Ten mecz szumnie zapowiadano jako starcie o mistrzostwo Hiszpanii. Barcelona wreszcie mogła wskoczyć na fotel lidera, a Atletico stanęło przed szansą wyeliminowania jednego z konkurentów do tytułu. I co? Ano to, że po wszystkim cieszyć mogli się tylko sympatycy Realu. Dwóch rannych, żadnego zabitego, żadnego wygranego. Wprawdzie dla żadnej z ekip nie jest to jeszcze czas na żałobę, wszak walka wciąż trwa, natomiast wydaje się, że bardziej pokiereszowani zdecydowanie są Katalończycy.
Po tylu miesiącach gonitwy, wreszcie nadszedł dla nich ten dzień. Dzień, w którym mogliby utorować sobie drogę do mistrzostwa. Jednak co tu dużo ukrywać – Barcelona zawiodła. Absolutnie nie zasłużyła na zwycięstwo. Katalończycy nie zademonstrowali odpowiedniej jakości, polotu i finezji w grze. Wcale nie stworzyli sobie aż tyle dogodnych sytuacji, żeby można było z czysty sumieniem stwierdzić, że powinni opędzlować Atletico i szeroko zaśmiać się rywalom prosto w twarz.
Natomiast gdy z dużym trudem udało się im coś wykreować, to napotkali pewien problem. Tym problemem był Jan Oblak, który zaliczył kilka dobrych interwencji. Przede wszystkim zawiedli dziś ofensywni liderzy Blaugrany – zabrakło odpowiedniego impulsu z ich strony. Antoine Griezmann był cieniem samego siebie. Leo Messi po za jednym zrywem również nie pokazał niczego szczególnego. Zrywem, oddajmy mu, wielkim. Messi napędził się na czterdziestym piątym metrze. W pewnym momencie chciało go zatrzymać dziewięciu liniowo ustawionych zawodników Atletico. Nie dali rady. Stanęło dopiero na Oblaku, który końcówkami palców odbił groźny strzał Argentyńczyka. Trochę szkoda, bo bramka byłaby piękna, choć też, przyznajmy, zakrzywiająca obraz.
Barcy nie szło. Ousmane Dembele także nie wniósł niczego godnego uwagi do gry gospodarzy. Trzeba oddać Los Rojiblancos co cesarskie – całkowicie zneutralizowali wszystkie atuty ofensywne Dumy Katalonii.
Nikt nie może być zaskoczony tym, że ekipa Diego Simeone nastawiła się na grę defensywną. Tak po prostu zaprogramował swoich podopiecznych – nauczył ich cierpieć na boisku. Widać u nich pełne skupienie, skłonność do tytanicznej pracy. Natomiast to nie była aż tak prymitywna gra, antyfutbol oparty tylko na destrukcji. Jasne, nie brakowało agresji, podostrzenia na granicy ryzyka. Były momenty gdy, Los Colchoneros bronili się rozpaczliwie.
Ale w takim meczu liczy się przede wszystkim skuteczna realizacja planu, a ten był prosty – wyłączyć z gry Leo Messiego i odciąć od podań wahadłowych. I udała się ta sztuka Atletico. Mało tego, w pierwszej odsłonie było bardziej konkretne z przodu. Naprawdę z łatwością dochodzili do sytuacji. Yannick Carrasco niemiłosiernie kręcił Oscarem Minguezą. Z kolei Ter Stegen miał więcej roboty od Jana Oblaka. Będziemy szczerzy – spodziewaliśmy się, że to gospodarze będą atakowali z większym rozmachem. Barca przez długi czas nie mogła stworzyć sobie nawet ćwierć dogodnej szansy.
Najwidoczniej większość zespołu sparaliżowała stawka, bo wyglądali, jakby mieli nogi z waty. Brakowało szybkiego tempa, gry na jeden, dwa kontakty. Wszystko czytelne, wszystko schematyczne. We wcześniejszych meczach, nawet gdy Blaugranie nie szło, to cechowała ich ta konsekwencja, cierpliwość w budowaniu akcji. A dziś? Nie miała pomysłu w ataku pozycyjnym, ani improwizacji. Nie widzieliśmy też ikry, ognia w oczach u podopiecznych Ronalda Koemana. Za to madrytczycy byli niesamowicie pobudzeni i nakręceni. Może i w końcówce oddali za mocno inicjatywę gospodarzom, ale na przestrzeni całego spotkania byli zespołem lepszym, bardziej konkretnym, przede wszystkim bardziej dojrzałym.
Jasne, w końcówce to Barcelona była bliższa triumfu. Tylko naprawdę Diego Simeone i spółka mogą czuć niedosyt. Katalończycy w pierwszej połowie wręcz prosili się o kłopoty. Cóż, jeżeli wspomnieliśmy o tym, że poniżej oczekiwań spisał się dziś Messi, to samo należy powiedzieć o Lusie Suarezie. Urugwajczyk nie dochodził dziś do sytuacji. Niby starał się, był aktywny, niemniej to nie było jego popołudnie.
Generalnie Atletico taki rezultat powinien pasować. Przecież utrzymali dystans nad Barcą. Nie jest powiedziane, że na pewno Real ich jutro przeskoczy. Ale spokojnie mogli na Camp Nou pokusić się o pełną pulę.
FC Barcelona – Atletico Madryt 0:0 (0:0)
fot. Newspix