– Z jednej strony musisz dać jakość drużynie, z drugiej myśleć o potencjale sprzedażowym zawodników. To nie jest takie proste, gdy grasz cały czas na wyjeździe, baza treningowa pozostawia wiele do życzenia, działasz w niższym budżecie aniżeli konkurencja, która to wszystko posiada na wyższym poziomie, a mimo to masz sprowadzić lepszych jakościowo zawodników – porozmawialiśmy z Pawłem Tomczykiem, byłym już dyrektorem sportowym Rakowa. Jakie są wymagania pracy w Rakowie? Jakie są kulisy transferowej kuchni wicemistrza Polski i dlaczego najważniejszy w Rakowie jest profil? Jak trafił do klubu Vladan Kovacević? Jak blisko Rakowa tego lata był Sergio Romero? To i wiele więcej poniżej. Zapraszamy.
***
Jak ci się ogląda Vladana Kovacevicia w barwach Rakowa?
Zawsze jak sprowadzasz zawodnika, wcześniej wyobrażasz sobie co on może dać drużynie. To co wyprawia Vladan przechodzi najśmielsze oczekiwania. Dumny jestem, że udało mi się sprowadzić takiej jakości bramkarza, który na starcie pomógł praktycznie w każdym meczu.
Michał Świerczewski mówił ostatnio w wywiadzie z Janem Mazurkiem, że walczyłeś o Vladana.
Analizowaliśmy wielu bramkarzy. Kenana Piricia, który jest na zgrupowaniu Bośni i Hercegowiny, podobnie jak Nikola Vasilj, który ostatecznie z Zorii Ługańsk trafił do FC Sankt Pauli. Braliśmy też pod uwagę bramkarzy wracających do Ekstraklasy. Z głośnych nazwisk, blisko byliśmy pozyskania Stanisława Kryciuka – rozmowy toczyły się w maju ale na zasadzie wolnego transferu wybrał Gil Vicente. Teraz został sprzedany za dwa miliony do Zenita Sankt Petersburg. Zawodnik zbliżony parametrami do Vladana, tylko starszy, gwarantujący, że z miejsca nie musisz martwić się, czy dźwignie presję. Rozmowy były intensywne, nie udało się go ostatecznie przekonać.
Vladan natomiast to chłopak z rocznika 1998, wydawałoby się, że niezbyt doświadczony, aby był jedynką. Natomiast trzeba powiedzieć, że miał dokonania w FK Sarajevo, do tego także doświadczenia w pucharach. Wpadł nam w oko podczas analizy statystycznej. Mamy – mieliśmy, jeszcze nie mogę się przyzwyczaić – swoje kombinacje statystyk w dziale skautingu, przypisane do każdej pozycji. Nie mogę zdradzić jakie, ale każdy, kto ogląda Raków, może się domyślać, jakich profili szukamy na niektórych pozycjach. Bramkarz Rakowa musi być dobry na linii i przedpolu, a do tego dokładać dobrą grę nogami. To ostatnie można sprawdzić choćby przez celność zagrań. Dział skatingu w Rakowie dokładnie wiedział, czego szuka Raków, i po prostu takiego gracza znalazł. Potem oglądaliśmy go w akcji w całych meczach. Te potwierdziły, że to może być ktoś, kogo szukamy.
Vladan został oceniony bardzo dobrze przez skautów, potem został zaproponowany do weryfikacji trenerowi Papszunowi i trenerowi Tkoczowi. Oni także wyrazili się na jego temat pozytywnie. Potem prowadziłem kilkutorowe negocjacje. Z jednej strony z FK Sarajevo. Z drugiej strony z agentem Vladana i samym piłkarzem. Z trzeciej strony z Michałem Świerczewskim, żeby otrzymać środki, które pozwolą mi spiąć ten temat, szczególnie, że zależało mi, aby Vladan dołączył do nas jak najszybciej.
Początków nie miał najłatwiejszych. Popełniał błędy w sparingach. Musiał, jak każdy piłkarz w Rakowie, dojrzeć do tej precyzyjnie zaprojektowanej maszyny. Prawie każdy piłkarz ma problem, żeby w Rakowie wejść od razu do grania, zdarzają się tylko pojedyncze przypadki – nawet David Tijanic czy Ivi Lopez potrzebowali czasu na adaptację. Wszystko było nowe dla Vladana, ale była w niego duża wiara w całym klubie. Może nie w to, że tak szybko, już na starcie sezonu, będzie tak wiodącą postacią, ale że to kwestia czasu. Natomiast Vladan, trzeba powiedzieć, zrobił różnicę. Dźwignął to również dzięki ciężkiej pracy całego sztabu, trenera Tkocza, trenera mentalnego Pawła Frelika. Dziś pokazuje, że jest materiałem na wysokie granie, choć pamiętajmy, że taki poziom musi utrzymać, musi go dopiero potwierdzić.
Sprawdzaliście go od strony rzutów karnych, czy to było zaskoczenie?
To był konik Michała Świerczewskiego – znaleźć bramkarza, który dobrze broni rzuty karne. Taki bramkarz, który poza umiejętnościami meczowymi, potencjałem sprzedażowym, będzie miał też coś więcej. I Vladan to ma przy karnych, daje coś ekstra.
Które transfery swoich czasów w Rakowie, w które najmocniej byłeś zaangażowany, uważasz za najbardziej udane?
Dominik Holec. Świetna praca skautingu, która go wyłuskała, to trzeba w pierwszej kolejności podkreślić. To bramkarz, o którym wiedzieliśmy dużo wcześniej, próbowaliśmy go pozyskać już wtedy, gdy był wolnym zawodnikiem. Miał wtedy jednak za wysokie oczekiwania w stosunku do możliwości klubu. Natomiast Raków zawsze szuka takich piłkarzy, którzy przyjdą i podniosą jakość ale nie zawsze są w zasięgu finansowym. Mamy świadomość, że piłkarz, który w danym momencie nie jest dostępny, może się taki stać przy odpowiednim dla nas splocie wydarzeń. I tak się stało z Dominikiem: odchodził „Szumi”, potrzebowaliśmy mocnego następcy, który z miejsca da jakość. Dominik był w Sparcie, ale nie grał. Negocjacje trwały długo – chcieliśmy go wypożyczyć z opcją wykupu, Sparta nie chciała się zgodzić.
Ostatecznie dołączył późno, ale najważniejsze w tym dealu było to, że przychodził jakościowy piłkarz, a nie kosztował Rakowa ani złotówki. Warunki wynegocjowałem tak, że jeśli Dominik rozegra określoną liczbę meczów, ogrywając się w Polsce, to Sparta zwróci koszty, które Raków wydał na uposażenie dla zawodnika. Tak też się stało i piłkarz, który pomógł zdobyć wicemistrzostwo i Puchar Polski, nie był żadnym obciążeniem finansowym dla klubu. Staraliśmy się, żeby został z nami w tym okienku, natomiast Sparta od początku powiedziała, że nie ma takiej możliwości, ma wrócić i walczyć o plac. Dominika też to interesowało, bo to chłopak z charakterem odważnym, czasem wręcz bezczelnym, ale z pozytywną bezczelnością, która jest potrzebna bramkarzowi. To było widać często w jego grze nogami, żelaznych nerwach przy pressingu rywala.
Pod kątem finansowym Oskar Zawada – chłopak niezmiernie krytykowany, cztery miesiące w klubie i świetny zysk. Swoją drogą, byłoby 15% więcej, gdyby nie pewna informacja na Twitterze, gdy negocjowałem z Wisłą Płock.
Swego czasu rozmawialiśmy też o Davidzie Tijaniciu.
To transfer, który spiął klamrą moją pracę w Rakowie. David był pierwszym zawodnikiem, którego w pełni ja negocjowałem. Udało mi się wynegocjować dobrą cenę za niego, również dzięki pomocy Wisły Kraków. Budowałem pozycję negocjacyjną między innymi na tym, że w Wiśle nie przeszedł testów medycznych, oczywiście zdając sobie zarazem sprawę, że mam na biurku komplet badań, że David gra od paru sezonów i nie ma żadnych problemów. David przyszedł, teraz został sprzedany do Turcji – klub zarobił dobrze, a David wszedł na wyższy poziom.
Początkowo David był zawodnikiem, który rozczarowywał. Ocena w Rakowie jest bardzo surowa i David nie spełniał założeń, nie pasował. Jak mówiłem: ciężko w tej maszynie zaistnieć od razu. Pamiętam, w marcu 2020 Michał Świerczewski oceniał ze mną okienko i David został oceniony poniżej oczekiwań. Ale nie poddałem się, David także. Często bywałem na treningach, rozmawiałem z trenerem o jego sytuacji, tłumaczyłem też Agentowi co David musi zmienić, żeby się zaadaptować do drużyny. David to też otwarty, inteligentny chłopak, który chętnie pracował z Pawłem Frelikiem. W końcu się odblokował, trochę to trwało, ale zaczął w końcu łapać o co w tym wszystkim chodzi i czego oczekujemy. Jego pozycja zaczęła rosnąć, z korzyścią dla Rakowa. Tak to często w Rakowie wygląda, że jak dziesiątki dobrze grają, to Raków gra dobrze – David pomógł w tym elemencie.
Natomiast wiosną wyglądał trochę słabiej, gdzieś zwolnił po jesieni, gdzie w pewnym momencie mógł uchodzić za gwiazdę ligi.
Na pewno tak, rywalizacja też wzrosła. Doszedł do punktu, w którym uznaliśmy, że to najlepszy moment, żeby go dalej sprzedać. Pamiętajmy, że Raków sprowadzając zawodników przekonuje ich, że tutaj się wypromują i pójdą dalej. To jasny sygnał: słuchajcie, nie będziemy was blokowali, jeśli będziecie w dobrym momencie i dostaniemy za was dobrą cenę. David już zimą miał propozycje z Turcji, natomiast nie doszliśmy do porozumienia – istotne było też to, że wiosną walczyliśmy o pełną pulę. Natomiast teraz zgodnie uznaliśmy, że to dobry moment.
Na pewno atutem Rakowa było to trio dziesiątek, Cebula, Ivi, Tijanić. Jak jego tworzenie rozkładało się za kulisami? Kto był czyim pomysłem?
David został znaleziony przez skauting. Jeśli chodzi o Marcina Cebulę, to bardzo wierzył w niego trener. Mimo, że Marcin nie miał liczb, to trener uważał, że to jest ten profil, który świetnie sprawdzi się w Rakowie i u nas odpali. Znaliśmy Marcina z ESA, wiadomo, że za ten skauting odpowiada najczęściej po prostu sztab, bo analizuje każdy mecz i każdego przeciwnika, doskonale zna zawodników.
Dobrze słyszałem, że jeśli chodzi o Iviego, to mocno stał za tym pomysłem Michał Świerczewski?
Jeśli chodzi o Iviego Lopeza, to informację, że taki piłkarz byłby dostępny przesłał Ivan Gonzalez do Gonzalo Feio. Potem Ivan, Gonzalo i Kiko Ramirez mocno pracowali, żeby przekonać go do przyjścia do nas. Ja prowadziłem negocjacje z agencją. Gdy go oglądaliśmy, mieliśmy świadomość w klubie, że to zawodnik z innej planety, miał za sobą występy w La Liga, strzelił gola przeciwko Realowi. Byliśmy bardzo ciekawi, jak będzie funkcjonował w naszej lidze. Jego sprowadzenie to było coś bardzo ekscytującego i po raz pierwszy Michał zdecydował się stworzyć budżet na gwiazdę…
Raków w tym momencie ma reputację zespołu, który wyciąga z Ekstraklasy zawodników, którzy mają umiarkowaną reputację, a nawet są w dołku, a potem ich buduje. Nie zawsze to się udaje, ale jest dostatecznie dużo przykładów, ze sztandarowym przykładem Marcina Cebuli, by taka łatka się przyjęła. Jak się do tego odniesiesz? Byłeś w środku, w czym tkwi ten sekret?
Profil jest najważniejszy. Kluczem jest zawsze profil zawodnika. Jak on będzie pasował do drużyny w danym miejscu na boisku. To jest coś, nad czym w Rakowie pracuje się bezustannie. Profile zmieniałem przed każdą rundą, przed każdym sezonem, natomiast one są najważniejsze. Miałem takie rozmowy z agentami:
– Słuchaj, to jest zawodnik, który gra w lidze TOP5, radzi sobie tam, nie jest anonimem, a ty mówisz „nie”?
– No mówię nie, nie ze względu na to, że nie umie grać, tylko że nie umieścimy go w Rakowie. Wiemy, że jest dobry – ale nie dla nas. Nie pasuje do tego, czego my oczekujemy. Czego oczekiwaliśmy.
Ciężko ci się widzę przestawić.
Ciężko, to jest drugi dzień, natomiast poprzednie dwa lata poświęciłem… (dłuższa pauza). Na pewno czuję się dumny i szczęśliwy, że mogłem tutaj pracować. Widziałem jak rozwija się ta drużyna i to było coś kapitalnego, by oglądać to od środka. Pamiętam pierwszy trening, jaki widziałem – po 0:2 z ŁKS-em. Widziałem jaka była jakość zespołu, a potem jak się zmieniała. I mam też tę satysfakcję, że w tym procesie miałem swój udział, realizując swoje zadania.
Spodziewałeś się takiej decyzji co do swojej osoby?
Nie, nie spodziewałem się takiej decyzji po historycznym sezonie dla klubu z moim udziałem, ale prawda jest też taka, że chciałem odejść z Rakowa. Tylko chciałem dokończyć pracę w tym okienku. Myślę, że dlatego też szybko dogadaliśmy się z Michałem.
A czemu chciałeś odejść?
Nie czułem do końca zaufania, że ci zawodnicy, których znajdujemy jako skauting w założonym budżecie, są jakościowo najlepszym rozwiązaniem, że podołają wymaganiom. Trener wymaga ogromnej jakości zawodników, coraz wyższej, by zawodnicy byli ponad jakość aktualnej drużyny. Ja to rozumiem, ponieważ on odpowiada za wyniki. Michał oczekuje wyników tu i teraz, ale jednocześnie budowania zespołu z perspektywą i sprowadzania zawodników z potencjałem sprzedażowym. Dyrektor sportowy znajduje się po środku tego systemu. Z jednej strony musisz dać jakość drużynie, z drugiej myśleć o potencjale sprzedażowym zawodników. To nie jest takie proste, gdy grasz cały czas na wyjeździe, baza treningowa pozostawia wiele do życzenia, działasz w niższym budżecie aniżeli konkurencja, która to wszystko posiada na wyższym poziomie – mimo to masz sprowadzić lepszych jakościowo zawodników.
Nie zawsze jesteś w stanie wymienić najsłabszego na danej pozycji na mocne ogniwo, które jeszcze będzie w wieku, który gwarantuje potencjał sprzedażowy. To jest idealny układ, do którego trzeba dążyć, każdy by go chciał w swoim klubie, w każdej transakcji. Jest to zrozumiała ścieżka rozwoju, ale czasem musisz iść na kompromisy. Najsłabszego zastąpić lepszym od niego, który da pewne nowe rozwiązania dla drużyny, podniesie też jakość treningu.
Jak przychodziłem do Rakowa, to było trzech zawodników z potencjałem sprzedażowym, teraz jest ich kilkunastu. Podstawowym młodzieżowcem był wypożyczony z Lecha Michał Skóraś – teraz jest grupa młodych zawodników, takich jak Ben Lederman, trójka z Korony – Szelągowski, Kaczmarski, Długosz oraz Kacper Trelowski. Uważam, że na tym polu poszliśmy zdecydowanie do przodu, nie promujemy zawodników konkurencji tylko swoich mimo, że akademia nie dostarcza odpowiedniej jakości materiału.
Kolejny przykład to Papanikolau. Chłopak w profilu box to box, miał trudności w adaptacji, dodatkowo spotęgowała to rodzinna tragedia, później kontuzja. Wiele trudnych rozmów z nim i jego agentem. Teraz jest na zgrupowaniu reprezentacji Grecji. Kolejny chłopak, którego udało się odratować i jego przypadek pokazuje jak cienka linia w piłce dzieli przegranego od zwycięzcy. Teraz Pedro Vieira, Jordan Courtney-Perkins – kolejni przyszłościowi. Ale musisz mieć też zawodników starszych, którzy gwarantują pewną jakość, przy których ta młodzież może się rozwijać.
Powiedz troszeczkę więcej, jaka jest historia z Pedro Vieirą? Na razie nie gra, ale to interesujący przykład transferu, jestem ciekaw jaki Raków ma na niego pomysł.
Ja, spotykając się czy to przy okazji WyScout Forum, czy forów organizowanych przez Transferoom, zawsze starałem się kreować wizerunek Rakowa jako klubu, który rozwija się poprzez rozwój piłkarzy. Myślę, że potem zbierałem tego owoce, bo sami zgłaszali się do mnie ludzie: słuchaj, tu jest taki chłopak, można pod niego podejść tylko za procenty.
Pedro nie chciał zostać w Porto, bo wiedział, że ma bardzo małe szanse, aby się tam przebić. W Portugalii jest niepisana umowa między Benficą, Porto i Sportingiem, że nie podbierają sobie młodych zawodników. Tym samym Pedro zostały opcje innych klubów Portugalii, albo wyjazdu za granicę. Pedro to dziewiątka do naszego profilu, 190cm, przy tym bardzo szybki. W młodzieżowej lidze portugalskiej wyróżniał się, strzelał mnóstwo bramek. Mocno w ocenie tego piłkarza pomógł też Gonzalo Feio. Nie mogliśmy ze względu na COVID polecieć ocenić tego gracza, dlatego w kwestii oceny poprosiliśmy Bruno Maruta z Benfiki przy okazji ich meczu z Porto. Powiedział nam, że sami by go chętnie wzięli. Postanowiliśmy skorzystać, uznając, że jesteśmy w stanie go zbudować na taki poziom piłkarza, na jakim gdyby był teraz, to nie byłoby Rakowa na niego stać. Wierzę, że tak będzie. To pracowity chłopak, który docenia szansę, jaką dostał i ma świetną mentalność.
Przychodziłeś dwa lata temu trochę spoza piłki. Czy po doświadczeniach w Rakowie wrócisz do swojej firmy, czy chciałbyś dalej sprawdzać się w roli dyrektora sportowego?
„Trochę spoza piłki” to za dużo powiedziane, ponieważ piłka nożna to całe moje życie, moja pasja. Zawsze marzyłem o tym, żeby wykorzystać doświadczenie boiskowe oraz wykształcenie, które posiadam w klubie sportowym. Udowodniłem w Rakowie, że mam kompetencje do pełnienia tej ważnej funkcji w klubie, a rozwój drużyny jest moją wizytówką.
To co sobie wyrzucasz? Co zrobiłeś źle?
Postawiliśmy na skauting zdecentralizowany, mając skautów na rynkach zagranicznych. Spodziewałem się, że to będzie wyglądać lepiej, że będziemy dostawać stamtąd liczne, wnikliwe raporty. Natomiast teraz wiem, że wolałbym mieć grupę, która jest ze mną codziennie, z którą pracuje na bieżąco, spotykam się i współpracuje. Trudno było mi mimo wszystko tak na odległość spajać pracę całego działu, nie zafunkcjonowało to tak, jak oczekiwałem. Ostatecznie musieliśmy wiele rzeczy i tak rzeźbić sami z Częstochowy.
Na pewno chciałbym też udoskonalić pracę na danych. Zwiększyć odpowiedzialność każdego skauta za swoją działkę. Były też rzecz jasna nieudane transfery, gdzie pomyliliśmy się co do zdolności motorycznych zawodników, ale nie obciążyło to finansów klubu ponad nasze założenia.
Jak ważne stają się takie platformy jak Transferoom, o którym ostatnio było głośno?
Na pewno jest to przydatne narzędzie, bo masz bezpośrednio komunikację z klubem. Możesz potwierdzić szybko informację, czy zawodnik jest dostępny. Budujesz swoją siatkę kontaktów. Natomiast to też tylko jedno z narzędzi. Jak przychodziłem do Rakowa, zawodników oglądano tylko na InStat, stamtąd były brane dane. Później wprowadziliśmy WyScout, który ma lepsze dane, w kolejnym roku wprowadziliśmy StatsBomb. Te dane są moim zdaniem top, oddają rzeczywistość w najlepszym stopniu i możesz na nich budować algorytmy, które pomogą poszukiwać profili.
Co cię zaskoczyło przy pracy przez 2 lata blisko rynku transferowego?
Na pewno nie możesz sobie okienka przygotować w 100%. Nie możesz się oprzeć na tym, że masz przygotowane transfery przed okienkiem i potem ich dokonujesz – to przypomina założenie ceteris paribus w modelach mikroekonomicznych. To bardzo ważna część pracy, gdzie masz wyselekcjonowane listy i walczysz o konkretnego zawodnika, próbujesz go sprowadzić i ci się to udaje. Natomiast w trakcie okienka wszystko się może wywrócić do góry nogami. Zaczynają być dostępni zawodnicy, którzy przed chwilą tacy nie byli – lepsi od tych, których wcześniej wyselekcjonowałeś, musisz reagować na bieżąco.
Weźmy pod tym kątem to okienko, ono dobrze odda dynamikę rynku transferowego. Trwały mistrzostwa Europy. Wiele klubów zatrzymało swoich piłkarzy w kadrach tylko po to, żeby mieć odpowiedni trening podczas ME. Ci zawodnicy nie mieli jasnej sytuacji w klubie, nie wiedzieli na czym stoją, ale klub potrzebował mieć ich pod parą, gotowych na różne ewentualności. Klub czasem negocjował z kimś za plecami zawodnika, a nie mógł mu tego powiedzieć, bo, po pierwsze, mógł go potrzebować na starcie sezonu, a po drugie, może tamten transfer jednak by nie wypalił. Jeśli jednak wypalił, to niedostępny przed chwilą zawodnik stawał się dostępny. Potem przychodzą puchary. Ktoś odpada, klub nie awansował, a chce zarobić. Znowu – przed chwilą nie brał pod uwagę sprzedaży gracza, teraz to priorytet. My też mieliśmy podpisane umowy, które nie doszły do skutku, bo sytuacja zmieniła się w ostatniej chwili – zawodnik jednak postanowił, że nie chce odejść czy coś podobnego. Musisz być gotowy na wszystko.
Dziki zachód. Adrenalina na pewno, choć też niezwykle absorbujące.
Na pewno ciekawie się tym żyje. Potrzebna jest też spójność całego zespołu, który dąży do wzmocnień drużyny, bo to jest ogromny wysiłek. Tak naprawdę musisz być jednak cały czas dostępny. Nieważne czy sobota, niedziela, komunia dziecka, wesele przyjaciela. Musisz być pod parą non stop, 24h, 7 dni w tygodniu. Nie ma innej możliwości, bo za chwilę może coś się wydarzyć.
Nie odbierzesz jednego telefonu i przepadnie zawodnik, który byłby wzmocnieniem, miał potencjał sprzedażowy kilku milionów euro. Niepowtarzalna okazja, nieodrabiana strata.
Może tak się zdarzyć.
Czujesz się wycieńczony po dwóch latach?
Na pewno jest to praca niezwykle absorbująca, ale dająca wiele satysfakcji i emocji. Bardzo doceniam szansę, którą otrzymałem w Rakowie, ze swojej strony odwdzięczyłem się pełnym zaangażowaniem i poświęceniem, które było możliwe także dzięki wsparciu mojej rodziny oraz wspólników, którzy przejęli moje obowiązki w firmie.
Powiedz na koniec, najgłośniejsze nazwisko, które było blisko Rakowa, ale nie doszło do skutku?
Sergio Romero. Sam o niego zapytałem w tym okienku. Początkowo nie był zainteresowany i miał zbyt wysokie oczekiwania finansowe, miał jakieś propozycje, natomiast pod koniec okienka wrócił do nas i powiedział, że to byłoby do zrobienia w rozsądnych pieniądzach. W tym momencie mieliśmy już grającego Vladana, widzieliśmy jak poszedł w górę i szkoda byłoby go w jakikolwiek sposób blokować, bo jak sprowadzasz Sergio Romero, to musisz go wstawić do klatki.
Czego byś życzył swojemu następcy, Robertowi Grafowi?
Mistrzostwa Polski oraz fazy grupowej europejskich pucharów – uważam, że byłaby to dobra kontynuacja rozwoju drużyny.
Rozmawialiście może?
Nie, nie rozmawialiśmy.
Leszek Milewski
fot. FotoPyk / NewsPix.pl