To piąty mecz Radomiaka, w którym jako pierwszy wyszedł na prowadzenie. I, co istotne – piąty zwycięski. Podopieczni Banasika zgarniają więc komplet punktów tylko wtedy, gdy jako pierwsi trafiają do siatki. Wygląda na to, że Radomiak zażegnał swoją największą bolączkę, jaką były słabe pierwsze połowy, bo właśnie awansował na piąte miejsce Ekstraklasy.
Ile razy słyszeliśmy hasło „Radomiak wygląda lepiej po przerwie”? Choć za nami ledwie nieco ponad 1/3 sezonu – całkiem często. Ekipa z Radomia grała w drugich odsłonach w taki sposób, że o suszarkach Banasika zaczęły krążyć miejskie legendy. Beniaminek zdobył w pierwszych połowach tego sezonu sześć bramek. W drugich – jedenaście, z czego aż cztery (najwięcej w lidze) w doliczonym czasie gry. Ewidentnie wyglądało to tak, że Radomiak potrafi grać z nożem na gardle, ale wtedy, gdy czas jeszcze nie goni, ma pewne kłopoty.
Trend zaczął odwracać się przed dwoma tygodniami. Mecz z Górnikiem Łęczna? Radomiak prowadzi po pierwszej połowie 2:0, a potem tylko dopełnia formalności. Mecz z Cracovią? Radomiak także schodzi na przerwę zwycięski. Potem wprawdzie – jak często zresztą – musi gonić wynik, ale – co oczywiste – inaczej jest, gdy próbujesz wyszarpać remis, a inaczej, gdy idziesz po trzy punkty, co w konsekwencji się udało. No i dzisiaj. Radomiak wcisnął gola Górnikowi i dobrze się murował, nie pozwalając rywalowi na żaden celny strzał. W drugiej odsłonie był jeden, ale dobrze zachował się Majchrowicz. Dariusz Banasik wyciągnął wnioski z premierowych meczów w Ekstraklasie i dzięki temu jego drużyna stoi w pozycji potencjalnej rewelacji ligi.
Radomiak – Górnik Zabrze. To nie był spektakl
Jeśli chcielibyśmy posłużyć się eufemizmem, stwierdzilibyśmy, że nie był to wybitny mecz. Jeśli chcielibyśmy napisać wprost – ciężko się to oglądało. I winić za ten stan rzeczy należy obie strony, bo nie zrobiły zbyt wiele, by nas porwać. Aczkolwiek sam gol dla Radomiaka padł po całkiem ładnej akcji – najpierw Leandro dobrze wrzucił (a Gryszkiewicz mu na to pozwolił), potem Machado inteligentnie zgrał piłkę do Abramowicza (bo Dadok był spóźniony), który z jakichś powodów miał przed sobą całkiem sporo wolnej przestrzeni (tu już cholera wie kogo winić – nikt go nie pokrył), więc huknął tak, że nie było co zbierać. Wyłączając tę akcję, oglądaliśmy typową, ekstraklasową kopaninę. Czyli…
- Machado, który dostał prezent, ale nie wiedział, co z nim uczynić, więc jego strzał – poprzedzony ślamazarnymi ruchami – został zablokowany,
- Jimenez popędził z obiecującą akcją, ale podał do nikogo,
- Kubica kopnął sytuacyjnie w maliny,
- Podolski próbował z fałsza – niecelnie,
- podobnie jak gdy dostał piłkę po rzucie rożnym – wtedy akurat skiksował,
- Angielski strzelił z dystansu bez większego sensu.
No cóż, taka to była połowa. Była jeszcze sytuacja, gdy Podolski zagrał ręką we własnym polu karnym, ale wystarczającym alibi dla sędziego (i słusznie) był fakt, że nie miał czasu na jakąkolwiek reakcję. W drugiej połowie znacznie lepiej wyglądał Górnik, ale przełożyło się to wyłącznie na strzał z ostrego kąta Pawłowskiego, z którym poradził sobie Majchrowicz. Poza tym…
- kolejna próba Niemca – tym razem strzał – została zablokowana,
- po niepewnej interwencji Sandomierskiego piłka spadłą pod nogi Leandro, ale ten przestrzelił,
- znów po rzucie rożnym piłka spadła pod nogi Podolskiego, który tym razem trafił czysto, ale niecelnie,
- Karwot zaprezentował ciekawą piętkę po stałym fragmencie gry, lecz nie zaskoczył Sandomierskiego,
- Karwot wypuścił sam na sam Bogusza, ale ten zgubił piłkę.
Celowo wymieniliśmy te wszystkie sytuacje, po to, by pokazać wam, że jeśli przegapiliście starcie Radomiaka z Górnikiem, nie macie czego żałować. Ten mecz był porywający mniej więcej tak, jak patrzenie za okno, gdy pada deszcz. Ale czy ktokolwiek w Radomiu będzie zżymał się na taki stan rzeczy? Nie wydaje nam się. Radomiak idzie po swoje, ma trzy zwycięstwa z rzędu, eliminuje własne błędy i jest w stanie stawić czoła każdemu w tej lidze. Jak na beniaminka – to naprawdę duży wyczyn.
Czytaj także:
Fot.FotoPyk