Reklama

Grzegorz Lato: Nie wiem, na co czeka Paulo Sousa

redakcja

Autor:redakcja

07 czerwca 2021, 08:45 • 10 min czytania 54 komentarzy

W poniedziałkowej prasie Dariusz Dziekanowski komentuje słowa Paulo Sousy o Ekstraklasie, Grzegorz Lato krytykuje selekcjonera, a Andrzej Juskowiak uważa, że możemy być czarnym koniem EURO. Do tego rozmowa z byłym dyrektorem technicznym Bayernu. 

Grzegorz Lato: Nie wiem, na co czeka Paulo Sousa

PRZEGLĄD SPORTOWY

Dariusz Dziekanowski uważa, że Paulo Sousa mówi prawdę o Ekstraklasie.

(…) Jeśli w marcu niektórzy przyjmowali wypowiedzi Sousy z lekką rezerwą, choćby z racji tego, że nie zdążył poznać ani polskich piłkarzy, ani polskiej ligi, to teraz na pewno ma już większe rozeznanie. I dał też dowód swojego braku zaufania do naszych rodzimych rozgrywek, powołując tylko czterech zawodników z drużyn ekstraklasy. W sobotnim wydaniu „PS” przeczytałem bardzo ciekawy reportaż ze zgrupowania w Opalenicy. Zwróciłem uwagę zwłaszcza na fragment o tym, jak to Portugalczyk przerwał treningową gierkę po tym, gdy Kamil Piątkowski zbyt długo holował futbolówkę i ją stracił. A mówimy o jednym z najbardziej wyróżniających się piłkarzy minionego sezonu na naszych boiskach.

Najgorsze jest to, że Sousa powiedział – tylko trochę innymi słowami – to, o czym wspomniał poprzedni zagraniczny selekcjoner naszej drużyny narodowej, czyli Leo Beenhakker. Holender wówczas mówił o poszukiwaniu zawodników, którzy prezentują „international level”. Od tamtej pory minęło kilkanaście lat, a problem jest podobny – trzeba w kadrze bazować na piłkarzach z zagranicznych zespołów. Niestety fakt, że nasze kluby tak rzadko grają w europejskich rozgrywkach, powoduje, że do tego własnego ligowego poziomu zaczynamy się przyzwyczajać, kisić we własnym sosie. Kibic ogląda sobie mecz, siedząc na sofie kilka metrów przed telewizorem i przestaje zwracać uwagę, że na boisku podobny dystans zachowują między sobą zawodnicy rywalizujących drużyn na boisku. Dobrze, że Portugalczyk nie boi się o tym głośno mówić. Mam nadzieję, że dobry wynik osiągnięty na mistrzostwach wzmocni jeszcze ten przekaz. Bo jeśli nasza kadra pożegna się z turniejem już w fazie grupowej, pojawią się głosy: „Co on tam wie o futbolu?”.

Reklama

Słowa Wojciecha Szczęsnego o tym, że to najlepsze zgrupowanie, odkąd jest w reprezentacji nie wydają się być frazesami.

Zgrupowanie w Opalenicy Sousa faktycznie wykorzystuje, by zbudować więź z drużyną. Rozpoczął od zaproszenia na obóz rodzin zawodników, a kiedy okazało się, że w otoczeniu najbliższych funkcjonują oni bardzo dobrze, zgodził się, by pobyt bliskich przedłużyć o trzy dni. Dla niektórych piłkarzy miało to ogromne znaczenie – na przykład Mateusz Klich ostatnie miesiące w Anglii spędził bez swojej partnerki Magdy i córeczki, które po marcowym zgrupowaniu zostały w Polsce. Takimi zabiegami Sousa wprowadza spokój w głowach graczy, wie, jak ważne jest to dla dobrego funkcjonowania grupy. Od początku stara się też sprawić, by każdy czuł się potrzebny: niezależnie, czy jest piłkarzem pierwszego składu, rezerwowym, czy odpowiada za sprzęt, zależy mu na równości. Dlatego po czwartkowym treningu sztab szkoleniowym z Sousą na czele znosił bramki z boiska, sprzątał teren. Kiedy wykonywane były zdjęcia grupowe, zarządził, aby byli na nich wszyscy, którzy w Opalenicy w jakikolwiek sposób pracują przy reprezentacji, dlatego na fotografii było prawie 40 osób. Równie dużą wagę przykłada do treningów, jak i do zjednoczenia grupy, która w ostatnich latach monolitem nie była. Często używa porównań do rodziny, w której nie wszyscy muszą się lubić, ale ważne, by mieli ze sobą kontakt, wchodzili w interakcje, mogli na siebie liczyć. Dlatego też uznał, że dobrym pomysłem będzie wizyta w 31. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach, gdzie kadrowicze mogli zasiąść w symulatorach lotu, uczestniczyć w gaszeniu pożaru. Doświadczenie to miało być nie tylko rozrywką, reprezentanci słuchali, jak ważna jest na pokładzie współpraca, pomoc w trudnych sytuacjach. Taka narracja dobrze przemawia do zawodników.

Andrzej Juskowiak uważa, że możemy być czarnym koniem Euro 2020.

Zdaje pan sobie sprawę, że już w następny poniedziałek pierwszy mecz Polski w EURO?

W ogóle nie czuć atmosfery i turniejowego napięcia. Może to być nam na rękę i pomóc odegrać rolę „czarnego konia” EURO. Balon nie jest nadmuchany, co powinno ułatwić grę. Ten brak presji to trochę „wina” tego, że turniej nie jest rozgrywany w jednym kraju. Wcześniej wszystkie informacje wychodziły z jednego miejsca, teraz wszyscy są porozrzucani i szykujemy się jak do spotkań eliminacyjnych. Dla piłkarzy to nie ma znaczenia, na wielkich turniejach są odseparowani od kibiców. Z tego co wiem, po każdym spotkaniu w EURO treningi w Gdańsku zostaną otwarte dla fanów. Piłkarze zmierzą się z presją, będą musieli spojrzeć kibicom w oczy po meczach. Może atmosfera się rozkręci, jak turniej się rozpocznie, bo na razie nie ma żadnej adrenaliny.

Reklama
Bardziej jesteśmy Polską sprzed EURO 2016, kiedy niemal wszyscy grali w klubach i byli w niezłej formie, czy Polską sprzed MŚ 2018, kiedy wielu zawodników miało problemy?

Gdzieś pomiędzy. Ale znaleźliśmy się w dobrym momencie budowania kadry. Sousa nie zastał spalonej ziemi, bo Jurek Brzęczek już jesienią wprowadził kilku nowych graczy – np. Kamila Jóźwiaka czy Kubę Modera. Portugalczyk ma swoje pomysły – Karol Świderski potrafi zrobić różnicę – ale na początku roku, kiedy zaczynał pracę, morale kadry nie było tak niskie, jak wtedy, kiedy startował Brzęczek. Sousa zastał solidne podwaliny, teraz uzupełnia to o swój pomysł i dopasowuje do niego wykonawców.

Grzegorz Lato dołącza do grona krytyków Paulo Sousy.

ANTONI BUGAJSKI: Mecz z Rosją (1:1) wlał w pana serce optymizm czy dołożył powodów do niepokoju?

GRZEGORZ LATO: Niby remis, w miarę niezła gra, ale ja ciągle nie mam pojęcia, w jakiej formie jest ta drużyna i na co ją stać. Patrzyłem na skład i zastanawiałem się, co powoduje, że selekcjoner w ważnym towarzyskim meczu aż tak eksperymentuje. Dlaczego całe spotkanie tylko z trybun oglądają Kamil Glik i Robert Lewandowski, dlaczego nie grał Piotr Zieliński? Przecież lepszego sprawdzianu przed EURO nie ma. Za chwilę rozpocznie się turniej, już 14 czerwca gramy ze Słowacją. To nie jest czas na eksperymenty.

Zielińskiemu urodził się syn, jego nieobecność była usprawiedliwiona.

Ale kiedy mu się urodził? Trzy dni przed meczem? Było dużo czasu, by wrócić do drużyny i zagrać z Rosją. W życiu są oczywiście nieporównywalnie ważniejsze sprawy od piłki, ale tutaj nie sięgałbym po ten argument, bo wszystko dało się pogodzić. Pamiętam, że przed mundialem w Hiszpanii mieliśmy ostatnie zgrupowanie, a mnie w Belgii szykowała się komunia syna połączona z dużą rodzinną uroczystością. W związku z tym chciałem opóźnić trochę przyjazd na zgrupowanie, dosłownie jeden dzień. Rano o ósmej komunia, parę godzin z bliskimi, potem ich zostawiam, wsiadam do samochodu i kolega zawozi mnie na zgrupowanie. Miałem już pewną pozycję w drużynie, przedstawiłem swoją prośbę selekcjonerowi, ale Antoni Piechniczek nawet się nie zastanawiał. Nie zgodził się i koniec. Powiedział, że czeka nas bardzo ważny turniej, trzeba się optymalnie przygotować, a na początek wszyscy muszą bardzo poważnie potraktować swoje obowiązki, że albo jesteśmy razem, albo myślimy o czymś innym. Oczywiście przyjechałem na zgrupowanie zgodnie z planem.

Dlaczego w meczu z Rosją Paulo Sousa eksperymentował?

Nie wiem, może dlatego, aby w razie porażki media i kibice aż tak mocno go nie krytykowali? Gdyby coś nie wyszło, spokojnie można było sięgnąć po argument, żeby się nie przejmować, bo nie grali najlepsi. Nie wiem, na co czeka Paulo Sousa. Powinien wystawić żelazny skład, dać się poczuć piłkarzom na boisku. Jeżeli czasu niewiele, staje się to szczególnie ważne. Kadra poprzednio grała w marcu, a i to na przykład z Anglią bez kontuzjowanego wówczas Roberta Lewandowskiego. Warto więc wykorzystać te nieliczne okazje, by się docierać w każdym elemencie gry. Normalny, myślący trener nie powinien tego bagatelizować.

Czego Michael Reschke nauczył się od Pepa Guardioli? Jak były dyrektor techniczny Bayernu wspomina pracę z Robertem Lewandowskim? Co jest sekretem sukcesów Thomasa Tuchela?

ŁUKASZ OLKOWICZ: Czy Niemcy mają dziś najlepszych trenerów na świecie? Trzy ostatnie edycje Ligi Mistrzów wygrali wasi trenerzy – Jürgen Klopp z Liverpoolem w 2019 roku, Hansi Flick z Bayernem w 2020 i teraz Thomas Tuchel z Chelsea.

MICHAEL RESCHKE (BYŁY DYREKTOR TECHNICZNY BAYERNU I MENEDŻER BAYERU): Dobrych i wyjątkowych trenerów jest w Niemczech więcej niż wspomniana trójka. Ale w porządku, skupmy się na niej. Oprócz tego, że odebrali u nas edukację, przeszli gruntowne szkolenie, decydujące okazują się ich cechy charakteru.

Zacznijmy od tego, który wzniósł puchar jako ostatni.

Tuchel to pragmatyk, bardzo inteligentny i skupiony na rozwiązaniach przynoszących sukces. Gdy zatrudniła go Chelsea, wysłałem esemesa do Mariny Granowskajej (dyrektorki Chelsea): „Marina, zobaczysz, teraz zrobicie wielki krok do przodu i zaczniecie odnosić sukcesy”.

I zaczęli, bo wygrali Ligę Mistrzów.

Niesamowita była już jego praca w PSG, jak tam radził sobie z tymi wszystkimi gwiazdami. Teraz też świetnie odnajduje się w Chelsea, która jest inaczej zbilansowanym zespołem. To pokazuje jego fachowość, odnajduje się w wielu okolicznościach przede wszystkim pod względem taktycznym.

Co jest sekretem sukcesu Tuchela?

Trzeba podkreślić rolę jego asystenta, Zsolta Löwa. Miał go w PSG i teraz w Chelsea. Osiągnęli taką płaszczyznę porozumienia, że w zasadzie nie muszą ze sobą rozmawiać, by wiedzieć, co mają robić. Jako duet są w stanie podnieść każdego piłkarza. Mają niesamowity zmysł, jeśli chodzi o taktykę i wychwytywanie zmiennych na boisku, potrafią świetnie czytać grę i odpowiednio ustawić swój zespół na każdego przeciwnika. Patrzą na rywala i jak mało kto precyzyjnie wskazują jego najsłabsze punkty i jak je wykorzystać. Widzieliśmy, jak ustawili Chelsea w finale Ligi Mistrzów. Gol dla ich zespołu to zasługa idealnego rozpoznania słabości Manchesteru City. Największym sukcesem Tuchela jest to, że po objęciu Chelsea zmienił ten zespół niemal z dnia na dzień, jeśli chodzi o grę obronną, co zaprowadziło ich do wygrania Ligi Mistrzów. Ale nie chodzi tylko o bronienie. Wielu trenerów mówi swoim zawodnikom: „Pokażemy wam, jak nie stracić gola”. Tuchel i Lőw pracują w taki sposób, by pokazać zawodnikom, jak tego gola strzelić.

SPORT

Problemy u Słowaków. Napastnik Ivan Schranz doznał kontuzji w starciu z Austrią, w którym z powodu urazu nie wystąpił Marek Hamsik.

Pechowo rozpoczął się dla reprezentacji Słowacji mecz z Austrią, czyli ostatni przed Euro 2020 sprawdzian naszego pierwszego grupowego rywala. W 4 minucie na murawie z wyraźnym grymasem bólu na twarzy usiadł Ivan Schranz, piłkarz, który ustawiony był jako najbardziej wysunięty gracz drużyny prowadzonej przez Stefana Tarkovicia. Szybko okazało się, że zawodnik FK Jablonec nie jest w stanie kontynuować gry. Wiele wskazuje na to, że odnowiła mu się kontuzja uda, z której powodu nie zagrał w trzech ostatnich meczach sezonu czeskiej ekstraklasy. Na razie nie wiadomo, czy uraz przeszkodzi 28-letniemu napastnikowi w uczestnictwie w mistrzostwach Europy.

W dużej grupie zawodników, którym 30 czerwca kończą się kontrakty w Górniku Zabrze, jest Piotr Krawczyk.

Kontrakt kończy się teraz i nie do końca wiadomo czy zostanie przedłużony. Jak da się usłyszeć w klubie, Górnik byłby nawet zainteresowany prolongatą umowy z zawodnikiem, ale na swoich zasadach. I zawodnik, i klub zastanawiają się, co zrobić. Na pewno pojawi się na pierwszych treningach zabrzan w letniej przerwie, które ruszą już za kilkanaście dni (17-18 czerwca). Nowy szkoleniowiec, Jan Urban, z pewnością będzie mu się chciał przyjrzeć. Co do przyszłości 26-latka, to wiele będzie zależało od tego, jacy napastnicy będą w kadrze na sezon 2021/22. Czy będą wzmocnienia, czy nie, bo pierwszą strzelbą Krawczyk raczej nie będzie. W nowym sezonie Górnik dalej będzie polegał na Jimenezie (jeżeli oczywiście zostanie) albo na innym, sprowadzonym zawodniku.

GKS Katowice musi wygrać dzisiejszego wieczoru (20.25) przy Bukowej ze Stalą Rzeszów, by na kolejkę przed końcem świętować powrót do I ligi. Nie stało się to „zaocznie”, bo w sobotę we Wronkach wygrała Chojniczanka.

W obozie GieKSy wielkiego zaskoczenia sobotnimi wynikami być nie może. Zresztą, trener Rafał Górak od samego początku nastawiał się na pracę, a nie świętowanie, planując podróż do Krakowa, by w meczu z Hutnikiem obejrzeć Sokół Ostróda, czyli ostatniego w sezonie zasadniczym rywala. Dziś sytuacja jest klarowna: wygrana ze Stalą da awans, a remis sprawi, że trzeba będzie zdobyć także co najmniej punkt w Ostródzie. To wszystko nie jest takie proste, jak mogło wydawać się tuż po zwycięskim – i kluczowym – spotkaniu w Chojnicach. Jeśli jednak katowiczanie zagrają tak, jak 10 dni temu, to o wynik można być spokojnym.

Klub apeluje, by kibice przyszli na stadion ubrani na żółto. Możliwe, że mecz obejrzy więcej niż 1862 kibiców, a frekwencja będzie wyższa niż wynikająca z 25-procentowej pojemności Bukowej. W odpowiedzi na opublikowane w sobotę rozporządzenie Rady Ministrów, głoszące, że do limitów uczestników imprez masowych nie wliczają się osoby wyszczepione na koronawirusa, klub zamierza złożyć stosowny wniosek do chorzowskiego Urzędu Miasta. W razie pozytywnej odpowiedzi, GieKSa gotowa jest szybko rozpocząć dziś sprzedaż stacjonarną biletów dla osób zaszczepionych, za przedstawieniem stosownego certyfikatu. Ot, taka segregacja sanitarna, do której z większym czy mniejszym zdumieniem chyba powoli trzeba się przyzwyczajać.

SUPER EXPRESS

Jeżeli nie przespaliście weekendu, to niczego nowego się nie dowiecie.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

54 komentarzy

Loading...