Reklama

No to fajrant. Wisła i Górnik w zasadzie zakończyły sezon

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2021, 17:51 • 3 min czytania 15 komentarzy

Obejrzeliśmy dziś bardzo słaby mecz piłkarski. Nie, nie, że takie typowe granie w Ekstraklasie między drużynami z dolnej połówki tabeli. Gorzej. A w pierwszej połowie gorzej zdecydowanie, wręcz tragicznie. I tak się zastanawiamy, czy większymi przegrywami jesteśmy tu my i wszyscy, którzy zasiedli przed telewizorami, bezpowrotnie tracąc kawałek soboty, czy może ekipa Górnika Zabrze, która dostała w łeb. 

No to fajrant. Wisła i Górnik w zasadzie zakończyły sezon

Dobra, nie ma sensu snuć rozważań i poszukiwać odpowiedzi. Przejdźmy do znaczenia tego wyniku, bo to już ten moment sezonu, w którym po każdym meczu warto zerknąć w tabelę. Po tym “widowisku” mówi nam ona dwie podstawowe rzeczy.

Pierwsza: Górnik może już raczej zapomnieć o tym, że sezon, który zaczął się dla zabrzan tak fajnie, przyniesie jeszcze jakiś sukces. W przypadku wygranej można było ciągle mieć nadzieję na czwarte miejsce, które może dać puchary. W obliczu porażki staje się jasne, że Górnik zakończy sezon jako średniak, gra toczyć się będzie już tylko o gorsze lub lepsze nastroje (no i hajs zależny od ostatecznej lokaty).

Druga: Wisła Płock może już raczej odhaczyć cel, którym w pewnym momencie stało się utrzymanie. Na dziś przewaga nad Stalą Mielec wynosi osiem punktów  (pięć na Podbeskidziem) i nawet mając w pamięci to, że ostatnia ekipa w lidze ma na razie dwa mecze mniej na koncie, to trudno tu sobie wyobrazić nagły zwrot akcji.

Górnik Zabrze 0:2 Wisła Płock. Relacja

Jak doszło do zdobycia trzech punktów, które dają Nafciarzom komfort? W bardzo prosty sposób. Wisła Płock cierpliwie czekała na błędy rywali plus sama starała się popełnić ich jak najmniej. Pierwsza bramka to efekt tego, że w środkowej strefie Wiśniewski zachował się jak ostatni paralityk. Futbolówka mu odskoczyła, poślizgnął się, z prezentu skorzystał szybki Kocyła. Podał do Tuszyńskiego, ten nie w swoim stylu przechytrzył obrońców i bramkarza, choć już wydawało się, że sytuacja została opanowana. Drugie trafienie to jeszcze bardziej prymitywny futbol. Długi wyrzut z autu Zbozienia, główka Urygi i strzał Szwocha, który – nie wiedzieć czemu – miał mnóstwo czasu i wolnego miejsca, żeby złożyć się i popisać soczystym wolejem.

Reklama

No ale też nie będziemy się zżymać na to, że w Zabrzu przynajmniej jednej drużynie cokolwiek wyszło. Wstydzić powinien się przede wszystkim Górnik, a nie drużyna, która każdym środkiem chciała wygrać, bo czuła smród spadku. Temat, który wraca – Richmond Boakye. Pojawił się na boisku po przerwie, od razu coś się zaczęło dziać pod polem karnym Kamińskiego, ale co z tego, skoro w tych kluczowych momentach albo pudłował, albo ktoś w ostatniej chwili ściągał mu piłkę z nogi. Najciekawsza akcja z jego udziałem to ta, w której złapał za nogę leżącego Zbozienia i ściągał go za murawę. Nie wiemy, o co z nim chodzi, ale to kolejny mizerniutki występ.

Jednak trudno też całą winę zrzucać na tego gościa. Pretensje mamy też choćby do Krawczyka. Była w tym meczu jedna naprawdę warta uwagi akcja – kończyła się zgraniem głową przez Pawłowskiego i strzałem Krawczyka. I o ile pierwsza część została wykonana perfekcyjnie, bo futbolówka wylądowała dokładnie między stoperami Wisły, to druga, uderzenie napastnika, to był jakiś żart.

Podsumowując: dziś Nafciarze dali Górnikowi lekcje produktywności. Szkoda tylko tego, że przy świadkach.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

15 komentarzy

Loading...