0:3 do przerwy i z Brighton właściwie nie było czego zbierać. Mimo tego, że rywalem podopiecznych Grahama Pottera był Manchester City, to i tak był to lekki szok. Mewy miały naprawdę dobry początek sezonu Premier League, gra się kleiła. A początek z The Citizens? Słabiutko.
Gubiła się przede wszystkim obrona, zadziwiająco niepewny był Robert Sanchez. Hiszpan zawalił pierwszego gola, gdzie próbował naciągnąć arbitra na to, że był faulowany. Przy pierwszym golu Fodena nie miał zbyt wiele do gadania, ale przy jego drugim trafieniu piłka przełamała mu rękę i wpadła do siatki.
Sanchez nie był jednak jedynym winnym, bo Brighton, jako całość, nie zostawiło po sobie najlepszego wrażenia. A jednak, jakimś sposobem, druga połowa w ich wykonaniu zdołała zatrzeć wszystko to, co było złe. W drugiej połowie Brighton grało jak zespół, który realnie walczy o europejskie puchary.
Jasne, skończyło się na 1:4, za wrażenia estetycznie nikt punktów nie daje, ale niewiele klubów jest stać na to, żeby się mentalnie dźwignąć i jakimś sposobem napytać biedy podopiecznym Pepa Guardioli.
Brighton – Manchester City. Zmiana o 180 stopni
Cała gra gospodarzy ruszyła po dokonaniu dwóch zmian. Do bazy zjechali Neal Maupay i Dan Burn, których zastąpili Tariq Lamptey oraz Enock Mwepu. No i się zaczęło.
Jeśli ktoś nie oglądał tego spotkania, to może nie uwierzyć, ale Brighton kontrolowało, zdominowało wręcz drugą połowę. Były momenty, gdy Manchester City okopywał się pod swoim polem karnym, bo Mewy naciskały tak mocno. Bywały nawet takie momenty – już po stracie gola na 1:3 – gdy The Citizens bali się przeciwnika do tego stopnia, że Ederson uciekał się do gry na czas.
Nic w tym jednak dziwnego, patrząc na to, jak rozhulały się wahadła Brighton. Cucurella, mający za sobą mizerną pierwszą połowę, zaczynał szaleć. Lamptey był oczywistym progresem ofensywnym w stosunku do Dana Burna, ale i tak zdołał zaskoczyć na plus. Wreszcie porządnie wyglądał środek pola, bo Moder, Mwepu i Lallana byli w stanie narzucić swoje zasady Bernardo Silvie, Rodriemu i Gundoganowi, a to naprawdę nie jest łatwa sztuka.
Jasne, koniec końców gospodarze nie byli w stanie wygrać nawet tej drugiej połowy, ale wszystko jest względne. Nie wygrali jej, bo po strzelonym golu nie cofnęli się, ale szukali drugiego trafienia, które jeszcze mocniej skróciłoby dystans. Nie udało się, City poszło z kontrą, Mahrez pogrzebał nadzieje Brighton.
Nikt jednak nie będzie wytykał Mew palcami, o czym kilka innych klubów Premier League nie może być przekonanym.
Brighton – Manchester City. Jak grał Jakub Moder?
Dla kibiców Polski najważniejszą informacją była oczywiście prezencja Jakuba Modera. I tutaj, z ręką na sercu, nie było źle. Kwestia najbardziej oczywista, widoczna na pierwszy rzut oka – Kuba jest bezczelny na boisku. Nie ma kompleksu, o który tak często drżymy. Co z tego, że nie tak dawno kopał gdzieś w Odrze Opole i musiał przesiąść się na granie z Manchesterem City. Wyróżnia się i to w pozytywnym sensie.
Szczególnie dobra w jego wykonaniu była druga połowa, ale to żadne zaskoczenie, biorąc pod uwagę ogólną postawę Brighton. Zaliczył naprawdę inteligentne podania, które uwolniły Leandro Trossarda. Raz mógł mieć „żal” do Edersona, bo ten znakomicie powstrzymał Trossarda, okradając Polaka z ładnej asysty.
Były też dryblingi. Szczególnie w pamięci zapisał się ten, w którym z łatwością minął dwóch rywali dzięki prostej przekładance, wbił się w pole karne i oddał strzał. Został zablokowany, ale kolejny raz pokazał się z dobrej strony. To, biorąc pod uwagę konkurencję w środku pola Brighton, może być niezwykle istotne.
Czy były błędy? Oczywiście, że tak. Sporo niecelnych podań, kilka start, w tym jedna bardzo kosztowna. To właśnie Kuba zgubił piłkę, po której Manchester City zawiązał akcję i Ryiad Mahrez przypieczętował zwycięstwo gości. Mimo tego nikt nie powinien mieć wątpliwości, że miejsce Modera jest w Premier League. Angielska ekstraklasa nie spala młodego Polaka.
Brighton 1:4 Manchester City
A.Mac Allister (k.) 81′ – I.Gundogan 13′, P.Foden 28′, 31, R.Mahrez 95′
Czytaj także:
Fot.Newspix