Wczorajsza informacja o odejściu Leo Messiego z Barcelony wywołała szok w świecie futbolu. Część ekspertów i kibiców miała nadzieje na to, że jest to kolejny element gry ze strony prezydenta klubu Joana Laporty, który poprzez taki ruch miałby wymusić na władzach LaLigi zmianę obowiązujących regulacji dotyczących limitu wynagrodzeń. Natomiast po specjalnej konferencji prasowej z jego udziałem optymiści muszą jednak zweryfikować swoje twierdzenia. FC Barcelona jest bowiem w jeszcze gorszej sytuacji finansowej, niż przypuszczano. Sternik klubu wyraźnie dał do zrozumienia, że na tę chwilę zwyczajnie nie stać Blaugrany na kontrakt Messiego. Stąd też dla dobra klubu nastąpi koniec pewnej ery.
Konferencja prasowa Joana Laporty ws. Messiego
Laporta wielokrotnie podkreślał, że Leo Messi zgodził się na warunki obniżenia pensji z 60 milionów euro na 20 milionów euro (netto), że obie strony doszły do konsensusu. Co zatem stanęło na przeszkodzie? Tu sprawa wydaje się nieco zagmatwana. Generalnie kataloński klub jest aktualnie biedny jak mysz kościelna, a długi i zobowiązania są tak horrendalnie duże, że znajduje się na skraju przepaści. Jedyną możliwością na to, by zatrzymał Leo Messiego, była ewentualna zmiana limitu wynagrodzeń w związku z przepisami Finansowego Fair Play. A żeby tak się stało, Barça musiałaby podpisać – według niej niekorzystną – umowę z funduszem inwestycyjnym CVC. Wówczas otrzymałaby niezbędne środki pieniężne na kontrakt Leo Messiego. Tylko, no właśnie, coś za coś. Oznaczałoby to, że na blisko 50 lat straciłaby 10 procent z tytułu praw audiowizualnych. Czyli kolejne zadłużenie klubu.
Zagmatwane, prawda?
W każdym razie to była ostatnia deska ratunku, by Messi nie spakował się i nie zawinął manatek z Camp Nou. Laporta twierdzi, że był zobligowany podjąć trudną, ale strategiczną i najbardziej racjonalną decyzję dla klubu, czyli odrzucić tzw. pożyczkę od CVC. Z kolei LaLiga ani myśli obniżyć limit wynagrodzeń. Impas trwa, a wszelkie negocjacje z żywą legendą klubu zostały zawieszone.
Tak naprawdę to, że Barca znalazła się pod ścianą, wynika tylko i wyłącznie z gigantycznego bałaganu finansowego. Bałaganu, którego skala systematycznie powiększała się, aż urosła do niebotycznych rozmiarów. Można zżymać się na brak elastyczności przepisów LaLigi – która również straci na odejściu Messiego – tylko prawda jest taka, że Katalończycy na własne życzenie znaleźli się w czterech literach i zaczęli się tam urządzać.
“Duma Katalonii” to istna Wieża Babel
Owszem, od dawna było wiadomo, że sytuacja finansowa Barcelony – delikatnie rzecz ujmując – jest niewesoła. Że jej działacze konieczne muszą zacisnąć pasa i zredukować wydatki. Powiedzieć, że poprzedni prezydent klubu Josep Maria Bartomeu zostawił po sobie spaloną ziemię, to nie powiedzieć nic. On jeszcze wylał na ten grunt wszelkie możliwe chemikalia i skaził go na najbliższe kilka lub kilkanaście lat. Akcję ratunkową miał przeprowadzić stary-nowy sternik – Joan Laporta.
Człowiek, który był symbolem budowy potęgi Barcelony na początku XXI wieku. Człowiek, który miał przyciągnąć do klubu potencjalnych inwestorów. Wreszcie człowiek, który miał stanowić gwarancję pozytywnego finału pertraktacji z Leo Messim.
Sęk w tym, że – jak się okazuje – zupełnie nie posiada narzędzi do tego, by doprowadzić podwórko do ładu. Barça nie jest teraz nawet kolosem na glinianych nogach. To doszczętnie spłukany hazardzista.
– Chcę powiedzieć, że sytuacja klubu jest okropna. Wynagrodzenia obejmują 110% przychodów klubu. Zgodnie z przepisami ligi hiszpańskiej nie mamy żadnego wolnego miejsca. Ze smutkiem informuję, że przejęliśmy klub w fatalnej sytuacji finansowej. Nie mamy żadnego pola manewru, jeśli chodzi o budżet płacowy. Rzeczywisty stan finansów Barcelony jest zdecydowanie gorszy, niż nam przedstawiano. Aby spełnić warunki Finansowego Fair Play, Barcelona musiałaby zgodzić się na umowę, która zadłużałaby nas na pięćdziesiąt lat. Nie zrobię tego dla nikogo. Dobro Barcelony jest ważniejsze niż dobro jakiejkolwiek postaci, nawet największego piłkarza w historii – powiedział na konferencji prasowej prezydent Barcelony.
GDZIE ZAGRA MESSI? POSTAW W FUKSIARZ.PL!
Kamyczkiem do ogródka Laporty będzie fakt, że usiadł do rozmów z Leo Messim, nie mając szczegółowych i kompletnych danych dotyczących stanu finansów klubu. Dopiero wyniki przeprowadzonego audytu dały klarowny obraz sytuacji – Barcelony nie stać na kontrakt kapitana. Być może prezydent Blaugrany zdawał sobie z tego sprawę i zwyczajnie zrobił dobrą minę do złej gry. Niemniej telenowela cały czas trwała, a finalnie pojawiła się kolejna ogromna plama na wizerunku klubu.
Dodaje Laporta: – Wydatek, który wymusiłby przedłużenie kontraktu Leo, wiązałby się z gigantycznym ekonomicznym ryzykiem. Pierwotnie byliśmy gotowi je podjąć, ale gdy poznaliśmy wyniki audytu, zmieniliśmy zdanie. Klub jest w dramatycznej sytuacji. Nie chcemy narażać jego przyszłości.
Co najlepsze – nawet bez wydatków w postaci przelewów na konto Leo Messiego, Barcelona stanowi ruinę, w której na ścianach pojawiła się ogromna pleśń. W dalszym ciągu pensje na przepłaconych i w większości przeciętnych piłkarzy i innych pracowników klubu to 95 procent przychodów Blaugrany. Mało tego – dalej nie spełnia zasad FFP. Laporta jednak uspokoił, że nowi piłkarze najprawdopodobniej będą mogli występować w LaLiga.
Tak czy siak, fani Barçy mogą być przerażeni słowami sternika.
Umowa z CVC nie rozwiązałaby problemu
Zacznijmy od początku. Otóż LaLiga osiągnęła porozumienie z funduszem inwestycyjnym CVC. Oznacza to, że do rozgrywek i klubów trafi 2,7 miliarda euro. Jeśli chodzi o Barcelonę, miała ona otrzymać z tego tytułu ponad 250 milionów euro. Ta suma miałby zagwarantować, że włodarzom uda się dopiąć kwestię przedłużenia umowy z Leo Messim.
Z tym że przy wydatkowaniu tych środków klub musiałby dostosować się do ściśle określonych warunków: 70% kwoty ma zostać przeznaczone na infrastrukturę, 15% na refinansowanie długów i strat spowodowanych przez pandemię, a kolejne 15% na kadrę. Barcelonie zostałoby około 40 milionów euro, co podobno wystarczyłoby na zarejestrowanie Leo Messiego.
Joan Laporta uważa zaś inaczej. – Gdyby ta operacja LaLigi z CVC doszła do skutku, mielibyśmy 15% więcej przestrzeni w limicie płacowym. To też nie rozwiązałoby problemu. Nie mogliśmy jednostronnie zrywać kontraktów, ponieważ to niesie za sobą wielkie ryzyko. Jeśli klub jest w takiej sytuacji, z wielkim rozczarowaniem trzeba było podjąć decyzję. Musieliśmy to zrobić, mając Gampera i LaLigę. Rozumiem też, że Leo nie miał wiele czasu.
Tak więc, parafrazując klaska: to i tak by nic nie dało, nie dałoby nic. A w opinii Laporty w ostatecznym rozrachunku klub wyszedłby na tym stratny. Oczywiście nie trzeba było czekać na odbicie piłeczki ze strony szefa LaLigi, Javiera Tebasa. Błyskawicznie na Twitterze odniósł się do słów wypowiedzianych na konferencji. – Wiesz, że operacja z CVC nie obciąży praw telewizyjnych Barcelony na 50 lat i ma ona większą wartość dla wszystkich klubów, a ty będziesz mógł dzięki temu spłacić zadłużenie. Kilka godzin temu to rozumiałeś.
Laporta nie pozostał dłużny: – Witaj, Javier. Nie rozumiemy tego w ten sposób. Wczoraj nasi dyrektorzy rozmawiali z tymi, którzy kierują operacją z CVC i udzielili nam satysfakcjonujących odpowiedzi. Wiąże się to z pewny ryzykiem, którego nie chcemy podejmować. Tu chodzi o oddanie do dyspozycji praw audiowizualnych na pół wieku. Nie będziemy zaciągać pożyczki na tak długi czas. Kwota, za którą LaLiga zamknęła porozumienie z CVC, jest znacznie niższa niż wartość 10% LaLigi.
W najbliższym dniach pewnie będą toczyć się krucjaty słowne i przepychanki z obu stron. Efekt natomiast jest taki, że Messi opuszcza Barcelonę, a wartość produktu LaLiga spadnie. Z tej konfrontacji każdy wyjdzie z poważnymi obrażeniami. Nie będzie zwycięzcy.
Joan Laporta nie czuje się winny
Na konferencji prasowej widzieliśmy osobę, która zadawała sobie sprawę z porażki, z tragicznego położenia i sytuacji klubu. Bezsilność i bezradność aż wylewała się z prezydenta Blaugrany. Jasne, to Bartomeu i spółka w głównej mierze doprowadzili do tego, ale Laporta wiedział, w co się pakuje. Może i audyt brutalnie zweryfikował rzeczywistość, może i LaLiga nie była elastyczna w przepisach, tyle że praktycznie do wczoraj mamił opinię publiczną, że negocjacje idą w dobrym kierunku, a wyszło zupełnie na odwrót. Wiele miesięcy rozmów – na tę chwilę – okazało się daremną czynnością. Przede wszystkim sposób komunikacji i pożegnania legendy został koncertowo spartolony. Jakiś tam filmik i krótkie oświadczenie plus konferencja?
No słabo to wyszło, bardzo słabo.
50% do 500 zł – cashback bez obrotu w Fuksiarz.pl!
Kibice mogą zastanawiać się też, dlaczego zakontraktowano czterech nowych graczy, skoro sytuacja z FFP wisiała na włosku. I to też jest zastanawiające – z jednej strony Laporta przecież powiedział, że i bez kontraktu Messiego limit wynagrodzeń został przekroczony. Za drugiej zaś twierdzi, że nowi zawodnicy będą mogli zagrać. Pewnie szczegółowe regulacje więcej wyjaśniłyby w tej kwestii. Co nie zmienia faktu, że brakowało w niektórych jego wypowiedziach spójności. Miotał się. Niby chciał podkreślić, że to wina poprzedniej ekipy zarządzającej, potem zaś, że LaLiga dołożyła swoje trzy grosze. Tak, jakby każdemu chciał sprzedać kuksańca, ale miał opory, by wytoczyć ciężkie działa.
– Wcale nie czuję się winny. Trzymam się tego, co wielokrotnie powtarzałem. Zrobiliśmy wszystko, co możliwe, żeby Messi zmieścił się w ramach możliwości finansowych klubu. Dowodem jest dojście do porozumienia, którego nie mogliśmy zrealizować ze względu na limit. Winni? Nie lubię powtarzać tego fatalnego dziedzictwa, jakie otrzymaliśmy. Nie mieliśmy pół roku, tylko mniej, bo audyt pojawił się niedawno. Budżet okazał się w znacznie gorszym stanie. Mówiłem, że idzie dobrze, ponieważ wydawało się, że LaLiga otworzy temat limitu. Umowa posuwała się naprzód, ale nadszedł moment, w którym widzisz, że jednak nie – odniósł się do zarzutów Laporta.
“Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie”
Joan Laporta dosadnie dał do zrozumienia, że klub zaczyna nowy rozdział. Jego słowa nie brzmiały na zasadzie: jest do kitu, ale stabilnie. Albo: może uda się to odkręcić. To był ton pożegnalny i podziękowania.
– Nie chcę dawać fałszywych nadziei. Zawodnik na pewno ma inne propozycje, a tutaj był limit czasu, zarówno dla nas, jak i dla niego. Wszystko wskazuje na to, że limit nadal będzie zamknięty. Leo musi ocenić to, co ma. Negocjowaliśmy od dwóch miesięcy, przeszliśmy przez kilka faz. Zgodziliśmy się na dwuletni kontrakt, który miał być płacony przez pięć lat. Leo ułatwił wszystko.(…) Rozmawiałem z jego ojcem i wysłałem wiadomość Leo. Decyzja jest podjęta. Nie mamy więcej miejsca w limicie wynagrodzeń. To dla nas bardzo smutny moment, jesteśmy zmotywowani do rozpoczęcia nowego etapu. Dziękujemy Leo, najlepszemu piłkarzowi na świecie i w historii Barcelony, ale musimy podejmować decyzje. Musimy rozpocząć wspaniały etap i jestem pewien, że wszyscy będą pracować, aby Barça była wspaniałym klubem i dawała radość socios i kibicom.
Problem polega na tym, że przyszłość nie mieni się kolorowych barwach. Laporta przypomina teraz pasażera wycieczkowca, który wszedł na pokład i zobaczył, że statek pełną parą pędzi prosto na gigantyczną górę lodową. Teraz biega po sali balowej, zaczepia innych, próbuje przekrzyczeć głośną muzykę, ale może być już za późno na reakcję. FC Barcelona zakończy sezon ze stratą – uwaga – 487 milionów euro! Ponadto do 2026 roku musi spłacić 597 milionów euro rat transferowych. No i należy ponownie dodać, że 95% przychodów jest przewidziane na pensje.
Rzecz jasna nie musi dojść do wielkiej katastrofy. Ale włodarze Blaugrany praktycznie nie mają marginesu błędu, balansują na cienkiej linie nad przepaścią. Tylko racjonalne wydatki, cięcia budżetowe kosztem wyników sportowych mogą uratować klub.
źródło transkrypcji: Jakub Kręcidło, fcbarca.com
fot. Newspix