Sobotnie spotkanie Liverpoolu z Arsenalem tylko z pozoru było „zwyczajnym” 3:0. Piąty raz w ciągu osiemnastu lat Kanonierzy nie byli w stanie oddać trzech strzałów w kierunku bramki przeciwnika. To wynik nobilitujący, oczywiście z perspektywy The Reds. Nie zmienia tego nawet fakt, że aż cztery razy taka posucha spotkała Arsenal za kadencji Mikela Artety.
W bieżącym sezonie największą bolączką Jurgena Kloppa wcale nie była nieskuteczność jego podopiecznych. Trudno na nią narzekać, skoro w twoich szeregach gra jeden z najbardziej bramkostrzelnych zawodników całej ligi, zaś piłki dostarczają mu ofensywnie nastawieni boczni obrońcy. Jasne, ani Robertson, ani Alexander-Arnold nie znajdowali się w takiej formie jak w poprzednich rozgrywkach. Nadal jednak wyróżniali się na tle całej ligi.
Defensywa Liverpoolu też się wyróżniała, ale nie w taki sposób, jaki chciałby tego przeciętny fan zespołu z Anfield.
Duetem z największym stażem w tym sezonie jest para Ozan Kabak i Nathaniel Phillips. Zawodnik ściągnięty zimą i obrońca, na którego nikt nie postawiłby złamanego pensa. Zawodnik Schalke – największego dramatu Bundesligi i zawodnik, który nie łapał się do drugoligowego Stuttgartu. A jednak to właśnie oni, nie Van Dijk z Gomezem, nie Williams z Gomezem, nie Van Dijk z Fabinho. Kabak i Phillips, czyli – jakkolwiek komicznie na pierwszy rzut oka może to nie wyglądać – najlepsza para stoperów, jaką w tym momencie dysponuje niemiecki szkoleniowiec.
Zwycięstwo Realu? 2,70. Liverpool? 2,55. Remis? 3,35. Kursy w Fuksiarzu!
Drugim najczęściej funkcjonującym duetem jest zestawienie Jordan Henderson i Fabinho. Dwóch środkowych pomocników, czego nie zmieni nawet łatka EA, przestawiająca kartę Brazylijczyka na środek obrony. Można by zatem uznać, że jednym z największych plusów jest po prostu to, że Kabak i Phillips są nominalnymi stoperami. Nie będzie to dalekie od prawdy – potwierdziło się bowiem, że kluczem do zwycięstwa Liverpoolu jest jak najsilniejszy środek pola.
Najsilniejszy, czyli z rzeczonym Fabinho, Hendersonem i… no właśnie? Jonesem? Wijnaldumem? NapewnonieChamberlainem? Thiago? Czy to jest przypadek, że Hiszpana umieściłem na ostatnim miejscu?
High hopes
Postawmy sprawę jasno – nie do końca.
Wspominany mecz z Arsenalem był jednym z najlepszych Thiago w barwach Liverpoolu. Nie myślmy jednak, że zanotował asystę lub zdobył bramkę. Ktoś może żachnąć się, że pewnie w znakomity sposób wpływał na kreację drużyny Kloppa. No nie do końca:
- 92% skuteczności podań
- 83 celne podania
- 98 kontaktów z piłką
- jedna wykreowana sytuacja
Takie statystyki pomocnika przywołuje portal powiązany z The Reds. Wszystko wygląda fajnie, póki nie prześledzimy, że te podania Thiago tak naprawdę nie powodowały wielkiego zamieszania w szeregach Arsenalu. Pomocnik grał bezpiecznie – nie tracił piłki wskutek sporadycznych prób pressingu podopiecznych Artety. Nie dał jednak niczego więcej, kolejny raz zagrał na zaciągniętym ręcznym.
Ciężar rozprowadzania akcji, szukania swoich kolegów, wziął na siebie Fabinho, który wreszcie wrócił na swoją naturalną pozycję. To on posłał idealną piłkę do Mohameda Salaha, co w konsekwencji zakończyło się pokonaniem Leno. Thiago był super dokładny, ale super dokładny na małej przestrzeni.
Obie drużyny strzelą gola? 1,68. Over 2,5? 1,88. Kursy na Real – Liverpool w FUKSIARZU!
W znamienitej większości były to podania do najbliższego kolegi, często nawet do tyłu. Oczywiście czynienie zarzutów Thiago w kwestii odpowiedzialnej, ale mało efektownej gry jest w dużej mierze spowodowane dyspozycją i oczekiwaniami, które miano – dalej się ma – względem Hiszpana. Miał być usprawnieniem środka pola Liverpoolu, dodaniem mu czegoś ekstra. Tymczasem wygląda jak ligowy dżemik. W skali ligi gra po prostu nieźle, a nieźle w skali Premier League i zasługiwać na brawa, to może sobie grać Romaine Sawyers z WBA, a nie potencjalnie najlepszy transfer.
Thiago do tego miana po prostu nie dorósł swoją grą w bieżącym sezonie. Zamiast tego zyskał intrygujące miano. Miano gloryfikowanego Jacka Góralskiego. W wielu meczach nie było to dalekie od prawdy.
„Gloryfikowany Jacek Góralski”
Statystyki są dla Hiszpana bezlitosne. Sytuacja wykreowana z Arsenalem nie może nam zamazać tego, że nie był to tradycyjny widok w tym sezonie. Alcantara stworzył swoim kolegom zaledwie 18 sytuacji strzeleckich. Malutko, a jeszcze gorzej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że popełnionych fauli Thiago ma aż dwa razy więcej – 36.
Często są to naprawdę groźne ataki i aż dziw bierze, że pomocnik Liverpoolu zobaczył tyko cztery żółte kartki i ani jednej czerwonej. Nie trzeba specjalnie zagłębiać się w mecze The Reds, sposób jego gry widać gołym okiem i nie jest to sposób, który kogokolwiek – poza Vinnie Jonesem – by zachwycił.
Oczywiście – większą brutalność Thiago można zrzucić na karb wspomnianych wcześniej problemów Liverpoolu. Gdyby Fabinho i Henderson nie musieli grać na środku obrony, Hiszpan nie występowałby najniżej ze wszystkich pomocników. To nie jest dla niego komfortowa pozycja, co często jest uwypuklone przez to, jak nie nadąża za akcjami. A jak nie nadąża, to po prostu fauluje i tak ciągle, ciągle i ciągle. Czy jednak to powinien być powód, dla którego mielibyśmy Hiszpana bronić?
Wyobraźmy sobie przekoloryzowaną sytuację, w której Piotr Zieliński zamiast na kierownicy, ustawiony jest głęboko. Czy znalazłoby się ciągłe usprawiedliwienie dla Polaka, który zamiast posyłać podania, które sunęłyby idealnie po śnieżnej pokrywie, sam zamieniałby swe ciało w bobslej i powalał kolejnych rywali?
Podobne wymówki względem bardziej doświadczonego piłkarza – stojącego też chyba na wyższym poziomie – wyglądają na dość bezzasadne. Tym bardziej, że jak przyszło co do czego w meczach reprezentacji, to Zieliński cofnął się i posyłał przeszywające podania. Thiago też na to stać, ale dziwnym sposobem tego nie potrafi zrobić. Względem tego, co prezentował w Bayernie jest piłkarzem innym, gorszym, mniej użytecznym dla swojego zespołu.
W finale Ligi Mistrzów, gdy niemiecki klub ograł PSG, Hiszpan należał do najlepszych zawodników na boisku. Brał na siebie ciężar niemal każdej akcji, w pojedynkę dominował nad środkiem pola Francuzów. W Liverpoolu gra mu się wyraźnie ciężej, jest kolejnym skalpem Premier League zebranym na zawodnikach przechodzących z Bundesligi. Jednak jeśli ktoś z trójki Havertz, Werner, Thiago miał nie wypalić, to najmniej stawiano na tego, który poszedł na Anfield. Okazało się jednak, że w mniejszym lub większym stopniu nie wypalili wszyscy. Jednakże to gra byłego kolegi Roberta Lewandowskiego przysparza bodaj najwięcej kłopotów.
Havertz został koniec końców odsunięty. Werner gra coraz lepiej. Thiago być może też wraca na właściwe tory i mecz z Arsenalem był tylko kluczem wiolinowym w symfonii, którą napisze do końca sezonu. Na ten moment jest to jednak nic więcej, niż pobożne życzenie. Jeśli istnieje jakiś słaby punkt Liverpoolu, to Real Madryt będzie upatrywał go w osobie Thiago.
Mane i Firmino miewali już wahania formy, ale dość regularnie dochodzą do sytuacji. Hiszpan jest zaś statystą, który ślamazarnie stara się wyjść z tej roli.
Fot.Newspix