Reklama

Dudek: Moim faworytem jest Kulesza. Widziałbym siebie w strukturach PZPN

redakcja

Autor:redakcja

15 lipca 2021, 08:57 • 13 min czytania 29 komentarzy

Czwartkowa prasa żyje europejskimi pucharami. Legia gra dalej, dziś czas na potwierdzenie klasy przez Śląsk Wrocław. Mamy też wątki transferowe, wspomnienia Stanisława Sętkowskiego  wywiad z Radosławem Kałużnym i ciekawą rozmowę z Jerzym Dudkiem. Były bramkarz wskazuje swojego faworyta i zgłasza się do pracy w PZPN. – Odnalazłbym się w każdej roli. Nie miałbym żadnych problemów i kompleksów. Kiedyś trener Unai Emery powiedział, że jak da sobie spokój z futbolem, to pójdzie grać wgolfa ijuż nikt go wtedy nie znajdzie. Ja gram w golfa, ale mam czas na wymądrzanie się wroli eksperta (śmiech). Może to jest ten czas, kiedy trzeba spróbować bardziej zaangażować się w polską piłkę? – czytamy w „Super Expressie”.

Dudek: Moim faworytem jest Kulesza. Widziałbym siebie w strukturach PZPN

Sport

Śląsk kontra Paide, odsłona druga. aa co się szykować we Wrocławiu?

Kapitan Śląska Krzysztof Mączyński jest zadowolony z pierwszego pucharowego występu swojej drużyny. – Mecz był pod naszą całkowitą kontrolą, ale raził brak skuteczności – zaznaczył na wstępie 34-letni pomocnik. – Jednak cel, jakim było zwycięstwo, został osiągnięty. Przed nami II połowa i nie można o tym zapominać. Nic jeszcze nie jest przesądzone, ale wiemy co mamy robić. Jestem w Śląsku prawie trzy lata i nie słyszałem jeszcze, żebyśmy zagrali dobre spotkanie. Ostatni raz w pucharach występowałem w Legii Warszawa. Wszystko jest dla młodzieży, nie ma lepszej okazji do nauki niż gra w europejskich pucharach. Wiemy, że Śląsk długo na to czekał. Nie mamy indywidualności w zespole, ale chcemy osiągnąć wiele i w siebie wierzyć. Będziemy pracować i robić wszystko, aby sprawić niespodziankę. Czy czwartkowy mecz będzie dla Śląska bułką z masłem? – Każdego przeciwnika trzeba szanować i patrzeć na siebie – twierdzi Mączyński. – Naszym celem jest awans do kolejnej rundy, na boisko na pewno wyjdzie najlepsza jedenastka. Nie ma mowy o eksperymentach i wiemy, że tylko poprzez zgranie i zrozumienie na boisku zawodnicy mogą zrobić progres. Na miejsce w składzie Śląska trzeba zasłużyć.

„Sport” wspomina Stanisława Sętkowskiego. 

Reklama

Jego obecność przy Roosevelta od wielu, wielu lat była codziennością. Nikt nie wyobrażał sobie istnienia Górnika bez pana Stanisława. Znali go wszyscy od Krakowa aż po Gdańsk, wszyscy darzyli go ogromnym szacunkiem. Urodził się 10 lutego 1939 roku, przeżył ponad 82 lata. […] Leon przyjeżdżał na stadion charakterystycznym samochodem, który… zawsze miał podniesione wycieraczki. Był obecny na większości wyjazdowych meczów 14-krotnych mistrzów Polski, o tych domowych nie wspominając. Górnik cytuje Leona: „Na Legii starzy koledzy wołają na mnie „Generał Sętkowski”. Przyjęło się to 50 lat temu. Byłem szybki, kilka razy gonili mnie chłopcy z WSW, ale zawsze im uciekałem. To budziło szacunek – wspominał z uśmiechem dawne lata. Miał na koncie wiele ukończonych maratonów, imponował kondycją fizyczną, jeszcze dekadę temu wygrywał wyścigi z o wiele młodszymi od siebie. – Najbardziej znany człowiek z Górnika? Oczywiście Pan Stasiu! – słyszeliśmy w ostatniej dekadzie na większości stadionów w Polsce”.

Piast Gliwice zaczyna sezon z nowymi nadziejami. Albo raczej: kilku piłkarzy takie nadzieje ma.

W pomocy na więcej stać Patryka Lipskiego i Tiago Alvesa. Ten pierwszy po transferze z Lechii miał przebłyski. Gole z rzutów wolnych, kilka dobrych spotkań. Ale zarówno trener Waldemar Fornalik, jak i kibice pamiętają jego grę z czasów Ruchu Chorzów. Czy „Lipa” będzie w stanie nawiązać do tamtego okresu? Zależy to chyba tylko od niego samego, ale może jeszcze wiele dobrego dać Piastowi. Alves, po długim okresie aklimatyzacji przy Okrzei, w poprzednim sezonie miał swoje „pięć minut”, gdy błyszczał i strzelał ważne gole. Niestety okres ten przedzielał momenty dochodzenia do siebie po kontuzjach. Zdrowie mocno pokrzyżowało szyki temu skrzydłowemu. Jeśli Portugalczyk będzie w formie i będzie grał mniej egoistycznie, może dać wiele drużynie.

Wkrótce 10. urodziny będzie obchodził stadion w Gdańsku. Niestety, obiekt przynosi straty.

Reklama

W piątek o godz. 18 rozpocznie się prezentacja Lechii przed nowym sezonem ekstraklasy, natomiast godzinę później biało-zieloni zmierzą się w meczu kontrolnym z litewskim FK Paneveżys. Dla kibiców przygotowano 5000 bezpłatnych wejściówek. – Z kolei w sobotę i niedzielę od 22 do 24 na trybunie, w cyklach co 20 minut, odbywać się będą pokazy multimedialne przy pomocy nowego oświetlenia. W te dni będzie można zrobić sobie także zdjęcie z oryginalnym trofeum Ligi Europy. W stadionowym areszcie studenci ASP zorganizowali pokaz 200 prac wykonanych przez 80 artystów, w sobotę zaplanowano także zlot samochodów Street Meeting Polska, w którym weźmie udział około tysiąca aut – przekazał operator stadionu, Paweł Buczyński. Gdański stadion przynosi straty. Na razie nie wiadomo jednak, jak wysoki będzie deficyt. – Do 30 września, ze względu na pandemię, mamy czas na dokończenie formalności związanych z minionym rokiem. Na pewno będzie strata, która spowodowana jest tym, że żyjemy w trudnych czasach i ten obiekt nie mógł zarabiać, chociaż rokował, że wychodzi na zero – próbował tłumaczyć Buczyński.

W sparingach GKS-u Tychy dobrze prezentuje się młodzież. Kargulewicz strzelał Karvinie, Kozina strzelił piękną bramkę Garbarni.

Na drugą połowę trener Derbin wysłał w bój nową jedenastkę i choć zabrakło w niej strzelca dwóch goli z sobotniego spotkania z MFK Karvina Kamila Kargulewicza, który z powodu urazu nie był brany pod uwagę przy ustalaniu składu na ten mecz, to objawił się inny snajper. Marcin Kozina, sprowadzany do GKS-u Tychy jako skrzydłowy, udowodnił, że gra na szpicy także nie jest mu obca. 20-latek w 54 minucie przyjął bowiem piłkę po zagraniu Marcela Stefaniaka z lewej strony boiska, „złamał” akcję do środka, minął obrońcę i huknął z 20 metra w okienko. Miał jeszcze drugą bramkową okazję w 86 minucie po prostopadłym podaniu Jakuba Piątka ruszył za piłką w pole karne, przejął futbolówkę po niepewnej interwencji bramkarza, którego minął i oddał celny strzał z 8 metra. Na linii bramkowej stał jednak obrońca, który główkując nie dopuścił do utraty gola.

Cristovao może wrócić do Zagłębia Sosnowiec. Ekipa Kazimierza Moskala szykuje się do nowego sezonu.

Sosnowiczanie pozyskali jak na razie ośmiu graczy z myślą o wzmocnieniu każdej formacji. Do kadry pierwszego zespołu włączono także zawodników, którzy wyróżniali się w zespole rezerw. Jeden z nich, Adrian Troć, w meczu z ŁKS-em Łagów wpisał się na listę strzelców. – Młodzież się ogrywa, pracuje na pełnych obrotach i czeka na swoją szansę. Inne obciążenie jest w niższych ligach, gdzie występują rezerwy, inne w I lidze. Na pewno wyróżniający się gracze dostaną szansę i liczymy, że ją wykorzystają. Decydujące będą umiejętności, a nie metryka. Przykłady Nikolasa Korzenieckiego czy Mateusza Machały, którzy zaczynali od rezerw, pokazują, że nie są to tylko puste słowa – mówi Moskal. W Wodzisławiu z drużyną przebywał Alexander Cristovao, piłkarz rodem z Angoli, który w przeszłości bronił już barw Zagłębia. Piłkarz, który może grać zarówno w pomocy, jak i w ataku, występował z ekipą z Sosnowca w ekstraklasie, a wcześniej miał udział w awansie do niej. Na razie nie ma decyzji co do przyszłości tego piłkarza w Zagłębiu. Najprawdopodobniej decyzja w jego sprawie zapadnie po sobotnim sparingu z GKS-em Katowice.

Jarosław Skrobacz dawno już nie pracował na poziomie drugiej ligi. Teraz szykuje Ruch Chorzów do sezonu grając z silniejszymi rywalami.

– To był bardzo wartościowy sparing – ocenia Jarosław Skrobacz, trener Ruchu. – Jeśli w okresie przygotowawczym gra się z rywalem z wyższego poziomu, to zawsze jest to cenne doświadczenie i fajny materiał do analizy. Nadal gramy praktycznie na dwa składy, a podróż i pogoda też miały wpływ na naszą dyspozycję fizyczną, ale w takich warunkach też trzeba sobie radzić. Myślę, że wyglądało to przyzwoicie. Wypadliśmy całkiem rozsądnie, jeśli chodzi o organizację gry defensywnej. Cały czas naszą bolączką są niewykorzystywane okazje. Musimy zdawać sobie sprawę, że gramy już ligę wyżej i sytuacji na pewno nie będzie tylu, co wcześniej. Trzeba je umieć z zimną krwią wykorzystywać, czego brakowało nam w Kielcach, ale i wcześniej w Opolu – dodaje Skrobacz. „Niebiescy” w trzech sparingach z przedstawicielami zaplecza ekstraklasy zdobyli tylko jedną bramkę. Jej autorem był Filip Żagiel w konfrontacji z GKS-em Jastrzębie (1:1). Potem był bezbramkowy remis z Odrą i wczorajsza porażka z Koroną. Dla chorzowskich kibiców to pewne novum, bo w III lidze drużyna strzelała mnóstwo goli. Tego lata jest inaczej. – Najistotniejszym powodem jest to, że są zdecydowanie lepsi przeciwnicy. W ostatnich trzech spotkaniach mierzyliśmy się z I-ligowcami, zatem skala trudności poszła zdecydowanie w górę. Musimy nauczyć się, że jeśli stworzymy nawet pół sytuacji, to należy oddać strzał w światło bramki. Niekiedy szukamy innych rozwiązań, dograć jak najdogodniej do partnera, a na to często nie ma czasu.

Super Express

Piotr Parzyszek mówi o powrocie do Polski. Dlaczego zdecydował się na taki ruch?

„Super Express”: – Czemu wrócił pan do Polski, skoro ubiegły sezon nie był taki zły? (pięć goli i dwie asysty w 28 meczach).

Piotr Parzyszek: – To nie forma sportowa sprawiła, że opuściłem Frosinone. Na początku wakacji mój menedżer dostał informację od dyrektora sportowego, że w klubie chcą oszczędzać i żebym szukał sobie nowego klubu. Zaznaczył, że byli ze mnie zadowoleni, bo jestem dobrym człowiekiem i piłkarzem. Czułem, że trenerzy też nie chcieli, żebym odchodził, ale polityka klubu wzięła górę. Dwa tygodnie temu pojawił się temat Pogoni i szybko dopięliśmy transfer.

– Jak Włosi fetują sukces?

– Już po półfinale wszędzie było tak głośno i tak trąbili klaksonami, że trudno było wytrzymać. Czułem, że wygrają finał i po nim będzie podobnie. Dlatego wyleciałem przed finałem i w niedzielę byłem już w Szczecinie.

Jerzy Dudek komentuje wyścig po fotel prezesa PZPN. Jego faworytem jest Cezary Kulesza, a on sam widziałby siebie w PZPN.

„Super Express”: – Cezary Kulesza czy Marek Koźmiński? Kto lepiej poradzi sobie na fotelu szefa związku?

Jerzy Dudek: – Wydaje się, że po nieudanym Euro faworytem jest Kulesza. Koźmiński jako wiceprezes zyskał doświadczenie, mógł z bliska zobaczyć, jak funkcjonuje związek. Ale musi też nosić to brzemię członka obecnych władz.

– Widziałbyś się w przyszłości w roli prezesa PZPN?

– To poważna funkcja. Potrzebowałbym takiego przygotowania, jak miał Koźmiński uboku prezesa Bońka. Musiałbym przejść taką drogę. Obserwowałbym z bliska, wiedziałbym, co wtrawie piszczy, inabierałbym doświadczenia. Ale to nie jest łatwa decyzja. Na razie funkcjonuję jako ekspert, a to dwie różne rzeczy.

– Gdyby nowy prezes zaproponował ci funkcję w związku, to przyjąłbyś taką ofertę?

– Tak. Odnalazłbym się w każdej roli. Nie miałbym żadnych problemów i kompleksów. Kiedyś trener Unai Emery powiedział, że jak da sobie spokój z futbolem, to pójdzie grać wgolfa ijuż nikt go wtedy nie znajdzie. Ja gram w golfa, ale mam czas na wymądrzanie się wroli eksperta (śmiech). Może to jest ten czas, kiedy trzeba spróbować bardziej zaangażować się w polską piłkę?

Przegląd Sportowy

Legia gra dalej. O awans nie było jednak łatwo.

W środowy wieczór w Warszawie emocje były zupełnie inne. Jeśli ktokolwiek zastanawiał się, dlaczego trener Czesław Michniewicz zdecydował się w tym meczu na zastąpienie Kacpra Skibickiego (dwie asysty w Norwegii) Josipem Juranoviciem, który trenuje z zespołem Legii dopiero od poniedziałku (reprezentant Chorwacji odpoczywał po EURO 2020), to po kwadransie rozumieli tę decyzję. Gospodarze byli całkowicie cofnięci do defensywy, kluczem do dobrego wyniku i awansu miała być szczelna obrona. A w tej doświadczony obrońca z Bałkanów radzi sobie, występując na wahadle, zdecydowanie lepiej niż młodzieżowiec Legii (zawinił przy dwóch golach w pierwszym spotkaniu). Kibice, którzy zapełnili ponad połowę stadionu, musieli zaakceptować, że tego wieczoru nie mogą liczyć na popisy w ofensywie, że najważniejszy jest cel, a droga do niego musi być usłana cierpieniem. Legioniści mieli być konsekwentni do bólu (choć nie ustrzegli się błędów, to goście jako pierwsi mieli stuprocentową sytuację, tyle że Botheim nie potrafi ł jej wykorzystać i przestrzelił z czterech metrów) i czekać na swoją szansę. Ta przyszła pod koniec pierwszej połowy, kiedy legioniści błyskawicznie przedostali się od swojego pola karnego pod bramkę rywala. Drugi z bohaterów pierwszego spotkania – Mahir Emreli – znakomicie podał do Luquinhasa, a ten wspaniale ograł zawodnika gości i strzelił na 1:0. Brazylijczyk powoli zaczyna przerastać polską ligę, która jest dla niego bardzo wymagająca – w poprzednim sezonie był najczęściej faulowanym zawodnikiem ekstraklasy.

Wspomnienie „Leona” tym razem od „Przeglądu Sportowego”. Garść anegdot i opowieści.

– Leon miał dwa polonezy. Zielonym poruszał się na co dzień, a czerwony trzymał na specjalne okazje. Na tylnym siedzeniu rozłożył mobilny magazyn z pamiątkami Górnika. Czego tam nie było: kalendarze, plakaty, smycze, zdjęcia piłkarzy. Przez te ciężary miał nawet uszkodzone zawieszenie w polonezie – opowiada Tomasz Loska, były gracz Górnika. – Brał pamiątki od starszych piłkarzy albo z klubu, ale nie dla siebie. Wszystko rozdawał młodszym kibicom – dopowiada Skutnik. Za beztroskim Leonem krył się coraz bardziej umęczony starszy pan, który przeszedł dwa zawały. Ale zadbać o siebie nie chciał. Mówili zwolnij, on przyspieszył. Gdy Hania z biura upominała, żeby brał lekarstwa, Leon się obruszał. Gdy inni prosili, żeby się oszczędzał, on na schodach pokonywał po dwa- -trzy stopnie, bo po co wchodzić normalnie? Odzywała się w nim przeszłość sportowca, byłego lekkoatlety. Ponoć w młodości jego dystansem było trzy tysiące metrów. Musiał być z tych, którzy prują z przodu, bo i poza bieżnią narzucił sobie wysokie tempo. Nazywali go niebieskim ptakiem, a to nieprawda, bo przecież pracował, choć dawno powinien być na emeryturze. W ogóle jeżeli już szukać takich porównań, to trójkolorowy ptak, bo to Górnik był na umiłowanym pierwszym miejscu.

Jakub Kuzdra mógł mieć problem ze znalezieniem klub. Wylądował jednak w Grecji.

Latem zaryzykował i nie podpisał nowej dwuletniej umowy, którą zaproponował mu poznański klub. Mimo tego, że nie miał wówczas „planu B”. – Pierwsze informacje o zainteresowaniu Greków miałem podczas wakacji w Turcji, gdy byłem jeszcze zawodnikiem Warty. To było mniej więcej w połowie czerwca. Temat upadł, więc nie nastawiałem się specjalnie na przenosiny – podkreśla obrońca. Kuzdra rozstał się z Wartą i wracał do rodzinnego Tar nowa. W drodze odebrał telefon od menedżera, że władze Volos są nim zainteresowane. Na podjęcie decyzji miał niewiele czasu, podobnie jak nie miał wielu ofert, więc nie bardzo mógł wybrzydzać. – Docierały do mnie sygnały o różnych zainteresowaniach, ale nie chciałem dłużej czekać. Miałem konkret na stole i jestem zadowolony. Niewątpliwie to dla mnie krok do przodu, porównując oczywiście poziom lig, z drugiej strony przyszłość pokaże, czy to była dobra decyzja. Wspólnie z narzeczoną Patrycją uznaliśmy, że warto zaryzykować. Każdy, kto mnie zna, wie, że jestem wariatem, który rzadko się czegoś boi – tłumaczy. 

Rozmowa o EURO 2020 z Radosławem Kałużnym. Ekspert ocenia finał mistrzostw.

Widocznie nie każdy rozumie banalne stwierdzenie: „karny to nie gol”.

Nie miałem okazji strzelać ich w spotkaniach o takim ciężarze emocjonalnym, jak f i n a ł E U R O . Ale grałem przy 70 tysiącach ludzi w roli piłkarza gości, więc trochę poczułem, jakie to ciśnienie. A tu jeszcze Anglicy musieli podejść i stanąć oko w oko ze smokiem.

Smokiem?

A jak określić Gianluigiego Donnarummę? Chłop ma niemal dwa metry, nie okazuje najmniejszego poruszenia. Angielscy reprezentanci nawet na niego nie patrzyli, bo normalnie się go bali! Widać było, jak bez wiary nabiegają na piłkę. To z miejsca pachniało klapą. A w bramce stoi facet pozbawiony emocji, robot. 22-latek, a z wyglądu jak ponad 30-letni chłop ze dwustoma meczami w reprezentacji na liczniku. Twarz z wypisanym komunikatem: „Przyjechałem wygrać finał i czekam na was, boys!”. On wiedział, był pewien, że wybroni uderzenia gospodarzy. Sądzę, że Włosi doskonale zdawali sobie sprawę, że w karnych ich kumpel obroni jeden lub dwa strzały. Wyczeka do końca i zrobi to bez grymasu na facjacie. Fenomen. Świadomość Włochów, że za plecami, w bramce nie mają ręcznika, tylko fac h o w c a , dodawała im niesamowitej pewności siebie. Donn a r u m m a , Chiellini i Bonucci, choć pierwszego od tych dwóch dzieli wiele lat różnicy, stanowili trio „łysych koni”. Nakręcali się udanymi interwencjami, całowali, gratulowali sobie, obejmowali. Czyli oni mają do niego takie zaufanie, jakby był ich rówieśnikiem z podwórka, a nie małolatem. Co do Chielliniego i Bonucciego, w finale nie zatrzymywali się, a kiedy zobaczyłem, jak ten pierwszy w końcówce dogrywki zrobił obieg, to włosy mi dęba stanęły! Facet na gazie poleciał z obrony, by jeszcze spróbować podłączyć się do akcji. No ludzie – kwadrans braw na stojąco.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

29 komentarzy

Loading...