Cristiano Ronaldo wraca do Manchesteru United jako król strzelców Serie A i mistrzostw Europy, ale czy jest to powrót w glorii chwały? Nie do końca. Sezon 2020/21 kompletnie się nie udał Juventusowi, a reprezentacja Portugalii na Euro też specjalnie nie poszalała. Nie ma rzecz jasna wątpliwości, że CR7 zapewni „Czerwonym Diabłom” gole, lecz ostatnie lata dobitnie pokazują, iż Ronaldo – nawet świetne dysponowany, nawet bramkostrzelny – przestał być gwarantem drużynowych sukcesów. United potrzebują go dzisiaj jako jednego z wielu równorzędnych liderów ofensywy, a nie jako gracza, pod którego ustawiony zostanie cały zespół i który odda aż 162 strzały na bramkę rywala w sezonie ligowym (z tego zaledwie 37% celnych), tak jak to miało miejsce w poprzednich rozgrywkach.
Jeżeli Ronaldo zdominuje ekipę United od strony taktycznej, jego powrót na Old Trafford może się zakończyć podobnie, jak przygoda Ruuda van Nistelrooya z „Czerwonymi Diabłami”. Liczby będą się zgadzać, wpadnie kilka rekordów indywidualnych, jednak zabraknie najważniejszego.
Trofeów, których łaknie przecież i klub, i Cristiano.
Twarz nieudanej rewolucji
Trwający pięć sezonów pobyt Ruuda van Nistelrooya w Manchesterze United nawet z perspektywy wielu lat niełatwo jest ocenić w sposób jednoznaczny. Choć na pierwszy rzut oka doprawdy trudno Holendrowi cokolwiek zarzucić – miał gwarantować „Czerwonym Diabłom” gole i po prostu to czynił. Jeśli tylko nie przeszkadzały mu problemy zdrowotne, zawsze dobijał co najmniej do bariery dwudziestu bramek w sezonie ligowym, a i w Lidze Mistrzów regularnie trafiał do siatki. Czego jeszcze można wymagać od klasycznej dziewiątki? Van Nistelrooy właściwie z punktu stał się koszmarem każdego obrońcy w Premier League. W 219 występach dla United zanotował 150 goli, co plasuje go na jedenastym miejscu na liście najlepszych strzelców w dziejach klubu.
Co tu będziemy dużo gadać, potwór. Gdzie zatem doszukiwać się wspomnianych niejednoznaczności?
Trzeba przymknąć oko na liczby i zagrzebać się nieco mocniej w detalach. Wówczas nie sposób przeoczyć, że lata, gdy cała ofensywa United skoncentrowana była na dogrywaniu piłek w kierunku van Nistelrooya (trochę dla zmyłki zakładającego koszulkę z numerem dziesięć, bo żadna była z niego przecież dziesiątka), to jeden z najchudszych okresów dla United za kadencji sir Alexa Fergusona. „Czerwone Diabły” od 2002 do 2006 roku wywalczyły tylko jedno mistrzostwo Anglii, a w Lidze Mistrzów zaledwie raz udało im się dotrzeć do półfinału. Krótko mówiąc: napastnik błyszczał, lecz drużyna głównie rozczarowywała.
- 2001/02 – 3. miejsce w Premier League
- 2002/03 – mistrzostwo Anglii
- 2003/04 – 3. miejsce w Premier League
- 2004/05 – 3. miejsce w Premier League
- 2005/06 – 2. miejsce w Premier League
„Ruud van Nistelrooy był szablonowym napastnikiem, który nie pasował do Manchesteru United”
Michael Cox
Co istotne, ściągnięcie van Nistelrooya na Old Trafford i powierzenie mu funkcji wysuniętego snajpera było elementem szerszego planu Fergusona, o czym rozpisywał się Michael Cox w swojej słynnej książce „The Mixer”. Sam Szkot też opowiadał o tym w rozmaitych wspomnieniach.
Zamysł był w sumie jasny – ekipa z Manchesteru miała odejść od taktyki 4-4-2, która przyniosła jej wielkie sukcesy na przełomie wieków, ze zwycięstwem w Lidze Mistrzów na czele, i przerzucić się na nowocześniejszą formację 4-5-1. W ramach odświeżonej taktycznej koncepcji kluczowe role odgrywać mieli kupieni za gigantyczne pieniądze Juan Sebastian Veron oraz właśnie Ruud van Nistelrooy. Ten pierwszy jako kreatywny lider drugiej linii, ten drugi – wiadomo. Żądło. Ferguson zakładał, iż ekipa z Veronem i Nistelrooyem – naturalnie otoczonymi starą gwardią: Beckhamem, Giggsem czy Scholesem – okaże się wystarczająco potężna, by zagwarantować United świetlaną przyszłość. Ta przebudowa miała być jego ostatnim wielkim dziełem na ławce trenerskiej „Czerwonych Diabłów”. Finałowym ruchem pędzla po płótnie. W 2001 roku szkocki manager ogłosił bowiem publicznie, że planuje wkrótce odejść na emeryturę.
Wtedy sprawy zaczęły się gwałtownie sypać.
„Fergie” nawet dziś uważa tę deklarację o emeryturze za największe głupstwo, jakie kiedykolwiek zdarzyło mu się palnąć w świetle kamer. A nie był to przecież szkoleniowiec znany z wygłaszania gładkich, bezpiecznych frazesów. Drużyna wpadła w dołek. Taktyczna zawierucha nie tylko nie umocniła United jako siły numer jeden w Premier League, ale strąciła ich z piedestału. Nie pomógł również szereg cokolwiek dyskusyjnych posunięć transferowych. Wydawać się wówczas mogło, że wieloletnia rywalizacja Fergusona z Arsenem Wengerem z Arsenalu zostanie koniec końców rozstrzygnięta na korzyść tego drugiego. No a potem do Premier League wparował Jose Mourinho, który przejechał walcem zarówno po „Kanonierach”, jak i „Czerwonych Diabłach”.
sir Alex Ferguson i Ruud van Nistelrooy
To wszystko są niewątpliwie okoliczności łagodzące dla van Nistelrooya.
Argumenty pozwalające bronić tezy, jakoby Holender znalazł się na Old Trafford po prostu w nieodpowiednim czasie, dlatego jego oszałamiające strzeleckie statystyki nie przełożyły się na większą liczbę zespołowych sukcesów. Jeśli jednak wsłuchać się we wspomnienia byłych partnerów napastnika, można dojść do wniosku, że indywidualne osiągnięcia były dla co najmniej równie ważne, jak triumfy drużyny. A kto wie, czy nie ważniejsze. – Jeśli wygraliśmy 3:0, a on zmarnował dobrą okazję, to po meczu siedział złamany w kącie – opowiadał Ryan Giggs w rozmowie z Michaelem Coxem. Podobnymi wspomnieniami dzielił się Paul Scholes: – Jeśli nie strzelił, siedział rozgoryczony na tyłach autokaru. Nawet gdy wygraliśmy spotkanie.
Największą obsesją van Nistelrooya była zaś doroczna rywalizacja o tytuł najlepszego strzelca Premier League z Thierrym Henrym. – Uwierzcie mi, to prawdziwa historia. Wchodzimy do szatni po meczu. Walczyliśmy o mistrzostwo, pokonaliśmy kogoś chyba 4:1. Ruud na pewno zdobył jedną z bramek. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Wtedy on podszedł do telewizora, sprawdził wyniki pozostałych spotkań i usłyszeliśmy tylko głośne westchnienie. Zapytałem, co się stało. „Nic, nic” – odpowiedział. Ale ktoś inny odparł za niego: „Thierry strzelił dwie bramki”. I wszystko było jasne. Ruud w takich sytuacjach kompletnie się załamywał. Zupełnie zapominał, że jego drużyna przed chwilką zwyciężyła ważny mecz – opowiadał Rio Ferdinand.
Toksyczny perfekcjonizm, który doprowadził do rozstania van Nistelrooya z United.
Awantura o „tatę”
Sytuacja Holendra na Old Trafford zaczęła się gmatwać tak naprawdę już w sezonie 2003/04, nawet jeśli wtedy raczej tego nie dostrzegano. Ferguson przed startem rozgrywek dopuścił do sprzedaży Davida Beckhama do Realu Madryt, tymczasem angielski skrzydłowy – jako absolutny wirtuoz w dziedzinie precyzyjnych dośrodkowań w pole karne, dobrze czujący się w nieco bardziej statycznej grze – był zdecydowanie ulubionym boiskowym partnerem van Nistelrooya. Co gorsza, manager „Czerwonych Diabłów” na następcę Beckhama namaścił Cristiano Ronaldo – młodziutkiego Portugalczyka ściągniętego za wielką kasę ze Sportingu Lizbona, któremu przydzielono na Old Trafford koszulkę z kultowym numerem siedem.
Ronaldo znacznie częściej od Beckhama wikłał się w szalone dryblingi, nawet przeciwko dwóm lub trzem oponentom. Lubił też finalizować swoje widowiskowe szarże uderzeniami z dalszej odległości. Mało tego, sam często fatygował się w pole karne rywali, by szukać tam szczęścia w pojedynkach powietrznych. Van Nistelrooya szalenie to frustrowało. Większą część sezonu 2004/05 przegapił jednak z powodu kontuzji, a Ferguson sprytnie wykorzystał ten okres, by jeszcze mocniej wyeksponować swoje dwie wschodzące gwiazdy – właśnie Ronaldo, a także Wayne’a Rooneya.
Kiedy Holender wrócił do regularnych występów, musiał się już pogodzić z faktem, że akcenty w ofensywie rozkładają się zupełnie inaczej niż przed laty. Że CR7 i „Wazza” również wykazują się pazernością na gole i rozpychają się łokciami wewnątrz szesnastki, dotąd stanowiącej udzielne księstwo Nistelrooya.
„Ruud lubił zwalniać grę, a jako drużyna najlepiej wyglądaliśmy w szybkim ataku. Miałem wrażenie, że on był generalnie niezadowolony, gdy podpisałem kontrakt z Manchesterem. Miał też wiele spięć z Ronaldo. Irytował się, gdy Cristiano nie podał mu piłki tak szybko, jak on sobie tego życzył, ale kontynuował indywidualną akcję”
Wayne Rooney
W końcu wewnątrz szatni United musiało dojść do eksplozji. I doszło.
Wspominaliśmy na Weszło: O ile relacje między van Nistelrooyem i Rooneyem balansowały pomiędzy chłodną rezerwą a tak zwaną szorstką przyjaźnią, to konflikt na linii Ruud – Cristiano stał się pełen złych emocji. Nistelrooy regularnie skarżył się na samolubnego Portugalczyka do asystenta sir Alexa Fergusona, którym był wówczas Carlos Queiroz. Rodak Ronaldo. Skargi nie przynosiły żadnych efektów, więc napastnik doszedł do wniosku, iż Queiroz bez względu na okoliczności będzie trzymał stronę młodego Portugalczyka. Czara goryczy została przelana. – Na boisku treningowym van Nistelrooy sfaulował Ronaldo. Skrzydłowy próbował w swoim stylu wyolbrzymić zajście, więc Holender krzyknął: „Co teraz zrobisz, pójdziesz do taty na skargę?”. Chodziło mu o Queiroza, ale Ronaldo nie zrozumiał tej aluzji, bo jego prawdziwy ojciec dopiero co zmarł po długiej walce z chorobą alkoholową – opisuje Michael Cox.
Stało się jasne, że sfrustrowanego van Nistelrooya trzeba usunąć z United, zanim do reszty zrujnuje atmosferę. Ferguson wzbraniał się przed tym, lecz w końcu stracił cierpliwość, bo i jemu się od Holendra oberwało. W przypływie wściekłości pominięty przy ustalaniu składu Nistelrooy nazwał swojego trenera „kutasem” i „świnią” (wedle doniesień brukowców wiązanka puszczona w stronę sir Alexa mogła być jeszcze barwniejsza i bardziej rozwlekła).
Znieważony „Fergie” w trybie pilnym zaaranżował transfer Holendra do Realu Madryt. – Już rok wcześniej Ruud za pośrednictwem swojego agenta dał mi do zrozumienia, że nosi się z zamiarem odejścia. Uważał, że klub popadł w stagnację, a młodzi zawodnicy – chodziło mu o Ronaldo i Rooneya – nie zapewnią nam zwycięstwa w Lidze Mistrzów – opowiadał Ferguson. – Zaapelowałem do niego, by ich poprowadził, pomógł się rozwinąć. Nie zaakceptował tej roli. Po latach przeprosił mnie za swój wybuch. Szanuję to i nie mam żalu. W dzisiejszym świecie zbyt rzadko słyszy się słowo „przepraszam”.
Cristiano Ronaldo i Ruud van Nistelrooy
Van Nistelrooy w Madrycie potwierdził strzelecką klasę. Zresztą nawet zawodnicy, którzy nie mieli z nim najlepszych układów na stopie osobistej – choćby Rooney czy Giggs – bez wahania przyznają, że holenderski snajper to najprzebieglejszy z lisów pola karnego, z jakimi mieli okazję współpracować. Jednak Manchesterowi rozstanie z Ruudem ewidentnie wyszło na zdrowie. W 2007 roku „Czerwone Diabły” odzyskały mistrzostwo Anglii, rok później wróciły również na europejski tron, a Cristiano Ronaldo został nagrodzony Złotą Piłką i wywalczył tytuł króla strzelców Premier League.
– Zespół był za ciasny dla Cristiano i Ruuda. Szef musiał wybierać i podjął słuszną decyzję – przyznał Rooney.
Nie zostać van Nistelrooyem
Od opisywanych sytuacji minęło kilkanaście lat, a niestrudzony Cristiano Ronaldo dalej zachwyca i pozostaje jednym z najlepszych piłkarzy świata. Ba, po trwającej przeszło dekadę rozłące zagra w Manchesterze United. W „Teatrze Marzeń” przyjdzie mu więc napisać jeden z ostatnich, być może nawet finałowy rozdział przebogatej kariery. Dziś jest już jednak 36-letnim wyrachowanym weteranem, a nie wschodzącą supergwiazdą futbolu o nieskończonym repertuarze fantazyjnych kiwek. I w sumie to stylem gry zdumiewająco zbliżył się do… a jakże, Ruuda van Nistelrooya.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli – obu zawodników dalej wiele różni. Jeśli się jednak nad tym zastanowić, to jakie były najbardziej rzucające się w oczy atuty Ronaldo w latach 2003-09? Dynamika, drybling. Napędzająca go boiskowa arogancja. Fantastyczne uderzenia z dystansu, również z rzutów wolnych.
A dzisiaj?
Jeżeli chodzi o kopnięcia Ronaldo ze stojącej piłki, na ogół grzęzną one w murze, ewentualnie strącają kibicom kapelusze z głów. Co jedna próba, to bardziej nieudana od poprzedniej. Jego zwody stały się zaś sztuką dla sztuki, zwykle skutkują wycofaniem piłki do głębiej ustawionego partnera. Nawet w pojedynkach szybkościowych Cristiano nie przeraża już obrońców w równym stopniu, co dawniej. Starość, cholera, nie radość. Na absolutnym topie Portugalczyk utrzymuje się głównie z uwagi na niesamowitą inteligencję w poruszaniu się w szesnastce, genialną grę w powietrzu i – po prostu – świetne wykańczanie akcji. A to są przecież dokładnie te cechy, dzięki którym van Nistelrooy podbił Premier League na początku bieżącego stulecia.
Cristiano Ronaldo
Nieprzypadkowo kibice Juventusu raczej nie płaczą po Cristiano.
Żegnają go z szacunkiem i sympatią, lecz bez dojmującego żalu. Mimo że Portugalczyk zdobył dla „Starej Damy” 101 bramek w 134 meczach, mimo że rozstaje się on z Italią jako król strzelców Serie A. W reakcjach sympatyków Juve da się wyczuć nutkę niedosytu. Bo czy – tu kolejna analogia do van Nistelrooya – pobyt Ronaldo w Juve można ocenić jednoznacznie jako udany? Kapitalna skuteczność, zgoda. Dwa tytuły mistrza Włoch, do tego krajowy puchar – wartościowe dokonania. Jednakże na krajowym podwórku Juventus święcił triumfy i bez Ronaldo. To z nim na pokładzie wieloletnia dominacja „Starej Damy” we włoskiej ekstraklasie dobiegła natomiast smutnego końca. Do zrealizowania marzenia o zwycięstwie w Champions League nie było nawet blisko.
Tu też znajdą się okoliczności łagodzące. Przecież to nie Ronaldo wymyślił, by w roli trenera Juve obsadzić niedoświadczonego Andreę Pirlo. Gdyby to od niego zależało, piłki dogrywaliby mu wyższej klasy partnerzy niż Federico Bernardeschi czy Aaron Ramsey. No ale to Portugalczyk był twarzą tego projektu, a projekt jako całość zakończył się niepowodzeniem, gdy do serii dość wstydliwych porażek w Lidze Mistrzów doszła klęska w wyścigu o dziesiąte scudetto z rzędu.
MANCHESTER UNITED POKONA WOLVERHAMPTON? KURS: 1,80 W FUKSIARZU!
Wydaje się, że dochodzimy do najpoważniejszej wątpliwości, jaka towarzyszy powrotowi Cristiano Ronaldo do Manchesteru United. Byłoby bowiem chichotem historii, gdyby Portugalczyk dziś okazał się dla klubu takim samym obciążeniem, jakim przed laty stał się dla „Czerwonych Diabłów” Ruud van Nistelrooy. Obciążeniem, którego niezwykle trudno jest się tak po prostu pozbyć z pleców, nawet gdy kręgosłup trzeszczy i skrzypi. Rezygnowanie z napastnika gwarantującego strzelecką regularność jest ryzykiem, na jakie nie każdy trener się poważy. A Ronaldo tę regularność zapewni. Pytanie: jakim kosztem?
Ole Gunnar Solskjaer potrzebuje takiego giganta jak Portugalczyk w swojej ofensywnej układance. To nie ulega kwestii, ale mamy 2021 rok. Kilkanaście lat temu sir Alex Ferguson mógł z pełnym zaufaniem układać zespół pod Ronaldo, gdyż bezbłędnie wyczuł, iż przyniesie to klubowi sukcesy. Później z takiego samego założenia mógł wychodzić Mourinho, a następnie między innymi Ancelotti, no i rzecz jasna Zidane. Przykład Juventusu pokazuje jednak dobitnie, iż teraz drużyna całkowicie skupiona wokół CR7 nie ma większych szans na europejskie sukcesy. Tylko czy sam Ronaldo zdoła się z tym faktem pogodzić? Czy zrezygnuje z wykonywania stałych fragmentów gry? Czy zaakceptuje, że akcje rzadziej będą kończyć się dograniami w jego kierunku? Wreszcie – czy wcieli się w rolę przewodnika dla młodych gwiazd Manchesteru, czyli weźmie na siebie rolę, jakiej nie chciał pełnić van Nistelrooy?
Jeśli Solskjaer zdoła w ten sposób wprzęgnąć Portugalczyka do ekipy United, zyska dla drużyny game-changera, zwłaszcza w kontekście spotkań o największym ciężarze gatunkowym, które Ronaldo, jak wiadomo, uwielbia. Ale jeśli Norweg postanowi podporządkować grę drużyny pod taktyczne preferencje 36-latka, cała ta historia – niewątpliwie ekscytująca, dodająca jeszcze więcej pieprzu i tak pikantnej Premier League – może się zakończyć w sposób głęboko rozczarowujący.
I dla klubu, i dla samego Ronaldo.
fot. NewsPix.pl / Getty Images