To taki remis, z którego obaj trenerzy mogą wyciągnąć kilka pozytywnych wniosków, ale też mogą być rozczarowani z tylko jednego punktu. Athletic pokazał dziś, że na San Mames z taką ekipą jeszcze wiele drużyn straci punkty. A Barcelona pokazała gdzie ma miękkie podbrzusze. Z kolei Memphis Depay zademonstrował jasno i wyraźnie – jeśli włączać Barcelonę, to właśnie dla tego świra.
Zaczniemy dość dziwacznie, bo od ostatniej akcji meczu. Roberto niechlujnie podaje do Erica Garcii, ten przegrywa pojedynek z Nico Williamsem, ten odjeżdża mu na kilku metrach i Garcia musi się ratować faulem taktycznym. Faulem, który kosztuje go czerwoną kartkę.
A zaczynamy od tego zdarzenia, bo to była akcja-metafora tego, jak gospodarze chcieli dzisiaj pokonać Barcę. Czyli nieustanną presją, zmuszaniem gości do błędów w rozegraniu, ale i ściganie się z Garcią. Najpierw męczył go Inaki, a później Nico – bracia Williams będą się śnić reprezentantowi Hiszpanii po nocach. To był jasny plan Marcelino – rzucajcie piłkę za plecy Garcii, a ten niech się zajeżdża.
I Athletic po gapiostwie tego właśnie stopera strzelił gola na 1:0. Rzut rożny, Garcia zostaje wyblokowany, w powietrze wychodzi Inigo Martinez i uderza piłkę tak, jak topowi siatkarze trafiają w ataku – chlast i nie ma czego zbierać. Neto nie miał szans na reakcję. A skoro już przy Neto jesteśmy… My wiemy, że system Barcelony opiera się na wyjściach spod własnej bramki bez wybijania lag. Ale Neto nie może udawać ter Stegena, gdy ter Stegenem nie jest. Dzisiaj dwukrotnie Katalończycy mogli drogo zapłacić za te jego próby krótkiego rozgrywania akcji. Chciał mieć spokój Niemca, a prawie zawalił dwie bramki.
Pierwsza połowa była połową spod znaku pressingu zaordynowanego przez Marcelino. Druga – już mniej. W pierwszej połowie gospodarze mieli poprzeczkę, z linii bramkowej piłkę wybijał Araujo (zmienił kontuzjowanego Pique), okazję miał jeszcze starszy z braci Williams. I jasne, Barca jeszcze przy 0:0 miała kapitalną sytuację Braithwaite’a. Miała nieuznanego gola Araujo (faulował wcześniej Braithwaite). Ale nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że defensywa Blaugrany trzyma zero z tyłu tylko na słowo honoru.
Sprawdź ofertę Fuksiarza i postaw na siebie!
I Athletic… Nie, nie napiszemy, że „spuchnął” po strzeleniu gola. Po prostu Barca ocknęła się z tego letargu. A jeśli w ekipie Koemana coś dzisiaj się działo, to przede wszystkim dzięki Depayowi. To on wyłożył piłkę duńskiemu koledze z ataku, gdy ten spartolił dobrą okazję na początku meczu. Również on przodował w statystyce dryblingów (ta siatka założona w pierwszej połowie, cudo). Wreszcie to on musiał pieprznąć w piłkę z całej siły i wyrównać stan meczu.
I tak długimi fragmentami przygnieciona Barca miała jeszcze poprzeczkę po cudownym lobie de Jonga. Miała jeszcze jedną okazję Depaya, gdy świetnie obsłużył go rodak z linii pomocy. Ale zwycięstwo gości byłoby po prostu niezasłużone z przebiegu tego starcia. Remis? Chyba nikt z obu ekip nie może się gniewać, bo to był właśnie taki mecz na podział punktów.
Marcelino może być zadowolony. Athletic pokazał zadziorność, pokazał plan na mecz, pokazał jakość w ataku. I jesteśmy przekonani, że jeszcze poważne firmy pogubią tam punkty. Koeman? Może pogratulować sobie determinacji w namowach Depaya na przyjście do zespołu. Też może być zadowolony z punktu, bo wcale tutaj goście nie musieli ograć choćby oczka. Ale Barca pokazała też dzisiaj, że będzie można ją ugryźć w pressingu – zwłaszcza bez ter Stegena w bramce.
Piętrzą się też problemy Katalończyków. Garcia wyleciał z czerwoną kartką. Pique schodził z boiska w pierwszej połowie trzymając się za żebra. Alba wyglądał paskudnie. Dest był niechlujny. Griezmann… Ty, Griezmann dzisiaj grał. A nie było widać.
Sam Depay długofalowo może nie wystarczyć. Jest kozakiem, ale nie jest Messim. A nawet z Messim Barcelona nie była w stanie sięgnąć po mistrzostwo.
Athletic Bilbao – FC Barcelona 1:1 (0:0)
Inigo Martinez (50.) – Memphis Depay (74.)
fot. NewsPix