Reklama

„Legia nie spożytkowała do końca marketingowego potencjału Boruca”

redakcja

Autor:redakcja

07 maja 2021, 09:19 • 16 min czytania 12 komentarzy

W piątkowej prasie sporo ciekawych rzeczy. Są rozmowy z dyrektorem sportowym Rakowa, prezesem Pogoni Szczecin, Piotrem Tworkiem, Maciejem Żurawskim z Warty Poznań, Martinem Chudym i Mariuszem Śrutwą. Są sylwetki Niki Kwekweskiriego i Szymona Lewkota. Mamy też kilka analiz i komentarze. Generalnie – jest fajnie. 

„Legia nie spożytkowała do końca marketingowego potencjału Boruca”

PRZEGLĄD SPORTOWY

W kadrach uczestników ME zapewne znajdzie się najwięcej w historii zagranicznych piłkarzy z Ekstraklasy.

Najbardziej zaskakująca jest obecność w tym gronie Juranovicia. Wcześniej w ekstraklasie nie grał reprezentant tak mocnego kraju. Do Legii trafił po już debiucie w kadrze i po tym, jak siedział na ławce w dwóch meczach eliminacji mistrzostw Europy. Dzięki dobrej postawie w warszawskim klubie jego pozycja w narodowym zespole stała się mocniejsza i jest regularnie powoływany do kadry wicemistrzów świata. Mało tego – w ostatnim meczu, z Maltą w eliminacjach mistrzostw świata (3:0), grał od pierwszej do ostatniej minuty. W kadrze jest numerem dwa na pozycji prawego obrońcy.

Konkuruje z Šime Vrsaljko. Zawodnik Atletico Madryt gra w nieporównywalnie silniejszym klubie i lidze, ale ma dużo kłopotów ze zdrowiem. Juranović może być niemal pewien miejsca w kadrze na EURO, podobnie jak jego kolega z Legii Pekhart. Czecha ekstraklasa wypromowała jeszcze mocniej. Dzięki bramkom na naszych boiskach jesienią po siedmiu latach został powołany do reprezentacji, jednak wtedy nie doczekał się debiutu z powodu zamieszania z wynikiem jego testu na koronawirusa. Najpierw był pozytywny, potem negatywny, ale zawodnik w końcu nie zagrał i na występ musiał poczekać do marca, gdy w dwóch spotkaniach wszedł z ławki rezerwowych. I taka może być jego rola podczas EURO.

Reklama

Kiedyś sama grała w piłkę, a od kilku lat komentuje spotkania reprezentacji piłkarek oraz Ekstraligi kobiet. Joanna Tokarska zwraca uwagę na problem nadwagi niektórych zawodniczek, który jest według niej ciągle zamiatany pod dywan.

JAKUB RADOMSKI: Gdzie polskie piłkarki mają jeszcze duże rezerwy?

JOANNA TOKARSKA: Jest jedna rzecz, o której moim zdaniem trzeba głośniej mówić. Zbyt wiele zawodniczek jest nieodpowiednio przygotowanych do najważniejszych meczów w karierze. Jeżeli jedna ma nadwagę, druga też, trzecia również nie biega tak, jak należy, to coś jest nie w porządku. Najgorsze, że to nie są pojedyncze przypadki. Dużo dziewczyn przyjeżdża na zgrupowanie kadry z nadwagą. Gdy w mediach pojawiły się zdjęcia piłkarzy Macieja Iwańskiego i Rafała Murawskiego z brzuchami, których nie powinni mieć profesjonalni sportowcy, problem został nagłośniony, mówiło się o nim i gracze zaczęli się bardziej pilnować. Z piłkarkami tymczasem obchodzimy się zbyt delikatnie i to im nie pomaga. Uważam, że należy od nich więcej wymagać, tym bardziej że w futbol kobiecy inwestuje się większe pieniądze i czołowe zawodniczki żyją już tylko z gry w piłkę.

Z czego wynika ten problem i dlaczego nikt nie reaguje?

Wielu trenerów ma kłopot z egzekwowaniem od zawodniczek, by dbały o siebie, prowadziły się właściwie i pilnowały wagi. W klubach, nawet tych czołowych w kraju, trochę przegapiono moment, w którym piłkarki zaczęły więcej zarabiać. Są prowadzone zbyt lekką ręką. Trzeba wymagać większego profesjonalizmu i od nich, i od członków sztabu. Oczywiście w przypadku sportu kobiecego w grę wchodzą też inne rzeczy, na przykład kwestie hormonalne. Trzeba do tego podejść dogłębniej niż w męskim futbolu. Ale nie mogę zaakceptować, że w czasie, gdy PZPN przeznacza na piłkę kobiecą większe fundusze i zapewnia piłkarkom lepsze warunki, też dotyczące opieki medycznej, ten problem jest zamiatany pod dywan. Jakiś czas temu jeden z trenerów ligowych wytknął swojej piłkarce, przytaczając jej nazwisko, że ma aż 10 kg nadwagi. Byłam tym zaskoczona, bo szkoleniowcy rzadko o tym mówią. O problemie trzeba rozmawiać i stopniowo go rozwiązywać.

Lista problemów Lecha Poznań jest coraz dłuższa. Pytanie brzmi, czy ktoś przy Bułgarskiej zna sposób, by ją skrócić.

Reklama

(…) Pewni swojego miejsca w zespole nie mogą być nawet Dani Ramirez i Pedro Tiba, co jeszcze na początku obecnego sezonu wydawało się nieprawdopodobne. Dziś szefowie Lecha mówiąc: „W drużynie nie ma już świętych krów” mają na myśli właśnie Hiszpana i Portugalczyka. – To zawodnicy z olbrzymimi umiejętnościami i dodający naszej grze odrobinę nieprzewidywalności. Dlatego musimy z nich wyciągnąć to, co najlepsze – mówił po swoim jedynym zwycięskim meczu podczas drugiej kadencji w Lechu Skorża. Kolejorz pokonał wtedy Lechię 3:0, a humory w Poznaniu, przynajmniej na chwilę, były nieco lepsze. Dziś nikt o tamtym meczu już nie pamięta.

Trudno sobie jednak wyobrazić, by Ramirez i Tiba pożegnali się po sezonie z Lechem. Owszem, obaj znaleźli się na cenzurowanym, ale Skorża nie zrezygnuje z piłkarzy, którzy są w stanie w pojedynkę wygrać ekstraklasowy mecz. Trener po prostu musi sprawić, by obaj znów chcieli wygrywać. – Chcemy zmienić mentalność. Musimy być głodni zwycięstw – powtarza od samego początku pracy w Poznaniu Skorża.

Jako 17-latek Nika Kwekweskiri chciał rzucić futbol i iść na uniwersytet. Mniej więcej rok później dostał pierwsze powołanie do dorosłej reprezentacji Gruzji. Po kolejnym roku był o kroczek od transferu do LaLiga, nawet zdążył pożegnać się z klubowymi kolegami. Jak to się stało, że trafił do Ekstraklasy i gra w Lechu Poznań?

(…) Kwekweskiri pochodzi z Zugdidi, miasta położonego na zachodzie kraju, tuż przy granicy z Abchazją, samozwańczą republiką uznawaną przez ledwie kilka państw na świecie, formalnie należącą do Gruzji. W polskich mediach Zugdidi pojawia się głównie jako miejsce, do którego trafiło 250 tysięcy Gruzinów po toczonej na początku lat 90. wojnie abchasko-gruzińskiej, nie z powodu sukcesów miejscowego klubu, który po upadku ZSRR wielokrotnie zmieniał nazwę, za to nie odnosił żadnych sukcesów. Dziś jako FC Zugdidi pałęta się w środku tabeli II ligi. Kwekweskiri miał szczęście – za jego czasów drużyna pod nazwą Baia rywalizowała klasę wyżej i zanim przeszedł do bogatego Dinama, wystąpił 36-krotnie w miejscowej ekstraklasie i zasłużył na powołanie do kadry narodowej. Co prawda nie zadebiutował u Kecbai (ostatecznie zrobił to dopiero w 2015 roku), ale samo powołanie było wyjątkowe dla chłopaka, które nieco ponad rok wcześniej myślał nie o karierze piłkarza i słuchaniu narodowego hymnu przed meczami, a jaką szkołę wyższą wybrać.

– Kiedy miał mniej więcej 17 lat, chciał rzucić piłkę i iść na uniwersytet. Taki był jego plan. Wszystko zmieniło powołanie do jednej z młodzieżowych kadr – tłumaczy Szarikadze. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie – debiut w seniorach, wezwanie od Kecbai, transfer, oferta z Hiszpanii, aż do obozu w górach.

Kwekweskiriego ominęły wykłady, ćwiczenia, egzaminy czy kolokwia, więc błyszczy inteligencją tam, gdzie może – na boisku. – Jego głównym atutem jest mózg. Może nie biega szybko, za to myśli szybciej od większości przeciwników. Wyjątkowo bystry, przeważnie podejmuje słuszne decyzje, świetny przegląd pola, dobre podania otwierające, duża dyscyplina taktyczna – charakteryzuje pomocnika Szarikadze.

Rozmowa z dyrektorem sportowym Rakowa Pawłem Tomczykiem, w której powiedział o strategii na najbliższe okno transferowe oraz o tym jaką filozofię sprzedażową w kontekście swoich zawodników ma częstochowski klub.

Raków po obecnym sezonie staje się atrakcyjniejszym klubem dla nowych zawodników? To, że będziecie już na podium ekstraklasy i zdobyliście Puchar Polski ułatwia negocjacje?

Tak. Tylko trzeba pamiętać, że my jako drużyna też poszliśmy do góry. Podnieśliśmy poziom zespołu. Profile poszukiwanych przez zawodników zmieniły się. Nazwisk gwarantujących wyższą jakość w naszym zasięgu finansowym nie ma wcale tak dużo. Siłą rzeczy musimy szukać droższy rozwiązań. Granica finansowa i sportowa cały czas się przesuwa. Większe są też oczekiwania. Zawodnicy, którzy interesowali nas rok czy pół roku temu, niekonieczne nadal są dla nas atrakcyjni. Nasi gracze robią postępy. Dlatego może się zdarzyć, że mimo większych możliwości finansowych nie znajdziemy kogoś o wyższych umiejętnościach od piłkarzy, których już mamy.

(…) I trener, i właściciel mówią, że na pewno trafi do was nowy napastnik. Jaki będzie jego profil? Nadal priorytetem jest ktoś „silny i wysoki”?

Profil się nie zmieni. Szukamy „dziewiątki”, która dobrze gra głową. Nasze oczekiwania nie są oderwane od rzeczywistości. Tacy zawodnicy sprawdzali się dotychczas w Rakowie. Silny i wysoki napastnik potrafi utrzymać się przy piłce oraz umie w odpowiedni sposób zachować się przy ofensywnych i defensywnych stałych fragmentach gry. Po nich pada obecnie 50 procent goli w meczach. W tym elemencie jesteśmy kolejny sezon w czołówce. Sporo strzelamy (20 trafień), a mało tracimy bramek w taki sposób (zaledwie 6 – przyp. red.). Musimy tego pilnować i jeszcze się rozwijać w tym kierunku. Chcielibyśmy, żeby nowy zawodnik do ataku miał skuteczność i wykończenie akcji na nieco wyższym poziomie. Rozmawiamy z wieloma kandydatami. Przynajmniej jeden z takich graczy na pewno do nas dołączy przed początkiem przygotowań.

Artur Boruc miał być największą postacią Ekstraklasy. Z powodu pandemii jest królem tylko swojego podwórka.

Zawodnik, który bronił polskiej bramki podczas mundialu w 2006 roku i EURO 2008, który grał z Celtikiem w Lidze Mistrzów, swoją pracę wykonuje po cichu. Jest idolem trybun, ale od dawna niechętnie udziela wywiadów, nie stał się medialną gwiazdą Legii. Czy mimo to można stwierdzić, że jego sprowadzenie było marketingowym strzałem w dziesiątkę? Czy dzięki jego nazwisku klub porządnie zarobił?

– Moim zdaniem Legia nie spożytkowała do końca potencjału Boruca – twierdzi Daniel Kaniewski, agent piłkarski, który zna tego zawodnika od wielu lat, bo współpracowali przy kwestiach marketingowych. – Wiem, że od ponad roku trwa pandemia, ale mimo wszystko można było jego powrót do Legii rozegrać zdecydowanie lepiej, tym bardziej że działo się to 1 sierpnia, w dniu bardzo ważnym dla stolicy, to przecież rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Wiele można było wymyślić, żeby oddzielić go od fanów. Mógł podpłynąć na barce, w ten sposób, jak Legia po zdobyciu mistrzostwa, przywitać się z kibicami na żywo. Mam żal, że nie odbyła się konferencja prasowa, choćby online, że nie sprzedano tego szerzej. Odniosłem wrażenie, że Legia medialnie zgarnęła wszystko dla siebie. Że zrobiła transfer z wielką pompą, ale zabrakło w tym elementu show, jakby sama dla siebie zorganizowała tę imprezę – mówi Kaniewski.

Rozmowa z Maciejem Żurawskim, który jest wypożyczony do Warty Poznań z Pogoni Szczecin.

Ostatnie miesiące spędzone w Poznaniu pomogły panu nabrać pewności siebie? Wróci pan do Pogoni walczyć o miejsce w składzie?

Niewątpliwie tak, bo regularna gra na najwyższym poziomie buduje takie poczucie. Wiem, że teraz jestem dużo lepszym zawodnikiem i człowiekiem, więc wrócę do Szczecina z myślą, żeby grać.

Kiedy przechodził pan zimą do Warty, pańskim celem była pomoc Zielonym w utrzymaniu. Tymczasem wszystko się zmieniło i razem z drużyną walczycie o awans do europejskich pucharów, co może być dla pana zaskoczeniem.

Zdecydowanie to duże zaskoczenie. Na początku, gdy przychodziłem do Warty, toczyły się rozmowy, że będziemy wiosną się bić o utrzymanie. Z taką świadomością trafiłem do zespołu, z przekonaniem, że nie będzie łatwo. Myślę, że zaskoczyliśmy nie tylko postronnych obserwatorów czy kibiców, ale przede wszystkim samych siebie. Niesamowite, że nadal mamy szansę walczyć o puchary.

(…) Ostatnio zrobiło się głośno o pańskich getrach, które nosi pan nisko opuszczone. Sędziowie zaczęli zwracać panu na to uwagę? Od kilku spotkań widać, że są wyżej podciągnięte.

Tak, zaczęli zwracać na to uwagę, nawet słyszę często złośliwe komentarze. Taki mam styl gry, to nie jest absolutnie związane z żadną „sodówką”. Tak mi się wygodniej gra.

Szymon Lewkot na początku podstawówki zgłosił się do Śląska Wrocław, ale po roku uznał, że lepiej kopać piłkę na podwórku niż trenować w klubie.

Dzisiaj nie umie sobie nawet precyzyjnie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy przyszedł na zajęcia do Śląska Wrocław. – Miałem może osiem lat. Trenowałem w największym piłkarskim klubie w mieście, ale wówczas akademia piłkarska funkcjonowała jeszcze w strukturach „wojskowego” Śląska. Trwało to przez rok, ale traciłem zapał, bo nie widziałem ciekawych perspektyw. W końcu przestałem przychodzić na zajęciach, bo bardziej pociągało mnie bieganie za piłką po podwórkach – opowiada.

Wtedy jeszcze mieszkał w pobliżu Oporowskiej, co oczywiście miało swoje znaczenie. – Od dziecka chodziłem na mecze Śląska. Nie powiem, że byłem fanatycznym kibicem, ale uwielbiałem atmosferę trybun, jaka panowała na starym stadionie. No a mistrzostwo Polski w 2012 roku już na zawsze pozostanie w mojej pamięci, zwłaszcza feta w rynku z udziałem drużyny, która wróciła ze zwycięskiego meczu z Wisłą Kraków (1:0). Miałem znakomite miejsce, wszystko bardzo dobrze widziałem – podkreśla z dumą.

Potem jego rodzina się przeprowadziła. – Zamieszkaliśmy w śródmieściu, w okolicach Nadodrza, a więc cały czas w sercu miasta – zaznacza. Jeżeli w obecnej kadrze Śląska szuka się piłkarzy związanych od urodzenia z Wrocławiem, w pierwszej kolejności należy wskazać właśnie na Lewkota. Ma brata i siostrę, ale piłkarzem został tylko on, w rodzinie nie ma futbolowych tradycji, chodziło co najwyżej o amatorskie granie dla przyjemności.

Rozmowa z Martinem Chudym o kryzysie Górnika Zabrze.

ŁUKASZ OLKOWICZ: Co się stało z Górnikiem w tym sezonie?

MARTIN CHUDY (BRAMKARZ GÓRNIKA): Czuć, że zespół stracił pewność siebie. Po piłkarzu widać, z jakim nastawieniem gra. Czy chce, walczy, szuka niekonwencjonalnych rozwiązań, drybluje. W Górniku niektórzy na początku sezonu właśnie tak grali – podania na wolne pole, wygrane pojedynki.

Dziś Górnik jest bezzębny, apatyczny.

To, co wcześniej nam wychodziło, teraz nie działa. Utrata pewności siebie wywołuje błędy, których wcześniej nie popełniałeś. A za to przeciwnik karci. Każdy zespół ma swoją twarz. Pomysł trenerów Górnika zakłada, że mamy napędzać tempo. W drużynie jest dużo młodzieży jeszcze bez doświadczenia, więc staramy się to rekompensować bieganiem, żeby zmęczyć rywala i zmusić do błędów.

Co przestało przynosić efekty.

Wiele zespołów z Górnikiem gra inaczej niż w pozostałych meczach. Stoją na połowie, nie pressują i czekają na naszą stratę. Nawet Pogoń, drużyna z podium i długo walcząca o mistrzostwo, nie chciała z nami grać otwarcie. Ustawiła się na swojej połowie i nastawiła na kontry.

I po waszej stracie strzeliła zwycięskiego gola.

Oni ogólnie tak grają, dlatego mają dużo meczów bez straconej bramki. Znam to, bo taką samą strategię mieliśmy w Spartaku Trnawa. Bardzo trudno przebić się, gdy wszyscy ustawią się czterdzieści metrów od swojej bramki. Ciężko o gole, gdy wszystko jest pozamykane.

Trudno sobie wyobrazić Lechię Gdańsk bez Dusana Kuciaka. Dzięki jego interwencjom Biało-Zieloni wciąż liczą się w walce o europejskie puchary.

W tym sezonie Kuciak siedem razy zachował czyste konto. Pod tym względem bramkarz Pogoni bije Słowaka na głowę, bo ma ich aż siedemnaście. – Liczby czystych kont nie zawsze oddają rzeczywistą wartość i klasę bramkarza. Akurat w tym sezonie jest inaczej, bo Stipica i Kuciak są najlepszymi bramkarzami w lidze. Może dołączyłbym jeszcze do tego Františka Placha, ale gdybym miał wybrać jednego, to zastanawiałbym się między tą dwójką – zapewnia Majdan, który zgadza się z opinią, że bez Słowaka, gdańszczanie nie graliby o europejskie puchary. – Nie wierzę, żeby Lechia bez Dusana była tak wysoko w tabeli. Nie byłoby na to najmniejszych szans. Podejrzewam, że trener Piotr Stokowiec też ma to na uwadze, bo gdańszczanie grają pragmatycznie, potrafią oddać pole rywalom, jak choćby ostatnio z Wisłą Płock. Lechia często broni się bardzo głęboko, ale pozwala na to Kuciak, który w wielu meczach ratował swój zespół. To, że Biało-Zieloni nadal liczą się w walce o grę w europejskich pucharach, to zasługa Słowaka, który moim zdaniem jest najlepszym piłkarzem Lechii w tym sezonie – uważa siedmiokrotny reprezentant Polski.

Gdy pytamy piłkarzy Biało-Zielonych o Kuciaka, to często słyszymy w odpowiedzi, że imponuje im jego profesjonalizm. Przychodzi na trening jako jeden z pierwszych, niejednokrotnie samemu rozpoczynając dodatkowe zajęcia, co także może wpływać na wzrost jego formy, mimo upływających lat.

SPORT

Rozmowa z Mariuszem Śrutwą o Ekstraklasie. Jego zdaniem, poziom ligi spada.

Legia obroniła mistrzostwo. Tytuł dostał się w godne ręce?

– Wydaje mi się, że cała reszta ligowych zespołów niestety mocno spuściła z tonu. Raków oczywiście na plus, ale takie zespoły jak Lech czy Jagiellonia, które prawie zawsze wymieniane są w gronie pretendentów i faworytów, grają w tym roku zdecydowanie słabiej, przez co Legii było łatwiej…

Sezon 2021/21 dobiega końca. Czy jest coś w tej lidze, co pana zaskoczyło?

– Właśnie to, że liga wydaje się coraz słabsza, że jest coraz mniej ciekawych meczów do oglądania. Na pewno ma na to wpływ sytuacja związana z brakiem kibiców i mam nadzieję, że to jest główny powód tej słabości. O Lechu i Jagiellonii już mówiłem, ale zawiedli też beniaminkowie, Stal i Podbeskidzie. Przed sezonem liczyłem, że mocniej włączą się do rywalizacji i coś wniosą. Spada jeden zespół, ale Stal na dziś nie ma licencji, co też dla mnie jest zaskoczeniem, bo myślałem, że ten okres, kiedy to sprawy licencyjne decydowały o wielu kwestiach, mamy już za sobą i w polskich klubach jest na tyle stabilnie, że nie dojdzie do takich sytuacji. Gdyby spadały dwa zespoły, to i Stal, i Podbeskidzie byłyby głównymi pretendentami…

Po tym sezonie ze Śląskiem Wrocław najprawdopodobniej rozstanie się stoper Israel Puerto.

Wychowanek Sevilli w bieżących rozgrywkach rozegrał w ekstraklasie tylko 15 meczów i spędził na boisku 1350 minut. To nie wystarczy, by jego kontrakt z klubem z Oporowskiej automatycznie został przedłużony. Nawet jeżeli Puerto w dwóch ostatnich potyczkach ligowych tego sezonu – z Wartą Poznań i Stalą Mielec – zagra w pełnym wymiarze czasu.

Podobno Hiszpan byłby gotów zostać w Śląsku, lecz jego żądania finansowe są nie do zaakceptowania przez włodarzy wrocławskiego klubu. Ponadto zażyczył sobie, że mógłby odejść w dowolnym momencie z zespołu i to za darmo. Taki warunek jest absurdalny, więc trudno spodziewać się, że wrocławianie pójdą na taki układ. Według nieoficjalnych przecieków angażem Puerto jest zainteresowany niemiecki Hamburger SV oraz jeden z tureckich klubów, występujący w tamtejszej Super Lig.

Trener Olimpii Elbląg, Jacek Trzeciak po porażce w Katowicach kazał GieKSie wypieprzać z II ligi, ale w pozytywnym kontekście.

 – Nie mieliśmy prawa przegrać tego meczu, choć wiem, że jechaliśmy na GKS. Chłopakom i trenerowi, z którym bardzo dobrze się znam, powiedziałem, że mają wypieprzać z tej ligi, bo do niej po prostu nie pasują. Zasługują na I ligę i to bez gadania. Jestem dumny z tego, co mój zespół wyprawiał na boisku. Jestem dumny, że stałem z boku i patrzyłem na to. Nie było słabego punktu. Porażka jest nie do końca sprawiedliwa. Mieliśmy mnóstwo z gry, mnóstwo sytuacji, wszystko działo się na pełnych obrotach, wszyscy harowali jak woły. Z taką grą ten zespół na pewno nie zasługuje na spadek.

SUPER EXPRESS

Prezes Pogoni Jarosław Mroczek nie zamierza sprzedawać Kacpra Kozłowskiego w najbliższym okienku.

„Super Express”: – Przed Pogonią nowe wyzwanie i start w europejskich pucharach. Czy żaden z kluczowych piłkarzy nie opuści drużyny po sezonie?

Jarosław Mroczek: – Nie mamy zamiaru dokonywać zmian. Nie chcemy sprzedawać nikogo ani gwałtownie szukać piłkarzy na rynku, bo nie ma takiej potrzeby.

– Najbardziej gorące nazwisko to Kacper Kozłowski. Pojawiły się informacje, że RB Salzburg jest nim zainteresowany.

– Zapytania o „Koziołka” są ciągle. Ale bardzo dobrze nam się współpracuje z agentem piłkarza i jego rodzicami, którzy są rozsądnymi ludźmi. Wiedzą, że karierę piłkarza trzeba budować spokojnie. Gdybyśmy mieli go teraz odesłać do zachodniego klubu i dostać za to jakieś pieniądze, to jego talent mógłby przepaść. On też jest rozsądnym chłopakiem i ma olbrzymie wsparcie w trenerze Runjaicu.

RZECZPOSPOLITA

Rozmowa z Piotrem Tworkiem, który dokonuje cudów z Wartą Poznań.

Macie najniższy budżet w lidze i gracie na stadionie w Grodzisku Wielkopolskim. Sukces sportowy wyprzedził organizacyjny?

Nie, pod względem logistyki Warta także robi bardzo duże postępy. Szukamy sponsorów, budujemy marketing, rozmawiamy z miastem na temat stadionu, mamy plan rozwoju oraz akademię. To rzeczy, których na pierwszy rzut oka nie widać.

Biedny beniaminek walczy o udział w europejskich pucharach. To dowód na słabość polskiej ligi?

Wręcz przeciwnie! Pokazujemy, jak ważne jest umiejętne dysponowanie i zarządzanie zasobami, które się posiada. Ale przed nami wciąż długa droga, abyśmy mogli powiedzieć, że Warta jest wzorem dla innych. Napisaliśmy niesamowitą historię, ale jesteśmy w Ekstraklasie dopiero od roku. Czeka nas ogrom pracy, bo wciąż jesteśmy w tej lidze jak niemowlę. Mam zespół, który trzeba rozwijać – to nie jest samograj.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...