Po niespodziewanej sobotniej porażce na Wembley, piłkarze Chelsea od razu mogli zmazać plamę i znacząco poprawić nastroje. Akurat tak się złożyło, że w przedostatniej ligowej kolejce ich przeciwnikiem było Leicester City. The Blues skorzystali z okazji i wyrównali porachunki z „Lisami”. Zwycięzcy Pucharu Anglii musieli uznać wyższość gospodarzy, którzy w pełni zasłużenie zgarnęli niezwykle cenne trzy punkty. Choć w samej końcówce ekipa Brendana Rodgersa znowu mogła sprawić im psikusa.
Chelsea – Leicester. Pech Timo Wernera
W porównaniu do przegranego finału FA Cup, Chelsea – parafrazując klasyka – była zupełnie innym zespołem, to była zupełnie inna gra. Owszem, The Blues w sobotniej rywalizacji nie prezentowali się fatalnie, ale brakowało jej tego ofensywnego animuszu. Londyńska ekipa przez większość tamtego spotkania wyglądała apatycznie. Może i w końcówce podkręciła tempo, niemniej ewidentnie to nie był dzień podopiecznych Thomasa Tuchela. Trzeba też jednak oddać co cesarskie „Lisom” – znakomicie neutralizowały ataki rywali. A dziś? Drużyna ze Stamford Bridge wyszła niesamowicie naładowana. Nie była to wyłącznie kwestia chęci odegrania się za porażkę w Pucharze Anglii.
Po prostu w przypadku starty punktów Chelsea wpakowałaby się w niezłe tarapaty. To byłaby dopiero ironia losu, gdyby po tak dobrym okresie, po udanym pościgu za czołową czwórką, na samym finiszu wypadła z drogi ekspresowej do Ligi Mistrzów. Piłkarze The Blues zdawali sobie sprawę, że tu nie ma czasu na to, by cierpliwie czekać na swoją szansę. A więc ruszyli od razu do przodu jak wściekłe psy spuszczone ze smyczy. Już w pierwszym kwadransie mogli spokojnie ustawić sobie spotkanie. Ogólnie cała pierwsza połowa była bardzo dobra w ich wykonaniu. Natomiast czegoś brakowało. Brakowało bramek.
A także odrobiny szczęścia. Zwłaszcza Timo Wernerowi.
Najpierw w szesnastce gości Yuri Tielemans trafił go w nogę. Określimy to w ten sposób – sędzia miał podstawy ku temu, by wskazać na wapno, lecz ostatecznie nie podyktował jedenastki. Za chwilę znakomicie akcję rozprowadził N’Golo Kante, a niemiecki napastnik wszystko zrobił podręcznikowo: kierunkowe przyjęcie, strzał tuż przy słupku. Tylko że znajdował się na pozycji spalonej. Uwaga, to nie koniec. Przed przerwą po dośrodkowaniu z rzutu rożnego wpakował piłkę do bramki. Na jego twarzy widać było już widać euforię, ogromną radość. I co? Znowu anulowano gola. Okazało się, że dotknął ręką futbolówki.
Cóż, nawet gdy rozgrywa dobre spotkanie, to i tak musi mu coś się przytrafić.
Chelsea – Leicester. The Blues wykorzystali ogromną przewagę
Ekipa Brendana Rodgersa zdecydowanie nie może czuć się komfortowo w kontekście awansu do Ligi Mistrzów. Liverpool zaczął mocno naciskać, tak że dla Leicester było to niezwykle ważne spotkanie. Ale przez dłuższy czas nie miało praktycznie nic do powiedzenia. Trochę tak, jakby po sobotnim triumfie piłkarzom gości uleciała para. No i zaraz po przerwie zasłużenie stracili bramkę. Antonio Rudiger po centrze z rzutu rożnego z najbliższej odległości dał gospodarzom prowadzenie.
Chelsea solidnie zapracowała na tego gola. Ba, w pierwszej połowie powinna zapakować „Lisom” przynajmniej dwupaka. Niemniej znakomicie rozpoczęła drugą odsłonę i mogła już włączyć tryb pragmatycznej gry. Nieco cofnęła się, ale co jakiś czas urządzała sobie wypad pod bramkę Kaspera Schmeichela. I jeden taki zryw zakończył się rzutem karnym. Zagrzał się Wesley Fofana – podciął Timo Wernera. Mało brakowało, a znowu arbiter nie podyktowałby jedenastki, tylko tym razem z pomocą przyszedł VAR. Następnie Jorginho uderzeniem z naskoku przechytrzył golkipera „Lisów”. Dwa do zera, czyli względny spokój.
Względny, bo na kwadrans przed końcem fatalny błąd popełnił Mateo Kovavić, który w banalny sposób stracił piłkę na własnej połowie. Wilfred Ndidi błyskawicznie zagrał do Kelchiego Iheanacho, a Nigeryjczyk nie ma w zwyczaju marnować takich prezentów. Zapowiadała się niezwykle gorąca końcówka dla zespołu Thomasa Tuchela. Zresztą, na własne życzenie – tak bowiem kończy się niechlujne rozgrywanie akcji blisko własnej bramki. Chlesea finalnie może mówić o szczęściu, bo Ayoze Perez zmarnował doskonałą szansę.
Z kolei już w doliczonym czasie doszło do przepychanek pomiędzy dwoma ekipami. Zaczęła się awantura, nie doszło do jakiś haniebnych rękoczynów, z tym że „Lisy” zamiast skupić się na gonieniu wyniki, zmarnowały czas i energię na utarczkę. Emocje były ogromne. Jednak Chelsea nie wypuściła z rąk wygranej, dzięki czemu wdrapała się na trzecią pozycję. Ale i tak wszystko rozstrzygnie się w ostatniej kolejce.
Chelsea Londyn – Leicester City 2:1 (0:0)
A. Rudiger 46′, Jorginho 67′ – K. Iheanacho 76′