Pora na koniec serii podsumowań minionego sezonu ligi angielskiej, wszak pojutrze finał Ligi Mistrzów, nie ma czasu na pierdoły. Dlatego dzisiaj będzie konkret, który w dodatku zwykle wywołuje najwięcej kontrowersji. Jedenastka sezonu Premier League, najlepsi z najlepszych zawodników w najwyższej klasie rozgrywkowej na Wyspach.
Żeby jednak było nieco bardziej sprawiedliwie, nie wyróżniliśmy tylko jedenastu graczy. Do każdej pozycji przypisaliśmy aż trzech piłkarzy, co daje szerszą perspektywę a zarazem większe pole do dywagacji, czy na pewno tak powinno to wyglądać.
O paru nazwiskach mogliście przeczytać już wcześniej, wszak jedenastka sezonu Premier League jest piątym tekstem z całego cyklu:
- największe oczarowania transferowe
- największe rozczarowania transferowe
- 90 rzeczy, które nie powinny się wydarzyć
- oceny dla Polaków w Premier League
W poniższym zestawieniu staraliśmy się wyróżnić tych graczy, którzy zrobili na nas największe wrażenie. To dość oczywiste, jak i to, że z niektórymi wyborami po prostu nie będziecie się za nic w świecie zgadzać. Jest to jednak jak najbardziej w porządku, zatem nie ma co przedłużać – niech zaczną się igrzyska!
Jedenastka sezonu Premier League 2020/2021
Bramkarz sezonu Premier League
Zaczynamy od… kontrowersji. Emiliano Martinez nie miał najwięcej czystych kont w minionym sezonie Premier League, wszak wyprzedził go zarówno Mendy (16), jaki i Ederson (19), których oczywiście wyróżniliśmy. Zdecydował jednak współczynnik udanych interwencji, których Argentyńczyk ma drugi najwyższy w lidze. Co więcej, różnica między nim (76.8%) a Nickiem Popem (77%) jest iluzoryczna i tak naprawę jedna parada bramkarska w tę albo w tę stronę mogłaby zmienić układ sił na szycie tej klasyfikacji.
Martinez zachwycał w tym sezonie przede wszystkim zręcznością oraz heroizmem. Jego postawa w bramce niwelowała błędy, których obrona Aston Villi wcale nie strzegła się jak ognia. Podopieczni Deana Smitha zaliczali głupie błędy, ale niemal zawsze mogli liczyć na 28-letniego golkipera, który zaliczył bagatela 135 interwencji w całym sezonie. Tylko bramkarze dwóch spadkowiczów – WBA oraz Fulham – częściej wyciągali pomocną rękę.
Prawy obrońca sezonu Premier League
Wybór prawego defensora to ciągnięcie kota za wąsy. Dość powiedzieć, że Wojtek Piela zapierał się nogami i sugerował, żeby umieścić tutaj Joao Cancelo lub Kyle Walkera. Tym razem jednak postanowiliśmy posłuchać tej wewnętrznej sympatii do Czechów i wybrać kogoś, kto w dużej mierze przyczynił się do sukcesu West Hamu United. Oczywiście, wspomniana dwójka z Manchesteru City zaliczyła kozacki sezon i nikt im tego nie odbierze, lecz Vladimir Coufal wydawał się by ponad to.
Jeden z najnowszych nabytków Davida Moyesa idealnie wpasował się do drużyny. Od momentu transferu opuścił tylko jednego ligowe spotkanie. Zawładnął prawą stroną londyńczyków, ale najważniejsze jest to, że nie ograniczył się jedynie do takiego poletka. Coufal w minionym sezonie zanotował aż osiem asyst. Ani Cancelo, ani tym bardziej Walker nie umieli się do wyniku Czecha zbliżyć.
Co więcej, 28-latek imponował nie tylko w kwestiach ofensywnych. Jego nić porozumienia z Tomasem Souckiem była oczywista, wszak obaj grali już dla chwały Slavii Praga, ale zdumiewająca wręcz był łatwość z jaką Coufal asymilował do swojego stylu gry piłkarzy pokroju Jessego Lingarda. W wielu spotkaniach Czechowi wychodziło po prostu wszystko – a to chował do kieszeni Jacka Grealisha, a to skutecznie przepychał się z Adamą Traore, a to wygrywał kolejny pojedynek. Patrząc na to, że zawodnik West Hamu United lepiej radził sobie jeden na jednego, a także zaliczył najwięcej wybić z całej wyróżnionej trójki, jego wybór nie brzmi chyba jakoś niebywale abstrakcyjnie.
Środkowi obrońcy sezonu Premier League
Jeden z nich to nie jest żadna kontrowersja (w końcu!). To po prostu najlepszy obrońca Premier League w minionym sezonie, a także jej najlepszy zawodnik, chociaż o to miano dzielnie walczył Harry Kane. Ruben Dias pozamiatał ligę. Wiele osób spodziewało się, że Portugalczyk będzie dobry. Czy jednak ktokolwiek myślał, że będzie aż takim potworem w defensywie?
Żeby w pełni docenić jego grę, trzeba zobaczyć go w akcji. Samy statystyki mogą nie wystarczyć, są zbyt mało plastyczne. Nie pokażą jednej z najważniejszych cech Rubena Diasa, jaką jest umiejętność liderowania. Nikt bowiem nie mierzy liczby wzniesionych okrzyków, zbesztania niefrasobliwego kolegi, ani liczby momentów, w których Ruben Dias ciągnie po murawie Oleksandra Zinczenkę i zmienia jego pozycję w murze. Wszystkie te rzeczy z sukcesem budowały pozycję Portugalczyka. Imponujący gość, który, podobnie jak Virgil van Dijk, sprawił, że kolosalne pieniądze za środkowych obrońców nie wyglądają aż tak obrazoburczo. Czasami są po prostu koniecznością. Czasami potrafią spłacić się w ciągu jednej kampanii.
Załóż konto w Fuksiarz.pl i postaw na siebie!
Czasami jednak proces ten trwa dłużej. Tak było w wypadku Johna Stonesa, jednego z największych beneficjentów transferu Rubena Diasa. Zastanawialiśmy się, czy Harry Maguire, czy Thiago Silva. Koniec końców postawiliśmy na kolejnego defensora mistrzowskiego Manchesteru City i ta decyzja chyba też spokojnie się broni.
26-latek nie jest już tym roztrzęsionym Anglikiem, który myli się raz za razem. Grając u boku Portugalczyka może on eksponować swoje największe walory, widać, że czuje się po prostu pewnie. Doskonałe operowanie piłką przy nodze wreszcie daje pożądane efekty, a kibice The Citizens w końcu nie chcą oddać Stonesa za paczkę fajek. Były piłkarz Evertonu był już bowiem wielokrotnie wypychany za bramkę The Etihad i czasami naprawdę trudno się było dziwić. Teraz jednak taka postawa jest wręcz nie do pomyślenia. Stones dorósł do gry na najwyższym poziomie, niemal do zera zniwelował ryzyko nagłego odcięcia prądu. Można na nim polegać, o czym zresztą przekonany jest Gareth Southagte, który powołał obrońcę do reprezentacji Anglii. Pierwszy raz od niemal dwóch lat.
Lewy obrońca sezonu Premier League
Wreszcie ktoś z ekipy wicemistrza Anglii, chciałoby się rzec. Trudno jednak rzeczy było inaczej, skoro ani bramkarz Manchesteru United, ani ich prawy obrońca nie zasłużył na indywidualne wyróżnienie. Jedynie Harry Maguire był stosunkowo blisko, ale przecież i tak wybraliśmy Stonesa. W wypadku Luke’a Shawa takich dylematów jednak nie było. Anglik – tak jak wspominany Stones – zaliczył imponujący powrót do świata żywych. Jose Mourinho chciał go wykopać z Old Trafford, Ole Gunnar Solskajer uczynił jednym z najlepszych lewych obrońców w Europie.
Nie, nie jest to wielka przesada. Shaw w 2021 roku był trzecim najlepszym kreatorem spośród lig top5. Więcej razy szansę na zdobycie bramki stwarzał tylko Filip Kostić oraz Jadon Sancho. Wynik imponujący, wszak – było nie było – mówimy o zawodniku, który jest przecież obrońcą. Jednakże Anglik imponował nie tylko w grze do przodu. Pod względem defensywnym wyglądał znacznie lepiej niż chociażby Alex Telles, który miał wygryźć go z pierwszej jedenastki Czerwonych Diabłów.
Stawiamy zatem na Luke’a Shawa, chociaż na pewno ciepłe słowa należą się też zawodnikom wyróżnionym. Dallas strzelił w lidze więcej bramek niż Timo Werner. Zawodnik Leeds United jest zresztą gościem, którego mogliśmy docenić zarówno na lewej, jak i prawej stronie defensywy, a nawet w środku pola. Zupełnie wymykał się standardowej konwencji i naprawdę niewiele brakło, by wskoczył do najlepszej jedenastki minionego sezonu Premier League. Podobnie zresztą Aaron Cresswell, który w nieznacznym tylko stopniu odstaje od Shawa i reprezentanta Irlandii Północnej.
Pomocnicy sezonu Premier League
O ile w wypadku wcześniejszych pozycji po prostu się zastanawialiśmy, o tyle tutaj nasze szare komórki miały prawdziwy kołchoz. A i tak ostateczny wybór na pewno nie spodoba się wszystkim, wszak pominęliśmy Kevina De Bruyne. I to nie w lekceważący sposób, zapominając o Belgu. Jego z pełną premedytacją w tej jedenastce nie ma. Oczywiście na wyróżnienie zasłużył, ale na trafienie do głównego zestawienia chyba po prostu zrobił zbyt mało. 29-latek tylko w dwóch meczach z ekipami Big Six miał wkład w zdobycz bramkową – strzelił gola Liverpooli i asystował przeciwko Chelsea. Można było liczyć na więcej, chociaż pewnie w pozostałych ligach Europy De Bruyne miałby zagwarantowane miejsce w każdym rankingu najlepszych pomocników.
Niejako zamiast niego jest zatem Bruno Fernandes. To jednak nie powinna być żadna kontrowersja, skoro mówimy o facecie, który zdobył tyle bramek, ile De Bruyne ma punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Od Belga nieco lepiej radził sobie też w meczach z tymi wielkimi markami, przynajmniej pod względem liczbowym – trafienie z Tottenhamem, Manchesterem United i Liverpoolem. Co z tego, że większość swoich goli strzelił z karnych. Portugalczyk był absolutnym kozakiem, zdecydowanie nie najlepszym piłkarzem Premier League, ale kimś, kogo w jedenastce sezonu po prostu nie może zabraknąć.
Odbierz pakiet bonusów bukmacherskich w Fuksiarz.pl!
Gwiazdy ułożyły się też tak, że po prostu głupio byłoby pominąć Ilkaya Gundogana. Niemiec rozegrał przecież najlepszy sezon w swojej karierze, niejako ratując Manchester City. Gdyby nie jego robota wykonana w momencie, gdy The Citizens nie mieli właściwie żadnego napastnika, być może nie moglibyśmy o nich mówić jako o mistrzach Anglii.
Niemiec, który do tej pory był znany głównie z umiejętności dyktowania tempa, teraz dał prawdziwe konkrety. Zawsze był świetnym pomocnikiem, ale próżno było od niego oczekiwać wielkiej zdobyczy bramkowej. To zupełnie w porządku, w końcu nie każdy gracz drugiej linii musi być świetnym snajperem. Gundogan przekroczył zatem wszelakie oczekiwania i gdyby nie Ruben Dias, pewnie zgarnąłby statuetkę dla najlepszego piłkarza w klubie. W Premier League strzelił 13 goli, z czego jedenaście w okresie od połowy grudnia do połowy stycznia. Nie dość, że Manchester City wtedy nie przegrał, to jeszcze każde ze spotkań wygrał, a Niemiec zawsze był wyróżniającą się postacią.
Po niemrawym starcie sezonu, Pep Guardiola potrzebował wyraźnej zmiany. I tę zmianę przeprowadził Obudzenie Gundogana było punktem zwrotnym w minionych rozgrywkach. Cała maszyna funkcjonowała świetnie, ale ktoś musiał dać najwyraźniejszy impuls. Był to właśnie niemiecki pomocnik.
Załóż konto w Fuksiarz.pl i sprawdź ofertę zakładów!
Nie ma Phila Fodena, nie ma Kevina De Bruyne a jest Mason Mount? No tak. Sprawę Belga już chyba wyjaśniliśmy, zaś drugi z zawodników Manchesteru City przegrał tym, że jemu – w przeciwieństwie do gracza Chelsea – nie przypadł zaszczyt ciągnięcia całego klubu. Nawet w momencie, gdy The Blues nie szło, był Mason Mount, który niczym lew walczył o to, by jego ukochanej drużynie wiodło się jak najlepiej.
Był w swoich poczynaniach bardzo konkretny, omijały go kontuzje, konsekwentnie stawał na rzęsach, by Chelsea – przynajmniej w pierwszej połowie sezonu – jakkolwiek wyglądała. Pewnie miałby na swoim koncie więcej asyst, gdyby koledzy – z Timo Wernerem na czele – wyróżniali się nieco wyższą skutecznością. Ostatecznie sezon Mount kończy z sześcioma golami, sześcioma aystyami i poczuciem doskonale wykonanej roboty. Pojawiły się zarzuty, że Anglik jest synkiem Franka Lamparda, że gra tylko dzięki byłemu już trenerowi. Nic bardziej mylnego. U Thomasa Tuchela Mount również znajduje się w samym sercu akcji i czuje się tam naprawdę dobrze.
Żeby nie być gołosłownym – 87 wykreowanych sytuacji, 75 odbiorów, 31 przechwytów, 1703 podania. W każdej z tych statystyk góruje nad Fodenem, nawet przy przeliczeniu wszystkiego na 90 minut.
Prawy skrzydłowy sezonu Premier League
Niezrozumiale wyglądają kibice Liverpoolu, którzy starają się deprecjonować Mohameda Salaha. Chłop wykręca 22 bramki i pięć asysty w słabym dla The Reds sezonie, a i tak znajdzie się ktoś, kto na Egipcjanina będzie narzekał. Tymczasem mówimy o gościu, który na przestrzeni całych rozgrywek po prostu nie zawiódł. Czy jakiś inny piłkarz Liverpoolu może to o sobie powiedzieć? Wątpliwe.
Nawet gdy The Reds dostawali w łeb od Aston Villi, to i tak Salah strzelił tam dwa gole. Ale to tylko wydmuszka, w porównaniu do konkretów ze strony Egipcjanina. Jego bramki i asysty zapewniły Liverpoolowi punkty w jedenastu spotkaniach – 6 zwycięstw, 5 remisów. Nietrudno chyba domyślić się, jak mogłaby wyglądać sytuacja podopiecznych Jurgnea Kloppa, gdyby na prawym skrzydle nie hasał Mohamed Salah.
Egipcjanin zdołał sprawić, że ze znaczną rezerwą podchodzono do kandydatur Raphinhi oraz Riyada Mahreza, którzy przecież też zaliczyli zjawiskowe sezony.
Napastnik sezonu Premier League
Najłatwiejsza – obok wystawienia Rubena Diasa – decyzja w całej jedenastce sezonu. Harry Kane był absolutnie topowym piłkarzem w minionym sezonie. Zrobił wszystko, grał na 200% w każdym spotkaniu. Nie jest to postawa godna pochwały, ale Anglik potrafił położyć na szali swoje zdrowie, szprycując się lekami, które niwelowały ból. Wszystko po to, by Spurs zachowali twarz.
Skończyło się na Lidze Konferencji – źle nie jest, dobrze wcale. Jeśli jednak chodzi o osobiste osiągnięcia, Kane znowu musi być zadowolony. Zgarnął statuetkę dla najlepszego strzelca, udowodnił, że jest napastnikiem światowej klasy. Niemal przez cały sezon wszystko robił dobrze, czasami grając tak głęboko i z taką fantazją w rozegraniu, że zawstydzał Kevina De Bruyne. Tak jak często można było narzekać na to, że Anglik jest mało ekskluzywny, tak teraz pokazał pełną paletę swoich możliwości. Zachwycić się w niej nietrudno.
Kane tak mocno zdominował klasyfikację najlepszego napastnika, że większe problemy mieliśmy z dobraniem dwóch gości, którzy mogliby stanąć obok niego. Koniec końców postawiliśmy na Pana Paradoks – Patricka Bamforda, który zmarnował niemal tyle sytuacji, ile ostatecznie strzelił goli oraz Jamiego Vardy’ego. 34-letni Anglik wyglądał w tym sezonie tak żywo, jak na początku swojej przygody z Premier League. A to przecież już siedem lat.
Lewy skrzydłowy sezonu Premier League
Phil Foden mógł też znaleźć się tutaj, ale nie mieliśmy serca, by rozdzielić najlepszy ofensywny duet minionego sezonu Premier League. Koreańczyk Heung-min Son po prostu musiał się tutaj znaleźć, bo rozpierducha jaką uczynili razem z Harrym Kanem przejdzie pewnie do historii angielskiej piłki. Co ważne – skrzydłowemu Tottenhamu udało się utrzymać dobrą dyspozycję nawet wtedy, gdy Spurs znacząco spuścili z tonu.
Chociaż ani razu nie powtórzył wyczynu ze starcia z Southampton, gdzie strzelił aż cztery gole, bramki na jego konto skwapliwie wpadały niemal co kolejkę. W połączeniu z asystami, Son uzbierał 27 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej i bez większych trudności jako jeden z nielicznych zakończył rozgrywki z wynikiem double-double. Mogło być oczywiście lepiej – przynajmniej pod kątem drużynowym. Jeśli jednak chodzi o kwestie indywidualne, Kane i Son są bodaj jedynymi piłkarzami Tottenhamu, którzy nie mają sobie nic do zarzucenia.
Najlepsza jedenastka sezonu Premier League
Fot.Newspix