Wiadomo, że Tarcza Wspólnoty to nie jest najbardziej prestiżowe trofeum w historii futbolu, ale jednak – lepiej coś włożyć do gabloty niż nie. Szczególnie w przypadku Leicester, które mimo sympatycznych ostatnich lat, nie może powiedzieć, że półki się uginają. Dlatego zwycięstwo musi cieszyć, ale jednocześnie nie powinno zabraknąć podziękowań dla Nathana Ake, który swoją głupotą przesądził ten mecz.
W końcówce spotkania Holender dostał prostą piłkę, wystarczyło ją dobrze przyjąć i grać dalej. Ale chłop zrobił to źle, futbolówka mu uciekła i cóż, też można było grać dalej, natomiast Ake jeszcze sfalował Iheanacho w polu karnym. Guardiola aż złapał się za głowę, natomiast nie w ramach wrażenia, jak kiedyś przy Lewandowskim, tylko raczej z pytaniem – co ty, gościu, najlepszego zrobiłeś…
Arbiter wskazał na wapno, sam poszkodowany podszedł do piłki i silnym strzałem nie dał szans Steffenowi.
Tak poza tym, ustalmy jedno: no, nie był to najciekawszy mecz na świecie. Widać było, że to dopiero początek sezonu, drużyny się rozkręcają. Brakowało tempa, dokładności, błysku. To wszystko już niedługo będziemy oglądać u tych ekip, ale dziś tego widzieliśmy za mało. Męczyli się jedni i drudzy. Wiadomo, nie oglądaliśmy paździerza jak w jakimś meczu towarzyskim, stawka towarzyszyła piłkarzom i może paradoksalnie ich paraliżowała. Oni sami czuli, że nie są najmocniejsi, a jednocześnie grali o trofeum. Nogi nie słuchały, w efekcie trochę wiało nudą.
A zapowiadało się nieco lepiej. Już w szóstej minucie Gundogan zmusił do sporego wysiłku Schmeichela – uderzył z rzutu wolnego pod poprzeczkę, ale Duńczyk ślicznie poleciał i sobie poradził. Myśleliśmy: no, City teraz depnie, ale raczej nic takiego się nie stało, skoro to był pierwszy i ostatni celny strzał Obywateli w tej połowie. Chyba brakuje im snajpera, cóż, Kane by się przydał, bo jeśli City dochodziło do jakichś sytuacji, to jednak kopało na wiwat.
CASHBACK 50% DO 500 ZŁOTYCH W FUKSIARZU!
Tak naprawdę to Leicester było lepsze i stworzyło sobie wymarzoną sytuację przed przerwą. Vardy dostał piłkę gdzieś na piątym metrze. Bramkarz – wydawało się – już na jagodach, nie miał prawa zdążyć. Ale zdążył. Vardy uderzył z pierwszej, Steffen wracał na posterunek i instynktownie zostawił rękę. Futbolówka w nią trafiła, straciła impet i poleciała na słupek. Nawet jeśli nie był to wielki mecz – podkreślmy, to była kapitalna interwencja. Klasa światowa.
W ogóle, choć podkreślamy przeciętny poziom, to Leicester wyglądało choćby przyzwoicie. Wiadomo, że Lisy nie zabiorą piłki ekipie Guardioli, ale miały na ten mecz sensowny plan.
Druga połowa… Ech. Gdyby nie głupota Ake, najciekawszym wydarzeniem byłoby najpewniej wejścia Jacka Grealisha (który swoją drogą nie rozruszał towarzystwa, choć próbował). Poza tym – bryndza. Nawet jak Mahrez mógł wyjść sam na sam, to zaprezentował przyspieszenie woza z węglem i rywale go dogonili. Rzut wolny z niezłej pozycji dla City? Dużo szumu, sporo czekania na uderzenie, a potem nad bramką.
Widać, że City nie jest jeszcze w gazie, Leicester oczywiście też nie, ale miało dzisiaj trochę szczęścia, ale i wspomniany plan ostatecznie wypalił. Poczekać na błąd, skasować. No i jest trofeum!
Leicester – Manchester City 1:0
Iheanacho 89′
Fot. Newspix