Nie zawiodło nas dzisiejsze starcie dwóch ekip, które w ubiegłym sezonie poległy w barażach o awans do Ekstraklasy. GKS Tychy podzielił się punktami z ŁKS-em Łódź po naprawdę niezłym widowisku. Łodzianie zagrali w swoim starym, (nie)dobrym stylu – długo dominowali i wyszli za zasłużone prowadzenie, lecz ostatecznie pozwolili rywalom wyrównać po błędzie bramkarza. Klasyka gatunku.
GKS Tychy – ŁKS Łódź. Bombardowanie bramki tyszan
ŁKS do meczu przystąpił z jasnym zamysłem taktycznym: “postrzelamy sobie dziś z dystansu”. Co na to piłkarze GKS-u? Ewidentnie doszli do następującej konkluzji: “no to sobie strzelajcie, powodzenia”. I w sumie całkiem długo tyszanie nieźle na takim podejściu do sprawy wychodzili.
W pierwszej połowie statystyczna przewaga gości była wręcz miażdżąca. Łodzianie zanotowali prawie 65% posiadania piłki i oddali 13 strzałów na bramkę strzeżoną przez Konrada Jałochę. Parli do przodu. Jako się rzekło, w większości były to uderzenia zza szesnastego metra, ale nie chaotyczne bomby z nieprzygotowanych pozycji. Gracze ŁKS-u z premedytacją i pieczołowitością szukali sobie szans do tego typu strzałów przy dość dużej bierności zarówno obrońców, jak i pomocników gospodarzy. Momentami było to wręcz zaskakujące, że łodzianie tak upierają się przy swojej koncepcji, bo aż się prosiło o jakieś dodatkowe podanie do skrzydła i wstrzelenie futbolówki w pole bramkowe. Ale ŁKS grał swoje – cierpliwa wymiana podań i bum. Bomba z dwudziestu metrów.
Kilka razy udało się sprawić Jałosze problemy. Ale, tak Bogiem a prawdą, przed przerwą to GKS stworzył sobie bardziej obiecujące sytuacje bramkowe po nielicznych szybkich kontratakach. Łodzianie tkali koronki na połowie przeciwnika, a gospodarze tylko czekali na jakąś pomyłkę, jakąś niedokładność. Bartosz Biel się doczekał, jednak zmarnował stuprocentową szansę do pokonania Marka Kozioła. A potem na dodatek nabawił się kontuzji.
GKS Tychy – ŁKS Łódź. Wspaniały gol Domingueza
Po przerwie obraz gry się nie zmienił. No i gospodarze w końcu się doigrali. Ich całkowitą bierność w walce o odbiór piłki skarcił w 52. minucie Antonio Dominguez, który świetnym strzałem z dalszej odległości pokonał wreszcie Jałochę. Trochę to potrwało, lecz summa summarum taktyka ŁKS-u zdała egzamin.
Szukali goście gola z dystansu i go znaleźli.
Wydawać by się mogło, że łodzianie po tak pięknym trafieniu pójdą za ciosem i po prostu dalej będą grać swoje. Czyli – spokojnie rozgrywać piłkę i ostrzeliwać bramkę GKS-u. No ale ŁKS nie byłby przecież ŁKS-em, gdyby czegoś nie nawywijał. Po wyjściu na prowadzenie przyjezdni ewidentnie spuścili z tonu i zostali za to dotkliwie skarceni. W 74. minucie wspomniany Kozioł zanotował pusty przelot przy dośrodkowaniu, a potem chyba trochę zgłupiał i zamiast wrócić na linię, zaczął się bez składu i ładu miotać po szesnastce. W efekcie Krzysztof Wołkowicz wpakował futbolówkę w zasadzie do pustej bramki. Ba, tyszanie mogli się nawet pokusić o podwyższenie prowadzenia, ale w kolejnych sytuacjach brakowało im już skuteczności. ŁKS-owi również, choć tutaj szwankowało głównie to mityczne “ostatnie podanie”. Konstrukcja akcji – okej. Drybling, wejście w szesnastkę – klasa. Ale na etapie finalizowania ataku coś zawsze szło nie tak jak trzeba.
Spotkanie zakończyło się zatem remisem, który pewnie obu stron w pełni nie satysfakcjonuje. Zwłaszcza goście mogą sobie pluć w brody. Co jednak na pewno może cieszyć kibiców ŁKS-u, to postawa Javiego Moreno. Widać, że nie jest jeszcze idealnie wpasowany w zespół, w paru sytuacjach mógł zachować się nieco mądrzej, ale, jasna cholera, nóżkę to chłop ma szybką jak błyskawica. W 1. lidze z taką dynamiką i dryblingiem Hiszpan może być game-changerem.
GKS TYCHY – ŁKS ŁÓDŹ 1:1 (0:0)
strzelcy bramek:
- Antonio Dominguez 52′ (0:1)
- Krzysztof Wołkowicz 74′ (1:1)
fot. NewsPix.pl