Reklama

„Lech jest głównym faworytem do tytułu. Jeśli przegra, to sam ze sobą”

redakcja

Autor:redakcja

21 września 2021, 08:49 • 15 min czytania 60 komentarzy

W tym tygodniu piłkarski świat się nie zatrzymuje. Liga się skończyła, więc zaczynamy Puchar Polski. Z tej okazji w prasie podsumowania i zapowiedzi. W „Przeglądzie Sportowym” Kamil Kosowski zachwyca się Lechem Poznań. – Trzeba sobie jasno powiedzieć, że Lech to w tej chwili główny kandydat do zdobycia tytułu. Przy napiętym terminarzu Legii, która gra w Lidze Europy (dzięki czemu oczywiście ma pieniądze na transfery), a teraz dochodzi jeszcze Puchar Polski, to ekipa z Poznania jest faworytem do mistrzostwa. Jej rywal z Warszawy ma zbyt szczupłą kadrę do walki na trzech frontach. O ile w ostatnich latach mówiliśmy, że jeśli Legia nie wygra, to będzie musiała mieć pretensje tylko do siebie, to teraz jeżeli Lech nie zdobędzie tytułu, to przegra sam ze sobą – pisze „Kosa”.

„Lech jest głównym faworytem do tytułu. Jeśli przegra, to sam ze sobą”

Sport

Vladan Kovacević wraca do zdrowia. Raków nie ma więc zbyt wielu zmartwień.

Co do Kovacevicia, to jak twierdzi trener Papszun powinien być gotowy na hitowo zapowiadające się spotkanie z Legią. – Martwię się, że w tym tygodniu wypadł nam Vladan. Na szczęście jego uraz jest niegroźny. Początkowo wydawało się to na poważniejszy problem, ale możliwe, że dojedzie do nas nawet na mecz ze Stalą Rzeszów, najdalej na spotkanie z Legią. To pocieszające, podobnie jak sytuacja pozostałych kontuzjowanych. Myślę, że niebawem do nas dołączą i nasze kadrowe problemy się zakończą – dodaje szkoleniowiec Rakowa. Powrót do zdrowia Kovacevicia, jak również poprawiająca się sytuacja Marcina Cebuli, Milana Rundicia czy Zorana Arsenicia mogą cieszyć, szczególnie że najbliższe tygodnie zapowiadają się dla częstochowian wyjątkowo intensywnie. Raków czekają wyjazdy do Rzeszowa na środowy mecz Pucharu Polski z miejscową Stalą oraz do Warszawy na starcie z Legią. Częstochowianie nie będą mieli wiele czasu na odpoczynek. Kolejne spotkania rozegrają w przyszłą środę i w niedzielę przy Limanowskiego. Najpierw na swoim stadionie podejmą beniaminka z Radomia (29 września), a w niedzielę 3 października przed przerwą reprezentacyjną zmierzą się z Wartą. 

Co słychać w Zabrzu? Wrócił Podolski, a trener Jan Urban szykuje zmiany na Puchar Polski.

Reklama

Pewnym zaskoczeniem była gra w Górniku Lukasa Podolskiego, który przecież jeszcze do niedawna był na kwarantannie spowodowanej zakażeniem się koronawirusem. „Poldi” wszedł w 65 minucie za Bartosza Nowaka i dał dobrą zmianę. – Był gotowy na tyle, na ile wszedł. Być może na siłę wytrzymałby 45 minut, ale nie chcemy od razu go tak wpuszczać. Przebył chorobę, miał kwarantannę. Jestem zaskoczony, że do formy dochodzi bardzo szybko, bo przecież po długiej ponad dwu tygodniowej przerwie. Oczywiście starał się coś robić, ale nie za wiele mógł. Na treningach widać jednak, ze dochodzi do siebie szybciej niż można było zakładać – mówi Jan Urban. Teraz zabrzanie szykują się już do meczu z Radomiakiem w I rundzie Pucharu Polski w środę. Mecz na swoim stadionie będą chcieli rozstrzygnąć na swoją korzyść, z tym że na pewno w górniczej ekipie pojawi się wielu nowych graczy. – Zmiany na pewno będą, zresztą nawet regulamin rozgrywek wymusza pewne zmiany, bo przecież w rozgrywkach musi grać dwóch młodzieżowców. W pucharze zmiany są i takowe będą w środę. Nie powiem ile ich będzie, bo to też jest czy będzie uzależnione od tego czy piłkarze są mocno poobijani po meczu z Wartą. Jakiś kontuzji nie ma, ale zawsze gdzieś tam jakieś drobne urazy czy stłuczenia są. Mamy chwilę czasu, żeby wszystko poukładać. Na pewno nie chcemy odpuścić tego pucharowego meczu – podkreśla trener Urban. 

Bogdan Nather w mocnych słowach podsumowuje grę Wisły Kraków. Zasłużenie.

Na swoim boisku trudna jest – na razie – do zatrzymania Wisła Płock. „Nafciarze” w czterech meczach odnieśli trzy zwycięstwa i tylko raz podzielili się z przeciwnikiem (Raków) punktami. Wrażenie zrobiła ich ostatnia, błyskawiczna egzekucja, bo na „rozstrzelanie” Jagiellonii potrzebowali zaledwie ośmiu minut! Po jej zakończeniu piłkarze z Białegostoku wyglądali tak, jakby wdali się w gwałtowną sprzeczkę z drutem kolczastym. W przypadku wypadu krakowskiej Wisły do Poznania na usta cisną się w zasadzie trzy słowa: wstyd, hańba, kompromitacja. Jednakże obarczanie winą za dotkliwą porażkę bramkarza Pawła Kieszka to zwyczajne nadużycie. To oczywiście wygodne wskazanie kozła ofiarnego, ale bramkarz „Białej gwiazdy” nie był w tej potyczce ręcznikiem, jak sugerowali to niektórzy kibice. Ma na sumieniu „tylko” pierwszego gola zdobytego przez Joao Amarala. W pozostałych czterech przypadkach „do pieca” dołożyli obrońcy Wisły, którzy niemal do perfekcji opanowali krycie przeciwników „na radar”. Jedyne, co zauważyli i zdążyli zarejestrować na boisku, to obraz plutonu egzekucyjnego w oczach swoich przeciwników.

Farid Ali w końcu wrócił na boisko. Piłkarz GKS-u Jastrzębie długo zmagał się z urazem.

Reklama

W meczu z Zagłębiem Sosnowiec po raz pierwszy w tym sezonie w koszulce GKS-u 1962 Jastrzębie pojawił się Farid Ali. 29-letni ukraiński pomocnik wszedł na boisko w 69 minucie, zmieniając Dariusza Kamińskiego. […] Kolokwialnie mówiąc, z perspektywy piłkarzy GKS-u Jastrzębie pierwsza połowa piątkowego spotkania z Zagłębiem jest… do zapomnienia. Gospodarze znacznie lepiej prezentowali się po przerwie, w tej części spotkania na murawie pojawił się Ali. – Ogólnie uważam, że nasza gra wyglądała dobrze, po przegranej pierwszej połowie poszliśmy do przodu całym zespołem i właśnie tak trzeba grać cały czas – powiedział ukraiński skrzydłowy. – Tak jak w II połowie musimy grać w każdym meczu, ale od początku, od pierwszej minuty. Rezerwowi, którzy weszli na boisko w II połowie meczu z Zagłębiem dali pozytywny impuls całej drużynie, zwłaszcza w grze do przodu – Męczyłem się bardzo długo, bo ponad dwa miesiące zmagałem się z kontuzją i czułem głód piłki. Bardzo się cieszę, że mogłem w końcu zagrać i pomóc drużynie. To zrozumiałe, że po takim krótkim przygotowaniu nie jestem jeszcze w stuprocentowej dyspozycji, ale rozmawiałem z trenerem Trzeciakiem i na boisku musiałem dać z siebie wszystko. Wiedziałem, że nie zagram dłużej niż 20-25 minut. Zrobiłem to, a jak wypadłem, niech ocenią kibice i trenerzy. 

Łukasz Grzeszczyk wrócił do wyjściowego składu GKS-u Tychy. Pomocnik znów gra jak z nut.

Wreszcie po trzecie od miesiąca zajmował miejsce na ławce rezerwowych. Kapitan oraz lider trójkolorowych po trzech pierwszych kolejkach przestał wychodzić w wyjściowej jedenastce i w pięciu kolejnych spotkaniach pojawiał się na boisku jako zmiennik. Na treningach pracował z pełnym zaangażowaniem i kiedy znowu wyprowadził tyszan na murawę było widać, że jest w nim piłkarska złość i chęć pokazania, że potrafi poprowadzić zespół do sukcesu. Tak bowiem można nazwać remis 1:1 wywalczony dzięki bramce zdobytej przez kapitana trójkolorowych w doliczonym czasie. Warto też dodać, że Łukasz Grzeszczyk, którego asysta w ostatnich sekundach meczu z Chrobrym otworzyła tyszanom drogę do zwycięstwa 1:0, a gol w doliczonym czasie gry zapewnił „zwycięski” remis 1:1 w spotkaniu z Widzewem, jest piłkarzem z charakterem. Gdy nie wychodził w podstawowym składzie pracował na treningach z pełnym zaangażowaniem i potwierdził na murawie, że potrafi decydować o losach spotkania. Ma do tego wsparcie w rodzinie. – Dlatego na koniec jeszcze tylko jedno zdanie: całusy dla żony i dzieci – zakończył lider tyszan. 

Kłopoty Juventusu, odrodzenie Szczęsnego. Czyli krótki raport z Włoch.

W Juventusie tej ambicji nie ma. Po spotkaniu trener Massimiliano Allegri nie ukrywał frustracji. – Wygrywanie meczu to jedno, ale wygranie Serie A wymaga czegoś więcej. Tu nie możesz tracić takich goli. Pierwsza połowa było dobra, za to końcowe 15 minut mnie wkurza. Powinniśmy byli bardziej cierpieć. W takich momentach nie możesz się martwić o to, jak to wygląda pod względem stylu, musisz uzyskać dobry wynik nawet grając brzydko – stwierdził w emocjonalnej wypowiedzi. – Cieszyłem się, gdy sędzia odgwizdał koniec, bo szczerze mówiąc ryzykowaliśmy porażkę. Jeśli nie możesz na czas meczu odłożyć swoich spraw osobistych i myśleć tylko o zwycięstwie, to nigdy nie zagrasz dobrze. Musisz pracować jako obrońca, nawet jeśli jesteś napastnikiem. Jeśli nie zmienimy tego nastawienia, prawdopodobnie nie zostaniemy mistrzami. Juventus ma na razie inne problemy, niż myślenie o mistrzostwie. Za nami dopiero 4 kolejki, a on już ma 8 punktów straty do mediolańskiego duetu. Po raz czwarty w historii klubu pozostaje bez zwycięstwa po 4 kolejkach. Podobnie było w sezonach 1942/43, 1955/56 i 1961/62. Nigdy nie był tak nisko w tabeli, to jego najgorszy start w lidze od 66 lat. Turyński dziennik „Tutto Sport” ocenił grę Wojciecha Szczęsnego na 6,5. Przy bramce był bez winy, poza tym interweniował pewnie, dobrze kierował obroną i odzyskał zaufanie kibiców. 

Super Express

Gianluigi Buffon wziął w obronę Wojciecha Szczęsnego. Twierdzi, że Juventus wybrał mądrze.

Wojciech Szczęsny (31 l.) po serii błędów był mocno krytykowany przez włoskie media i kibiców Juventusu, ale zareagował na te niepowodzenia znakomicie. W hicie Serie A kapitalną interwencją w końcówce spotkania uratował Starą Damę przed porażką z AC Milan (1:1). W obronie Polaka stanął też legendarny Gianluigi Buffon (43 l.). […] Szczęsny z Milanem nie pozwolił sobie na choćby jedno niepewne zagranie. To dzięki Polakowi turyńczycy uniknęli porażki. W samej końcówce nasz bramkarz w fantastycznym stylu wygrał pojedynek z prawym obrońcą Rossonerich, Pierre’em Kalulu. Po jego potężnym uderzeniu z bliska Szczęsny koniuszkami palców odbił piłkę na poprzeczkę. Włoskie media bardzo wysoko oceniły jego występ. Głos zabrał też były bramkarz Juventusu Gianluigi Buffon, obecnie gracz Parmy. – Moim zdaniem Juventus wybrał odpowiedniego bramkarza, aby mnie zastąpić. To najlepszy wybór, jakiego mógł dokonać – stwierdził legendarny „Gigi”.

Przegląd Sportowy

„PS” nazywa Lecha „Golejorzem”. Bo wiecie – strzelają dużo goli.

To był maj, pierwszy dzień miesiąca, około godziny 22. Chwilę wcześniej piłkarze Lecha Poznań przegrali ze Stalą Mielec 1:2 po dwóch bramkach straconych tuż przed końcem meczu po rzutach z autu. Trener Maciej Skorża był wściekły, najchętniej strzelałby w szatni. Ale pomyślał: „Co dadzą krzyki? Jeszcze bardziej ich zdołujesz”. Sam siebie musiał hamować, ale czas pokazał, że słusznie. Od tamtej soboty Kolejorz nie poniósł porażki, a w tym sezonie to zawodnicy Skorży strzelają aż miło, tyle że do bramek rywali. […] Zdaje się, że Kolejorz zmierza w odpowiednim kierunku, praca wykonana latem dała efekty. Jednym z głównych punktów przygotowań była poprawa defensywy i zabiegi sztabu szkoleniowego dały efekty. M.in. zmieniono wymagania wobec środkowych obrońców i defensywnego pomocnika. W trwających rozgrywkach zawodnicy występujący na tych pozycjach w momentach ataków rywali mają pilnować centrum boiska i bramki, nie biegać po bocznych sektorach. Bartosz Salamon, Antonio Milić, Lubomir Šatka w obronie i Jesper Karlström w drugiej linii blokują przeciwnikom możliwość strzałów, co szczególnie dobrze wychodzi im w mec z a c h w Poznaniu. […] Jednym z problemów, z którymi Skorża nie poradził sobie w trakcie pracy w Portowcach, były relacje z rezerwowymi. […] Taki ma charakter i dlatego sam poprosił Rząsę, by ten mu pomagał w zarządzaniu drużyną i w pewnym sensie opiekował się tymi, którzy akurat mają dalej do wyjściowej jedenastki. By nie było powtórki ze Szczecina. Rząsa ma wpływ na funkcjonowanie zespołu, jest obecny na treningach czy odprawach. Mecze ogląda z trybun, by mieć inną perspektywę niż z wysokości murawy, a w przerwie schodzi do szatni i może podzielić się swoimi spostrzeżeniami.

Czesław Michniewicz pracuje w Legii Warszawa od roku. „PS” podsumowuje i wspomina ten czas.

– Po raz pierwszy nie szukałem pracy, tylko robota znalazła mnie – wspominał zatrudnienie w Legii trener Michniewicz. Na działce na Kaszubach szykował się do meczów w eliminacjach młodzieżowych mistrzostw Europy. – Byłem w fantastycznym momencie. Miałem świetną pracę, kompetentnych szefów i określony status oraz pozycję. Wygraliśmy eliminacje MME, zagraliśmy niezły turniej, byliśmy na fi niszu kolejnych kwalifi kacji. Pracując w PZPN, nigdy nawet nie pomyślałem, że ktoś z ligi spróbuje mnie zatrudnić. Kiedy więc dostałem SMS-a od prezesa Dariusza Mioduskiego, zdziwiłem się, bo nawet nie miałem zapisanego jego numeru. Była niedziela, na Kaszuby przyjechała żona i akurat drzemała. W międzyczasie porozmawiałem z prezesem przez internet – tak, żebyśmy się widzieli. Żona wstała zaspana i mówię: „Dostałem propozycję pracy w Legii”. „Ale przecież ty masz pracę” – odpowiedziała. Siedzieliśmy kilka godzin i zastanawialiśmy się, co odpowiedzieć. Nie chciałem niczego robić za plecami prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, ale dostałem od niego zielone światło. Powiedział, żebym sam podjął decyzję. „Wiem, jakim klubem jest Legia, będziesz chciał odejść, to nie zrobię problemu, aczkolwiek wolałbym, żebyś został” – usłyszałem. Miałem dylemat, jeszcze nawet jadąc do Warszawy na rozmowy. Wiedziałem, jak przez niektórych jestem tutaj odbierany i z kim kojarzony. Spodziewałem się, że nie będzie mi łatwo, ale absolutnie nie żałuję wyboru – mówił Michniewicz. […] W drodze po tytuł przezwyciężył kryzys sportowy, który dopadł drużynę na przełomie roku. Po porażkach z ówczesnymi beniaminkami – w grudniu ze Stalą Mielec oraz w styczniu z Podbeskidziem – szkoleniowiec zmienił taktykę i przestawił zespół na grę trójką obrońców. Z następnych 16 spotkań ligowych Legia nie przegrała żadnego. – W tym klubie obroni mnie wyłącznie sumienna, rzetelna praca – powiedział. I się nie pomylił. Ostatnio, podczas spotkania z dziennikarzami prezes Mioduski żartował, że w tym klubie nie ma czasu na radość, bo wydarzenie goni wydarzenie i sytuacja zmienia się czasem z godziny na godzinę.

Przemysław Płacheta, czyli zagadka wśród powołanych. Dlaczego on a nie Szymański?

Wśród nominowanych (nawet jeśli nie przyjedzie, to nie ma znaczenia) jest Przemysław Płacheta, który w beniaminku angielskiej Premier League nie rozegrał w tym sezonie ani minuty, a i w pierwszej połowie roku – jeszcze kiedy klub był w Championship – Polak grał niewiele. […] I teraz znowu dostał powołanie od Paulo Sousy, choć jego przydatność do zespołu narodowego wydaje się w tym momencie minimalna, by nie powiedzieć – zerowa. Oto w szerokiej kadrze znalazło się miejsce dla 23-letniego piłkarza, o którego formie wiadomo niewiele, a zabrakło go dla o rok młodszego Sebastiana Szymańskiego, który w ośmiu meczach tego sezonu ligi rosyjskiej strzelił trzy gole i miał dwie asysty. We wszystkich spotkaniach grał od pierwszej minuty, a jego Dinamo Moskwa jest w ścisłej czołówce tabeli. Szymański był powołany do kadry na wrześniowe mecze eliminacyjne, ale wtedy doznał kontuzji i nie mógł pomóc drużynie. Teraz jest zdrowy i w formie, ale… też nie pomoże, bo tak zdecydował selekcjoner Sousa. To nie jest wina Płachety, że portugalski trener o nim pamięta i wyciąga pomocną dłoń, kiedy zawodnik jest w potrzebie, ale wywołuje tym niepotrzebną polemikę i dyskusję, bo trudno logicznie wytłumaczyć i obronić nominację dla Płachety, jeszcze trudniej jej brak dla Sebastiana Szymańskiego.

Startuje Puchar Polski, więc czas na zapowiedzi. Np. te dotyczące starcia Lechii z Jagiellonią.

– Oglądaliśmy w hotelu drugą połowę meczu z Wisłą Płock. Jagiellonia ma teraz trudny okres, bo nie wygrała od pięciu spotkań. To dokłada zawodnikom dodatkową presję, ale niedawno graliśmy w Białymstoku i wiemy, że to jest dobry zespół. Musimy uważać i zagrać agresywnie, żeby zneutralizować atuty Jesusa Imaza i Martina Pospišila. Jagiellonia to mocny rywal, prowadzi ją trener Mamrot, który zapracował w Polsce na swoje nazwisko, zdobywając z tą drużyną wicemistrzostwo kraju – zwraca uwagę z kolei Zlatan Alomerović, który uratował Lechii punkt w meczu 1. kolejki z Jagiellonią, gdy popisał się świetną interwencją przy uderzeniu w końcówce Andrzeja Trubehy. 30-latek bronił także gdańskiej bramki w fi – nale PP w 2019 roku, kiedy Lechia wygrała 1:0 z Jagą. Wówczas to on był wystawiany na mecze pucharowe, ale tym razem między słupkami stanie Dušan Kuciak. To decyzja trenera Tomasza Kaczmarka, który postanowił dać szansę obu golkiperom w dwóch meczach. Słowak wystąpi w Białymstoku i trzy dni później w Łęcznej. Co ciekawe obecnym trenerem bramkarzy Lechii jest Paweł Primel, który w latach 2017–20 pełnił tę funkcję w białostockim klubie. – Od początku gdy do nas dołączył, żartowaliśmy sobie, że musimy wyjaśnić to, co stało się w 2019 roku w fi nale, żeby nie było między nami żadnych problemów i nieporozumień – uśmiecha się Alomerović. Oprócz niego wygrany fi nał pamiętają Michał Nalepa, Jarosław Kubicki, Tomasz Makowski I Flavio Paixao. Co ciekawe wówczas partnerem Nalepy na środku defensywy był Błażej Augustyn, który obecnie reprezentuje barwy Jagi. Chęć rewanżu za porażkę w fi nale ma też Ivan Runje (od dłuższego czasu kontuzjowany), Bartosz Kwiecień, Taras Romanczuk i Jesus Imaz, który jako piłkarz Jagi zdobył przeciwko Lechii już cztery bramki.

Wspomnienie Jimmy’ego Greavesa. 

Greaves karierę zaczynał w Chelsea i w juniorach w jednym sezonie potrafi ł zdobył 122 bramki. Awansował do seniorów i w debiucie, w wieku 17 lat, oczywiście też trafi ł. W sumie w 157 meczach ligowych dla The Blues zdobył 124 bramki! – Żałuję, że nie grałem w późniejszych czasach. Teraz rezerwowi dostają po 40 tysięcy funtów tygodniowo – opowiadał swego czasu. On zarabiał osiem funtów zimą, a siedem latem. Na dodatek, gdy było trzeba, instalował na stadionie oświetlenie lub pomagał w klubie w pracy biurowej. I to mimo że był częścią „Kaczątek Drake’a”, a więc grupy najzdolniejszych młodych graczy prowadzonych w Chelsea przez trenera Teda Drake’a, a nazwanych tak w odpowiedzi na „Dzieci Busby’ego” w Manchesterze United. Z Chelsea Greaves odszedł po czterech latach. Klub sprzedał go do Milanu za 80 tysięcy funtów, ponieważ potrzebował pieniędzy. Piłkarz był tak zdenerwowany przeprowadzką do obcego kraju, że ze stresu wypił za dużo i nie zdołał nawet wsiąść do samolotu. W końcu doleciał, ale długo miejsca nie zagrzał. Wyjechał do Mediolanu w czerwcu 1961 roku, a w grudniu był już z powrotem w Londynie, tym razem w Tottenhamie. Koguty zapłaciły za niego 99 999 funtów. Kwota nietypowa, ponieważ menedżer Bill Nicholson nie chciał, by o Greavesie mówiło się jako o pierwszym w historii graczu za 100 tysięcy funtów. Szkoleniowiec obawiał się, że piłkarz byłby obciążony w ten sposób dodatkową presją, ale chyba niepotrzebnie. W debiucie trafi ł do siatki i to trzy razy (5:2 z Blackpool na White Hart Lane), w tym raz nożycami. Tak rozpoczął wędrówkę, która zakończyła się na 266 golach we wszystkich rozgrywkach.

Kamil Kosowski stawia Lecha w roli faworyta do tytułu. Mało tego – głównego faworyta.

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że Lech to w tej chwili główny kandydat do zdobycia tytułu. Przy napiętym terminarzu Legii, która gra w Lidze Europy (dzięki czemu oczywiście ma pieniądze na transfery), a teraz dochodzi jeszcze Puchar Polski, to ekipa z Poznania jest faworytem do mistrzostwa. Jej rywal z Warszawy ma zbyt szczupłą kadrę do walki na trzech frontach. O ile w ostatnich latach mówiliśmy, że jeśli Legia nie wygra, to będzie musiała mieć pretensje tylko do siebie, to teraz jeżeli Lech nie zdobędzie tytułu, to przegra sam ze sobą. Początek sezonu nie zapowiadał, że sytuacja pójdzie w tę stronę. Byłem na inauguracji rozgrywek w Poznaniu i podczas starcia z Radomiakiem trwał protest kibiców. Wyglądało to jakby sezon się kończył, a Lech zajmował miejsce w środku tabeli. Brakowało nowych nadziei, sytuacja raczej przypominała szykowanie się do snu. Tymczasem minęło kilka kolejek i Lech pokazał siłę. Moim skromnym zdaniem, drużyna Macieja Skorży jako jedyna w ekstraklasie daje emocje i gra widowiskowo. Należą się jej duże brawa. Ostatnie transfery wydają się udane. Fajnie, że Lech potrafi ł zatrzymać Kubę Kamińskiego. Widać było to uzgodnione z trenerem, że niektórzy, jak Tymek Puchacz, mogą odejść, ale inne ważne postacie lidera, jak Michał Skóraś czy Kamiński, mają zostać. Do tego dochodzą Mikael Ishak i Joao Amaral, są nowi zawodnicy, jak Joel Pereira, i Lech znajduje się na dobrej drodze, aby przeżyć w tym sezonie piękną przygodę. 

Gazeta Wyborcza

Nic o piłce.

Najnowsze

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

0
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

Komentarze

60 komentarzy

Loading...