Wychowanek Wisły Płock, później m.in. piłkarz Widzewa i Rakowa. W przeszłości człowiek mający pecha, bo dostał w zęby od łódzkich kibiców, po czym zdecydował się odejść z klubu. Trafił pod skrzydła Marka Papszuna, gdzie, jak sam mówi, bardzo się rozwinął. Później trafił do Termaliki, a teraz rozpoczął debiutancki sezon na poziomie Ekstraklasy. Adam Radwański, synek Franciszka Smudy. Porozmawialiśmy o jego klubowej przygodzie, Smudzie, Papszunie, aspektach gry środkowego pomocnika, samokrytyce, utarczkach z kibicami i przyszłości. Zapraszamy.
Słyszałem, że ostatnio trochę szumu narobiło się wokół twojej osoby.
Coś tam się dzieje, ale to naturalna kolej rzeczy, bo nieźle pokazałem się na początku sezonu.
Ale jesteś pewnie na takim etapie świadomości, że wiesz, że dwa dobre mecze w debiucie na poziomie Ekstraklasy to mało.
No jasne, nie żyję tym. Mogę to doceniać, ale nie żyję przeszłością. Jestem spokojny, nie odlecę.
Czyli masz poukładane w głowie.
Dokładnie. Fajnie, że udało się wywalczyć miejsce w pierwszym składzie, ale cały czas chciałbym zbierać dobre występy. Nie mam zamiaru zatrzymywać się po dwóch-trzech meczach.
Czujesz, że na poziomie Ekstraklasy będzie ci trudniej wyeksponować swoje atuty? Choćby przez mniejszą ilość czasu na podejmowanie decyzji.
Na pewno nie jest łatwiej. To, co najbardziej rzuciło mi się w oczy, to większa kultura gry. Czasu jest mniej, zawodnicy grają lepiej jeden na jeden, nie idą na raz i wyczekują. Trzeba ich więcej obserwować, bo mają doświadczenie i to wykorzystują.
Powiedziałbyś, że liczba punktów w tabeli nie oddaje pełni potencjału waszego zespołu?
Tak, bo po czterech meczach powinniśmy mieć trochę więcej punktów niż dwa. Wiadomo, że dopiero uczymy się tej ligi, ale nie powinniśmy tracić niektórych goli. Trzeba zacząć punktować, żeby nie wpaść w dołek. Brakuje nam zwycięstwa, ale ono przyjdzie. Potrafimy grać w piłkę, tworzymy sobie sytuację niezależnie od klasy rywala, co buduje. Nasz styl gry może się podobać, a kiedy dodamy zimną krew pod bramką – będzie fajnie.
Wróćmy do twojej przeszłości. Wyobrażałeś sobie, że przygoda w Widzewie potoczy się inaczej?
Na pewno nie zakładałem, że odejdę w takich okolicznościach. Chciałem kontynuować tam karierę po awansie do 1. ligi, bo miałem jeszcze ważny kontrakt. Nie chciałbym jednak za bardzo tego roztrząsać. Stało się, co się stało. To było kolejne doświadczenie, a ja wychodzę z założenia, że te złe też uczą nas czegoś wartościowego. Człowiek się uczy. Zachowanie kibiców względem mojej osoby było niemiłe i tyle.
Rozumiem. Pobicie przez kibiców to patologia, ale nie chcę takich haseł od ciebie wyciągać. Gdybyś miał jednak przyznać, to na pewno są kluby, gdzie kibice potrafią zachowywać się z większą klasą. Bo chodzi nie tylko o powody rozstania z Widzewem. Generalnie przed twoim powrotem do Łodzi nazywano cię najemnikiem.
Dochodziły do mnie takie sygnały. Nie trzeba wchodzić na żadne fora i czytać komentarze, żeby usłyszeć o takich rzeczach. Chcąc nie chcąc, nawet w wiadomościach prywatnych widziałem tę niechęć do mojej osoby. Ale nie chciałem o tym myśleć. Może kibice Widzewa mieli do mnie żal, że odszedłem z 3. ligi. Wtedy czułem, że trzeba wyznaczyć sobie inną drogę, zagrać wyżej. To nie była zła decyzja, bo poszedłem do Rakowa, gdzie wiele się nauczyłem od trenera Papszuna. Wywalczyliśmy wspólnie awans do Ekstraklasy, a ja złapałem cenne doświadczenie.
Po tym wszystkim masz jakiś uraz do kibiców, może wolisz grać bez nich?
Nie, nie mam tak. Zdecydowanie najlepiej gra się z nimi, to wszystko robi się dla nich. Oni kochają te kluby, przychodzą na stadiony, żeby jednak wspierać piłkarzy. Wiadomo, że nerwy się pojawiają, tylko warto pamiętać, że każdy z nas chce dobrze. Akurat mój profil zawodnika jest taki, że nigdy nie odpuszczam. Ludzie oceniali mnie tak, że nie walczę, nie biegam. A jakbyś chciał zapytać kogokolwiek, kto zna mnie w szatni w różnych klubach, to myślę, że nie byłoby osoby, która nazwałaby mnie leserem. Zawsze daję z siebie 200%.
Rozliczasz się sam ze sobą, jesteś swoim pierwszym krytykiem?
Tak, myślę, że mogę to powiedzieć. Jestem bardzo krytyczny wobec siebie. Fajnie wysłuchać czasami pochwał, ale po meczach zawsze pamiętam te złe sytuacje, gdzie coś mogłem zrobić lepiej. Mówię, że zagrałem słabo, a ktoś mi mówi, że to był super mecz. U mnie takie sytuacje są na porządku dziennym.
Dzięki takiej mentalności można zajść daleko.
Nie grozi mi sodówka, jestem skromny. To, że zagram kilka dobrych meczów, nie czyni mnie lepszym zawodnikiem. Trzeba mieć powtarzalność, a tym bardziej w Ekstraklasie, gdzie dużo osób ciebie ogląda i z każdej strony jesteś oceniany. Muszę ciągle coś udowadniać, bo na moje miejsce może wejść ktoś inny. Kluczem jest koncentracja i pokazywanie swojej wartości na co dzień.
Tym bardziej, że w Termalice jesteś postacią centralną, wiele od ciebie zależy.
Moja pozycja tego wymaga. Przeze mnie przechodzą podania, muszę kreować sytuacje. Ale w zespole mamy na tyle dużą wymienność pozycji, że każdy potrafi pomóc w kreowaniu. Ode mnie jednak się tego wymaga w pierwszej kolejności: drybling, ostatnie podanie, strzał. Podoba mi się to.
Będzie nadużyciem stwierdzenie, że w Rakowie mogłeś osiągnąć trochę więcej? Im dalej w sezon, tym więcej grałeś ogonów.
Później analizowałem sobie tę sytuację. Zastanawiałem się, czy dobrą decyzją będzie powrót do drugoligowego Widzewa, ale w końcu zadzwoniłem do trenera Papszuna i powiedziałem, że dla mnie priorytetem jest granie. Nie odpowiadało mi granie tylko w końcówkach, a czułem, że mógłbym grać więcej. Miałem plan, żeby jeszcze jako młodzieżowiec wrócić do Łodzi, gdzie bardzo chciał mnie trener Mroczkowski. Miałem okazję stać się czołowych zawodnikiem w klubie, później w 1. lidze też. Ale niestety nie udało nam się zrobić tego awansu, była ta seria 11 remisów. Udało się dopiero rok później.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Patrząc na moje losy, wydaje mi się, że mogłem zagrać w Ekstraklasie już wcześniej. Nie wiem, co ze mną by się wydarzyło, gdybym nie odszedł z Rakowa. Pół roku wcześniej poprosiłem Wisłę Płock o skrócenie wypożyczenia z Rakowa i różnie mogłoby się to potoczyć. Nie chcę jednak dalej gdybać, bo okazało się, że małymi kroczkami udało się wskoczyć na najwyższy szczebel. Dość późno w niej zadebiutowałem, lecz ciężką pracą i uporem udowodniłem sobie, że się da. Myślę, że trenerzy mnie za to doceniali. Nie tylko za kreowanie gry, ale też pracę dla całej drużyny.
Będąc w Rakowie, czułeś, że tam kroi się tak fajny projekt, jaki widzimy obecnie?
Nie spodziewałem się, że to urośnie do takich rozmiarów, ale widać było, że trener Papszun ma plan na Raków w wizji długofalowej. Mało kto grał przez niego stosowanym systemem, a on tak wpoił nam swoją taktykę, że rywalom bardzo trudno się z nami grało.
Miałeś okazję pracować jeszcze z jednym wyrazistym trenerem… Słuchaj, trening biegowy z Markiem Papszunem czy Franciszkiem Smudą?
Trudne pytanie! Na pewno bardzo ciężki okres miałem po przejściu z Widzewa do Rakowa, bo w ciągu zimowych przygotowań mój tryb dzień wyglądał tak: trening, spanie, trening, spanie. Ale to wszystko było z piłką i taktyką. Trener wdrażał ją każdemu na bardzo wysokiej intensywności. Każdy szczegół był ważny. W moim przypadku, dla środkowego pomocnika, choćby to, żebym stał zawsze w pozycji otwartej i skanował przestrzeń. Co do wysiłku końcowego – u trenera Smudy mogła być podobna.
Ale co do dbałości o detal i rozwój jednostek inne ligi, prawda? Zakładam, że u trenera Papszuna nauczyłeś się czegoś, czego nie widziałeś nigdzie indziej.
Miałem nawet taką sytuację, kiedy zagraliśmy ostatni sparing przed ligą. Grał skład, który mnie więcej miał wyjść na pierwszą kolejkę. Po zejściu z boiska czułem, że zagrałem naprawdę fajnie. Ale to było tylko 45 minut. Poszedłem do trenera z pytaniem, o co chodziło. Że nie miałem żadnej straty, tu rzuciłem jakiś dobry przerzut, tam zdobyłem przestrzeń i dograłem kilka piłek. Wtedy trener Papszun kazał mi przyjść następnego dnia na rano, bo przygotował specjalną analizę z moim występem. Była tam każda minuta, sekunda. Okazało się, że o negatywnej ocenie dosłownie decydowały detale. Na przykład zagranie na gorszą nogę kolegi, czy fakt, że w jakiejś kluczowej akcji nie zeskanowałem przestrzeni albo mogłem ustawić się wyżej. To mi pomogło. Uświadomiłem sobie, że trzeba zwracać uwagę na szereg mało widocznych aspektów. Od tamtej pory brałem sobie indywidualne treningi. Gdy niedziela była wolna, zgłaszałem się na dodatkowe zajęcia. Chciałem lepiej zrozumieć, czego trener od nas oczekuje.
Zostawmy pana Marka, wróćmy do pana Franciszka. Miałeś ten zaszczyt odbyć służbę pod jego okiem, a tacy piłkarze są winni opowieści z kulis!
Haha, to może zacznę od samego początku, bo było ciekawie jeszcze zanim trener Smuda mnie w ogóle zobaczył. Pierwszy mecz w nowym sezonie graliśmy jeszcze za kadencji trenera Cecherza. Grałem w pierwszym składzie i dostałem dwie żółte kartki za głupoty: odkopanie piłki i dyskusje z sędzią. Na drugi mecz trener Smuda przyszedł do szatni i powiedział tym swoim głosem: “Słyszałem, że jakiś młody dostał dwie żółte kartki za głupoty. Taka osoba dla mnie nie powinna już siedzieć w szatni”. Ja tak siedzę i sobie myślę “nie no, to sobie pograłem…”.
Na początku nie dostałem koszulki na treningu – wiadomo, to słynne rozdawanie koszulek, po których wiedziałeś już tydzień przed meczem, że zagrasz. Później jednak trener Smuda wziął mnie na rozmowę i powiedział, że mam ostatnią szansę. Widział, że zapierdzielam. Jak czuję krew, to idę, co trener musiał zauważyć. No i można powiedzieć, że w Widzewie stałem się synem Franciszka Smudy. Każdy mnie chwalił, że u niego się rozwinąłem. Fajna historia, bo wszystko odwróciło się do góry nogami. Od bycia prawie poza szatnią po pochwały na konferencjach prasowych.
Muszę ci powiedzieć, że synek Smudy to idealna ksywka.
Tylko nie dawaj tego do tytułu…
Zobaczymy. Dzisiaj trener Smuda prowadzi Wieczystą Kraków, to w sumie niedaleko od Niecieczy. Jakbyś zareagował na zaproszenie w tamte strony?
Nie no, na ten moment musiałbym z bólem serca odmówić! Była też sytuacja, że trener Smuda za wszelką cenę próbował zatrzymać mnie w Widzewie. Jak już wiedziałem, że idę do Rakowa, to powiedział, żebym wziął sobie ciepły kocyk.
Wiadomo – niższe ligi to nie twoje progi. Ale rozumiem, że lepiej brzmi liga włoska, o której mówi się ostatnio w twoim przypadku.
Też widziałem gdzieś taki artykuł. Co mogę powiedzieć… Cieszę się, że zainteresowanie moją osobą jest, ale nie chcę o tym myśleć. Zagrałem dopiero cztery mecze w Ekstraklasie, a jeśli coś się urodzi w przyszłości, to fajnie. Ale póki co skupiam się na rozwoju w Termalice, gdzie mam do tego dobre warunki.
Równy debiutancki sezon z niezłymi liczbami, np. po pięć goli i asyst, ci nie zaszkodzi. Nie ma co się spieszyć.
Dokładnie w ten sam sposób myślę. Nie chcę czegoś na zasadzie: słaby mecz, dobry mecz, słaby, dobry. Zawsze miałem problem z większymi liczbami, aczkolwiek uważam, że potrafię to przełamać.
Trener Lewandowski to taki człowiek, przy którym piłkarz może wskakiwać na kolejne poziomy?
Od początku było widać, że trener ma czutkę do zawodników. Potrafi dojść do zawodnika, bierze go na indywidualną rozmowę i na coś naprowadza. Wiele oczekuje, zwraca uwagę na szczegóły, ale to okazuje się bardzo pomocne. Od trenera wiele wyciągnąłem do tej pory, a uważam, że dalej mogę się przy nim rozwijać już na poziomie Ekstraklasy.
Przyjęcie kierunkowe, skanowanie przestrzeni, zdobywanie przestrzeni – nad tym powinieneś popracować najbardziej?
To są kluczowe rzeczy na mojej pozycji. W tej części boiska ułamek sekundy decyduje o tym, czy będę mógł otworzyć jedną lub drugą furtkę w ofensywnej akcji. Chwila zawahania czy złe przyjęcie piłki równa się straconej szansie. Tego musi być jak najmniej.
Masz na siebie plan? Wiesz, jakim piłkarzem docelowo chciałbyś być, czy aż tak daleko nie wybiegasz w przyszłość?
Nie mam długofalowego planu. Chcę skupić się na tym, co jest teraz. Doceniam swoją drogę, chcę zagrać dobry sezon, a potem zobaczyć, gdzie może mnie to wynieść. Wiem, że jeszcze bardzo wiele muszę poprawić i pomóc Termalice w Ekstraklasie.
Jesteś piłkarskim świrem? Oglądasz mecze czy odcinasz się w czasie wolnym?
Znam dużo większych świrów. W każdej szatni się ze mnie śmieją, bo większość wie o wszystkim z FlashScore’a, a ja nie. Kto, gdzie, kiedy i tak dalej. Wiadomo, że interesuję się piłką, ale nie w takim stopniu. Wcześniej ona w ogóle mnie nie interesowała. Ba, od małego nie oglądałem nawet meczów. Tak więc moja wiedza jest ograniczona.
To jak zdobyłeś zajawkę na piłkę?
Wiem, to może wydawać się dziwne, ale nie mam pojęcia. Całe życie gram w piłkę i tak już mam.
Ale gdzie Messi gra, to wiesz?
W Barcelonie? Nie no, o takich newsach to ja wiem, aż tak źle ze mną nie jest!
Fot. Newspix