Reklama

Kulesza: Zamieniłbym dwa wicemistrzostwa na jedno mistrzostwo

redakcja

Autor:redakcja

05 czerwca 2021, 08:35 • 18 min czytania 7 komentarzy

Sobotnia prasa kipi od piłki. Mamy trochę o finiszu sezonu w 1. lidze, ale w dużej mierze skupiamy się już na EURO 2020. „Rzeczpospolita” ugryzła temat od strony społecznej, przygotowała także dużą sylwetkę Thomasa Tuchela. W „Sporcie” mamy rozmówkę z Kamilem Jóźwiakiem, a w „Przeglądzie Sportowym” tekst o tym, że piłkarze z Ekstraklasy myślą wolniej, dlatego Sousa po nich nie sięga. Hit dnia to jednak rozmowa z Cezarym Kuleszą. – Dwa wicemistrzostwa zamieniłbym na jedno mistrzostwo. Niby dwa razy było blisko, za Michała Probierza oraz Irka Mamrota. Cóż, nie udało się – mówi były prezes Jagiellonii.

Kulesza: Zamieniłbym dwa wicemistrzostwa na jedno mistrzostwo

Sport

Słowacy żałują, że Miroslav Stoch nie jedzie na EURO 2020. Przynajmniej Jan Kocian tak uważa.

Jeżeli jesteśmy już przy Slavii, to warto przypomnieć tutaj nazwisko Mirosłava Stocha. Wiosną 2019 roku z praskim klubem dotarł do 1/4 finału LE, gdzie lepsza okazała się dopiero Chelsea. Był jednym z ważniejszych ogniw drużyny powadzonej przez Jindrzicha Tripszovskiego. Potem roztrwonił swój dorobek najpierw w greckim PAOK-u, a wiosną w naszej ekstraklasie, gdzie w barwach Zagłębia Lubin kompletnie zawiódł. Skończyło się na 8 ligowych grach, a zaraz po zakończeniu sezonu „miedziowi” ogłosili, że rozstają się z 31-letnim zawodnikiem. Gdyby nie ta fatalna passa Stocha, to być może dziś byłby on w kadrze na Euro i szykował się do starcia z biało-czerwonymi. – Czemu nie poszło mu w Polsce? Po pierwsze nie powinien był w ogóle odchodzić ze Slavii. Gdyby dalej trenował pod okiem trenera Tripszowskiego, to byłby w formie, a tak? Są decyzje, których gracze potem żałują. W PAOK i w Lubinie pod ręką trenera Szeveli niewiele już pokazał. Szkoda dla reprezentacji, że tak się stało, bo zawodnika o podobnej charakterystyce jak Stoch mamy już tylko w Weissie – komentuje trener Kocian.

Krótka rozmowa z Kamilem Jóźwiakiem. Skrzydłowy opowiada o wrażeniach z kadry.

Reklama

Upływa właśnie drugi tydzień zgrupowania w Opalenicy. Jakie są pańskie odczucia?

– Spędzamy czas bardzo fajnie. Ja nie miałem problemu, bo sezon ligowy skończyłem wcześniej, ale część chłopaków zakończyła rozgrywki i przyjechała do Opalenicy prosto ze swoich klubów. Fajnie, że była możliwość, by spędzić trochę czasu z rodzinami i znajomymi. Nadal jednak trzeba intensywnie trenować. Było w pierwszym tygodniu kilka bardzo mocnych jednostek. Później zmierzyliśmy się w gierce wewnętrznej, a następnie rozegraliśmy mecz z Rosjanami.

Jak zmieniała się pańska rola w zespole na przestrzeni lat, w różnych reprezentacjach?

– Już pierwszy mój kontakt z drużyną do lat 15 bardzo wiele zmienił. Na konsultację jechałem jako… napastnik, ale w spotkaniu z Rumunią zag r a ł e m na pozycji skrzydłowego. I choć w meczu tym zdobyłem gola, to tak już zostało i praktycznie od r a z u zmien i ł o s i ę to w Lechu. Z całą świadomością mogę powiedzieć, że kadra odkryła moją pozycję w klubie i drużynie narodowej. Co było później? Wspinałem się po kolejnych szczeblach w reprezentacji. Często bywałem powoływany nawet do starszych roczników i w zasadzie zawsze występowałem już jako skrzydłowy. I tak jest nadal. Choć muszę przyznać, że u trenera Sousy moja pozycja na boisku trochę się zmieniła. Bo inaczej gra się na wahadle aniżeli na skrzydle. Jednak wciąż jestem z boku, na lewej pomocy.

Bartosz Nowak zakończył sezon i kawalerskie życie. Piłkarz Górnika wziął ślub, a „Sport” przypomina, jaki rok za nim.

Reklama

Piłkarz trafił do Zabrza latem zeszłego roku. Wcześniej był podporą Stali Mielec na pierwszoligowych boiskach, gdzie w sezonie 2019/20 zdobył 13 goli i zanotował 13 asyst. To w dużej mierze dzięki niemu mielczanie po długiej przerwie wrócili w szeregi najlepszych. W Górniku, szczególnie na początku, też prezentował się świetnie. Potem razem z drużyną notował już gorsze występy i wyniki, a wiosną stracił nawet miejsce w podstawowym składzie. Przypomniał jednak o sobie w końcówce rozgrywek zdobywając bramkę w meczu z Lechem w Poznaniu (1:1). Jeżeli chodzi o liczby w górniczej jedenastce, to lepszy był od niego tylko Jesus Jimenez. Hiszpan w klasyfikacji kanadyjskiej, w której liczą się bramki i asysty, nazbierał w sumie 15 punktów. Drugi w tej klasyfikacji był właśnie Nowak zdobywając 8 „oczek”. Na ten bilans składa się 5 goli oraz 3 asysty. Wszystko to w 29 ligowych występach, w tym 25 w podstawowym składzie. Dodajmy, że jeżeli chodzi o klasyfikację kanadyjską w Górniku, to na 3. miejscu, z 6 pkt był Alex Sobczyk.

Czas rozstrzygnięć w 1. lidze. Ważne mecze czekają Miedź Legnicę…

Biało-niebiescy są dla Miedzi niewygodnym rywalem. W rundzie jesiennej zremisowali w Legnicy 2:2, zaś w sezonie 2017/18, w którym zielono-niebiesko-czerwoni wywalczyli awans do ekstraklasy, wygrali z nimi u siebie 2:0 po bramkach Milena Gamakowa (38 min) i Wołodymyra Tanczyka (64). – Nie wiem, czy Stomil jest dla nas niewygodnym rywalem – zastanawia się trener Skrobacz. – Każdy mecz zaczyna się od wyniku 0:0 i ma swoją historię. Na pewno będziemy musieli grać bardzo uważnie, bardzo szybko wracać po nieudanych akcjach ofensywnych, szybko reagować i ciężko pracować w defensywie. Nie możemy sobie pozwolić, by jakąś niefrasobliwością czy opieszałością, doprowadzić do wyprowadzenia kontrataku przez gospodarzy. Po przejęciu piłki musimy być bardzo konkretni i aktywni. Nie tylko musimy zagrać piłkę do przodu, ale musimy też mieć do kogo ją zagrać. Ruch, wyjście na pozycje – to wszystko musi funkcjonować. Nie mamy innego wyjścia, jeżeli chcemy grać o zwycięstwo. Musimy w to zwycięstwo wierzyć, mieć czyste głowy i zapomnieć o ostatnim spotkaniu.

i GKS Jastrzębie.

Na mecz do Bełchatowa piłkarze GKS-u 1962 Jastrzębie wyruszyli w piątek o godzinie 13.30. Gdyby utrzymanie w Fortuna 1. Lidze mieli zagwarantowane, pojechaliby w dniu meczu, a ich wyprawa miałaby charakter szkolnej wycieczki, na luzie, bez „napinki”. Jednakże takiego komfortu podopieczni trenera Łukasza Włodarka nie mają, więc wyjazdowi towarzyszy nutka niepewności. Gospodarze sobotniego pojedynku zwietrzyli szansę na utrzymanie po zwycięstwie w Głogowie. Warunkiem niezbędnym, by pobożne życzenia nabrały realnych kształtów, jest zwycięstwo zespołu trenera Marcina Węglewskiego w sobotnie popołudnie. Jeżeli rozstrzygnie to spotkanie na swoją korzyść, wówczas… na dwoje babka wróżyła. „Brunatni” w ostatniej kolejce będą musieli pokonać w Niepołomicach Puszczę i liczyć na potknięcie ekipy z Jastrzębia Zdroju w domowym meczu z Resovią. GKS Bełchatów ma najniższą w I lidze średnią bramek na jeden mecz (0,75), ale w przypadku GKS-u 1962 szału też nie ma (średnia 0,875).

Artur Derbin mimo problemów nie traci optymizmu. GKS Tychy wciąż wierzy w awans.

Czy środowa decyzja Komisji Dyscyplinarnej PZPN-u o dyskwalifikacji Łukasza Grzeszczyka na trzy mecze mocno skomplikowała panu przygotowania do meczu z Odrą Opole?

– Decyzja zapadła w środę, ale my już od wtorku, czyli od początku mikrocyklu przed niedzielnym spotkaniem w Opolu, byliśmy świadomi, że nasz kapitan i lider możne nam wypaść ze składu. Oczywiście, każdy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ważnym ogniwem naszej drużyny jest „Grzeszczu”, bo choćby w meczu z Widzewem to po jego zagraniu otworzyła się droga do pierwszego gola i to on postawił pieczęć na zwycięstwie 2:0, ale przypomnę, że już w tym sezonie musieliśmy grać bez niego. Dlatego nie myślimy w kategoriach „gdyby był”, tylko koncentrujemy się na tym, co jest. 

Kogo jeszcze, obok Łukasza Grzeszczyka, zabraknie w kadrze GKS-u Tychy?

– Nemanja Nedić został w meczu z Widzewem ukarany czwartą w tym sezonie żółtą kartką, więc on też musi pauzować, ale pozostali zawodnicy są do mojej dyspozycji. Mamy szeroką kadrę, która już niejeden raz radziła sobie w takich sytuacjach. Trójka naszych środkowych obrońców jest praktycznie na tym samym poziomie i gdy jeden z nich wypada, to z powodzeniem gra dwójka pozostałych, a gdy wszyscy trzej są do mojej dyspozycji, to mam możliwość dobierania najlepszego ustawienia pod kątem wariantów taktycznych naszych oraz przeciwnika. Mamy też przećwiczony w sparingach system gry na trzech środkowych obrońców i nawet bez pauzującego Czarnogórca moglibyśmy się na to przestawić… gdyby była taka potrzeba. Ale nie ma sensu grzebać w sprawnie pracującej maszynie, więc nie zaskoczę trenera opolan, wystawiając Łukasza Sołowieja, który ostatnio pauzował po czwartej żółtej kartce, i Kamila Szymurę.

Super Express

Jakub Świerczok jest fanatykiem wędkarstwa. Ciekawe, jak wygląda jego pokój.

Mimo że portugalski selekcjoner wydawał się nie doceniać polskiej ekstraklasy, to nie mógł nie powołać napastnika Piasta Gliwice, który w minionym sezonie strzelił 15 goli w 23 spotkaniach. Świerczok zapewnia, że nie czuje się gorszy od kadrowiczów, którzy na co dzień grają za granicą. – A czy było to widać w meczu z Rosją? Moim zdaniem nie. Intensywność jest wyższa, ale z treningu na trening wygląda to lepiej – tłumaczy napastnik, który do Piasta jest tylko wypożyczony. […] Wewnętrzny spokój dają mu wypady na ryby. Napastnik lubił pochwalić się zdobyczami na swoim koncie na Instagramie. Oby w polu karnym rywali był równie skuteczny i efektowny jak w zmaganiach z wędką w ręce.

Przegląd Sportowy

Arkadiusz Milik wraca na boisko. Jeszcze przed meczem z Islandią ma być wiadomo, czy pojedzie na EURO.

Kontuzjowany Arkadiusz Milik ma zagrać w Poznaniu przynajmniej 20 minut. Tak chciałby selekcjoner Paulo Sousa. Jeśli kolano wytrzyma i nie będzie bolało, atakujący Olympique Marsylia pojedzie na mistrzostwa Europy. […] Ostatnie dni to dla piłkarza Olympique Marsylia istny rollercoaster. Zaczęło się od trzęsienia ziemi: w jednej z ostatnich akcji meczu w kolejce kończącej sezon Ligue 1 Milik został kopnięty w kolano. Początkowo nawet nie sądził, że to coś poważnego, jeszcze w ostatnich sekundach spotkania z Metz wykorzystał rzut karny, po czym wrócił do szatni. Potem emocje zaczęły rosnąć, najpierw – niestety – te negatywne. Na zgrupowanie napastnik przyjechał z naderwaną na trzy milimetry łąkotką. – Siedmiu na dziesięciu piłkarzy może grać z taką kontuzją, mamy jasny plan na powrót Arka na boisko – mówił lekarz kadry Jacek Jaroszewski. […] y. Selekcjonerowi, który początkowo zupełnie nie naciskał na szybki powrót piłkarza do pełnej dyspozycji, zaczęło się jednak spieszyć. Bardzo chciałby zobaczyć Milika w akcji już we wtorkowym sparingu z Islandią. To ma być próba generalna przed inauguracją EURO. Skąd bierze się taki pośpiech? – Gdyby się okazało, że Arek ostatecznie nie zagra, mamy już pomysły, jak sobie z tym poradzić, ale jeszcze ich nie wdrażamy. Jego nieobecność zmieniłaby dynamikę naszej gry tak, jak zmienia ją gra jednym albo dwoma napastnikami – wytłumaczył Sousa.

Piłkarze grający w polskiej lidze wolniej myślą i reagują. Taki zarzut formułuje „PS”.

Sousa nie ceni ekstraklasy. Nieprzypadkowo w 26-osobowym składzie na EURO 2020 znalazło się ledwie czterech jej przedstawicieli, a na składającej się z czterech zawodników liście rezerwowej nie ma nikogo z polskiej ligi. […] – Musi oswoić się z nową intensywnością podejmowania decyzji. Powinien szybciej myśleć. Zawodnicy z polskiej ligi mają inne tempo myślenia, podejmowania decyzji niż będzie potrzebne w mistrzostwach Europy – tak szkoleniowiec charakteryzował Puchacza jeszcze przed spotkaniem z Rosją (1:1) na konferencji prasowej. – Wypowiedzi trenera Sousy w ogóle mnie nie dziwią, bo po raz pierwszy usłyszałem je sześć lat temu, kiedy przyjechał do Poznania jako szkoleniowiec Fiorentiny na mecz z Lechem w fazie grupowej Ligi Europy. Mieliśmy wtedy przyjemność porozmawiać i wyciągając wnioski po spotkaniu, stwierdził, że polska ekstraklasa jest podobna do węgierskiej i izraelskiej, w których wcześniej pracował. Nie do francuskiej czy włoskiej. Głównie dlatego, że zawodnik z piłką ma u nas bardzo dużo czasu, by podjąć decyzję, co z nią zrobić, ponieważ odległości między piłkarzem odbierającym podanie a rywalem w ekstraklasie są duże. Nie gramy pod pressingiem, zawodnik ma mnóstwo czasu na zastanowienie, jak zareagować. Tym się przede wszystkim różnimy od silnych rozgrywek zagranicznych. Na Zachodzie dystans między przeciwnikami jest mniejszy. Trzeba być perfekcyjnym technicznie, by nie popełnić błędu – tłumaczy szef szkolenia w akademii Lecha Rafał Ulatowski, w przeszłości m.in. jeden z asystentów Leo Beenhakkera w kadrze narodowej.

Rozmowa ze Svenem-Goranem Erikssonem o formie Szwedów. Co były trener Paulo Sousy sądzi o nas i swoich rodakach?

Teraz prowadzi reprezentację Polski, która zmierzy się w grupie ze Szwecją.

Jeśli popatrzy się na skład grupy, to będzie najważniejszy mecz. Powinien zdecydować o drugim miejscu, a co za tym idzie o awansie, choć oczywiście można wyjść z trzeciego, ale bezpieczniej z drugiego. Myślę, że Hiszpania wygra grupę, a o drugiej pozycji zdecyduje właśnie spotkanie Polski i Szwecji.

Jak pan ocenia swoich rodaków?

To mieszanka młodych i doświadczonych graczy. Trudno strzelić im gola, bardzo dobrze bronią w jedenastu i są agresywni.

Lewandowski to kandydat numer jeden do Złotej Piłki?

Na pewno jest mocnym kandydatem i na nią zasługuje. To fantastyczny napastnik, każdy klub chciałby go mieć.

Cezary Kulesza opowiada Piotrowi Wołosikowi o pracy w Jagiellonii. Teraz jest kandydatem na prezesa PZPN.

Odchodzi pan w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku?

Tak, z lekką domieszką niedosytu, bo dwa wicemistrzostwa zamieniłbym na jedno mistrzostwo. Niby dwa razy było blisko, za Michała Probierza oraz Irka Mamrota. Cóż, nie udało się. Za kadencji Irka przegraliśmy u siebie, moim zdaniem, kluczowy mecz z Wisłą Kraków. Według mnie, całe nieszczęście zaczęło się w… zwycięskim spotkaniu z Koroną. W Kielcach dwa gole strzelił Arvydas Novikovas i zmarnował rzut karny. Próbował się zabawić, uderzając „Panenką”, właściwie podając piłkę bramkarzowi. Po meczu powiedziałem, że mógł zostać pierwszym jagiellończykiem w historii, który zdobył hat tricka. Odpowiedział, że gdyby to wiedział, inaczej by strzelił. Nie chciało mi się nawet tego komentować… We wspomnianym spotkaniu z Wisłą ponownie mieliśmy karnego, ale po tych Kielcach doszło do zmiany. Na strzelającego wytypowano Romana Bezjaka. Nawet w bramkę nie trafi ł. Za to Wisła tak. Przegraliśmy 0:1 i w mojej ocenie wtedy straciliśmy szansę na mistrzostwo.

Nie uwierało pana określenie „kuleszing”? Chodziło o samodzielne budowanie przez pana drużyny i niesamowicie duży wpływ na jej kształt?

Nie sprowadzałbym działalności klubu do „kuleszingu”. Budowanie drużyny nie jest prostą sprawą, o czym świadczą dwa ostatnie, wyraźnie chudsze lata. I uprzedzając pana pytanie, dlaczego tak się stało, szczerze i najprościej odpowiem: nie wiem. Może spowodowane było to złym doborem trenerów, może trzeba było przewietrzyć szatnię, a według mnie należałoby to zrobić. Nie można tłumaczyć sezonu covidem, bo kłopot z nim miały niemal wszystkie drużyny. Wyniki nikogo nie zadowalają, ponieważ przez kilka ładnych lat graliśmy fajną piłkę, nie wypadając poza czołówkę. Jeżeli pokazało się, że stać nas na walkę z najlepszymi o czołowe lokaty, to apetyt rośnie. Paradoksalnie, w czasach, gdy zostałem prezesem, miejsce ósme, dziewiąte było uznawane za dobre, a dziś jest porażką. To obrazuje skok, którego dokonaliśmy w ciągu tych lat.

W jakiej kondycji finansowej zostawia pan klub?

W dobrej, na plusie. Z tego co pamiętam, około ośmiu milionów złotych. Nie jest to zły wynik. Finanse są, możliwości także. Klub nie zostaje na lodzie, z milionowymi długami. Nie ma potrzeby zasypywania dołków. Przypomnę, że współwłaściciele Jagiellonii nie mogą na klubie zarabiać. W statucie widnieje zapis, iż otrzymywanie pieniędzy z takich instytucji jak Urząd Miasta wyklucza wypłacanie sobie dywidendy i tak było przez całą moją kadencję. Nie wzięliśmy ani złotówki. W przeciwnym razie nie moglibyśmy liczyć na miejskie środki. Przychodząc do Jagi, wiedziałem, że są długi. Dlatego na początku było trudno, musieliśmy pomagać Jadze, by wyszła na prostą. Od wielu lat akcjonariusze nie muszą już tego robić. Jagiellonia jest samofinansująca się, samowystarczalna.

Za pańskiej kadencji Jagiellonia zarobiła na transferach 70 milionów złotych. Góra pieniędzy.

Niekiedy podają, że osiemdziesiąt. Czasami zawyżają, innym razem zaniżają, ale fakt, że dużo. Zaznaczam – nie jest tak, że Kulesza sam zarobił. Na taki wynik pracowała duża grupa ludzi. Trenerzy, współwłaściciele, zarząd. Stabilnej Jagiellonii nie wybudował sam prezes. A co do zarobku na piłkarzach, to nie piekarnia. Zawodników kreuje czas, trenerzy. I najpierw ktoś musi wyłożyć pieniądze. Pewnie, idealnie jest wziąć za darmo lub za niewiele, a sprzedać drogo. Mam satysfakcję, że nam to dość często się udawało.

Radomiak, Arka i GKS Tychy. Wszyscy walczą o Ekstraklasę.

Dla piłkarzy Dariusza Marca to spotkanie o być albo nie być w pierwszej dwójce, mającej bezpośredni awans. O większą stawkę grają piłkarze z Radomia. W ostatnich latach zespół Dariusza Banasika zadomowił się w czołówce 1. ligi, ale brakowało mu sił, by postawić kropkę nad i. Najbliżej awansu było w poprzednim sezonie. Wówczas Radomiak dostał się do baraży, wygrał nawet półfi – nał z Miedzią Legnica (3:1), ale w decydującym meczu przegrał 0:2 z Wartą Poznań i dziś to ona może szczycić się statusem ekstraklasowicza. Jeśli Radomiak wygra mecz z Arką, to jego piłkarze z pewnością będą śledzić niedzielną sytuację w Opolu. Odra, która wciąż nie straciła szansy na baraże, podejmie GKS Tychy. Przed piłkarzami Artura Derbina stoi trudne zadanie. W pięciu ostatnich meczach u siebie zawodnicy z Opolszczyzny zdobyli komplet punktów, a o ich sile na stadionie przy Oleskiej przekonali się ostatnio zawodnicy Termaliki, którzy wrócili do siebie bez zdobyczy. GKS zagra bez lidera Łukasza Grzeszczyka, który został zdyskwalifi kowany na trzy mecze. Jeśli po ewentualnej wygranej Radomiaka w Gdyni GKS Tychy nie zwycięży z Odrą, to zawodnicy Banasika będą mogli otwierać szampany. 

Gazeta Wyborcza

Tylko tekst o tym, że Milik zagra z Islandią – to już wiemy.

Rzeczpospolita

Dużo piłki dziś w „Rzepie”. Duży, okładkowy tekst o obecnej, przepełnionej kasą, piłce.

Młodzi wciąż konsumują sport, ale robią to rzadziej i na swoich warunkach – w coraz krótszych fragmentach, używając coraz mniejszych ekranów. Raport Europejskiego Stowarzyszenia Klubów (ECA) pokazuje, że tylko 28 proc. kibiców z grupy wiekowej 16–24 uważa się za fanów piłki nożnej, a 40 proc. podkreśla, że futbol ich w ogóle nie interesuje. W pokoleniu ich rodziców i dziadków (55–64) wskaźniki te wynoszą 40 i 29 proc. Czterech na dziesięciu kibiców rezygnuje z oglądania piłki na rzecz „innego sposobu spędzania wolnego czasu”. Sport wychowuje, tłumaczy świat, ale jest też rozrywką. Już jeden z pierwszych redaktorów naczelnych „Przeglądu Sportowego”, skamandryta Kazimierz Wierzyński pisał o meczu piłkarskim jako „największym Koloseum świata”. Dziś rozrywka to bufet w formie szwedzkiego stołu. Walka o miejsce przy nim jest twarda, a klucz do sukcesu to uwaga milenialsów i pokolenia iGen. – Widzimy, że młodzi przestają się interesować igrzyskami – mówił już w 2012 roku szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) Thomas Bach. Minęły cztery lata i podczas igrzysk w Rio udział osób z przedziału 18–49 w grupie oglądającej imprezę skurczył się o jedną czwartą. Mediana wieku kibica igrzysk według badań Nielsena dla „Sport Business Daily” wzrosła między 2000 i 2016 rokiem z 45 do 53 lat. Dla młodych śledzenie rywalizacji zapaśników, łuczników czy pięcioboistów staje się niegroźnym dziwactwem. Już za kilka tygodni w Tokio program igrzysk wzbogacą koszykówka 3×3, akrobacje na rowerach BMX czy jazda na deskorolce, które najpierw oswojono podczas będących inkubatorem innowacji Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich (YOG). Nowe dyscypliny mogą wyprzeć z programu imprezy tradycyjne sporty. Siedem lat temu twarda ręka rynku na moment wypchnęła z rodziny olimpijskiej mające antyczne korzenie zapasy, które fatalnie wypadły w rankingu marketingowym badającym popularność dyscypliny. Problemem była nie tylko słaba sprzedaż biletów i oglądalność, ale także niewielka reprezentacja kobiet oraz brak jakiejkolwiek rozpoznawalnej gwiazdy.

Rozmowa o tym, jak wygląda futbol po pandemii. Przepytywany Dominik Antonowicz, socjolog.

Po dwóch miesiącach bez sportu wydawało się, że spragnieni rywalizacji kibice rzucą się przed telewizory i padną rekordy oglądalności. Jednak oglądalność wcale nie wzrosła, wręcz przeciwnie. Co to nam mówi o nas jako kibicach?

Ale pamiętasz tę pierwszą pandemiczną kolejkę Bundesligi? Niemiecka piłka wracała na stadiony jako pierwsza, wszyscy nie mogliśmy się doczekać powrotu sportu, lecz te pierwsze mecze bez kibiców były strasznie tandetne, jak jakaś gierka treningowa. Okazało się, że mecze przy pustych trybunach tracą naprawdę wiele. To było niestrawne do tego stopnia, że szybko zaczęto w tle emitować ścieżkę dźwiękową z kibicowskim dopingiem, co tylko pokazuje, że sport bez kibiców jest nieatrakcyjny nawet w formule telewizyjnej. Jednak to przecież nie przegoniło nas sprzed telewizorów – i tak oglądaliśmy. Mnie osobiście tak bardzo już brakowało sportowej rywalizacji na żywo, że puściłbyś mi drugą ligę kazachską, też bym oglądał (śmiech).

Skąd w nas właściwie to przywiązanie do sportowej rutyny, by weekend w weekend chodzić na stadion czy chociaż włączać transmisję?

Sport nadaje naszemu życiu pewien rytm – w piłce Ekstraklasa w weekend, a Liga Mistrzów w środku tygodnia. Ale zarazem można powiedzieć, że sport także uatrakcyjnia nam pewną rutynę związaną z życiem zawodowym i rodzinnym. Bo sport na żywo to nieprzewidywalność, czyli niepowtarzalne emocje. To bardzo ważny element rozrywki, a dla tych, którzy śledzą sport od lat, jest on wręcz nieodłącznym elementem życia, więc jego zniknięcie musiało pozostawić u nich dużą wyrwę. Trzeba sobie jasno powiedzieć: my, zapaleni kibice, jesteśmy od sportu poprostu uzależnieni i reagowaliśmy na jego powrót jak na używkę, której nam brakowało.

Międzynarodowe rozgrywki piłkarskie to prawdziwy fenomen. Niektórzy twierdzą wręcz, że dzięki nim od II wojny światowej nie dochodzi do konfliktów militarnych między europejskimi państwami.

Nie mamy na to żadnych dowodów, ale chyba rzeczywiście jest tak, że międzynarodowa rywalizacja przeniosła się na zupełnie inne obszary. Na pewno pozwala budować to tożsamość narodową. Choćby w Niemczech po wojnie trudno było czuć dumę z własnego kraju, bardzo długo nie potrafiono celebrować niemieckości. Sport był więc jedynym obszarem, gdzie ta tożsamość narodowa mogła po cichu rozkwitać. Zresztą w zasadzie wszędzie jest tak, że ludzie nie mają zbyt wielu okazji, by celebrować swoją tożsamość, pochodzenie. Dlatego rozgrywki międzynarodowe cieszą się nieustannie wielką popularnością. Towarzyszy im narodowa symbolika, godła, flagi i odgrywanie narodowych hymnów. Nadaje to sportowej rywalizacji zdecydowanie bardziej doniosłe znaczenie i przywołuje niekiedy wiele historycznych kontekstów. W wieku XX czy XXI ludzie po prostu potrzebują takich igrzysk.

Sylwetka Thomasa Tuchela, zwycięzcy Ligi Mistrzów. Sporo smaczków i historii z jego życia.

D yrektor sportowy Mainz Christian Heidel w rozmowie z „Guardianem” przytacza anegdotę. – Byliśmy na obozie w Austrii, mieliśmy mecz z Olympiakosem. Thomas przyglądał się uważnie trawnikowi. Mierzył wysokość, wąchając trawę. Był tak podekscytowany tą murawą, że chciał, bym zabrał osobę odpowiedzialną za jej utrzymanie do Moguncji. Nazajutrz zadzwonił do mnie gospodarz obiektu i powiedział: „Słyszałem, że będziemy rozmawiać o kontrakcie?”. Umowa nie doszła do skutku, ale ta historia pokazuje, jakim Tuchel jest perfekcjonistą – mówi Heidel. O futbolu myśli 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. – U niego każdy trening musi być doskonały. Wcześniej rozgrywa mecz w głowie i to sprawia, że bardzo trudno grać przeciw jego drużynom – dodaje Heidel. Już w Moguncji dał się poznać jako innowator. Odciął dostęp do rogów boiska treningowego, by poprawić podania i ruch zawodników. Kazał im biegać z piłkami tenisowymi w dłoniach, bo uznał, że w ten sposób oduczą się wdawania w przepychanki z rywalami. […] Jak dobre relacje potrafi nawiązać z zawodnikami, pokazuje film, który trafił do sieci po wygranym przez Chelsea finale Ligi Mistrzów z Manchesterem City. Widać na nim, jak wpada do szatni z butelką szampana, polewa nim całą drużynę, w pewnym momencie zdejmuje buty i wszyscy zaczynają szalony taniec radości. […] W sierpniu ubiegłego roku, podczas turnieju finałowego Ligi Mistrzów w Lizbonie, skręcił kostkę i doznał pęknięcia kości śródstopia. Ktoś przesądny potraktowałby to jako zły znak, bo PSG przegrał później walkę o trofeum z Bayernem. Tuchel porażkę oglądał w ortopedycznym bucie, siedząc przy linii bocznej boiska na przenośnej lodówce. Teraz, gdy nic nie ograniczało już jego ruchów, znów był w swoim żywiole. Mógł biegać, krzyczeć i gestykulować, przekazywać swoim podopiecznym wskazówki. Kiedy widział, że opadają z sił, odwracał się w stronę trybun i prosił kibiców o wsparcie. Wyglądał niczym dyrygent bez batuty, a jego energia udzielała się piłkarzom. Można powiedzieć, że grał razem z nimi, kilometrów zrobił na pewno niemało. Wchodząc na scenę po medal, zahaczył o jeden ze schodków. Tak się spieszył, by dotknąć i ucałować puchar, na który rok wcześniej mógł tylko popatrzeć. 

fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Komentarze

7 komentarzy

Loading...