Reklama

Kulesza: Nie potrzebuję pchać się na afisz

redakcja

Autor:redakcja

07 września 2021, 08:55 • 12 min czytania 18 komentarzy

Wtorkowa prasa to z jednej strony jeszcze analiza niektórych wątków po meczu z San Marino, a z drugiej już zastanawianie się, jak to będzie z Anglią. Do tego wywiad z Cezarym Kuleszą. 

Kulesza: Nie potrzebuję pchać się na afisz

PRZEGLĄD SPORTOWY

Gra defensywna całej reprezentacji Polski, nie tylko obrońców, istnieje właściwie tylko w teorii.

To już ósmy z rzędu mecz Polaków ze straconym golem. Poprzednio taka seria zdarzyła się reprezentacji w 2010 roku, kiedy jej selekcjonerem był Franciszek Smuda. – To, co się dzieje musi niepokoić, ale akurat w meczu z San Marino trener Sousa nie ponosi winy za utratę gola. Słusznie, że chciał sprawdzić innych obrońców i wystawił zmienników, ale jaki miał wpływ na zagranie Piątkowskiego? Żadnego – tłumaczy Andrzej Strejlau, były selekcjoner reprezentacji Polski.

Niepokoić może co innego – liczba strzałów, na którą Polacy pozwolili San Marino po przerwie, kiedy z boiska zeszli Robert Lewandowski, Wojciech Szczęsny oraz Jakub Moder. Goście oddali ich siedem, trzy były celne. Dla porównania – w trwających eliminacjach MŚ na bramkę Anglików i Węgrów reprezentanci tego kraju oddali po jednym uderzeniu (niecelnym), z Albanią zanotowali cztery strzały, a z Andorą 13 – w obu meczach po jednym celnym. Gola strzelili dopiero Polsce.

Reklama

– Widać, że od EURO niewiele się zmieniło. Dalej są popełniane proste błędy w grze obronnej całego zespołu, wciąż szwankuje współpraca, brakuje agresywności i odwagi w pojedynkach. A w San Marino także koncentracji – mówi Jacek Zieliński, były stoper reprezentacji Polski (60 występów), obecnie dyrektor Akademii Legii Warszawa.

Okres ochronny Paulo Sousy dobiegł końca. Portugalczyk pracuje z reprezentacją Polski na tyle długo, że nie można już usprawiedliwiać kolejnych wpadek krótkim stażem na stanowisku.

Na razie Sousa myli się często, szczególnie w doborze wyjściowej jedenastki. Tak było przeciwko Węgrom (3:3), gdy skórę ratowali nam wprowadzeni po przerwie Krzysztof Piątek i Kamil Jóźwiak. Tak było na Wembley z Anglią (1:2), gdy tuż po przerwie mającego słabszy dzień Karola Świderskiego zastąpił Arkadiusz Milik i wniósł sporo ożywienia do naszej gry.

Nawet w wygranym wysoko 7:1 spotkaniu z San Marino, gdzie pierwsza część była w naszym wykonaniu lepsza, wydaje się, że Portugalczyk mógł lepiej zestawić skład, bo zamiast Jakuba Kamińskiego po boisku mógł od początku biegać Nicola Zalewski. Pomocnik AS Roma wypadł znacznie lepiej od gracza Lecha, który zaliczył w starciu ze słabym przeciwnikiem aż 18 strat. – Nie miałbym tu większych pretensji ani do selekcjonera, ani do Kuby. Mogło być tak, że na treningach to piłkarz Kolejorza wyglądał lepiej, stąd taka decyzja – tłumaczy Jerzy Engel.

Trzech zawodników zadebiutowało przeciwko San Marino – Jakub Kamiński, Bartosz Slisz i Nicola Zalewski.

Reklama

(…) Kamiński stał się kluczową postacią Lecha, który po sześciu kolejkach jest liderem ekstraklasy. Co więcej, jako 19-latek znalazł się w radzie drużyny. Bezapelacyjnie należał do najlepszych piłkarzy ligowego startu, a mimo wszystko nie znalazł uznania w oczach Sousy. Dlaczego? Pewnie ze względu na to, że Portugalczyk kompletnie nie ceni ekstraklasy, wręcz ma o niej jak najgorsze zdanie.

Ale w związku z licznymi urazami Kamiński przyjechał na zgrupowanie i spisywał się bardzo dobrze na treningach. Co prawda nie zapracował na występ z Albanią (4:1), za to z San Marino jako jedyny z debiutujących tego dnia zagrał od początku. Nie zachwycił jak Zalewski, aczkolwiek skrajnie negatywne oceny jego postawy są przesadzone. Z pewnością brakowało mu odwagi, którą imponował w polskiej lidze, Sousa wielokrotnie mu podpowiadał w trakcie pierwszej połowy, jednak młodzieżowiec nie był żadnym hamulcowym. Zebrał sześć kluczowych podań oraz pięć celnych dośrodkowań i pod tym względem nikt nie był od niego lepszy. Być może zwyczajnie oczekiwania wobec niego były za duże?

Odkąd Jacek Magiera pracuje we Wrocławiu, Śląsk u siebie nie przegrał. Ale są też powody do niepokoju.

Co prawda WKS nie daje się pokonać, ale zazwyczaj poprzestaje na jednym punkcie. Aż trudno uwierzyć, że spośród siedmiu ekstraklasowych meczów we Wrocławiu pod komendą Magiery, miejscowym wygrać udało się tylko raz – w poprzednim sezonie z Podbeskidziem Bielsko-Biała dzięki bramce Roberta Picha zdobytej w szóstej minucie doliczonego czasu! A poza tym same remisy – często pechowe, kiedy goście rzutem na taśmę odrabiali straty albo sędzia w kontrowersyjnych okolicznościach nie uznawał Śląskowi zwycięskiego gola, co jednak nie zmienia faktu, że na koniec był niedosyt. – Bardzo się cieszę, że nie przegrywamy, to jest cenne. Musimy jednak częściej wygrywać – przyznaje trener Magiera.

Ta nieumiejętność pogrążania przeciwnika na własnym boisku spowodowała, że Śląsk swoją europejską przygodę zakończył na trzeciej rundzie, zatrzymując się na przeciwniku będącym jak najbardziej w jego zasięgu. Wrocławianie w wyjazdowym rewanżu przegrali wówczas z Hapoelem Beer Szewa aż 0:4. Trener Magiera słusznie zwrócił uwagę, że przede wszystkim należy żałować szansy zmarnowanej w pierwszym meczu. Śląsk wygrał go 2:1, ale był w nim zdecydowanie lepszy i powinien strzelić kilka bramek więcej, dzięki czemu wypracowałby sobie bezpieczną przewagę przed wyprawą do Izraela. 

Kamil Kosowski przed meczem z Anglią.

Przed tygodniem pisałem o konsekwencji Paulo Sousy w typowaniu pierwszej jedenastki. Chciałbym, by nasza kadra miała swój trzon i w meczach z Albanią i San Marino się zgrywała i wypracowywała pewne automatyzmy. Brakuje mi żelaznej jedenastki. Selekcjoner poszedł inna drogą i na drugi mecz wystawił tylko trzech piłkarzy, którzy grali w pierwszym od początku. Uważam to za błąd, ale muszę dodać, że plan minimum, czyli sześć punktów w w trzech meczach został już realizowany. Kombinowanie z ustawieniem trwa już zbyt długo, chyba że to zasłona dymna przed Anglią. Pewnie nasi środowi rywale głowią się, kto u nas zagra w obronie, bo kandydatów jest kilku. Pewnie przygotowywani są Kamil Glik z Janem Bednarkiem, ale nie można wykluczyć, że w środę na Narodowym zobaczymy w pierwszym składzie Pawła Dawidowicza lub Michała Helika.

Ofiarą eksperymentów był w meczu z San Marino Tomasz Kędziora. Wszyscy wiemy, że były zawodnik Lecha Poznań najlepiej radzi sobie na prawej stronie i tam potrafi dobrze bronić i nieźle atakować. A tymczasem na mecz w kadrze wychodzi jako lewy środkowy obrońca. W takich sytuacjach, gdy trener oznajmia zawodnikowi, że ten ma grać na innej pozycji, piłkarz zwykle mówi, że to nie jego strona, ale da radę, bo co ma powiedzieć? Myślę, że z Tomkiem tak właśnie było. Przez wystawianie go na lewej stronie nasza kadra traci jego atuty. Jeśli z Anglią Kędziora wyjdzie ustawiony na lewej stronie, to Anglicy błyskawicznie zorientują się, że to nie jest jego pozycja i będą pchać akcje jego stroną, a wtedy od razu zrodzą się problemy. Piłka polega na wykorzystywaniu mankamentów przeciwnika i ich mniej, tym trudniej strzelić gola.

SPORT

Arkadiusz Radomski uważa, że Paulo Sousa powinien powołać Sebastiana Walukiewicza.

Pojawiają się coraz głośniejsze sugestie, że czas wieloletniego lidera obrony Kamila Glika zaczyna przemijać i należy rozglądać się za innymi opcjami w wyjściowej jedenastce.

– Zgadzam się z tym. Z całym szacunkiem dla Kamila – bo to jest świetny zawodnik – jego okres już się kończy. Niektóre sytuacje są dla niego już nie do „pobiegania”, szczególnie z mocniejszym przeciwnikiem. Wielka szkoda.

Przez większość kariery był pan związany z szeroko pojętą defensywą. Chciałem więc zapytać, kto powinien wybiec w wyjściowej trójce obrońców?

– Nie ma Sebastiana Walukiewicza i uważam to za duży błąd trenera. To jest zawodnik, który powinien być i grać w kadrze. Moje zdanie, które wynika z obserwacji jest takie, że na nim powinna się opierać defensywa kadry w przyszłości. Natomiast na dzień dzisiejszy trudno mi powiedzieć kogo bym wytypował, bo nie mam takiej trójki, którą na pewniaka bym wystawił. Co mecz jest tam zmiana i co mecz ci zawodnicy nie pokazują tego, czego bym oczekiwał. Nie mamy na ten moment zespołu, aby grać trójką z tyłu i to nie jest system odpowiedni pod naszą reprezentację.

Dziś o 20.00 na Arenie Lublin reprezentacja Polski U-21 podejmie Izrael, który – podobnie jak zespół Macieja Stolarczyka – kwalifikacje do Euro 2023 zaczął od wyjazdowej wygranej.

Dziś biało-czerwonych czeka dużo trudniejsze zadanie niż w piątek, choć uchodzą za faworytów tego spotkania. W szeregach Izraela próżno bowiem szukać głośnych nazwisk. Niemal wszyscy zawodnicy powołani do kadry występują w klubach z rodzimej ligi, a wyjątkiem jest tylko Sud Podgorneau. 19-letni prawy pomocnik, mierzący aż 193 cm, na co dzień gra we Włoszech. Jest zawodnikiem Spezii, do której został latem sprzedany za pół miliona Euro z Romy. Dotąd występował jednak wyłącznie w Primaverze, nie zaliczył jeszcze debiutu w Serie A. Portal transfermarkt najwyżej – na milion euro – wycenia wartość Aviela Zagary’ego, defensywnego pomocnika Beitaru Jerozolima. Z Polską 18-latek jednak nie zagra z powodu kontuzji.

To było pracowite letnie okno transferowe w Piaście Gliwice.

Piast zakontraktował ośmiu piłkarzy. Odejść było niemal tyle samo, ale część z nich to wypożyczenia do innych klubów. Największym echem odbiły się wykupienie Damiana Kądziora oraz odsprzedanie do Japonii Jakuba Świerczoka. Kadra przeszła więc pewne zmiany, ale ani rewolucją, ani też kosmetyką nazwać tego nie można. Jak to jednak bywa, na razie nowi nie odgrywają wielkich ról w zespole. Ma się to jednak zmienić, a jeden z nowych graczy coraz mocniej puka do wyjściowego składu. – Do gry w ekstraklasie też trzeba się przygotować. To nie jest tak, że ktoś z miejsca wskoczy i będzie błyszczeć. Dobrym przykładem jest Damian Kądzior, który jeszcze ani razu nie zagrał w pierwszym składzie, stopniowo dostaje coraz więcej minut i zaczyna coraz mocniej pomagać drużynie, w ostatnich meczach zaliczając asysty – tłumaczy dyrektor Wilk, który pozytywnie ocenia zamknięte już letnie okno transferowe.

– Nie chcę rzucać liczbami i procentami w jakich udało nam się zrealizować plan, ale jesteśmy zadowoleni z pozyskanych graczy na wiele pozycji. Są i piłkarze doświadczeni, są i młodzi, Konkurencja w drużynie jest, a to jest bardzo ważne. Były oczywiście pomysły i rozmowy, których nie udało się ostatecznie zrealizować. Tak to już jednak bywa – mówi działacz Piasta.

Co dalej z Odrą Wodzisław? Dariusz Kozielski, jeden z udziałowców klubu komentuje ostatnie niepokojące doniesienia, oświadczenie dyrektora Damiana Wróbla i zapowiedzi piłkarzy, iż mogą odmówić gry w kolejnych meczach.

 – Dyrektor Wróbel zrobił najgorszą rzecz: poszedł ugryźć rękę swojego żywiciela – mówi Dariusz Kozielski, udziałowiec Odry Wodzisław, z którym kontaktujemy się, by zajął stanowisko w sprawie ostatnich wydarzeń wokół beniaminka III ligi. Na sobotni mecz z Górnikiem II Zabrze (2:1) drużyna wyszła z 10-minutowym opóźnieniem, za co odpowiedzialność wziął dyrektor klubu Damian Wróbel, oświadczając, iż to forma zwrócenia uwagi na bierność miasta i największego akcjonariusza spółki. W niedzielny wieczór na stronie internetowej Odry pojawił się też komunikat podpisany przez zawodników, głoszący, iż jeśli dyrektor Wróbel w tym tygodniu odejdzie z klubu, oni nie wybiegną na kolejne ligowe spotkania.

Śledząc fora internetowe i wpisy sympatyków Odry można przekonać się, iż wielu z nich za największego udziałowca spółki uważa Kozielskiego. Ten w rozmowie ze „Sportem” prostuje: – Mam 6 procent akcji, tego nawet nie widać w KRS. Drużyna jest wożona na mecze moim autokarem. W tym sezonie zaliczyła już dwa wyjazdy po prawie 1000 kilometrów, do Gubina i Gorzowa Wielkopolskiego. Gdyby klub musiał to zapłacić, przekonałby się, że nie są to takie tanie sprawy. Chyba nie mają zatem co narzekać na takiego 6-procentowego udziałowca, zapewniającego gratis transport. Od momentu spadku z ekstraklasy klub korzystał też cały czas z bazy treningowej w Jedłowniku. Tak było do rundy jesiennej, gdy przeniósł się na Bogumińską i funkcjonuje na miejskich obiektach. W zamian za to, w ramach umowy o współpracy, przyjąłem do Jedłownika drużyny młodzieżowe – mówi Kozielski.

Opisuje nam, że 79 procent akcji Odry należy do APN Odra, czyli stowarzyszenia, które obecnie nie prowadzi ani sekcji seniorów, ani juniorów. – To stowarzyszenie ma siedzibę u mnie, w Jedłowniku. Może dlatego wszyscy łączą z nim moją osobę – zastanawia się Dariusz Kozielski i dodaje, że jest jedną z kilku osób mających po kilka procent udziałów w III-ligowej Odrze.

SUPER EXPRESS

Jan Tomaszewski po meczu z San Marino krytykuje… Roberta Lewandowskiego.

– Dziwię się, że Sousa nie zwrócił Robertowi uwagi. Robert grał nierozsądnie. Ośmieszał ich w szesnastce, ale tam nic mu nie mogli zrobić, bo byłby karny. Ale kiedy się cofał, to drżałem, czy któryś z rywali w złości w Roberta nie wejdzie. Robert zagrał nierozsądnie i był narażony na kontuzję – powiedział ekspert „Super Expressu”.

Jan Tomaszewski ma też oczywiście zastrzeżenia do gry naszej obrony. Według niego to wina niewłaściwych wyborów Paulo Sousy. – Sousa wynalazł skądś Helika, wystawił w meczu z Anglią, ten sprokurował karnego i przegraliśmy zremisowane spotkanie. Ta dwójka, czyli Helik i Piątkowski, nie pasuje do reprezentacji Polski. Mam nadzieję, że zostaną z tego wyciągnięte wnioski. Poza tym, kiedy wygrywa się 4:0, to się gra w dziada z rywalem! A myśmy nie wiadomo co grali. Oni strzelili nam gola i na kilkanaście minut dostali wiatru w żagle – stwierdził Tomaszewski.

RZECZPOSPOLITA

Rozmowa z nowym prezesem PZPN, Cezarym Kuleszą.

Jest pan prezesem „z ludu”?

Urodziłem się w Wysokiem Mazowieckiem. Moi rodzice byli nauczycielami. Tata uczył matematyki, a mama geografii. Ojciec był też dyrektorem szkół. Gdzie ich skierowano, tam mieszkaliśmy. Najpierw we wsi Grodzkie Nowe koło Kuleszy Kościelnych, w powiecie wysokomazowieckim. Tam uczyłem się przez pierwszych sześć lat podstawówki, nim ruszyliśmy dalej. Między innymi dlatego późno zacząłem grać w piłkę.

Grał pan głównie na Podlasiu: Olimpia Zambrów, Mławianka, Jagiellonia, MZKS Wasilków, Supraśl. Dobra szkoła dla przyszłego prezesa związku?

Wiem, co to znaczy grać w korkach po starszym zawodniku czy myć się po treningach i meczach w misce zimnej wody. Nie przeszkadzało mi to, bo jak się jest młodym i myśli tylko o niedzielnym meczu, to takie sprawy schodzą na dalszy plan. Nim znalazłem się w Jagiellonii, a później jako prezes ją budowałem, już dobrze wiedziałem, jak wygląda piłka.

My z filmu „Piłkarski poker” dowiedzieliśmy się też, że kiedy pojawia się potrzeba, to „społeczeństwo Białegostoku jest ofiarne”.

Napatrzyłem się na boisku i obok niego na różne rzeczy, więc w pewnych sprawach raczej nikt mnie nie oszuka.

Ale skłonić pana do zwierzeń się nie da…

Przecież rozmawiamy. Wie pan, wystąpienia publiczne to nie jest mój żywioł. Po wyborze na prezesa musiałem udzielić wielu wywiadów, bo szanuję pracę dziennikarzy. Ale nie mam najmniejszej potrzeby stawania przed kamerą, mikrofonem i pchania się na afisz. To kadra powinna być najważniejsza w mediach – nie prezes.

To w jaki sposób przekonał pan 93 delegatów na walny zjazd PZPN, żeby oddali głosy na pana?

Oni mnie znają. Wiedzieli, że w ciągu 11 lat prezesury w Jagiellonii z klubu lokalnego zrobiłem czołowy w kraju. Dawałem zawodników do reprezentacji, pracowałem w zarządzie i radzie nadzorczej Ekstraklasy SA oraz oczywiście w zarządzie PZPN. W dodatku dobrze mi się wiedzie w biznesie, który sam stworzyłem. Było bardzo dużo okazji do poznania mnie jako działacza, przedsiębiorcy, a przy tym wszystkim poznania, jakim jestem człowiekiem. Co ja będę dużo mówił, za mnie przemawia to, co zrobiłem i robię nadal. Delegatów to przekonało, dzięki czemu będziemy budować polską piłkę nadal, już wspólnie. Wiemy, co chcemy zrobić.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

18 komentarzy

Loading...