ.PL I POSTAW NA SIEBIE!
Wspomnieć warto też o Bottasie. Mieliśmy wrażenie, że fiński kierowca wyczerpał limit nieszczęścia po nieudanym starcie, ale… znowu mógł załamać ręce. Zmiana opon w jego bolidzie zajęła 11.7 sekund. To sprawiło, że po powrocie na tor znalazł się na 15. pozycji, mimo tego, że wcześniej konsekwentnie wspinał się w tabeli wyników (po kolizji spadł na koniec, ale wkrótce był blisko pierwszej dziesiątki).
Kolejny krok
Im dłużej w wyścig, tym pewniej czuł się Verstappen. W pewnym momencie stało się jasne, że o ile nie dojdzie do jakiejś kompletnej katastrofy, to Holender będzie mógł cieszyć się z kolejnego zwycięstwa w tym sezonie. Hamilton nie mógł nawet liczyć na podjęcie rywalizacji. Szczególnie że sam musiał oglądać się za siebie, skoro za wygraną nie dawał Perez. Meksykanin był naprawdę blisko niespodziewanego wyprzedzenia siedmiokrotnego mistrza świata (to dopiero byłaby katastrofa dla Mercedesa…), ale ostatecznie Brytyjczyk nie dał się zaskoczyć.
Na metę wjechał ze stratą nieco ponad szesnastu sekund do Maxa i przewagą jednej nad Perezem. Kolejni kierowcy w rywalizacji o podium się już nie liczyli – czwarty Pierre Gasly od Verstappena był gorszy o ponad minutę. To jednak nie było tak istotne jak fakt, że Holender odniósł kolejne zwycięstwo. Do końca sezonu pozostały cztery wyścigi, a on ma przewagę 19 punktów nad Hamiltonem. Kierowca Red Bulla nie ma może tytułu na wyciągnięcie ręki, ale jest coraz bliżej, aby go zdobyć.
Fot. Newspix.pl