Kiedy spoglądało się na mecze Barcelony w ostatnich dwóch sezonach, śmiało można było zagrać w pewną grę i to nie raz. „Znajdź niepasujący element”. Poziom trudności nie był specjalnie wysoki, bo rzucał się w oczy szczególnie jeden piłkarz. Niektórym trudno to przyznać, ale przez większość czasu piłkarz po prostu bezużyteczny. Nie dlatego, że z natury taki jest. On do Barcelony najzwyczajniej w świecie nie pasował, był jak ten fajny przedmiot w ekwipunku, który w połączeniu z twoją klasą postaci traci najlepsze właściwości, ale i tak go wziąłeś, bo żal było zostawić komuś innemu. Tym samym Antoine Griezmann stracił dwa lata swojej kariery w miejscu, w którym próba rozwinięcia skrzydeł była dla niego utrapieniem.
Jaki to był okres w wykonaniu Francuza? Większość kibiców lubi odbijać się od ściany do ściany, więc zapewne powie, że słaby. Tutaj trzeba jednak innego stwierdzenia, mimo wszystko trochę lżejszego. A więc był to transfer… hmm, jedynie poprawny. Jeśli ktoś uważa, że Griezmann srogo zawiódł, to chyba zabrakło mu czujności przed sezonem 2019/2020. Wtedy każde bardziej wprawne oko zdawało sobie sprawę, że to piłkarz należący do czołówki europejskiej, lecz o charakterystyce, która gryzie się ze standardami panującymi w stolicy Katalonii. Słowem: prędzej można było spodziewać się eksplozji potencjału Coutinho, niż piłkarza Atletico.
Ten transfer był ruchem typowym dla gry komputerowej. Kupujecie Griezmanna za grube miliony, doceniacie jego wszechstronność i niewątpliwie szeroką paletę umiejętności. Wstawiacie do składu, odpalacie symulację i voila – dobre wyniki są jak na zawołanie. Rzecz w tym, że w prawdziwym świecie futbolu kluczową rolę odgrywa jeszcze wiele czynników. Jednym z nich jest sztuka przewidywania, którą, lekko mówiąc, poprzedni zarząd Barcelony nie grzeszył. Rację mieli ci, którzy zgłaszali poważne wątpliwości jeszcze zanim Griezmann w ogóle trafił do ekipy „Dumy Katalonii”.
Mistrz świata, mimo kilku lepszych okresów, właściwie nigdy nie przestał być w Barcelonie ciałem obcym. Stał się za to postacią, której ani za tydzień, ani za miesiąc czy rok nie było dane spełnić pokładanych w niej nadziei.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Metka na koszulce przekleństwem
Pewnego dnia sympatyczny Francuz powiedział, że jest gotowy, żeby zasiąść do jednego stołu z Messim i Ronaldo. Te słowa zestarzały się nie najlepiej, bo w rzeczywistości Griezmann w żadnym momencie swojej kariery nawet nie zbliżył się do poziomu takich piłkarzy. Z drugiej strony jego wartość na boisku bywała nierozumiana. Kibice wymagali czegoś, czego ten zawodnik nie potrafi. Bo przed przyjściem do Barcelony nie był ani wyborowym strzelcem obok Lewandowskiego czy Suareza, ani dryblerem. Ani szybkościowcem, ani mistrzem ostatniego dogrania. Był i jest natomiast swego rodzaju piłkarzem-łącznikiem, kimś, kto spaja formacje swoją inteligencją w zagraniach. Wolnym elektronem, który lubi pracować w defensywie i przełamywać schematy ruchem bez piłki. Kimś pokroju Thomasa Mullera dla Bayernu, którym trzeba zarządzać w odpowiednio skrojonym systemie gry.
Atuty Griezmanna najlepiej uwydatniły Euro w 2016 roku i mundial dwa lata później, a nie chodzi bynajmniej tylko o liczbę strzelonych bramek. Dlaczego? Bo Didier Deschamps miał na niego plan.
- Euro 2016: sześć goli, dwie asysty
- Mundial 2018: cztery gole, trzy asysty
Sęk w tym, że w Barcelonie Griezmann grał tak jak w Atletico, czego w opisywanym tutaj kontekście nie można uznać za komplement. Najbliżej mu było do piłkarza grającego na pozycji nr 10, ale takiej od dawien dawna w tym klubie przecież nie ma. Skrzydło – nie, napastnik – też nie. Tak naprawdę przez dwa lata trzech trenerów próbowało znaleźć najlepszą formułę dla Francuza, ale bezskutecznie. Wydawało się, że blokuje go wszechobecny na boisku Messi, aczkolwiek ten mit równie dobrze możemy obalić. W nowym sezonie bez Argentyńczyka 30-latek wyglądał tak jak dotychczas. Biegał po murawie bez iskry, bez przekonania.
Na jego niekorzyść aż do ostatniego dnia w Barcelonie na pewno działała kwota transferu. Jeśli klub wydaje 120 mln euro na jednego piłkarza, w myślach podświadomie pojawiają się wygórowane oczekiwania. Nawet mimo faktu, że to do pewnego stopnia niesprawiedliwe zjawisko. Szczerze mówiąc, gdyby Griezmann kosztował dwa razy mniej, ocena jego zasług dla Barcelony byłaby zupełnie inna. A tak teraz pozostanie awersja, bo nowi włodarze klubu oddają zawodnika o dotąd niesklasyfikowanej roli jedynie za część wydanej kwoty. Na papierze nie brzmi to najlepiej, ale umówmy się: nie było lepszego momentu na zrobienie takiego ruchu. Griezmann nigdy nie dałby akurat tej drużynie 100% swoich możliwości, więc w pewnym sensie można powiedzieć, że Joan Laporta zwyczajnie naprawił błąd, który został popełniony w 2019 roku.
W Barcelonie skazany na niepowodzenie
Pewien fragment z biografii Griezmanna może niektórym otworzyć oczy. Dać sygnał, że to był piłkarz niekoniecznie skrojony pod Barcelonę. Od tego trzeba zacząć, żeby pojąć, że ograniczanie własnego potencjału przez szereg różnych czynników nie służyłoby Francuzowi w dalszej perspektywie. I że oczekiwania względem niego były niesprawiedliwie ukierunkowane – Miałem trudne początki w Atletico. Oczekiwano ode mnie goli, podczas gdy ja wcale nie jestem klasyczną „dziewiątką”. Pokonanie bramkarza rywali nie jest dla mnie celem nadrzędnym. Dowodem na to jest fakt, że średnio oddaję mniej więcej dwa strzały na mecz. Diego Simeone domaga się ode mnie, żebym krążył przy bramce rywala i jak najczęściej strzelał. On nie lubi, kiedy oddalam się ze strefy podbramkowej, żeby przejąć piłkę. Ale ja już od małego chętnie rozgrywam. I nadal staram się to robić zawsze, gdy nadarzy się okazja.
No i właśnie. Ani to była „dziewiątka”, ani typowy pomocnik. W swoim prime to był piłkarz, którego śmiało można było wcisnąć do top 10 na świecie. Jako ktoś taki Griezmann był sprowadzany do Barcy, ale, jak już wiadomo, z biegiem czasu okazał się niekompatybilny. Może przez ten słynny cień Messiego, może przez brak odpowiedniej wizji kolejnych trenerów. Fakty są jednak takie, że przez dwa sezony w tych barwach Francuz ciągle musiał coś udowadniać, bo też ciągle jego status był podważany. Bezwzględnie liczono mu liczbę meczów dochodzących do dziewięciu w lidze, w których nie strzelał bramek. Zwracano uwagę na spotkania, w których prawie nie uczestniczył w wymianie piłek pod bramką rywala. W końcu zarzucano, że to nie jest piłkarz na miarę Barcelony.
Mimo to Francuz dał kibicom trochę radości, a też zawsze był okazem profesjonalizmu. Lubiła go też szatnia, szczególnie młodzi piłkarze. Jego bramki dawały trochę punktów w lidze, ratowały też Barcelonę z opresji w Pucharze Króla. Jakiś niesmak jednak pozostanie, wręcz może pewien niedosyt. A on będzie tym większy, im lepiej w swoim byłym klubie 30-latek na nowo się zadomowi. Ale to już naturalna kolej rzeczy, tego trzeba się spodziewać.
Nie mówimy o piłkarzu, któremu dasz piłkę, powiesz, że ma coś wyczarować, a on to zrobi. Pod niego musi być dobrze skomponowany cały zespół. W ekipie kolejno Valverde, Setiena i Koemana Griezmann nie mógł na to liczyć, dlatego stracił pewność siebie, bywał momentami spychany na margines, co wielokrotnie podkreślały hiszpańskie media. Stracił swój blask i tylko w reprezentacji regularnie przypominał, że drzemie w nim ogromna klasa piłkarska. Przy czym jednego odmówić mu nie można – zawsze sprawiał wrażenie gościa, który w pełni angażuje się we wszystko, co związane z Barceloną. Robił, co mógł, wstydu po sobie na pewno nie zostawił.
Statystyki Griezmanna w Barcelonie:
- 2020/2021: 51 meczów, 20 goli, 13 asyst
- 2019/2020: 48 meczów, 15 goli, cztery asysty
- jedno trofeum: Puchar Hiszpanii
Oczywiście to nie jest tak, że wina w 100% leży po stronie Barcelony. Bo, kto wie, może gdyby Griezmann potrafił być bardziej elastyczny, drużyna miałaby z niego większą pociechę. Kwestia adaptacji w nowym środowisku ma kluczowe znaczenie nawet przy piłkarzach z absolutnego topu, a raczej nie można powiedzieć, że tutaj wszystko zadziałało jak należy. Niekiedy można było pomyśleć, że większa presja w stolicy Katalonii ma swój negatywny wpływ na Antoine’a. Wraz z dniem powrotu do Atletico to powinno ulec zmianie.
Ile Griezmann może dać Atletico Madryt?
Na tę chwilę – więcej niż komukolwiek może się wydawać. Można wręcz pokusić się o tezę, że to będzie bardziej wartościowy zawodnik od Luisa Suareza. Griezmann doskonale wie, z czym się wiąże praca z Diego Simeone, w dużej mierze nadal zna madrycki zespół i wcale nie wraca jako gorszy piłkarz. Wraca jako gość, który w swoich butach miał problem z odnalezieniem się na barcelońskiej scenie, a gdy kazano mu włożyć inne – czasami trochę potańczył, ale nie obyło się bez siniaków i obtarć na stopach. Słowem: Francuz wygramolił się z miejsca, gdzie trudniej mu było wyróżniać się tak, jak w poprzednich sezonach. A chyba żaden fan Atletico nie ma wątpliwości, że powrót do tego hiszpańsko-francuskiego związku może przynieść obopólne korzyści. Wystarczy przypomnieć, jak istotnym trybikiem wcześniej był Francuz. To robiło wrażenie nie tylko w ujęciu statystycznym, ale również tym boiskowym, gdzie trzeba wychwycić boiskowe niuanse.
Griezmann w Atletico Madryt:
- 2018/2019 – 48 meczów, 21 goli, 10 asyst
- 2017/2018 – 49 meczów, 29 goli, 15 asyst
- 2016/2017 – 53 mecze, 26 goli, 12 asyst
- 2015/2016 – 54 mecze, 32 gole, 7 asyst
- 2014/2015 – 53 mecze, 25 goli, 6 asyst
Oczywiście to raczej nie będzie tak, że Simeone wyścieli przed Griezmannem czerwony dywan do pierwszej jedenastki. Konkurencja w linii ofensywnej nie jest mała, mistrz świata niczego za darmo nie dostanie. Jedno jest jednak pewne – to wyraźne wzmocnienie Atletico przed walką o mistrzostwo Hiszpanii. Dzisiaj nikt nie powinien skrzywić się na wieść, że „Los Cholchoneros” mają najlepszą pakę w lidze hiszpańskiej. Ta madrycka korona lśni nie od dziś, a dodanie do niej francuskiego klejnotu jest idealnym zwieńczeniem dobrego okienka. I wiecie co? Paradoks tej sytuacji polega na tym, że Griezmann wraca do klubu bardziej konkurencyjnego niż Barcelona. Klubu, z którego, o ironio, odszedł w pogoni za zdobywaniem największych trofeów. W ciągu dwóch lat pobytu w Katalonii otrzymał jednak tylko cenną lekcję, że lepiej jak w Madrycie nie będzie prawdopodobnie nigdzie indziej.
Fot. Newspix