W ostatnich dwóch meczach Cracovia dała sygnał, że może wcale nie jest z nią tak źle. Zaczęliśmy posądzać ją nawet o ogarnięcie się, a stały punkt Ligi Minus, czyli pytanie „Czy Cracovia spadnie?”, na chwilę stracił na aktualności. Ale dziś obejrzeliśmy Dośrodcovię w pełnej krasie. Jedynym pomysłem „Pasów” na Górnika było właśnie pałowanie piłek w pole karne. I okazało się to pomysłem… skutecznym.
Gdy oglądaliśmy to spotkanie, mieliśmy poczucie, że Górnikowi nie może stać się nic złego. Podopieczni Urbana znakomicie zaczęli – już w pierwszej minucie indywidualnym zrywem popisał się Jesus Jimenez, który skorzystał ze straty Cracovii w środku pola, nawinął sobie dwóch gości i z łatwością pokonał Hrosso. Górnik podobał nam się bardziej, a z czasem dwie bramki zdobył Krawczyk. Obie całkiem imponujące:
- przy pierwszej napastnik Górnika zrobił wszystko, wydawałoby się, idealnie, począwszy od przyjęcia długiego podania, przez sprowadzenie piłki do parteru, okiwanie obrońcy i pokonanie bramkarza,
- przy drugiej także zabawił się z Pestką w polu karnym i w pewny sposób oszukał Hrosso.
Na jego nieszczęście – przy pierwszym z trafień sędzia Sylwestrzak – a w zasadzie jego koledzy z wozu VAR – dopatrzył się ręki. Górnik miał więc do przerwy (nie)bezpieczny wynik, mimo że sam niczego wielkiego nie grał. Cracovia? Gola mógł strzelić van Amersfoort, ale tylko on sam wie, dlaczego mając piłkę na dziesiątym metrze strzelił prosto w bramkarza.
Cracovia nie miała argumentów. Ogólnie mieliśmy wrażenie, że w tym meczu niewiele jest jakości piłkarskiej. „Pasy” męczyły się próbując wyjść z własnej połowy, a gdy już to robiły, traciły piłkę zwykle po dwóch podaniach. Górnik był niewiele lepszy, ale on akurat świadomie zdegradował się do roli nieprzyjemnego tła dla „Pasów”. Zabił go w tym meczu minimalizm? Bardzo możliwe. Bo właśnie takie było podejście zabrzan – przetrwać do ostatniej minuty i mieć spokój.
Podopieczni Urbana chyba nie docenili Cracovii. Na swój sposób ich rozumiemy, bo gdy oglądaliśmy ten mecz sami nie widzieliśmy pół argumentu za tym, że „Pasy” mogą wrócić do gry. Drogą odsłonę zaczęli od sytuacji, w której w polu karnym zagościł ogromny chaos, a Sandomierski instynktownie rzucił się pod nogi Lusiusza, dzięki czemu zablokował jego strzał. Ale tak generalnie… pomysłu w grze gospodarzy nie było za grosz.
Im dalej w las, tym więcej wrzutek. Czy to z autów, czy rogów, czy wolnych, czy z akcji. Wrzutki, wrzutki, kolejne wrzutki. Wiele z nich strasznie niejakościowych, wykonawcy stałych fragmentów mieli problem z tym, by piłka przeszła pierwszego obrońcę. Górnikowi nie przynosi chluby to, że w tych okolicznościach dał sobie wydrzeć wynik. Bohaterem meczu i pewniakiem do jedenastki kolejki został Matej Rodin, który dwa razy pokonał Sandomierskiego głową. I mamy wrażenie, że przy obu trafieniach bramkarz Górnika mógł się zachować znacznie lepiej. Przy pierwszym golu nawet nie podjął próby interwencji, mimo że piłka była w jego zasięgu. Przy drugiej interwencję podjął, ale w zasadzie wbił sobie piłkę do bramki.
Czy Cracovia zasłużyła na to, żeby ugrać punkt? Sami nie wiemy, bo przecież Górnik też niczego wielkiego nie grał. Zawodników Probierza pochwalić należy za charakter. Może i nie mieli pomysłu, może próbowali w najprostszy możliwy sposób, ale koniec końców przepchnęli te dwie bramki.
Fot. FotoPyK