Gdzie jest limit Warty Poznań? Na początku sezonu myśleliśmy, że jest nim utrzymanie. Po jakichś dziesięciu kolejkach doszliśmy do wniosku, że to spokojne utrzymanie. Potem, że środek tabeli. A teraz – tak, tak – trzeba postrzegać podopiecznych Tworka jako POWAŻNEGO kandydata do europejskich pucharów. O ile oczywiście Raków nie wywinie im psikusa w finale Pucharu Polski.
Jasne, mecze w tej kolejce trochę się ułożyły pod Wartę. Piast zremisował z Zagłębiem, Śląsk przegrał, na swoje spotkanie czeka Lechia, która może wskoczyć na czwarte miejsce (ale gra z Legią, więc zadanie jest trudne). Warta pewnie i imponująco pokonała dziś Jagiellonię. Jest to zwycięstwo w pełni zasłużone.
Być może Jagiellonia zagrała, jak zagrała, przez to, że już tylko czeka na dokończenie sezonu. Celów białostoczanie za bardzo nie mają, nie mają nawet trenera, u którego mogliby zapisywać przy swoich nazwiskach plusy pod kątem przyszłego sezonu. Na palcach jednej ręki moglibyśmy policzyć dogodne sytuacje, jakie stworzyła sobie Jaga. Są to…
- lob Prikryla w pierwszych minutach, gdy Czech zobaczył, że Lis wyszedł z bramki (nieudany)
- niecelny strzał głową Bidy po wrzutce Makuszewskiego (to chyba jego jedyne dobre zagranie w meczu, zmieniony w przerwie),
- strzał Imaza z boku pola karnego, spokojnie wybroniony przez Lisa.
I… to byłoby na tyle. Jagiellonia próbowała jeszcze swoich szans poprzez symulkę Tiru – symulkę totalnie żenującą, pokazującą, jak bezradni byli w tym meczu białostoczanie.
A Warta? Warta grała swoje. Należy zauważyć, że nie była to typowa warciana defensywka – dziś autokar został poza murawą, a nie na niej, ekipa Tworka chciała grać w piłkę, grała ofensywnie, odważnie, wysoko. Poznaniacy odklejają od siebie łatkę drużyny, która zabija mecze (a przy okazji futbol) i wygrywa po wymęczonych bramkach. Dziś to gospodarze byli stroną, która stawiała na tak zwany futbol na tak.
Przy pierwszej bramce mocno pomogli piłkarze Jagi. Baku odebrał piłkę Prikrylowi, popędził z akcją, nie dał rady wślizgiem zatrzymać go Pospisil, a później obrońcy skupili się na polu karnym, kompletnie odpuszczając skraj szesnastki. Niemiec posłał więc piłkę do Trałki, który miał wokół siebie masę miejsca, z czego skorzystał – posłał precyzyjny strzał przy słupku. Drugi gol także padł po przechwycie – tym razem jego autorem był Żurawski, który popędził z akcją kilkadziesiąt metrów, w tempo oddał do Baku, a ten inteligentnie pokonał Steinborsa. Dlaczego inteligentnie? Ani nie był to strzał mocny, ani precyzyjny. Baku po prostu przewidział, że Steinbors pójdzie na raz, osłaniając krótki słupek. I dał leciutkiego szczura po długim.
Były też inne okazje. Po strzale Kiełba Steinborsa musiał ratować Prikryl wybiciem na róg. Ławniczak pomylił się nieznacznie główkując po stałym fragmencie. Kuzdra wpadł w pole karne, pokiwał, zawinął lewą nogą, lecz Łotysz wybronił. No naprawdę – warciarze stworzyli sobie o wiele więcej okazji, dlatego wygrali pewnie i – jak wspomnieliśmy – zasłużenie.
W Jagiellonii dziś mało co się kleiło. Imaz był totalnie niewidoczny, podobnie zresztą jak Puljić. Skrzydła nie ogarniały – ani podstawowy zestaw (Makuszewski, Bida), ani rezerwowy (Wrzesiński, Wdowik). Pospisil przeszedł obok meczu. Warto wspomnieć, że Rafał Grzyb zdecydował się na roszadę w bramce – Dziekońskiego, któremu przytrafiły się błędy, zastąpił Steinbors. Wydaje nam się, że końcówka sezonu i gra o pietruszkę to idealne okoliczności, by budować młodzieżowca, no ale nie będziemy o to kruszyć kopii. Steinbors co miał wybronić, to wybronił.
Mecze Jagi warto do końca sezonu odpuścić. Nie mają one większego sensu. Za to Warta pisze wspaniałą historię i jeśli zakończy się ona awansem do pucharów, „Swojska Banda” będzie wspominana latami jako dyżurny przykład czarnego konia w Ekstraklasie.
Fot. FotoPyK